„Miałem dość świątecznych życzeń i sztucznych uśmiechów. Olałem rodzinne tradycje i spotkała mnie za to kara”

zadowolony meżczyzna fot. iStock, Maksym Belchenko
„Tak szczerze mówiąc, święta rodzinne nigdy nie były moją ulubioną formą spędzania czasu. To sztuczne uśmiechy, nieskończone rozmowy o tym, >>co tam u Ciebie?<<, kiedy wszyscy wiemy, że nikt naprawdę nie słucha”
/ 27.12.2024 17:30
zadowolony meżczyzna fot. iStock, Maksym Belchenko

Żyję w biegu – praca, spotkania, weekendowe wypady z kumplami. Jednak zbliżają się święta, a ja coraz bardziej czuję na sobie presję rodziny, by uczestniczyć w tej corocznej tradycji.

Moja mama dzwoniła już kilka razy, przypominając, jak ważne są dla niej te dni, a ja za każdym razem z trudem wymyślałem kolejną wymówkę. Tak szczerze mówiąc, święta rodzinne nigdy nie były moją ulubioną formą spędzania czasu. To sztuczne uśmiechy, nieskończone rozmowy o tym, "co tam u Ciebie?", kiedy wszyscy wiemy, że nikt naprawdę nie słucha.

Uciekłem od pytań o żonę

Decyzja o ucieczce przed tym wszystkim dojrzewała we mnie od dłuższego czasu. W tym roku postanowiłem spędzić święta po swojemu – z dala od miasta, z dala od ludzi, z dala od... no dobra, prawie wszystkich.

Zarezerwowałem pobyt w luksusowym hotelu w górach, marząc o ciszy i spokoju. Hotel z obiecującym widokiem na ośnieżone szczyty, ciepłym kominkiem w lobby i restauracją, gdzie nie będę musiał udawać zainteresowania rozmowami o pogodzie. Przyznam, że byłem podekscytowany tą perspektywą, ale jednocześnie nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że coś mnie ominie.

Hotel w górach okazał się dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałem – luksusowy, przytulny i pełen ludzi szukających ucieczki od codzienności. Przyjechałem wczesnym popołudniem, zaskoczony, jak szybko udało mi się uciec od miejskiego zgiełku. Po rozpakowaniu się w pokoju postanowiłem zejść do restauracji na kolację wigilijną. Byłem przekonany, że większość gości to będzie para szukająca romantycznych świąt w górach, ale nie mogłem się bardziej mylić.

Gdy usiadłem przy stole, od razu zauważyłem, że przy sąsiednim stoliku siedziała młoda kobieta, również sama. Wyglądała na tak samo zainteresowaną samotnością, jak ja. Nie mogłem się powstrzymać, by nie zwrócić jej uwagi na ten niecodzienny fakt.

– Widzę, że nie jestem jedynym, który ucieka przed świątecznymi tradycjami – zagaiłem z uśmiechem.

– Och, nie martw się, w tym roku nie musisz udawać zainteresowania rozmowami przy rodzinnym stole – odpowiedziała Monika, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.

Zaczęliśmy rozmowę od typowego narzekania na sztuczne uśmiechy, które każdy z nas musiał nosić przy rodzinnych spotkaniach. To było dziwne, jak szybko znaleźliśmy wspólny język, opowiadając sobie anegdoty o świętach. W pewnym momencie Monika z ironicznym tonem wspomniała:

– Najgorsze jest to, jak ciocia Zosia zawsze pyta, kiedy w końcu znajdę kogoś, z kim przyjadę na święta. Zupełnie jakby zapomniała, że to już dziesiąty raz, kiedy jej to samo mówię.

Nasza rozmowa przeniosła się na bardziej osobisty grunt, gdy nadszedł czas deseru. Wtedy to Monika, patrząc na kawałek sernika przed sobą, z lekką rezygnacją stwierdziła:

– Czasami mam wrażenie, że ta samotność, którą wybieram, to tylko maska. Może coś ukrywam nawet przed samą sobą?

Spojrzałem na nią, czując, że dotykamy czegoś, co oboje skrzętnie unikaliśmy. Zaryzykowałem i podzieliłem się swoimi odczuciami.

– Wiesz, odkąd pamiętam, zawsze czułem, że muszę się odsuwać, by móc oddychać. Te świąteczne spotkania, choć pełne ludzi, zawsze wydawały się takie puste... jakbym był tam obcy.

Monika zamyśliła się na chwilę

– Moi rodzice rozwiedli się, gdy byłam dzieckiem. Święta zawsze były logistycznym koszmarem. Z czasem to po prostu przestało mieć znaczenie, gdzie jestem. Zawsze czułam, że jestem w niewłaściwym miejscu.

Słowa Moniki sprawiły, że poczułem, jakby ktoś w końcu wypowiedział moje własne myśli na głos. Zaczęliśmy wymieniać się historiami z przeszłości, otwierając się coraz bardziej.

Zaczynałem się zastanawiać, czy naprawdę potrzebuję izolacji, czy może czas stawić czoła temu, co mnie odpycha od rodziny.

Następnego dnia, po leniwym poranku, postanowiliśmy z Moniką wybrać się na spacer po okolicznych szlakach. Pogoda była wręcz idealna – śnieg skrzypiał pod butami, a słońce delikatnie prześwitywało przez nagie gałęzie drzew.

Spacerowaliśmy, rozmawiając o błahostkach, kiedy nagle usłyszeliśmy fragment rozmowy innych gości hotelowych. Starsze małżeństwo przechodziło obok, rozmawiając z wyraźnym entuzjazmem o swojej licznej rodzinie i o tym, jak bardzo czekają na wspólne spędzenie świąt.

– Wiesz, Janek, to już nie chodzi o prezenty czy nawet jedzenie. Te chwile z naszymi dziećmi i wnukami są najważniejsze. Bez nich święta to nie to samo – mówiła starsza pani, ściskając ramię męża.

Monika i ja zatrzymaliśmy się, spojrzeliśmy na siebie z mieszanką zdziwienia i zadumy. Było w tym coś tak prawdziwego.

– Myślisz, że tak naprawdę uciekamy od czegoś, czego nigdy nie mieliśmy? – zapytała Monika, jej głos drżał od emocji, które starała się zrozumieć.

– Może. Ale może też boimy się tego, że to coś nas ominęło... i teraz trudno się przyznać, że czegoś brak – odpowiedziałem, z trudem dobierając słowa, które i dla mnie były nowością.

 Zastanawialiśmy się, co tak naprawdę nas odpycha od bliskości rodzinnej i czego tak naprawdę nam brakuje. Spacer zamienił się w ciszę przerywaną tylko naszymi krokami. Każde z nas było pogrążone w swoich myślach, próbując zrozumieć, co zrobić z nowo odkrytą perspektywą.

Wieczorem, po powrocie do hotelu, usiedliśmy z Moniką w przytulnym kąciku przy kominku, gdzie ciepło ognia tworzyło idealną atmosferę do rozmowy. Byliśmy oboje zmęczeni po długim spacerze, ale nasze umysły nie przestawały pracować.

– Chciałabym ci opowiedzieć o ostatnich świętach, które spędziłam z rodziną – zaczęła Monika, patrząc na płomienie, jakby szukała w nich odwagi.

Zachęciłem ją skinieniem głowy, czułem, że jest gotowa się otworzyć.

– Wszystko zaczęło się od drobiazgów, takich jak źle dobrana choinka, a skończyło na pełnych napięcia rozmowach przy stole. Niby zwyczajne święta, ale... w pewnym momencie poczułam, jakby każdy tam walczył o to, by nie być najsłabszym ogniwem. Mama nie rozmawiała z tatą, mój brat kłócił się z żoną, a ja siedziałam tam, zastanawiając się, dlaczego tak trudno jest nam po prostu cieszyć się sobą.

– Wiesz, to dziwne, jak te wszystkie drobne rzeczy potrafią zaważyć na całym naszym podejściu – powiedziałem. 

Czułem, jak nasze historie splatają się 

– Wiesz, Darek, chyba pierwszy raz poczułam, że jestem gotowa spróbować naprawić to, co się zepsuło – Monika przerwała ciszę, patrząc na mnie z powagą.

Byłem zaskoczony, ale zarazem poczułem, że jej słowa wywołały we mnie ciepło. Odważyła się na coś, czego oboje obawialiśmy się od tak dawna.

– Chcesz wrócić do rodziny? – zapytałem, próbując zrozumieć, jak daleko sięga jej decyzja.

– Myślę, że tak. Może zacznę od małych kroków – odpowiedziała z uśmiechem pełnym nadziei.

Patrzyłem na Monikę i czułem, że jej decyzja dodaje mi odwagi. Sam nie byłem jeszcze pewien, co zrobię, ale czułem, że przynajmniej chcę spróbować.

Kiedy wróciłem do swojego pokoju, z walizką ustawioną przy drzwiach i widokiem na ośnieżone góry za oknem, poczułem dziwną mieszankę emocji. Zasiadłem na łóżku, próbując uporządkować myśli. Co dalej?

Czułem się zagubiony, nie wiedząc, jakie kroki powinienem podjąć. Miałem żal do siebie, że pozwoliłem, by moja relacja z rodziną osiągnęła tak odległy punkt. Ale jednocześnie zrozumiałem, że czasem trzeba się zagubić, by odnaleźć właściwą drogę.

Święta w górach miały być ucieczką, a stały się nowym początkiem. Choć przyszłość była niepewna, wiedziałem jedno – nie jestem sam. I to dawało mi siłę, by podjąć próbę zbudowania prawdziwej bliskości z tymi, których kocham.

Darek, 36 lat

 

Redakcja poleca

REKLAMA