– Kochanie, to będą nasze najlepsze święta – powiedział Andrzej z tą swoją pedantyczną pewnością siebie, kładąc na stole arkusz papieru.
Nie musiałam nawet patrzeć, żeby wiedzieć, co tam jest. Harmonogram. Andrzej uwielbia harmonogramy. A ten zapowiadał się jak dzieło życia.
Dzieci, Kuba i Zosia, spojrzeli na kartkę pobieżnie, po czym natychmiast wrócili do swoich telefonów. Babcia Janina siedziała na fotelu, popijając herbatę. Przyglądała się z wyrazem rozbawienia, który zwiastował jej klasyczną, ciętą uwagę. I nie zawiodła:
– A może jeszcze wprowadź ranking życzeń? Albo konkurs na najlepiej ułożony talerz z pierogami?
Przygryzłam wargę, żeby się nie roześmiać. Nie chciałam znowu słyszeć od Andrzeja, że nikt nie docenia jego wysiłków. Wiedziałam, że się stara. Serio. Po prostu trochę… przesadzał.
– Wszystko zaplanowane co do minuty – powiedział z dumą. – Kolacja, rozmowy, prezenty, nawet czas na luźne żarty.
Pokręciłam głową z uśmiechem, ale nic nie powiedziałam. Czasami lepiej po prostu pozwolić Andrzejowi wierzyć, że ma kontrolę. Święta i tak zawsze kończą się swoim chaosem – tak to już jest w naszej rodzinie.
Zachowywał się jak generał
Pierwszy dzień świątecznych przygotowań zapowiadał się spokojnie. Andrzej od rana przemykał po domu z zegarkiem w jednej ręce i listą w drugiej, wydając krótkie polecenia:
– Kasia, 13:30 – wyjmujesz ciasto z piekarnika. Kuba, o 14:15 rozwieszasz lampki. Zosia, sprzątasz swój pokój do 15:00.
Dzieci nawet nie udawały, że słuchają. Zosia coś mruknęła, zajęta kręceniem filmiku na TikToka, a Kuba udawał, że śpi na kanapie. Babcia Janina parsknęła śmiechem, kiedy Andrzej przypomniał, że choinka musi być ubrana do 16:00.
– Andrzej, a nie lepiej z nią pogadać, żeby sama się udekorowała? – rzuciła, zadowolona z własnego żartu.
Andrzej, niewzruszony, obstawał przy swoim. Do 16:05 rzeczywiście ubraliśmy choinkę – ale głównie dlatego, że Kuba zaczął rzucać bombkami w Zosię, a ja musiałam to przerwać.
– No i widzisz? Plan działa! – oznajmił Andrzej, spoglądając na zegarek.
– Pewnie, jeszcze tylko ciasto się przypali i będzie idealnie – odpowiedziałam z ironią, czując lekki swąd dochodzący z kuchni.
I rzeczywiście, ciasto było lekko przypalone. Andrzej wyglądał na załamanego, ale wzruszyłam ramionami. Święta dopiero się zaczynały, a jego plan już wymagał poprawek.
Mieliśmy chodzić jak w zegarku
Drugiego dnia chaos zaczął nabierać na sile. Andrzej, z harmonogramem w ręku, zwołał „naradę”. Staliśmy przy stole kuchennym jak uczniowie na lekcji, podczas gdy on prezentował swoje kolejne genialne rozwiązania:
– O 17:45 wszyscy siadają do stołu. Żadnych opóźnień. Zosia, ogranicz telefon. Kuba, nie wychodź na PlayStation, tylko pomóż w kuchni.
– Tato, przecież i tak nic nie gotuję – Kuba wzruszył ramionami, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu. – Po co mam przeszkadzać?
– A ja kończę edytować filmik. Tylko pięć minut – rzuciła Zosia, choć „pięć minut” w jej języku zawsze oznaczało godzinę.
– Jak zwykle – skomentowała babcia Janina, siorbiąc kompot z suszu.
– Andrzej, chyba zapomniałeś, że święta to nie wojsko.
Czułam, jak Andrzej zaczyna się gotować. Jego plan powoli się sypał.
– Kasia, pomóż mi – szepnął do mnie zdesperowany, gdy dzieci zniknęły w swoich pokojach. – Czemu nikt nie chce współpracować?
– Bo święta to trochę coś innego – odpowiedziałam łagodnie.
Widziałam jednak, że nie przyjął tego do siebie. Przysięgał, że wszystko uda się jeszcze uratować. Nie wiedziałam, czy bardziej chciałam go wspierać, czy zatrzymać przed kolejną katastrofą.
Nawet w Wigilię nie zluzował
Nadszedł wieczór wigilijny. Stół był nakryty, światło świec tworzyło nastrojową atmosferę, a w tle cicho brzmiały kolędy. Andrzej w swojej najlepszej koszuli stał przy drzwiach i spoglądał na zegarek.
– 17:45, powinniśmy już siadać – oznajmił z pełną powagą, jakby to był rozkaz wojskowy.
Ale nikt się nie ruszał. Kuba grał jeszcze w ostatnią rundę swojej gry, a Zosia układała włosy do zdjęcia na Instagram. Babcia Janina, rozłożona wygodnie w fotelu, zapytała, czy już można coś podjadać.
– Mamo, nie! Wszystko musi być podane w jednym momencie – odparł Andrzej, najwyraźniej na granicy wytrzymałości.
W końcu, kilka minut po czasie, usiedliśmy do stołu. Andrzej wyraźnie odetchnął, aż do chwili, gdy Wujek Marek zaczął rozwlekłą historię o swojej przygodzie z policją drogową.
– Cóż za poczucie humoru mieli, gdy zapytałem, czy fotoradar to nowa forma sztuki… – zaczął, a Andrzej przerwał mu:
– Przepraszam, Marek, ale czas na barszcz już minął. Teraz mamy składanie życzeń.
– Andrzeju, wyluzuj. Ktoś w ogóle trzyma się tych twoich „okien czasowych”? – rzucił Marek, nie kryjąc złośliwości.
Babcia Janina zaśmiała się głośno, a dzieciaki tylko przewróciły oczami. Widząc, że jego starannie opracowany plan zaczyna się rozsypywać, Andrzej wstał od stołu, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego usiadł z powrotem, z wyrazem rezygnacji na twarzy.
– Może po prostu dokończmy ten barszcz – szepnęłam łagodnie.
Widziałam w jego oczach coś pomiędzy frustracją a smutkiem. Święta wymykały się mu spod kontroli.
Zapanował chaos
Święta w końcu nabrały swojego zwyczajowego tempa – czyli pełnego chaosu. Andrzej próbował jeszcze ratować sytuację, przypominając o harmonogramie przy każdej okazji. Niestety, nikt nie chciał go słuchać.
Kuba rozłożył się na kanapie i oglądał świąteczną komedię, chichocząc przy każdej głupiej scenie.
Zosia zrobiła sobie świąteczną sesję zdjęciową przy choince, która ostatecznie zakończyła się przewróceniem jednego z talerzy z piernikami. Babcia Janina zasiadła przy stole i otwarcie zaczęła komentować „dziwactwa” dzisiejszych młodych, zwłaszcza smartfony, które – według niej – „ukradły ludziom mózgi”.
Andrzej, z zegarkiem w jednej ręce, a harmonogramem w drugiej, próbował przypomnieć wszystkim, że czas na prezenty miał być o 19:30. Kiedy wybiła 19:47, wpadł do salonu jak burza.
– Rozdanie prezentów miało być o 19:30! Czy ktoś w ogóle słucha, co mówię?! – krzyknął, zrozpaczony.
Wujek Marek tylko wzruszył ramionami.
– Spokojnie, Andrzeju. W świętach chodzi o spontaniczność. Prezentów nie uciekną, co? – skwitował, patrząc na rozweselone dzieci zajadające ciasto.
Widząc, że nikt nie zamierza podporządkować się jego porządkowi, Andrzej opadł na krzesło. Harmonogram wylądował na podłodze, a on tylko westchnął.
– A może na przyszły rok damy sobie spokój z planami? – rzuciłam delikatnie, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Spójrz na nich. Są szczęśliwi, mimo tego chaosu.
Andrzej spojrzał na rodzinę – rozkrzyczaną, śmiejącą się i zajętą własnymi sprawami – i tylko pokręcił głową. Może nie tak to sobie wyobrażał, ale to przecież były nasze święta.
Mąż w końcu odpuścił
Święta w końcu nabrały tempa, jakiego Andrzej zdecydowanie się nie spodziewał. Jego harmonogram ostatecznie trafił na kominek, między kartki starej gazety, którą babcia Janina planowała podpalić w piecu, jeśli znowu zabraknie drewna. Andrzej, na wpół obrażony, na wpół zrezygnowany, usiadł na kanapie obok mnie i bez słowa patrzył, jak Zosia śmieje się do telefonu, a Kuba znów znika w kuchni po dokładkę ciasta.
– Zobacz, wszystko jest rozgrzebane – mruknął w końcu, wskazując na stosy nieotwartych jeszcze prezentów i rozlanego kompotu na obrusie.
– I co z tego? – odpowiedziałam z uśmiechem, podsuwając mu talerz pierników. – Święta mają być rozgrzebane. Przecież to nasza tradycja.
Andrzej przewrócił oczami, ale już nie narzekał. Zamiast tego wstał i dołączył do wujka Marka, który opowiadał historię o psie, co ponoć zjadł opłatek razem z choinkową bombką. Śmiech rozbrzmiał głośniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Kiedy nadszedł w końcu czas na prezenty, Andrzej z uśmiechem patrzył, jak dzieci odpakowują paczki z niecierpliwością. Zosia znalazła zestaw kosmetyków, o którym marzyła, a Kuba otrzymał wymarzony model samochodu. Nawet babcia Janina z zachwytem wyjęła ręcznie dziergany szalik. W końcu Andrzej usiadł obok mnie z kubkiem herbaty i powiedział:
– Może rzeczywiście nie wszystko musi być zaplanowane. Chaos też ma swoje uroki.
Przytuliłam się do niego i spojrzałam na całą naszą rodzinę. Było ciepło, głośno i nieporadnie. Czyli dokładnie tak, jak powinno być w święta.
Czytaj także: „Święta spędziłam samotnie w szpitalu. Dzieci się na mnie wypięły, bo po co im schorowana matka przy wigilijnym stole”
„Córka ukradła mi z konta ostatnie 500 zł, bo chciała iść na Sylwestra. Dałam jej solidną nauczkę”
„Myślałam, że mąż dorabiał w Święta jako Mikołaj. Okazało się, że te przebieranki wcale nie były dla dzieci”