„Miałam mieć ślub jak z bajki i wesele bez mięsa. Teściowa zaczęła rządzić i wszystko było jak z koszmaru”

panna młoda fot. Getty Images, Ljupco
„Wodzirej Stachu kilka minut później poprosił obsługę o zgaszenie wszystkich świateł, zapodał rytm koledze z akordeonem, a sam dołączył do niego z bębnem, wygrywając jakąś przaśną, biesiadną melodię, a potem… kelnerzy wwieźli na salę wielkiego świniaka z jabłkiem w pysku”.
/ 09.06.2024 11:15
panna młoda fot. Getty Images, Ljupco

Gdy po trzech latach związku Wojtek postanowił mi się oświadczyć, byłam w siódmym niebie. Był ucieleśnieniem mężczyzny, z którym zawsze pragnęłam spędzić resztę życia, więc oczywiście podekscytowana, od razu zabrałam się za organizację. Dość szybko doszłam jednak do wniosku, że moim marzeniem nie jest ogromna, swojska feta na dwieście czy nawet sto osób, ale raczej kameralne, za to eleganckie i nastrojowe przyjęcie, które zdecydowanie lepiej odzwierciedla charaktery moje i Wojtka.

Miałam wizję swojego ślubu

– No zaczekaj, aż powiemy mojej mamie, że nie chcemy spraszać wszystkich jej ciotek i kuzynek, że nie będzie pięciu dań na ciepło, jak na każdym szanującym się weselu, i że nie będzie wodzireja z przyśpiewkami – zachichotał narzeczony.

Z początku uznałam jego ostrzeżenie za niewinny żart. Nie miałam pojęcia, ile w nim prawdy… Teściowa faktycznie zachowywała się, jakby zupełnie nie przyjmowała do wiadomości naszych pomysłów. 

– Och, wszystkie pary mają jakieś nowoczesne pomysły, ale jednak nic nie zastąpi staropolskiej biesiady z barszczem i schabowym – machnęła ręką, gdy zaczęłam przebąkiwać, że wyobrażam sobie swoje wesele inaczej.

– Ale my… Naprawdę… – zaczęłam się jąkać, nieco zbita z tropu.

– Dobrze, dobrze – przerwała mi szybko. – Powiedzcie mi lepiej, kiedy mogę dzwonić po rodzinie z datą?

– No cóż, na ślub oczywiście możemy zaprosić wszystkich, ale wesele chcieliśmy zrobić raczej skromniejsze – odchrząknął Wojtek, stając w mojej obronie.

– Czyli najbliższa rodzina, rozumiem? – odpowiedziała ochoczo 

Tutaj bardzo się zdziwiłam. „A może jednak uszanuje naszą decyzję?”, pomyślałam. Byłam zaskoczona tą nagłą wyrozumiałością. Ale, oczywiście, wkrótce wyszło szydło z worka…

Teściowa zaprosiła tłum

Tydzień później Wojtek zaczął jednak otrzymywać nagłe, niespodziewane telefony od krewnych, z którymi kompletnie nie utrzymywał kontaktu. Kuzynki, ciotki… Niby blisko spokrewnione, a jednak praktycznie obce osoby.

Na początku zupełnie nie rozumiał, o co w tym chodzi. Wiedział oczywiście, że rodzina pewnie usłyszała wieści o naszych zaręczynach i że naturalnie może interesować się ślubem, ale nie widział w tym niczego niepokojącego, poza tym, że było to dość dziwne.

– No nie, uduszę ją! – zapienił się któregoś razu po zakończeniu kolejnej rozmowy telefonicznej.

– Co się stało? – zapytałam zdziwiona. 

– Matka rozpowiedziała wszystkim krewnym, żeby szykowali się na wesele! To dlatego tak do mnie wydzwaniali. Dopiero ciotka Elka się wygadała – wyjaśnił mi rozjuszony.

Odwróciłam się, żeby nie zobaczył, jak jestem wściekła. „Co za wiedźma! A już myślałam, że pozwoli nam urządzić to po swojemu” – pomyślałam zezłoszczona.

Wybuchła wielka awantura

Wojtek natychmiast skonfrontował się z matką. Ale co mogliśmy zrobić, kiedy krewni już dostali zapewnienie, że otrzymają zaproszenia? Powiedzieć im, że jednak nie są zaproszeni i że w ogóle nie mieliśmy takiego planu?

Nie umieliśmy tego zrobić, więc zacisnęliśmy zęby i powiększyliśmy listę gości ponad dwukrotnie. Wyszło sto czterdzieści osób. 

– Kochani, o pieniądze się nie martwcie, przecież my z tatą się dorzucimy – ćwierkała teściowa jak gdyby nigdy nic.

– Mamo, dobrze wiesz, że nie o to chodzi – wysyczał przez zęby Wojtek, ale udawała, że kompletnie go nie słyszy. 

Pomimo organizacji znacznie większej imprezy niż początkowo planowaliśmy, nie zamierzałam rezygnować z pozostałych postanowień. Wiedziałam, że muzyką zajmie się didżej, nie będzie żadnego wodzireja, głupich przyśpiewek, oczepin ani piosenek o dzieweczce, co szła do laseczka. Byłam też stuprocentowo zdecydowana na to, aby w menu weselnym nie było mięsa.

Od lat byłam wegetarianką

– Z dań bezmięsnych można skomponować naprawdę całe menu, myślę, że goście nawet się nie zorientują, że czegoś im brakuje – wyjaśniłam Wojtkowi.

Oczywiście teściowa nie omieszkała wyśmiać mojego wyboru, gdy tylko zapoznała się z menu planowanym na imprezę.

– Wyście już kompletnie powariowali – zarechotała. – Takie długie przyjęcie bez kotleta ani nawet kawałka kurczaka? Jak ci ludzie mają mieć siłę, żeby tańczyć?

Wywróciłam oczami tak bardzo, że nie dało się tego nie zauważyć. „Wiadomo, bo nic poza mięchem nie posiada składników odżywczych… Jak nie kotlet, to pozostaje tylko trawa i marchewka” – pomyślałam z przekąsem.

– Mamy w menu naprawdę pożywne i fajne pozycje. Będą kopytka w różnych sosach, będą pierogi, będzie zupa, panierowane boczniaki, falafel, bezmięsne klopsiki – zaczęłam wymieniać. – Naprawdę będzie z czego wybierać, nikt nie będzie głodny, zapewniam.

Teściowa wzruszyła ramionami i zrobiła skrzywioną minę, ale nie kontynuowała tematu. Skąd mogłam wiedzieć, że będzie na tyle bezczelna, żeby robić cokolwiek za naszymi plecami? Chociaż przecież właśnie w taki sposób sprosiła na nasze wesele kilkudziesięciu dodatkowych gości…

Ten dzień miał być piękny

Przygotowania do ślubu i wesela naprawdę nas wykończyły. Bardzo chcieliśmy, aby ten dzień mimo wszystko wyglądał tak, jak sobie to wymarzyliśmy. Przez kilka miesięcy ciężko pracowaliśmy, żeby zarobić dodatkowe pieniądze i pokryć jak największą ilość wydatków ślubnych samodzielnie, ale też żeby móc wybrać nieco droższe, bardziej eleganckie usługi.

Chcieliśmy ufundować gościom fotobudkę, wybraliśmy stylową salę i zależało nam także, aby duża część z nich mogła przenocować po naszej imprezie i nie martwić się powrotem do domu. To wszystko kosztowało naprawdę dużo. Nic dziwnego, że chcieliśmy, żeby przynajmniej wyszło tak, jak tego oczekiwaliśmy.

To sprawka teściowej

Wszystko było w porządku, aż jakieś dwie godziny po obiedzie usłyszeliśmy z głośników tubalny głos wodzireja. Wodzireja, którego przecież nie zatrudnialiśmy.

– Dzień dobry państwu, zaraz rozruszamy tę imprezę! Ja nazywam się Stachu i jestem prezentem… – zaczął podstarzały facet z piwnym brzuszkiem, któremu w tle przygrywał na akordeonie kolega.

– Kto to jest? Co on wygaduje? – zapytałam męża, kompletnie w szoku.

– Nie mam pojęcia…

– Moi drodzy, jestem prezentem dla tej młodej pary od ich ukochanej matki i teściowej Barbary – ogłosił dumnie facet.

– Nie, nie wierzę. Nie zrobiła tego – syknęłam do Wojtka wściekła jak osa.

Była z siebie dumna

Wpatrywał się w wodzireja z tym samym niedowierzaniem, po czym po chwili przeniósł wzrok na swoją matkę. A ta uśmiechała się dumnie, szczerząc zęby do wszystkich gości i pusząc się jak paw! „Ona jeszcze jest z siebie zadowolona!” – pomyślałam. Nie mieliśmy jednak możliwości przerwać tego przedstawienia bez robienia zamieszania, więc ponownie, zacisnęliśmy zęby i robiliśmy dobrą minę do złej gry.

Aż nie nadeszła kolejna niespodzianka… Wodzirej Stachu kilka minut później poprosił obsługę o zgaszenie wszystkich świateł, zapodał rytm koledze z akordeonem, a sam dołączył do niego z bębnem, wygrywając jakąś przaśną, biesiadną melodię, a potem… kelnerzy wwieźli na salę wielkiego świniaka z jabłkiem w pysku i fontannami z iskier wbitymi w korpus.

Myślałam, że zemdleję

Nerwowo zerkałam po swoich krewnych i znajomych, którzy ewidentnie byli tą sceną zażenowani. Nawet nie kierowałam wzroku w stronę Barbary, bo poważnie obawiałam się, że mogłabym po prostu wstać i rzucić w nią krzesłem. Oczywiście, po całym tym „przedstawieniu” Wojtek urządził jej wielką awanturę, której słyszałam tylko urywki.

– Jak mogłaś zrobić coś takiego za naszymi plecami? Przecież wiesz, że tego nie chcieliśmy! – zaatakował matkę. 

– Oj nie dramatyzuj, przecież to tylko zabawa, gościom się to podobało! Wodzirej jest tylko na trzy godziny, zrobi parę przyśpiewek, trochę rozgrzeje towarzystwo, zaprosi gości do jakichś zabaw i sobie pójdzie – wyjaśniła zupełnie niezbita z tropu. 

Faktycznie, wodzirej w końcu się zmył, ale ile wcześniej narobił żenady, tego nie zapomnę nigdy… Ani ja, ani większość moich gości, którzy chichotali po kątach obserwując rozrywki, które proponował. Płonęłam ze wstydu i ze złości, a do teściowej nie odezwałam się od dnia wesela ani razu. Jakoś przetrwaliśmy tę imprezę, ale czy o to chodziło? Teściowa kompletnie zrujnowała mi ten dzień i pozostawiła po nim tylko niesmak, przykre wspomnienia i zażenowanie.

Anna, 29 lat

Czytaj także:
„Opiekowałam się kochankiem, gdy walczył o życie. Zamiast mi podziękować, wrócił szybko do żony”
„Brat chciał wesela bez dzieci i problemów, a ja jestem samotną matką. Wściekł się, bo przyszłam z synem”
„Mąż tak świętował pępkowe, że nie odebrał mnie ze szpitala. Ciekawe co powie, jak zobaczy, że syn ma oczy sąsiada”

Redakcja poleca

REKLAMA