„Miałam dość tyrania na Święta i ogłosiłam bunt. Zamiast pierogów i bigosu będą kanapki. Może mnie wreszcie docenią”

zbuntowana kobieta fot. Adobe Stock, Kawee
„– Strasznie słona ta zupa, Amelia – narzekała Anka. – Chyba się zamyśliłaś, jak ją robiłaś. – I pierogi ci wyszły gumiaste – wtórował jej Robert. – W zeszłym roku były lepsze. Zawsze też ktoś dostał czegoś za dużo, czegoś za mało, albo był zawiedziony, że akurat postawiłam na to, a nie na inne danie”.
/ 22.12.2024 07:15
zbuntowana kobieta fot. Adobe Stock, Kawee

Od dziecka wpajano mi, że święta to taki rodzinny, cudowny czas, w którym spędzamy czas z bliskimi i cieszymy się, że o nas pamiętają. Uśmiechy na naszych twarzach wywołują prezenty – nawet te najdrobniejsze, świadczące o tym, że ktoś rzeczywiście chciał sprawić nam przyjemność. Jako mała dziewczynka, rzeczywiście w to wierzyłam. Jako nastolatka wciąż czułam jeszcze tę atmosferę niezwykłości, ale już na studiach i później zaczęłam dostrzegać, że to wszystko to tylko złudzenie.

Święta to farsa

Zaczęłam dostrzegać wszystkie kłótnie, krzywe spojrzenia i sztuczne uśmiechy, które ani razu nie sięgnęły oczu. Mój chłopak, a później mąż, Staszek, wiecznie kłócił się ze swoim bratem, Robertem, a z kolei moja siostra, Anka, wiecznie mizdrzyła się do Roberta, choć on nie był zainteresowany. Nasze dzieci: Kamil, Luiza i Ola, żarły się też między sobą, a kiedy dorosły, wcale im to nie przeszło, więc niemal nie utrzymywały ze sobą kontaktu. Tylko w święta nagle przypominali sobie o swoim istnieniu. No, i o istnieniu całej rodziny.

Może to trochę moja wina, bo zawsze robiłam wszystko, by zebrać ich razem. Boże Narodzenie miało być przecież szczególne, skłaniać do pojednania i dawać nadzieję na przyszłość. Tyle tylko, że zwykle kończyło się na tym, że ja stałam w kuchni, przygotowywałam wszystkie posiłki na Wigilię przez długi, długi czas, a oni nie dość, że przyjeżdżali na gotowe, to nieustannie marudzili.

– Strasznie słona ta zupa, Amelia – narzekała Anka. – Chyba się zamyśliłaś, jak ją robiłaś.

– I pierogi ci wyszły gumiaste – wtórował jej Robert. – W zeszłym roku były lepsze.

Zawsze też ktoś dostał czegoś za dużo, czegoś za mało, albo był zawiedziony, że akurat postawiłam na to, a nie na inne danie.

– Nie przejmuj się – pocieszał mnie niezmiennie Staszek, któremu jako jedynemu zawsze wszystko smakowało. – Wiesz przecież, że robisz najpyszniejsze dania na święta.

Byłam zmęczona

Z roku na rok miałam na to wszystko coraz mniej siły. Dzieci robiły się coraz bardziej wybredne i światowe, więc doszły jeszcze ich utyskiwania. Ola zaczęła porównywać moje posiłki do tych serwowanych w ekskluzywnych restauracjach, do których zabierał ją mąż, no i to zawsze ja przegrywałam to starcie.

– Nie mam tyle czasu, żeby gotować dla was same wymyślne dania – tłumaczyłam wielokrotnie. – Żadna ze mnie zresztą zawodowa kucharka.

– No to przecież możesz się uczyć – nie ustępowała Ola ku uciesze mojej siostry. – Popołudniami i tak nic nie robisz.

Nawet nie wiedziałam, co jej na to odpowiadać. Zresztą, byłam tak zmęczona po zmaganiach w kuchni, że nie miałam ochoty się kłócić i wyjaśniać, że jej uwagi są co najmniej przykre. Choć potem wielokrotnie wyrzucałam sobie, że mogłam ją odesłać do jednej z tych restauracji, żeby tam najadła się w Wigilię, w odpowiedniej chwili nie znajdowałam w sobie dość samozaparcia.

Mąż się zdenerwował

– Wiecznie krytykujecie, a sami nigdy nic nie przygotujecie – nie wytrzymał kiedyś Staszek, stając w mojej obronie, gdy w kolejne święta znów doczekałam się tylko garści nieprzyjemnych uwag na temat moich zdolności kulinarnych.

– A jak ty to sobie wyobrażasz, tato? – obruszył się Kamil. – Że będziemy wieczerzę przygotowywać? A kto ma na to czas?

No tak, oni nigdy go nie mieli, za to ja mogłam rozciągnąć dobę – byle tylko święta zachowały odpowiednią oprawę, a oni mogli się nażreć. Zabawne było zwłaszcza to, że niby wszystko miało jakieś wady, a zawsze znikało jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Zbuntowałam się

Kiedy tuż po świętach wszyscy porozjeżdżali się do domów i zostaliśmy ze Staszkiem wreszcie sami, poczułam, że dłużej tak nie mogę. Że kolejnej takiej gwiazdki i Bożego Narodzenia zwyczajnie nie wytrzymam.

– Mam tego dość – stwierdziłam, spoglądając na męża. – Ile można? Przecież ja jestem po tych świętach bardziej zmęczona niż po przebiegnięciu maratonu!

Staszek uśmiechnął się do mnie.

– Wiesz, że kocham, jak gotujesz, ale mnie się nie musisz z niczego tłumaczyć. Nie chcesz, to daj sobie następnym razem spokój – powiedział ze spokojem.

– A wiesz, że tak właśnie zrobię? – rzuciłam do niego i odwzajemniłam uśmiech. – Niby dlaczego tylko ja mam się z okazji świąt męczyć? Ty sprzątasz cały dom, ja zaharowuję się w kuchni, a oni co? Przyjeżdżają na gotowe i wiecznie im coś nie pasuje!

Mąż pokiwał głową.

– Fakt, że w ogóle cię nie doceniają – mruknął. – Nie ma co się denerwować, tylko po prostu dać sobie na wstrzymanie. A reszta niech się sama martwi. Nie zjedzą nic, to może coś do nich dotrze.

Uprzedzałam, ale nie słuchali

Nie chciałam być aż tak okrutna – jedzenie mogłam przygotować, ale nie tak czasochłonne jak to, na które zawsze narzekali. Skoro i tak wydawało im się „zbyt wymyślne”, po co miałam się w ogóle starać? Poza tym, uznałam, że dam im szansę, by się na te kolejne święta przygotowali. Już w styczniu, kiedy spotkałam się z dziećmi przy okazji urodzin Kamila zapowiedziałam, że na kolejne Boże Narodzenie nic nie gotuję.

– Może to i lepiej. – Ola wzruszyła ramionami. – Barszcz był w tym roku tak wodnisty, że się zastanawiałam, co z nim zrobić, żeby trochę lepiej smakował.

– Daj spokój. Mama tak się tylko droczy – Kamil puścił jej oko. – Do grudnia jej przejdzie.

Tyle że, wbrew ich przewidywaniom, wcale mi nie przeszło. Kiedy zaczął się grudzień, ja spokojnie zaczynałam świąteczne porządki, nie planując w ogóle żadnych szczególnych dań ani nie kupując składników wtedy, gdy dałoby się je jeszcze dostać nieco taniej. Mniej więcej na tydzień przed Wigilią zadzwoniła do mnie Luiza.

– Mamo, o której mamy być w Wigilię? – spytała. – Jak już wiesz, to powiedz, przekażę reszcie. Ciocia Ania też pytała.

– Możecie być na szesnastą – odpowiedziałam spokojnie. – Tylko powiedz wszystkim, że jak chcą jakieś świąteczne potrawy, to proszę sobie samemu zrobić i przywieźć.

– Jasne, jasne, mamo – rzuciła rozbawiona Luiza. – Bo uwierzę, że będziesz nas trzymać głodnych.

– Mówiłam wam już, że w tym roku nie gotuję na święta – stwierdziłam. – Chleba będzie dużo, to z głodu nie umrzecie. No, a jak wam się naprawdę marzą jakieś frykasy, to przygotujcie i pochwalcie się wszystkim. Ja też chętnie spróbuję.

– Już byś się przestała wygłupiać – ofuknęła mnie, nieco zirytowana. – To będziemy na szesnastą. Jakbyś się jednak nie wyrobiła, daj znać.

Odłożyłam telefon na szafkę i pokręciłam głową. Byłam pewna, że nasi goście mocno się za tydzień zdziwią.

Wprowadzę plan w życie

Wigilia to rzeczywiście piękny czas – zwłaszcza gdy można do południa wylegiwać się w łóżku z osobą, którą kocha się całym sercem. Pierwszy raz nie śpieszę się do garów i nie myślę nad tym, co zrobić, by zupa była odpowiednio doprawiona i wszystkim smakowała. Nie rozważam, czy wybrałam właściwą rybę ani czy pierogi nie wyjdą przypadkiem jak z gumy. Razem ze Staszkiem zjemy sobie skromny obiad – może jakiegoś śledzia z ziemniaczkami, a kiedy już zwalą się wszyscy zainteresowani, dostaną talerz z kanapkami. Już widzę minę Oli, gdy będzie im się przyglądać z rosnącą konsternacją. Ciekawe, jakim komentarzem tym razem rzuci.

Właściwie, wcale mnie to dzisiaj nie obchodzi. Tak jak powiedziałam – chleba jest dużo. Dla wszystkich starczy. Ciekawe tylko, czy skłoni ich to do jakichkolwiek refleksji. Czy w ogóle zastanowią się nad tym, co mi odbiło, czy może przejdą nad tym do porządku dziennego. Cóż, Wigilia to szczególny dzień, mam więc nadzieję, że dzięki magii świąt doznają zbiorowego olśnienia.

Amelia, 54 lata

Czytaj także: „Święta u teściów to koszmar, bo teściowa nie umie gotować. Jej barszcz czerwony smakuje jak pomyje, a kapusta śmierdzi”
„Synowa na Święta woli jeść owoce morza pod palmami niż karpia z teściową. Będę się modlić za tę grzesznicę”
„Teściowa ma swoje wnuki w nosie, ale w Święta zgrywa babcię na medal. Drogimi prezentami chciała kupić ich miłość”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA