„Miałam być jego żoną, a zostałam tylko kochanką. Ukochanego doceniłam dopiero wtedy, gdy ożenił się z inną kobietą”

Smutna kobieta przy mężczyźnie fot. iStock by Getty Images, Motortion
„Zrozumiałam, że małżeństwo zmieni nasz swobodny związek w oficjalny stan. Michał marzył o tym, żebyśmy mieli dzieci. Spanikowana, wzięłam nogi za pas. Stchórzyłam. Kiedy dotarło do mnie, jaką głupotę popełniłam, okazało się, że już za późno”.
/ 22.09.2024 22:00
Smutna kobieta przy mężczyźnie fot. iStock by Getty Images, Motortion

Doszły mnie odgłosy z toalety, gdy Michał spłukiwał wodę. Jeszcze przez moment słyszałam, jak krząta się po kuchni, aż w końcu wsunął głowę do sypialni. Ja wciąż wyciągałam się leniwie pod kołdrą.

No to do zobaczenia, skarbie – szepnął, składając czuły pocałunek na moim odsłoniętym ramieniu.

To miała być zwyczajna sobota, którą spędzilibyśmy we dwoje. Tak byłoby, gdybym była jego małżonką, a nie tylko kochanką. Przecież niewiele brakowało, a zostałabym jego żoną... Pierwszy raz spotkaliśmy się jeszcze w czasach studenckich, kiedy oboje należeliśmy do amatorskiej grupy teatralnej. Doskonale pamiętam nasz wspólny debiut sceniczny, gdy wcieliliśmy się w rolę małżeństwa. Prowadzący zajęcia stwierdził wtedy, że wypadliśmy tak naturalnie, jakbyśmy rzeczywiście byli po piętnastu latach związku.

Kiedyś tyle będziemy mieć wspólnych lat – zażartował wtedy Michał, puszczając do mnie porozumiewawczo oko, choć w jego spojrzeniu dało się dostrzec powagę.

Od tej chwili byliśmy jak papużki nierozłączki

Przez kolejne 6 lat. Nasza relacja doświadczyła chyba każdej typowej fazy. Na początku tylko chodziliśmy za rączkę i mieszkaliśmy z rodzicami, później razem wynajęliśmy małe mieszkanko, utrzymując się z kieszonkowego od rodziców i dorywczych robótek. Kasy brakowało, ale było cudownie. Kochaliśmy się jak szaleni, w naszym gniazdku ciągle pełno było znajomych i nie przejmowaliśmy się przyszłością. Tuż przed końcem studiów udało mi się wyrwać etat w sporej korporacji…

Kiedy zaczynałam, to nie był jakiś prestiżowy etat ani duża kasa, ale możliwości rozwoju były po prostu niesamowite! Firma jest z USA, a Amerykańcy nadal wierzą, że można zacząć jako zwykły pracownik, a skończyć jako bogacz. W ich kulturze nawet osoby na stanowisku asystentki mają szansę piąć się po szczeblach kariery i zostać szefem całej korporacji, o ile ciężko pracują i stale podnoszą swoje kwalifikacje.

Ja od samego początku dawałam z siebie wszystko w pracy i efekty przyszły błyskawicznie. Już po pół roku dostałam awans na wyższe stanowisko! Tego dnia wpadłam do mieszkania cała w skowronkach, wprost nie posiadając się z radości. Chciałam wszystko opowiedzieć Michałowi, ale jego reakcja mocno mnie zaskoczyła… Było to coś zupełnie innego niż entuzjazm, którego oczekiwałam. Odniosłam wrażenie, że mój sukces nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Potem usiłował mi wytłumaczyć, że wcale tak nie myśli, tylko po prostu on patrzy na życie z innej perspektywy i ani kasa, ani prestiż nie mają dla niego specjalnego znaczenia.

Ale według mnie to właśnie w tym momencie, na tym perfekcyjnym malowidle naszego uczucia, pokazało się pierwsze pęknięcie. No i jak już raz coś zaczyna pękać, to nie da się tego powstrzymać i powoli się rozszerza, a para zaczyna tracić ze sobą kontakt...

Czas płynął nieubłaganie

Kochałam swoją pracę. Stała się istotnym elementem mojej codzienności, podczas gdy nauka stanowiła jedynie drogę do osiągnięcia celu. Wyższe kwalifikacje oznaczają lepsze wynagrodzenie i większe możliwości rozwoju. Zaczęło brakować mi czasu na nasz teatr amatorski. Po prostu nie potrafiłam pogodzić studiowania z pracą i pasją. Tymczasem dla Michała, mimo że był starszy ode mnie o dwa lata i ukończył studia rok przede mną, nic nie uległo zmianie po zdobyciu dyplomu. W dalszym ciągu pozostawał mocno związany z uniwersytetem i teatrem.

Zatrudnili go na pół etatu jako asystenta, a chociaż zarobki były naprawdę kiepskie, to on po prostu kochał uczyć innych. Miałam coraz większe przekonanie, że tak bardzo zależy mu na tej jego „karierze naukowej”, bo zwyczajnie nie chce stać się dorosłym! W towarzystwie studentów wciąż się zachowywał jak jeden z nich, a ja – zupełnie na odwrót. Pomimo tego, że oficjalnie nadal studiowałam, czułam się całkowicie dojrzała.

Udało mi się ukończyć studia i po raz kolejny wspiąć się po szczeblach kariery, co przełożyło się na spore zwiększenie moich dochodów. Nie miałam Michałowi za złe, że jego zarobki są sporo niższe od moich i bez szemrania sama opłacałam czynsz za nasze lokum. Jednak w środku czułam żal, że jemu zupełnie to nie przeszkadza.

– Teraz to ty więcej przynosisz do domu, a kiedyś, kto wie, może ja będę lepiej zarabiał – powtarzał jak mantrę.

To jego „kto wie” doprowadzało mnie do białej gorączki! On wiecznie bujał w obłokach, podczas gdy ja twardo stąpałam po ziemi.

Gdy data wesela się zbliżała, mój strach wzrastał

Gdy mówił mi o eksperymentach prowadzonych na uniwersytecie, miałam wrażenie, że to tylko dziecięce igraszki. Tracił czas na jakieś mało znaczące „rewelacje”, podczas gdy w mieszkaniu rosła sterta nieopłaconych faktur.

Mimo to kochałam go, więc wciąż trwaliśmy przy sobie. Niedługo potem nasi bliscy zaczęli się niecierpliwić i wypytywać o ślub. Powszechnie sądzono, że skoro dzielimy wspólny dach nad głową, to pora, byśmy zalegalizowali nasz związek.

Gdy Michał zadał mi to ważne pytanie, nie poczułam jakiegoś wielkiego zaskoczenia. Może i nie skakałam z radości pod sufit, ale przecież to nic nadzwyczajnego. W końcu tyle czasu już razem spędziliśmy i oswoiłam się z wizją naszej wspólnej przyszłości. Ale z każdym dniem, który przybliżał nas do tego wielkiego dnia, ekscytację zaczynała coraz bardziej wypierać zwykła, ludzka obawa.

Początkowo byłam skołowana. Podejrzewałam, że to przez nerwy w pracy – szykowało się dla mnie przejście na lepszą posadę, ale nie miałam pewności, czy postawią na mnie, czy może na kogoś innego. Awans wpadł, ale lęk nie zniknął. Aż w końcu zrozumiałam, o co chodzi – ja się zwyczajnie boję ślubu! Zadawałam sobie pytanie: „Czemu? Przecież od czterech lat mieszkamy razem”.

Dopiero w tamtym momencie zrozumiałam, że małżeństwo nada naszej swobodnej relacji formalny charakter, przekształcając „mogę” w „powinnam”, a nawet „muszę”.

Obecnie z własnej woli zgadzałam się na opłacanie naszych rachunków, podczas gdy Michał zatopiony w swoim naukowym uniwersum nie przykładał wagi do zarabiania, ale gdy już włożę na palec obrączkę, stanie się to po prostu moją powinnością.

Zastanawiałam się, czy dam radę udźwignąć taki ciężar. Rodzina natychmiast zaczęła wypytywać nas o plany powiększenia rodziny, a mój ukochany był zachwycony tym pomysłem!

Chciałbym mieć córeczkę, która będzie wyglądać zupełnie jak ty – nie przestawał mówić.

Kiedy stanowczo powiedziałam, że według mnie to nie jest dobry moment na posiadanie dzieci, Michał był wyraźnie zaskoczony.

– Kochanie, ty masz już 28 lat, a ja niedługo skończę 30. Nie zależy mi na byciu starym rodzicem! O co się martwisz? Przecież moja siostra niedawno została mamą i zostawiła sobie po Maksie całe wyposażenie – wózek, łóżeczko, ciuszki. Na pewno nam to pożyczy!

Tyle tylko, że ja sobie takiego życia nie wyobrażałam! Wypożyczać łóżko dla swojego maleństwa, bo mnie samej nie będzie na nie stać.

Nie przykładał zbytnio wagi do zarabiania

Zostać kolejną przeciętną kobietą w naszym kraju, która haruje na dwóch etatach na wszystko sama? „I co, cała odpowiedzialność za pracę, mieszkanie i potomstwo spadnie na mnie?” – miałam ochotę wykrzyknąć mu prosto w twarz. Michał stawał się nie do zniesienia z tymi swoimi wizjami życia rodzinnego. Ogarniał mnie coraz większy niepokój i chciałam stamtąd uciec. Gdy trzy miesiące przed ceremonią zaczęłam ze stresu wymiotować, uznałam, że mam tego po dziurki w nosie. Zerwałam nasze zaręczyny i wyniosłam się z naszego wspólnie wynajmowanego mieszkania.

– Zapłaciłam za wynajem na dwa miesiące do przodu, więc nie musisz się spieszyć z szukaniem nowego mieszkania – poinformowałam oszołomionego Michała.

Łzy płynęły mu ciurkiem po twarzy, gdy uklęknął przede mną i zaczął mnie błagać, żebym nie odchodziła. Był gotów przełożyć ślub, a nawet całkiem z niego zrezygnować, byle tylko mnie zatrzymać. Jednak ja wiedziałam, że muszę definitywnie odciąć się od tego, co było, bo inaczej po prostu zwariuję. Ciągle powtarzałam sobie: „To już inny rozdział w moim życiu, a Michał po prostu do niego nie pasuje. Potrzebuję teraz kogoś nowego u swojego boku”. Postawiłam na swoim i wyniosłam się od niego, zrywając jednocześnie kontakt nie tylko z nim, ale też z częścią mojej rodziny, która nie potrafiła pojąć ani zaakceptować decyzji, którą podjęłam.

Ta cała sytuacja miała sprawić, że poczuję się lżej na duszy, jakbym zrzuciła jakiś ciężar.

Myślałam, że zacznę oddychać pełną piersią...

Jak się dobrze rozejrzałam dookoła, to doszłam do wniosku, że ten świat jest po prostu zawalony samolubnymi kretynami. Oni totalnie nie rozumieją, czym jest prawdziwa miłość. A ja? Ja w dalszym ciągu byłam zakochana po uszy w Michale!

Analizując swój związek z dystansu, doszłam do wniosku, że choć nie był on bez skazy, to jednak opierał się na partnerstwie w większym stopniu, niż sądziłam. Co najważniejsze, wypełniała go miłość. Dopiero gdy zabrakło osoby, która przygotowałaby mi kąpiel z pachnącą pianą, a po powrocie z pracy zamiast aromatu świeżej zupy witała mnie pustka mieszkania, pojęłam, jaką zrobiłam głupotę!

Kiedyś nie umiałam dostrzec wartości tego, co posiadałam. Nie zauważałam, że Michał szczerze mnie kochał, robił co w jego mocy, aby dać mi radość i spełniać moje oczekiwania najlepiej, jak potrafił. Nie upłynęło pół roku, a ja już zapragnęłam powrócić w jego ramiona. Pech chciał, że za każdym razem, gdy usiłowałam się z nim skontaktować, jego komórka była wyłączona. „Dlaczego tak bardzo obstawałam przy zupełnym zerwaniu kontaktów?” – wyrzucałam sobie, nie mając pojęcia, co obecnie dzieje się z moją miłością. Nie miałam odwagi zadzwonić z tym pytaniem do jego bliskich, wystarczająco już przeze mnie wycierpieli.

Niemal każdego dnia czaiłam się w pobliżu uczelni, mając nadzieję, że wpadnę na niego przypadkiem. Niestety, o żadnej godzinie nie mogłam go nigdzie dostrzec. W końcu jeden z jego znajomych, widząc moje zachowanie, ulitował się nade mną i wyjawił prawdę. Okazało się, że Michał od dłuższego czasu otrzymywał propozycje wyjazdu na stypendium do Stanów Zjednoczonych, ale ze względu na nasz związek za każdym razem odmawiał. Kiedy jednak z nim zerwałam, nic już nie stało na przeszkodzie, by w końcu pomyślał o własnej przyszłości i karierze. Po prostu zebrał manatki i wyjechał… Dalsze poszukiwania z mojej strony nie miały już najmniejszego sensu.

Wrócił po 2 latach, odmieniony i z żoną u boku

Dokładnie tak! Poślubił w Ameryce przepiękną, młodziutką rodaczkę, która przebywała w Chicago jako au pair. Po powrocie nie chciał się ze mną zobaczyć, tłumacząc, że to dla niego zbyt przykre wspomnienia. Ja jednak nie dałam za wygraną i prawie każdego dnia do niego wydzwaniałam. W końcu zgodził się na wspólną kawę, podczas której wyznałam mu, jak bardzo żałuję swojej wcześniejszej decyzji. Dostrzegłam w jego spojrzeniu, że on czuje dokładnie to samo! W moim sercu zapłonęła wówczas nadzieja, że mimo wszystko możemy być razem. Przecież istnieje coś takiego jak rozwód.

I wtedy Michał przyznał się, że zostanie ojcem – jego żona spodziewa się dziecka. Zdałam sobie sprawę, że nasze drogi się rozchodzą i nie mamy szans na wspólne jutro. Sama byłam temu winna! Przez parę miesięcy nie mieliśmy kontaktu. Opłakiwałam własną naiwność i zmarnowane szanse. Kariera okazała się dla mnie ważniejsza od uczucia, za co srogo zapłaciłam!

Pewnego dnia natknęłam się jednak na Michała i jego rodzinę podczas zakupów. Nie sprawiał wrażenia radosnego. Szczerze mówiąc, odniosłam wrażenie, jakby on i jego żona robili zakupy niezależnie od siebie, zupełnie jakby nic ich nie łączyło. Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, napisałam do niego wiadomość z propozycją spotkania.

Szaleję za tobą – wyszeptałam, gdy zjawił się w korytarzu mojego mieszkania.

– Moje uczucia do ciebie są równie silne, Reniu… – odparł, muskając czule mój policzek. – Jednak moim priorytetem jest dobro Kubusia. Pragnę, by dorastał w pełnej, kochającej się rodzinie – w jego tonie dało się wyczuć głęboki żal.

Gdy zgodziłam się zostać kochanką, moje życie zupełnie się zmieniło. Raz na kilka dni spotykam się z ukochanym i wówczas pozwalam sobie pomarzyć, jak wspaniale byłoby mieć go na wyłączność. Niestety, te piękne chwile szybko mijają, a mój partner nieodmiennie powraca do żony i dzieci. Zostaję sama, z ogromną pustką w sercu, której nic nie jest w stanie zapełnić. Nawet sukcesy zawodowe i kolejne awanse nie cieszą mnie tak, jak dawniej.

Od dawna skrycie liczę na to, że w końcu Michał zrozumie, iż jego potomek wyrósł już z pieluch i poradzi sobie z faktem, że mama i tata nie będą razem. I że mimo bycia tatą, on również zasługuje na własne szczęście. Może wtedy zdecyduje się porzucić małżeństwo, w którym niewiele go trzyma, a w które wstąpił tylko po to, żeby zapełnić lukę po naszym rozstaniu. Teraz nie ma już takiej potrzeby, bo przecież jestem znów u jego boku. Rozpala mnie myśl, że mogłabym dać mu dziecko.

Renata, 33 lata

Czytaj także:
„Zarządziłam ewakuację od męża-tyrana po 20 latach. Teściowa ma mnie za grzesznicę, bo przecież przysięgałam w kościele”
„Moja sąsiadka uważa, że po 50. nie wypada fantazjować w łóżku. A ja jestem jurną wdową i chcę się jeszcze zabawić”
„Zakochałam się w koledze z pracy. Byłam szczęśliwa, dopóki nie odkryłam, co wyprawia z szefową”

Redakcja poleca

REKLAMA