„Zarządziłam ewakuację od męża-tyrana po 20 latach. Teściowa ma mnie za grzesznicę, bo przecież przysięgałam w kościele”

Załamana kobieta fot. iStock by Getty Images, Povozniuk
„– Przed Bogiem ślubowałaś! – teściowa krzyczała. – Byłaś świadoma, że razem na zawsze, w szczęściu i nieszczęściu. – A on nie ślubował? – pytam. – Wierność i miłość aż po grób obiecywał! Że będzie mnie cenił i adorował, a nie, że zmarnuje mi życie”.
/ 20.09.2024 07:15
Załamana kobieta fot. iStock by Getty Images, Povozniuk

Kiedy mąż pierwszy raz postanowił zerwać z nałogiem, nie sięgał po alkohol przez dziewięć miesięcy. Za drugim razem udało mu się wytrwać w trzeźwości przez dwa lata. Wtedy jeszcze miałam nadzieję, że da radę całkowicie porzucić picie. Kolejna próba rozpoczęła się, gdy zachorował. Trafił do szpitala z zapaleniem trzustki i lekarze ledwo zdołali go uratować. Po tym incydencie wytrzymał bez alkoholu cztery i pół roku… Obecnie podjął decyzję o leczeniu w ośrodku zamkniętym i poddaniu się terapii. Jest przekonany, że tym razem na sto procent mu się uda.

Minęło 20 lat odkąd powiedziałam „tak”

Niestety, przez ostatnich trzynaście byłam w związku z agresywnym, cuchnącym alkoholem dziadem. Dość tego!

Spakowałam manatki. Złożyłam papiery rozwodowe. Znalazłam pracę za granicą. Jutro mnie tu już nie będzie.

Jak możesz?! – szlocha moja teściowa. – Przecież on sobie bez ciebie nie poradzi! Nie będzie miał dla kogo wytrzeźwieć! Jesteś bez serca!

– Na pewno da radę – mówię.

– Daj spokój! Od małego był wrażliwy… – narzeka. – Już jako dziecko potrzebował pomocy i opieki, bo każdy problem kończył się u niego płaczem! Wpuścił piłkę grając jako bramkarz – istna katastrofa! Przyniósł jedynkę ze sprawdzianu – kompletna rozpacz! Zajął drugie miejsce w biegu na sto metrów podczas szkolnych zawodów sportowych – dostał gorączki i nie pojawiał się w szkole przez cały tydzień. 

Skłonność do popadania w skrajności to cecha, która występuje u teściowej od dawna. Nawet delikatne kłucie w głowie sprawia, że z obawy przed nasileniem objawów, łyka garściami tabletki przeciwbólowe.

– Taka moja uroda – skarży się. – Zero wytrzymałości… Dostaję fioła, jak ten ból rozsadza mi czaszkę. Nie radzę sobie z tym!

Nasz związek przed małżeństwem nie trwał długo. Zauroczenie przyszło błyskawicznie i szybko wylądowaliśmy w łóżku. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, nie traktowaliśmy tego jak katastrofy – oboje mieliśmy dobrze po dwadzieścia lat na karku i czuliśmy się dojrzali. Dopiero gdy nasze dziecko skończyło drugi miesiąc, zobaczyłam swojego męża kompletnie zalanego w trupa.

Za drzwiami rozległ się odgłos czegoś ciężkiego, co się po nich ocierało. Kiedy je uchyliłam, zobaczyłam go, jak wtacza się do środka i upada na posadzkę w przedpokoju. W pierwszej chwili pomyślałam, że stracił przytomność albo dopadła go jakaś choroba. Już sięgałam po telefon, by zadzwonić po karetkę, gdy dotarła do mnie woń alkoholu, a chwilę później sprzątałam z dywanu resztki tego, co zwrócił.

Tak było za każdym razem. Wylegiwał się na podłodze i brudził wszystko w obrębie dwóch metrów. Kiedy nasza córeczka trochę podrosła, nie miałam wyjścia i musiałam zamykać ją w jej pokoiku, bo nieustannie kręciła się wokół swojego taty. Nie miała pojęcia, co się dzieje, a tylko roznosiła te wszystkie brudy.

Kiedyś nie miał w sobie tyle złości...

Zdarzało się, że po krótkiej drzemce czołgał się na czworaka w stronę kanapy w salonie. Stojąc za drzwiami pokoju naszej córeczki, nadstawiałam uszu. Dopiero gdy usłyszałam równomierne, donośne pochrapywanie, mogłam położyć się spać. Jeżeli dochodziły mnie pojękiwania, pomruki, mamrotanie pod nosem i odgłosy wiercenia się – byłam pewna, że czeka mnie batalia, by nie poszedł do małej, nie włączył światła i jej nie obudził. Czasem obrywałam. Potem zawsze tłumaczył: „To niechcący. Sama mi się napatoczyłaś!”.

Pierwsze oznaki jakichś piromaniackich skłonności pojawiły się u niego tuż po wyjściu z odwyku. Mimo iż na co dzień stronił od palenia papierosów, po alkoholu zawsze sięgał po paczkę i mocno zaciągał się dymem. Trzymał w paluchach tlący się pet albo płonącą zapałkę, by za moment cisnąć nimi gdzie popadnie. Na dywanik, gazety, serwetkę… Część z nich udawało mi się złapać, zanim dotknęły podłoża, resztę tłumiłam kapciem lub wilgotną szmatką, którą bez przerwy miałam pod ręką.

Zwykłym ludziom ciężko pojąć, jak sprytne i przezorne potrafią być małżonki pijaków! Szybko rozwijają umiejętność przewidywania wszystkiego, zabezpieczania się i chowania wszelkich groźnych rzeczy, którymi rozszalały pijus mógłby kogoś uderzyć, zranić czy pobić. Chowają każdy przedmiot, który jest ostry, ma dużą wagę albo tępe zakończenie...

W szufladach próżno szukać noży, w łazience na półce nie znajdziesz żyletek, wazony są powciskane w bieliźniarkę, a kabel od żelazka leży schowany pod szafą. Niestety tego wściekłego bydlęcia nie da się skrępować i obezwładnić, więc kiedy już widzą, że nic nie pomoże, chwytają dzieciaka pod pachę i dają nogę... Ja też tak postępowałam.

Myślałam, że w końcu się zmieni…

Kiedy mąż przeszedł drugą terapię odwykową, minął cały rok zanim naprawdę zaufałam, że już nie sięgnie po alkohol. Byłam z niego taka dumna! Biegałam do krewnych i sąsiadek, mówiąc o jego silnej woli i hartowaniu charakteru. Niemalże zrobiłam z faceta bohatera narodowego tylko za to, że skończył z piciem wódy i terroryzowaniem najbliższych. Nosiłam go na rękach.

Wyczuwałam wszystkie jego potrzeby, byłam na każde zawołanie, najpierw dlatego, że bałam się powrotu do nałogu jakbym go zdenerwowała, a później z wdzięczności, że jednak znowu nie pije.

Wmówił mi, że to ja jestem przyczyną jego picia, dlatego bardzo się pilnowałam, żeby nie prowokować go do sięgania po alkohol. Ciągle powtarzałam sobie w myślach, że muszę dbać o jego dobre samopoczucie, bo wtedy nie będzie miał ochoty na te swoje „wspomagacze humoru”. Chyba właśnie w tamtym momencie całkowicie mnie zdominował. Albo może sama pozwoliłam mu się zdominować… Z własnej głupoty i naiwności dałam mu się podporządkować!

Jego notoryczne powroty do domu po godzinach pracy wprawiały mnie w przerażenie. Sparaliżowana lękiem, wpatrywałam się w okno, czekając na niego i błagałam w duchu o tylko jedną rzecz – żeby tym razem obyło się bez awantury! Marzyłam, by nasza córka mogła smacznie spać w łóżeczku. Chciałam uniknąć konieczności spędzania nocy na schodach. Pragnęłam, żeby nasze gniazdko ocalało przed zniszczeniem.

Kompletnie straciłam do niego zaufanie

Czułam się jak rozedrgana struna. Moje życie toczyło się na cienkiej granicy. Wszelkie marzenia ulotniły się jak dym. Kiedy po czterech i pół roku znów sięgnął po alkohol, poczułam paradoksalną ulgę. Wróciła dawna rutyna. Najpierw pił przez trzy dni, potem tydzień, aż wreszcie upijał się bez przerwy. Coraz częściej nie pojawiał się w domu, a ja nie miałam pojęcia, gdzie się podziewał…

Nie próbujesz go odnaleźć? – dziwiła się moja teściowa. – Mógł przecież wpaść w jakieś tarapaty!

Dbała o niego, łatała dziury w ubraniach i starała się, by wyglądał jako tako porządnie, kiedy wracał do domu pognieciony i umorusany. Przygotowywała rosołki z żółtkiem, aby nabrał sił oraz zaparzała ziółka na wątrobę. Niesamowicie denerwowało mnie to, że ciągle u nas przesiadywała i bez przerwy go broniła, a mnie stawiała w złym świetle. Ale siedziałam cicho.

– Ktoś musi być przy nim i go podtrzymywać na duchu – wyjaśniała. – Ty i Alusia traktujecie go, jakby był wam obcy!

Prawdę mówiąc, miała rację, bo ja wtedy odpuściłam sobie próby zmiany tej sytuacji. Przyznam szczerze, że marzyłam o tym, żeby zapił się na śmierć i dał mi święty spokój. Wykrzyczałam mu to prosto w twarz.

Chciałam, by już nie wrócił do domu

Niestety, złośliwy los chciał inaczej. Znów się pojawił. Dniami i nocami okupował pokój dzienny, żałośnie kwilił z bólu brzucha i użalał się nad własnym nieszczęściem. Nie miałam zamiaru się nad nim litować. Zero współczucia, tabletek przeciwbólowych czy kojącej herbatki. Kompletnie go ignorowałam. W końcu zadzwoniłam do jego matki, prosząc, by zaopiekowała się synem. Odmówiła, twierdząc, że przecież ma swój dom! W tej sytuacji nie pozostało mi nic innego, jak wezwać karetkę. Sanitariusze odwieźli go do najbliższego szpitala. Nie pofatygowałam się, by choć raz go tam odwiedzić.

Adam uklęknął przede mną, gdy wrócił do domu. Uroczyście obiecywał, że teraz na pewno wszystko się ułoży.

– Mnie to już nie obchodzi. Rób sobie, co tam chcesz – machnęłam lekceważąco ręką.

Podjąłem decyzję, idę na terapię. Od dzisiaj będę się leczył – powiedział rozpromieniony, wyraźnie z siebie zadowolony.

Błagał mnie, abym zawiozła go do ośrodka terapeutycznego, lecz mu odmówiłam. W końcu udał się tam razem ze swoją teściową. Miała do mnie żal z tego powodu.

Po kilku dniach zmagałam się z bezsennością. Pewnej nocy wstałam z łóżka, by napić się wody, ale nie włączyłam światła w kuchni, ponieważ za oknem znajduje się latarnia uliczna, która rozświetla pomieszczenie tak mocno, jakby był dzień. Przez nieostrożność potrąciłam krzesło, które runęło na podłogę z ogromnym hukiem.

W wejściu do kuchni stanęła Alusia, szybko zapalając światło. Jej wzrok nerwowo przemknął po pomieszczeniu. Cała się trzęsła, a w jej oczach malowało się przerażenie.

– O Boże, o Boże... – wyszeptała drżącym głosem. – Byłam pewna, że to tata wraca do domu. Moje serce chyba zaraz eksploduje... Co tu się wydarzyło?

Moja córka to już prawie dorosła kobieta, ale w tej koszuli nocnej przypominała malutką dziewczynkę. Przytuliła się do mnie mocno, a ja nie potrafiłam jej uspokoić.

W tym momencie dotarło do mnie, że to ostatnia szansa, by uciec od tego wszystkiego. Niemal zrujnowałam życie własnego dziecka, skazując je na tak straszne doświadczenia. Kto wie, czy da się to jeszcze kiedykolwiek naprawić...

Padłam ze zmęczenia

– Przed Bogiem ślubowałaś! – teściowa mi przypomina. – Byłaś świadoma, że razem na zawsze, w szczęściu i nieszczęściu.

– To on nie ślubował? Nie był tego świadomy? – pytam. – Wierność i miłość aż po grób obiecywał! Że będzie mnie cenił i adorował, a nie, że życie zmarnuje przez alkohol!

Współczuję mu – płacze.

– A nam mama nie współczuje? Mnie i Alusi? Nas można tak traktować?

– Facet twierdzi, że chce się zmienić i robi to dla was! – powiedziała.

– Sporo czasu już minęło. Poza tym, zmiana powinna wynikać z jego własnych pobudek, a nie być dla kogoś! – odparłam.

Daj mu jeszcze jedną szansę – błagała. – Pomóż mu. Masz w sobie tyle siły...

– Wcale nie – oświadczyłam z pewnością w głosie. – Od lat dźwigam go na barkach. Kark mi zdrętwiał, marzę tylko o tym, żeby się wyprostować! Czas, aby zaczął sam stawiać kroki. Nie zamierzam go nieść przez resztę życia.

Razem z Alusią wyjeżdżamy do innego kraju. Ona również znalazła już pracę, we dwójkę powinno być nam prościej. Muszę pojawić się tylko na rozprawie rozwodowej. Później spróbuję zamienić nasze mieszkanie na dwa mniejsze lokale, byleby znajdowały się w sporej odległości od siebie. A co potem? Trudno powiedzieć. Nie będę snuć dalekosiężnych planów.

– A może ciągle coś do niego czujesz? – dopytuje Ala. – Nie pożałujesz tej decyzji?

Jedyne czego żałuję, to że tyle czasu z nim zmarnowałam.

– Wciąż masz przed sobą sporo lat – stwierdza.

– Nadrobimy ten stracony czas. Jakoś to będzie. Nigdy więcej nie zobaczymy starego nawalającego się w trupa. Poradzimy sobie!

Nina, 39 lat

Czytaj także:
„Mąż zdradza mnie na prawo i lewo, a matka zabrania mi rozwodu. Mam się z tym pogodzić, bo taka już natura facetów”
„Sądziłam, że żona mojego kochanka to hydra plująca jadem. Wszystko się zmieniło gdy zobaczyłam, z kim naprawdę mieszka”
„Żona szybko spakowała walizki, gdy ogłosiłem bankructwo. Nie wiedziała, że to był test, którego nie zdała”

Redakcja poleca

REKLAMA