„Mąż zdradzał mnie z moją przyjaciółką, gdy dzieci spały za ścianą. Nakryłam ich, bo wróciłam wcześniej do domu”

Kobieta, którą zdradzono fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds
„Mój mąż i moja przyjaciółka obejmowali się i zachłannie całowali. To nie był jakiś niewinny całus. Nic z tego. Byli blisko tego, by pójść na całość. Na mojej kanapie”.
/ 22.12.2021 12:16
Kobieta, którą zdradzono fot. Adobe Stock, Kaspars Grinvalds

Czasem nic nam się nie układa, a czasem aż za dobrze. Ciąża zbiegła mi się z sukcesem zawodowym, można powiedzieć kwadratowe szczęście, a właściwie do sześcianu, bo w brzuchu rosły mi bliźnięta.

Wolałabym jednak te chwile szczęścia rozłożyć nieco w czasie. Problem polegał na tym, że mój sukces jako fryzjerki zależał od zadowolenia klientek. A żeby była szansa na zadowolenie, musiałam być dostępna.

Zatrudniałam więc kolejne opiekunki, bo żadna nie wytrzymała całego miesiąca, jakby bliźniaki to była jakaś plaga. Każda żądała koszmarnych pieniędzy, a mimo tego marudziła, że ma ciężko. Mój mąż tak często brał zwolnienia, aż nabrał obaw, że w końcu wyrzucą go z pracy. Niby pomagała nam moja przyjaciółka Ania, ale przecież nie mogła u nas zamieszkać – miała swoje życie i swoją pracę.

Punktem krytycznym okazał się dzień, gdy musiałam zabrać pięciomiesięczne maluchy ze sobą do pracy. Niby na zapleczu nie było im źle, ale mimo wszystko…

No i rozjuszyło to mojego męża

– Jeśli tak ma być, to sam się zwolnię! To są moje dzieci. Dla kogo mam się poświęcić, jak nie dla nich? W robocie i tak nie mam co liczyć na awans czy podwyżkę. A ty zarabiasz wystarczająco. Jak dzieciaki podrosną i pójdą do przedszkola, to poszukam nowej pracy albo założę własną działalność. Albo... się zobaczy. W każdym razie teraz zostaję w domu z bliźniakami.

Nie protestowałam. Właściwie – mimo obaw – byłam mu wdzięczna. W żłobku miejsca nie udało nam się załatwić, a nie wpadłam na pomysł, żeby zapisać dzieci na listę jeszcze przed porodem. Do tego dochodziły komplikacje żywieniowe, bo musieliśmy karmić bliźniaki mieszanką dla alergików. Z drugiej strony Andrzeja w roli pełnoetatowej niańki też średnio potrafiłam sobie wyobrazić…

Mój mąż dotąd ani razu niczego sam nie ugotował, nawet jajka. A niejeden czajnik już spalił, bo zapominał, że zastawił wodę. Elektryczny też wykończył, bo go włączył, a nie nalał wody. Na początku naszego małżeństwa wprost nie mogłam uwierzyć, że teściowa wychowała takiego „kalekę”, ale potem przywykłam do jego kuchennego inwalidztwa.

Anka, która od początku odradzała mi ten związek, w kółko rozwodziła się nad „nieprzystosowaniem życiowym księcia Andrzeja”. Irytowało mnie jej gadanie, bo po pierwsze to był mój mąż, nie jej, a po drugie – nie każdy musi być mistrzem patelni. Andrzej był świetny w innych sprawach. W naszym domu to ja gotowałam, a jak nie mogłam, to kupowaliśmy coś gotowego. Po trzecie, wszystkiego można się nauczyć. Mój mąż też tak myślał.

– Kupię sobie jakąś dobrą książkę kucharską dla początkujących kogutów domowych – żartował. – I zobaczysz, jeszcze cię zadziwię.

– Pytanie tylko, czy nie zwariujesz. Z samotności…

– Jakiej samotności? Przecież zostanę z dzieciakami! Świetne rzeczy będziemy razem robić. A jak podrosną trochę, to dopiero zobaczysz! Nie bój się, naprawdę, po prostu mi zaufaj.

Zaufałam, choć prawda jest taka, że miałam naprawdę mnóstwo obaw. Pierwszego dnia zostawiałam ich z duszą na ramieniu. Ale czy chciałam, czy nie, musiałam pędzić, bo umówiona klientka czekała. Nie miałam wyjścia. Trzy godziny później Anka wparowała do salonu jak bomba.

– Czyś ty oszalała?! – zawołała od drzwi.

Zdenerwowałam się, bo akurat nakładałam farbę. Poza tym i tak ciągle myślałam o tym, czy dobrze zrobiłam, godząc się na taki układ. Dręczyły mnie obawy, czy maluchom nic się nie stanie. Najchętniej rzuciłabym robotę w diabły i popędziła do domu. A teraz jeszcze Anka dołożyła swoje. No, zwariować można.

– Jak widzisz, jestem zajęta – odparłam, siląc się na spokój. – Bądź uprzejma poczekać, aż skończę.

– Ale to nie może czekać! Jak mogłaś? Normalnie nie wierzę! Tyle razy ci mówiłam, że Andrzej jest nieodpowiedzialny. Tu chodzi o bezpieczeństwo dzieci. Jak mogłaś je zostawić z tym… człowiekiem?!

Ręka mi drgnęła. Dobrze, że nie byłam w trakcie strzyżenia.

– Przypominam ci, że ten człowiek jest moim mężem i ojcem moich dzieci. A ja nakładam farbę, jeśli nie zauważyłaś. Pogadamy potem. Na osobności…

Ale Anka najwyraźniej ogłuchła i oślepła na wszystko poza swoją racją. Prawdę powiedziawszy, jej zachowanie było dziwaczne. I to nie tylko dzisiaj. Od kiedy się dowiedziała, że wychodzę za Andrzeja, zachowywała się jak pies ogrodnika. Obrzydzała mi go i dyskredytowała. Aż zaczęłam podejrzewać, że może czuje do mnie coś więcej niż przyjaźń, ale się maskuje.

Nie przeszkadzali jej moi poprzedni faceci, no ale z Andrzejem chciałam brać ślub. Przebolała to jakoś, nawet świadkową zgodziła się zostać, choć nadal narzekała na mojego męża, co nasiliło się, gdy zaszłam w ciążę. I znowu, by ją uspokoić, zaproponowałam, by została matką chrzestną Bianki, ale chyba zbyt sobie wzięła do serca tę rolę, skoro robiła mi publiczną awanturę w miejscu pracy. I o co? O to, że powierzam dzieci ich ojcu! Jakby to jakaś zbrodnia była, że Andrzej przejmie obowiązki domowe i opiekuńcze.

– Pojechałam do ciebie do domu, przekonana, że tam cię zastanę. A ty znowu tutaj! Nie wiem, jak możesz powierzać bliźniaki Andrzejowi? Przecież on sobie nie poradzi! Każdy, byle nie on! Czemu mnie nie poprosiłaś o pomoc?

– A co, chcesz robotę rzucić? – prychnęłam. Już mi było obojętne, że klientka słucha.

– Dlaczego niby ja mam się nagle zwalniać się z pracy?

– Andrzej właśnie to zrobił i został pełnoetatową niańką.

Ankę zatkało z wrażenia na moment.

– Ale… ale… jak to? Jakim cudem? Jak go do tego zmusiłaś?

– Wcale nie musiałam go zmuszać. Jest ojcem, jest dorosły, jest odpowiedzialny, wbrew temu, co w kółko powtarzasz. Jest też bystrym facetem, poradzi sobie. A teraz bardzo cię proszę, skoro nic wielkiego się nie stało, pozwól mi pracować. Teraz ja jestem w naszej rodzinie od zarabiania.

Anka wywróciła oczami i poszła, a mój niepokój dzięki niej… zelżał. Gdy tak broniłam Andrzeja, dotarło do mnie, że robię to szczerze, naprawdę tak uważam. Bardziej bym się martwiła, gdybym zostawiła bliźniaki w żłobku albo pod opieką kolejnej niesprawdzonej niani.

Mimo moich obaw Andrzej radził sobie całkiem nieźle

Gdy po pracy wróciłam do domu, tylko się utwierdziłam w słuszności podjętej decyzji. Dzieciaki wykąpane i nakarmione, dom posprzątany. I zapach… Nie mogłam uwierzyć. Weszłam do kuchni.

– Kochanie, cóż tak pięknie pachnie? 

– Bo mam dla ciebie, moja ciężko pracująca żono, obiadek… – uśmiechnął się.

Z piekarnika wyjął tartę szpinakową. Aż mi zaburczało w brzuchu. W tamtej chwili poczułam się cudownie. Jak mogłam mieć jakiekolwiek wątpliwości, czy Andrzej sobie poradzi? Chcieć to móc, a on bardzo chciał.

– Gdybyś teraz postanowił wrócić do pracy, tobym się nie zgodziła, mowy nie ma – oznajmiłam mu podczas kolacji, którą zjedliśmy przy świecach. – Teraz gdy odkryłeś swoje talenty, jestem najszczęśliwszą żoną, matką i kobietą pod słońcem.

Ja pracowałam, a Andrzej zajmował się domem i dzieciakami. Wydawał się spełniać w tej roli. Mój salon się rozwijał, zatrudniłam dwie nowe dziewczyny, miałam coraz więcej klientek. Ania też zaczęła wreszcie lepiej wyrażać się o Andrzeju, co wiele dla mnie znaczyło, bo dotąd czułam się przy nich jak między młotem a kowadłem.

Znałam ją od wieków i choć czasem mnie irytowała, była moją najlepszą i właściwie jedyną przyjaciółka. Naprawdę było mi przykro, że nie akceptuje Andrzeja. On z kolei nazywał ją złośliwie ciotką feministką. Teraz wyglądało na to, że wreszcie zawarli rozejm, a nawet zaczęli się darzyć sympatią. Mogłam kochać oboje bez wyrzutów sumienia.

To był koniec dotychczasowego życia

Sielanka skończyła się nagle. Pewnego dnia wróciłam nieco wcześniej do domu i zastałam w nim Anię. Jej wizyty nie należały do rzadkości ani niezwykłości. Prowadziła swoją firmę i pracowała nieregularnie. Często wpadała do nas na obiad czy na śniadanie. Za każdym razem przynosiła jakieś egzotyczne pyszności, bo zawodowo wiele podróżowała po świecie.

Tym razem jednak przeżyłam szok. Mój mąż i moja przyjaciółka obejmowali się i zachłannie całowali. To nie był jakiś niewinny całus albo sytuacja, którą z zazdrości mogłam źle zinterpretować. Nic z tego. Byli blisko tego, by pójść na całość. Na mojej kanapie! A ze ścianą są dzieci!

Nogi się pode mną ugięły. Co robić? Przecież on nie może z nią odejść, bo co ja zrobię z bliźniakami, kto się nimi zajmie? W tamtej chwili tylko to miałam w głowie. Szok? Zmęczenie? Nie wiem. Nie bardzo rozumiałam swoją reakcję, chyba działał instynkt – praca była mi potrzebna, by mieć pieniądze, by mieć za co żyć. Jeśli ugrzęznę w domu z dziećmi, stracę źródło zarobków, a potem odbiorą mi dzieci albo razem z nimi wyląduję pod mostem. Albo Andrzej mi je odbierze, bo jako matka pracująca nie będę miała dla nich dość czasu, i będzie je wychowywał ze swoją nową kobietą, a moją byłą przyjaciółką, ja zaś będę musiała mu płacić alimenty.

Takie mniej lub bardziej histeryczne scenariusze przelatywały mi przez głowę z prędkością błyskawicy.
Wcale nie myślałam o tym, że Andrzej jest moją cholerną miłością, a Anka to moja cholerna najlepsza przyjaciółka. Bałam się tylko tego, że zostanę sama z dziećmi albo, co gorsza, bez dzieci. Czyżby moje uczucie do męża też się wypaliło, tylko w ferworze codziennego życia tego nie zauważyłam? A na romanse zwyczajnie nie miałam czasu, siły ani ochoty. Oni widać miał… Ale jeszcze był moim mężem.

Zaczęłam kombinować, co zrobić, żeby nim został. Mniejsza o dumę, o szacunek do siebie, o prawdę. Byliśmy rodziną i tylko to się liczyło. Gdybym wróciła jak zwykle, to pewnie bym ich nie przyłapała i wszystko byłoby w porządku. Wchodziłam do mieszkania niemal na palcach, z nawyku, by nie obudzić dzieci, jeśli akurat spały. Cóż więc prostszego, jak po cichu się wycofać… Zrobiłam krok w tył, potem drugi, złapałam za klamkę i… jak na komendę w tej samej chwili rozpłakał się Bartuś, a zaraz potem dołączyła do niego Bianka.

Anka podniosła głowę i nasze spojrzenia się spotkały. To, co zobaczyłam w jej oczach, zmroziło mnie do szpiku kości. Zero skruchy czy zawstydzenia. Nawet nie sprawiała wrażenia zaskoczonej, jakby liczyła się z faktem, że i tak się dowiem. Uśmiechnęła się nieznacznie z jakąś niezrozumiałą dla mnie satysfakcją. Jakbyśmy brały udział w zawodach, które ja właśnie przegrałam z kretesem. Odsunęła się od mojego męża, ale bez pośpiechu. Jakbym to ja, przeszkadzając im, popełniła nietakt.

Kim była ta kobieta? Miałam wrażenie, że w ogóle jej nie znam. Kiedy tak się zmieniła? Kiedy jej przyjaźń wyparowała i pojawiła się zawiść, zdolność do zdrady i wbicia mi noża w plecy? Czy od początku obrzydzała mi Andrzeja, bo sama miała na niego ochotę? Czy dlatego była przeciwna naszemu małżeństwu, a potem układowi „on zostaje w domu, a ja pracuję”? Bo łatwiej wagon odczepić, gdy więź nie jest zbyt silna? A może zakochała się w nim, gdy pokazał swoje domowe talenty”?

A on? Jak mógł?! Prosił, bym mu zaufała. Obiecywał, że jeszcze mnie zadziwi. No i zadziwił. Jak diabli…
Co nim kierowało? Czuł się niedopieszczony, niedoceniony? Potrzebował dowodu, że choć w fartuszku nadal jest męski i pożądany? Czy za mało go chwaliłam? Za mało przytulałam? Pozwalałam się obiegać i obsługiwać, i może czasami, bezwiednie, traktowałam go tak jak mężowie zwykli traktować swoje niepracujące żony? Przyznaję, byłam zmęczona, zapracowana, przez co może nieczuła i ślepa… Ale czy to usprawiedliwia zdradę? Czemu ze mną nie porozmawiał, zamiast…

– Andrzej, mamy problem... – odezwała się Anka.

– Nie mamy, zaraz je uspokoję. Poczekaj chwilkę – rzucił tak radosnym tonem, jakim do mnie już nie mówił. Od kiedy? Kolejna rzecz, jaką przeoczyłam.

– Ja nie o dzieciach, tylko o… – Anka wskazała brodą w kierunku drzwi.

Andrzej dopiero teraz mnie dostrzegł i poniewczasie odskoczył od Anki jak oparzony. Wyglądał na zmieszanego.

– Długo tak stoisz? – zapytał, nie patrząc mi w oczy.

– Wystarczająco. Pójdę do dzieci, a ty – zwróciłam się do Anki – wynocha!

Znowu obdarzyła mnie uśmieszkiem zadowolenia i wyższości.

– Pójdę, ale to niczego nie zmieni. My się kochamy. Pasujemy do siebie. I tak mieliśmy ci powiedzieć – chwyciła go za rękę, a Andrzej nie próbował się wyswobodzić.

Ten gest mnie zabolał i upokorzył jednocześnie

Zrozumiałam, że on już wybrał, a w każdym razie dał się omamić. Ja zawsze stałam po jego stronie, zawsze go broniłam. Niestety, on nie był już tak lojalny. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że uległ nowej miłości czy namiętności do tego stopnia, iż się wyprowadził z domu. Z opiekunki na pełny etat stał się niedzielnym tatusiem. Porzucił i mnie, i dzieci. Kompletnie tego nie rozumiałam. Okej, mnie przestał kochać, wolał Ankę, oszalał na jej punkcie, łyknęłam tę gorzką pigułkę, ale przecież… nadal był ojcem naszych dzieci, facetem, który zrezygnował z pracy, by się nimi opiekować!

Jak mógł się tak zmienić? Jak mógł stać się tak nieczuły? Przecież maluchy za nim tęsknią… On za nimi nie? Znudził się? Domem, rodziną? Uznał, że dość się dla nas poświęcił? Czego mu ta podstępna żmija nakładała do głowy, że zapominał o własnych dzieciach? Jaki czar na niego rzuciła? Tak, obwiniałam ją o całe zło, bo Andrzej nie udawał przez te dwa lata przykładnego, kochającego ojca
– on nim był przez całą dobę!

Dlatego nie zgodziłam się na rozwód i zasugerowałam separację. Nie z powodu moich przekonań religijnych – choć braliśmy ślub kościelny – ale dlatego, że rozwód to byłby koniec. Ostateczny. A ja chcę, by Andrzej się zastanowił. By rozważył na spokojnie – gdy miłosne emocje opadną – wszystkie za i przeciw.

Na razie wygląda na to, że nie zamierza walczyć ani specjalnie troszczyć się o naszą rodzinę. Więc dbam o nią sama. Mam pełne ręce roboty, dzięki czemu nie myślę za dużo i nie ulegam demonom. Mężczyźni odchodzą. Kobiety zostają i radzą sobie. Bo muszą. Dzieci zaraz pójdą do przedszkola. Oprócz tego zatrudniam nianię. W końcu udało mi się znaleźć kompetentną osobę. Andrzej – kiedyś taki idealny i dbający o rodzinę ojciec – odwiedza bliźniaki rzadko, bo nieustannie są z Anką w rozjazdach – korzystają z życia.

Ja… wciąż jeszcze mam nadzieję. Nie wyrzucę lekką rękę 6 wspólnych lat. Czekam, aż wróci. Jeśli nie do mnie – bo nie wiem, czy jestem w stanie mu wybaczyć i zapomnieć – to chociaż do dzieci, które powinny mieć ojca na pełen etat, a nie od święta.

Nie nastawiam ich przeciw tacie. Nie hoduję w sobie mściwej suki, pragnącej wziąć odwet na niewiernym mężu za wszelką cenę, nawet kosztem dzieci. Wierzę, że Andrzej potrzebuje czasu, by się otrząsnąć i zrozumieć, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Bo jak tego nie zrobi, będzie żałować. Tego akurat jestem pewna. Jeśli przejrzy na oczy za późno, gdy więź z dziećmi zostanie zerwana, gdy to one się od niego odwrócą, nie nawiąże jej z powrotem tak łatwo, o ile w ogóle.

Czytaj także:
„Nie miał mnie kto wychowywać. Ojciec był zimnym, zasadniczym mundurowym, a matka całe życie piła”
„Rzuciłam wszystko i wyjechałam z kraju dla faceta. Kocham go, ale nie jestem szczęśliwa w Irlandii”
„Mąż przestał mnie dostrzegać, kiedy tylko zostałam matką. Nie byłam już dla niego ani partnerką, ani kochanką”

Redakcja poleca

REKLAMA