„Mąż zaślepiony melonami kochanki, puścił mnie kantem. Szybko pożałował, bo po roku skomlał i błagał o wybaczenie”

zdradzona kobieta fot. iStock, fotostorm
„Mój małżonek zamierza mnie opuścić? Niemożliwe! Spędziliśmy razem ponad dwie dekady! Darzyliśmy się wielkim uczuciem! A teraz on pragnie z tym zerwać, jakby nigdy nic?”.
/ 22.04.2024 18:30
zdradzona kobieta fot. iStock, fotostorm

Totalnie mnie zaskoczył, gdy nagle wypalił z tekstem, że chce się ze mną rozwieść.

Zdarzyło się to zaledwie 7 dni temu. Akurat szykowałam się do spania, kiedy nagle zadzwonił telefon. Bez patrzenia, kto dzwoni, od razu odebrałam. Byłam pewna, że to moja przyjaciółka Majka chce pogadać i dowiedzieć się, jak spędziłam dzień.

– Hej, dobry wieczór kochanie, to ja dzwonię – w słuchawce telefonu rozległ się przyciszony głos mojego małżonka.

– To ty Bartek? – zapytałam z niedowierzaniem, chcąc się upewnić, że dobrze usłyszałam.

– No tak, to ja. Wiem, że już późno i przepraszam, że zawracam ci głowę o tej porze, ale bardzo chciałbym się z tobą zobaczyć i porozmawiać...

– Chcesz pogadać o naszym rozwodzie, tak? – weszłam mu w słowo.

– Nie, absolutnie nie o tym... Posłuchaj, związek z Iloną był totalną pomyłką... Strasznie za tobą tęsknię i chciałbym do ciebie wrócić. Myślisz, że mogłabyś dać mi jeszcze jedną szansę? – mówił z przejęciem w głosie.

Oniemiałam. Tego to się nie spodziewałam, kompletnie mnie zatkało. Na moment głos uwiązł mi w gardle, nie byłam w stanie nic powiedzieć.

– Halo, jesteś?

– Tak, jestem… Tylko nie mam pojęcia, czy chcę się z tobą widzieć. Jak coś to dam znać – bąknęłam i przerwałam połączenie.

Gdyby jeszcze rok temu ktoś mi powiedział, że będę gadać w ten sposób z Bartkiem, wzięłabym go za totalnego wariata. Zawsze sądziłam, że nasze małżeństwo to istna sielanka. Stanęliśmy na ślubnym kobiercu po długich, narzeczeńskich latach, a przed przysięgą już mieszkaliśmy pod jednym dachem. Mieliśmy naprawdę sporo czasu, żeby lepiej się poznać i zgrać ze sobą.

Fakt, zdarzało się, że mieliśmy swoje zatargi i nie odzywaliśmy się do siebie przez jakiś czas, ale koniec końców zawsze dochodziliśmy do porozumienia, a nasze życie wracało na właściwe tory. Niestety, jak się okazało, mój małżonek postrzegał naszą relację zupełnie odmiennie.

Któregoś dnia, bez żadnego ostrzeżenia, zupełnie z zaskoczenia, oznajmił mi, że chce, abyśmy się rozstali. Początkowo uznałam to za nieśmieszny dowcip, więc odburknęłam mu, żeby przestał się wygłupiać jak jakiś smarkacz i dał mi święty spokój.

– Ja nie żartuję. Ilona to najcudowniejsza osoba na całym świecie. Jesteśmy współpracownikami, rozumiemy się bez słów. Pragnę u jej boku spędzić resztę życia – wyjaśniał.

Spadłam z obłoków

Trudno było mi zaakceptować, że to dzieje się naprawdę, a nie we śnie. Mój małżonek zamierza mnie opuścić? Niemożliwe! Spędziliśmy razem ponad dwie dekady! Darzyliśmy się wielkim uczuciem! A teraz on pragnie z tym zerwać, jakby nigdy nic? Gdy już nieco doszłam do siebie, zdecydowałam się podjąć walkę o niego. Roniłam łzy, zaklinałam, przywoływałam cudowne momenty, które dzieliliśmy.

Próbowałam mu wytłumaczyć, że ta laska to tylko przelotna fascynacja. Powiedziałam, że puszczę w niepamięć jego skok w bok, jeśli od razu z nią skończy. On jednak trwał przy swoim.

– Odpuść sobie, zrozum, że już nic do ciebie nie czuję. Rozejdźmy się jak cywilizowani ludzie – rzucił zirytowany.

Po tygodniu spakował manatki i zwyczajnie się wyniósł.

– Nie licz na to, że dostaniesz ode mnie rozwód! Zapamiętaj to! – wrzasnęłam, gdy wychodził.

Pierwsze chwile w pojedynkę okazały się niezwykle ciężkie. Potrzebowałam się przed kimś otworzyć, wyrzucić z siebie żal, jednak wstydziłam się to zrobić. Nie miałam ochoty, aby ktokolwiek był świadkiem mojego bólu i płaczu, rozkoszował się moim niepowodzeniem. W głowie już słyszałam te pozornie życzliwe komentarze, typu: jak ten drań śmiał cię porzucić, co ty teraz, bidulko, poczynisz sama ze sobą...

Po rozstaniu z mężem schowałam się w mieszkaniu, sama ze swoim cierpieniem i rozpaczą. Nie reagowałam na telefony od przyjaciół, unikałam spotkań z kimkolwiek. Moja codzienność ograniczała się do pracy, a gdy tylko wracałam do swojego mieszkania, zagrzebywałam się w pościeli, roniąc łzy i złorzecząc na niewiernego małżonka i jego kochankę Ilonę. Miałam poczucie, że jestem nieatrakcyjna, stara i bezwartościowa.

Doszłam do wniosku, że jestem kompletnie bezużyteczna i nic pozytywnego mnie już nie czeka. Pogrążałam się w mrocznej przepaści beznadziei. Kto wie, jaki byłby finał tej historii, gdyby nie moja kumpela, Majka. Pojawiła się u mnie pewnego wieczoru, mniej więcej dwa tygodnie po tym, jak Bartek się wyprowadził.

Próbowałam udawać, że mnie nie ma, ale ona po prostu przykleiła się do tego dzwonka i darła się przez drzwi, że nigdzie się nie ruszy, póki mnie nie zobaczy. Zależało mi, żeby sąsiedzi nie mieli powodów do plotek, dlatego w końcu przekręciłam klucz w zamku i wpuściłam ją do środka.

– O co ci chodzi? – rzuciłam ze złością.

– Chcę sprawdzić, co u ciebie – powiedziała. – Słyszałam o Bartku i…

– I chciałaś zobaczyć, jak prezentuje się kobieta, którą zostawił facet? No to masz okazję! Dokładnie w ten sposób! Jak kupa gówna! Pasuje ci to? No to cześć! – miałam ochotę z hukiem zamknąć jej drzwi tuż przed twarzą, ale nie dała mi tego zrobić.

– Chodź Magda, nie chowaj się przede mną. Wiesz, że nie musisz udawać twardej i maskować swojego bólu. Przecież jesteśmy przyjaciółkami i zawsze możesz na mnie liczyć. Pomogę ci przebrnąć przez ten trudny czas – oznajmiła, po czym, nie czekając na odpowiedź, wkroczyła do mieszkania.

W pierwszym odruchu chciałam ją wyprosić, ale ostatecznie tego nie zrobiłam. Czułam, że jeśli nie otworzę się przed nią i nie dam upustu emocjom, to na zawsze utonę w tej mrocznej przepaści rozpaczy.

Nasze rozmowy trwały niemal do północy

Od tamtej pory kontaktowała się ze mną niemal każdego dnia – dzwoniąc i odwiedzając mnie w domu. Za każdym razem cierpliwie słuchała moich narzekań, pocieszając mnie i przytulając.

Zaufaj mi, ten ból kiedyś minie. Dasz radę się otrząsnąć i stanąć na nogi. A nawet będziesz się śmiała z tego, jak bardzo rozpaczałaś przez Bartka – wciąż mi powtarzała.

Trafiła w sedno. Gdy minęło parę miesięcy, cierpienie faktycznie zmalało. Pogawędki z kumpelą wpłynęły na mnie kojąco. Stopniowo akceptowałam fakt, że muszę odnaleźć się w życiu bez małżonka. Byłam skłonna zgodzić się na rozwód, mimo że do tego momentu nie otrzymałam pisma z sądu.

Nie spodziewałam się, że to zrobi, bo utrzymywał, że chce być z Iloną już na zawsze. Nie przyszło mi do głowy, że planuje do mnie wrócić. Myślałam, że pozew o rozwód jest od dawna w sądzie, a termin rozprawy tylko się opóźnia przez epidemię wirusa. Przecież sądy wstrzymały pracę. Czekałam spokojnie na zawiadomienie. Aż tu nagle on dzwoni…

W mgnieniu oka senność całkowicie mnie opuściła. Rozsiadłam się wygodnie w fotelu, pogrążając się w rozmyślaniach. Jak często śniłam o takim momencie? Ile razy widziałam w wyobraźni, jak Bartek zjawia się w progu, pełen skruchy, błagając o przebaczenie? Setki? A może nawet dwa razy tyle? Ale to było dawno, wkrótce po tym, jak mnie zostawił. Teraz jestem zupełnie inną osobą, a moje życie powoli wraca do normy.

Przecież zdecydowałam ostatecznie, że Marek nie będzie więcej obecny w moim życiu. I co się teraz, miałam go ponownie zaprosić? Biorąc pod uwagę to, co mi zrobił i przez co musiałam przejść przez niego? Nie ma szans! Wtedy nie planowałam dać małżonkowi kolejnej okazji. Jakby pojawił się w progu, wygoniłabym go na zbity pysk. Sięgnęłam po komórkę i wykręciłam numer do Majeczki.

Zamierzałam poinformować ją o rozmowie telefonicznej z Bartkiem. No i o moich planach. Kiedy skończyłam gadać, przez dłuższą chwilę nie odzywała się ani słowem.

– Serio nie masz zamiaru się z nim zobaczyć? – odezwała się w końcu.

No raczej, że nie! Zaraz do niego zadzwonię i wygarnę mu, co sądzę o jego nagłym powrocie i tych jego przeprosinach. Niech idzie w cholerę, ten sukinsyn! Myśli, że jak mu nie układa się z tamtą lafiryndą, to rzucę mu się na szyję? Chyba w snach! – dawno nie doznałam tak przyjemnego uczucia.

– Dobra, rób jak uważasz... Ale na twoim miejscu to bym się jednak zastanowiła. Zamiast tak od razu go posyłać do diabła, może najpierw z nim pogadaj ? – usłyszałam od niej.

– Niby o czym mam gadać i nad czym się tu zastanawiać? Zdradził mnie, zostawił, prawie rok się nie odzywał. I co teraz? Mam usiąść z nim przy stoliku w kawiarni i słuchać jego wymówek? A potem z łaski swojej mu wybaczyć? Chyba ci się w głowie poprzewracało! – zirytowałam się.

– Spokojnie, bez nerwów! Nie chcę cię do niczego przekonywać. Daj sobie po prostu parę dni do namysłu. Pamiętaj, co nagle, to po diable. Lepiej się wstrzymać, niż później tego żałować – upierała się przy swoim.

Może dam mu drugą szansę?

Mimo że na początku w ogóle nie brałam tego pod uwagę, ostatecznie postanowiłam zastosować się do sugestii koleżanki. Spędziłam parę dni na intensywnych przemyśleniach. Wygląda na to, że dojrzałam do pewnych postanowień.

A przynajmniej jeśli chodzi o to jedno spotkanie. Następnego dnia zamierzałam skontaktować się z Bartkiem telefonicznie i zaproponować mu wspólne wyjście do kafejki, żeby pogadać na neutralnym terenie. Nie, nie będę na niego krzyczeć ani prawić mu morałów.

Spokojnie go wysłucham i dam mu się wygadać. Jeśli wyczuję jego szczerość i prawdziwy żal za popełnione czyny, być może dam mu drugą szansę i zgodzę się na powrót. Oczywiście pod warunkiem, że moje serce mocniej załopocze, gdy go zobaczę. Jeżeli jednak nic się nie poruszy w mojej duszy na jego widok, powiem mu, że... było minęło.

Magda, 45 lat

Czytaj także:
„Był romantyczny, czuły i na moim utrzymaniu. Nawet pierścionek zaręczynowy kupiłam sobie sama”
„Teściowie mieli moje dzieci za wnuki drugiego sortu. Dzieci szwagra spały na kasie, moje od dziadków dostawały ochłapy”
„Mąż trzymał łapę na kasie i wyliczał mi pieniądze na zakupy. Na emeryturze się zbuntowałam i założyłam osobne konto”

 

Redakcja poleca

REKLAMA