„Mąż żałował córce na lizaka, a z kolegami co wieczór chodził do baru. Nie mogłam się postawić, bo sama nie zarabiałam”

zmartwiona kobieta fot. Getty Images, Anastasiia Sienotova
„Z tygodnia na tydzień sytuacja w domu się pogarszała. Piotr pił coraz więcej. Nie pojmowałam, jakim cudem w ogóle ogarniał pracę i nie doprowadził do tego, że go zwolnili. Czytałam, że takich, jak on, nazywa się wysoko funkcjonującymi alkoholikami”.
/ 16.09.2024 20:30
zmartwiona kobieta fot. Getty Images, Anastasiia Sienotova

Przemoc kojarzy się z biciem i siniakami. Tymczasem ma ona niejedno oblicze. Ponieważ nie pracuję, jestem całkowicie zależna finansowo od męża, a on to wykorzystuje. Skrupulatnie wylicza mi każdą złotówkę. Gdy wracam ze sklepu, żąda okazania paragonów. Czuję się upokorzona, prosząc go o jakiekolwiek pieniądze.

Na piwo zawsze miał

– Nikt mi nie będzie mówić, na co mam wydawać swoje własne pieniądze. Przypominam, że w tym domu to ja je zarabiam.

Tak zareagował mąż, kiedy zwróciłam mu uwagę, jak potraktował córkę. Hania chciała 10 zł na słodycze, a ja niestety nie mogłam jej wspomóc. Zasugerowałam, żeby poprosiła ojca. Ten zaś wzburzył się tak, jakby chodziło o nie wiadomo jaką kwotę. Oczywiście nie dał jej ani grosza. Przybiegła do mnie z płaczem, a ja miałam ochotę go ukatrupić. Nie omieszkałam zwrócić mu uwagi, więc się wściekł.

– Dziecku na głupiego lizaka żałujesz, ale na piwo z kolegami zawsze masz – odparłam, usiłując zachować spokój, chociaż w środku wszystko się we mnie gotowało.

– To nie twoja sprawa – nienawidziłam, kiedy podnosił głos.

– To skąd niby mam wziąć, żeby dać małej cokolwiek? – wiedziałam, że jakakolwiek rozmowa z nim to nic innego, jak walenie grochem w ścianę.

– A co mnie to obchodzi? Niech od babci sobie weźmie – burknął rozzłoszczony. – Poza tym nie powinna jeść słodyczy, bo są niezdrowe.

– A piwo jest zdrowe, tak? – nie potrafiłam ugryźć się w język.

– Wszyscy piją, więc nic ci do tego. A piję za moje.

Tłumaczenie mu czegokolwiek nie miało najmniejszego sensu. Najgorsze było to, że nie widział, jaki on jest i że ma problem z alkoholem. Ręce opadały mi z bezsilności. Popłakałam się wtedy strasznie. Miałam świadomość, że muszę coś zmienić, ale jak na złość nic mi do głowy nie przychodziło.

Wstydziłam się powiedzieć co się dzieje

Piotra wszyscy uważali za porządnego faceta troszczącego się o rodzinę. Sprawował przecież kierownicze stanowisko i nieźle zarabiał. W towarzystwie brylował, chętnie żartował i przechwalał się, że ma fantastyczną żonę. Nikt nie znał jego prawdziwego oblicza, ponieważ na samą myśl o tym, że miałabym komuś powiedzieć, jaki on jest, zżerał mnie wstyd. Pomijam już to, że nikt by nie uwierzył. Siniaków na ciele nie miałam, podbitych oczu też. Kiedyś spróbowałam porozmawiać o tym z moją mamą – uznała, że histeryzuję.

– To taki dobry człowiek, czego ty od niego chcesz? – jakoś nie byłam zaskoczona tym, że wzięła jego stronę. – Bo sobie czasami wypije? To chłop, to normalne.

Zraziłam się i nigdy więcej nie poruszałam z nią tego tematu. Co więcej, zniechęciłam się do szukania pomocy. Piotr był despotą i alkoholikiem, niemniej potrafił skrzętnie ukrywać swój nałóg przed innymi. Nie było to trudne, albowiem w naszym społeczeństwie picie uchodzi za coś oczywistego. Wywrotowcem jest natomiast ten, kto nie spożywa alkoholu.

W ciągu tygodnia mąż raczył się po pracy drinkami – bo mu się należy, bo miał ciężki dzień. Nadchodził jednak weekend i puszczały mu hamulce – szedł w tango z kumplami. Potrafił wyjść z domu w piątek po południu, a wrócić w niedzielę rano, żeby trochę wytrzeźwieć i doprowadzić się do porządku przed nowym tygodniem. Bywało, że jego stan nie pozwalał na pójście do pracy w poniedziałek, więc dzwonił do prezesa i wciskał mu jakieś kity. Po alkoholu robił się jeszcze bardziej agresywny, więc starałam się go unikać.

Obie z Hanią chodziłyśmy wokół niego na paluszkach. Córcia miała dopiero 5 lat, a już wiedziała, że taty lepiej nie zaczepiać, bo się zezłości. Miałam wrażenie, że znajduję się pod ścianą. Miałam serdecznie dosyć takiego życia, ale brakowało mi odwagi, żeby postawić się Piotrowi.

W końcu trafiłam do lekarza

Z tygodnia na tydzień sytuacja w domu się pogarszała. Piotr pił coraz więcej. Nie pojmowałam, jakim cudem w ogóle ogarniał pracę i nie doprowadził do tego, że go zwolnili. Czytałam, że takich, jak on, nazywa się wysoko funkcjonującymi alkoholikami. Wiecznie kłóciliśmy się o pieniądze, bo to, co dawał jedzenie, nie starczało. O wydaniu chociażby grosza na siebie mogłam zapomnieć. Coraz częściej zastanawiałam się nad tym, czy kocham jeszcze męża i rozmyślałam o odejściu. Pytanie tylko, dokąd niby bym poszła, nie mając własnych środków do życia?

Wraz z rosnącą ilością wypijanego przez męża alkoholu czułam się coraz słabsza. Non stop bolały mnie plecy i głowa, nie mogłam spać, straciłam apetyt. Któregoś dnia, gotując obiad dla Hani i Piotra, zasłabłam i upadłam. Córka była tego świadkiem. Na szczęście szybko podniosłam się z podłogi, ale moje samopoczucie pozostawiało wiele do życzenia.

– Mamusiu, nic się nie stało? – mała spanikowała i wcale się jej nie dziwię.

– Nie, kochanie – wysiliłam się na uśmiech – jest w porządku.

Długo się do mnie tuliła. Martwiła się bardzo. Porozmawiałyśmy parę chwil i obiecałam, że mamusia pójdzie do lekarza. Skoro siebie zawodziłam na okrągło, nie chciałam rozczarować córki. W tajemnicy przed mężem poszłam zrobić badania. Jestem pewna, że potraktowałby to jako pretekst do urządzenia kolejnej awantury – zwłaszcza że okazało się, że wyniki nie są rewelacyjne.

– Pani Magdo, musi pani zredukować stres – to były pierwsze słowa, jakie usłyszałam z ust rodzinnej lekarki.

Stały się przysłowiową kropką nad „i”. Nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Wyznałam, co jest przyczyna mego stresu i że funkcjonuję na granicy załamania nerwowego. Pani Ewa, z którą znałam się już parę lat, była wyrozumiałą i empatyczną osobą. Nie miała trudności w postawieniu się w mojej sytuacji, ponieważ sama miała męża alkoholika. Rozwiedli się niespełna dekadę temu. Doskonale rozumiała, przez co przechodzę i poradziła, żebym udała się na terapię dla współuzależnionych.

– Pani Magdo, jedyne, co może pani uczynić, to ratować siebie i córkę – powiedziała troskliwym głosem, a ja postanowiłam jej zaufać.

Z dnia na dzień stawałam się silniejsza

Ukrywałam przed mężem, że chodzę na terapię. Znajdowałam wymówki typu wyjście na większe zakupy, kolejki w sklepach. Dzięki regularnym spotkaniom z terapeutami oraz innymi współuzależnionymi kobietami zaczęłam powoli przeglądać na oczy. Od dziewczyn dostałam masę wsparcia. Pomogły mi znaleźć pracę. Nie było to nic nadzwyczajnego, ale dało mi nadzieję na lepsze jutro. Piotr naturalnie nie był zachwycony tym, że podjęłam zatrudnienie.

– Umawialiśmy się, że to ja zarabiam na dom, a ty się nim zajmujesz – jego podniesiony ton doprowadzał mnie do szału.

– Nie mam pieniędzy na swoje wydatki, więc będę je sama zarabiać – nie mogłam się ugiąć i ustąpić.

Poleciało pod moim adresem kilka niecenzuralnych słów. Pomimo że było mi przykro, decyzji nie zmieniłam. Docierało też do mnie, że moje małżeństwo istnieje wyłącznie na papierze. Odkładałam, co się dało i szukałam dodatkowego źródła zarobku. Terapia dawała mi siłę do zmian. Odkryłam, że jestem bardzo zdeterminowana. Kiedy Piotr po raz pierwszy mnie uderzył, zabrałam Hanię i pojechałam do jednej z koleżanek. Miarka się przebrała. Nie zamierzałam wracać. Postanowiłam wynająć mieszkania i razem z córką zacząć wszystko od nowa.

Magdalena, 35 lat

Czytaj także:
„Życia z żoną było nudne jak pomidorowa z wczoraj. To pikantna bratowa sprawiła, że moje zmysły oszalały”
„Mąż wyrwał mnie z biedy i wpędził w kierat. W kuchni i w sypialni musiałam mu dziękować za to rzekome szczęście”
„Szwagier pachniał arabskimi perfumami, a był jak rolnik z gęstego lasu. Jego urok sprawił, że oddałam mu się na sianku”

Redakcja poleca

REKLAMA