„Mąż wyrwał mnie z biedy i wpędził w kierat. W kuchni i w sypialni musiałam mu dziękować za to rzekome szczęście”

zmęczona kobieta fot. Getty Images, Kseniya Ovchinnikova
„Zasuwałam od pokoju dziecięcego do salonu, w której to... kuchni przygotowywałam te wszystkie drogie i zbilansowane przysmaki, którymi raczyła się moja rodzina z księciem... to znaczy moim mężem, który wkręcił mnie w ten kierat. Na obiad nie mogło być byle co”.
/ 15.09.2024 19:30
zmęczona kobieta fot. Getty Images, Kseniya Ovchinnikova

Nie marzyłam o bogatym księciu; chciałam być panią nauczycielką w szpileczkach i zwiewnej sukieneczce, a skończyło się na tym, że wyszłam za bogacza. Moje szczęście najpierw pachniało perfumami Coco Mademoiselle, a potem zaczęło pachnieć pampersami. Godzinami dusiłam wołowinę i inne wykwintne dania. Z opresji wybawił mnie... kołtun.

Wychowałam się w biedzie

Pamiętam, jak spałam w jednym pokoju z dwiema starszymi siostrami, młodszym bratem i rodzicami. Leżałam tam, odpychając niewygodny łokieć jednej z sióstr, i marzyłam o tym, aby mieć swój własny pokój. Swoje mieszkanie, swoje życie. Swój, tylko swój grzebień, własne lusterko. Aby móc mieć siebie tylko dla siebie. Wyzwolić się z tej niekończącej się pętli dialogów:

– Kaśka, gdzie masz moją spinkę?

– Ja? Po co mi twoje spinki?

– No ta niebieska, z różowym motylem! Oddaj!

– Ta? Przecież to moja spinka, dostałam ją od babci.

– To moje, powiem mamie!

I tak w kółko. Kiedy wyjechałam do miasta na studia, złapałam wiatr w żagle. Filologia polska wydawała się całkiem spoko w porównaniu z domową biedą. Marzyłam o tym, by stać się elegancką panią nauczycielką – w szpileczkach,  zwiewnej sukieneczce, pachnąca, z własną torebką i spinką do włosów. Nie pragnęłam być milionerką. Nie szukałam bogatego księcia, a jednak... znalazłam go. Zjawiał się pod moją uczelnią na białym koniu, to znaczy w mercedesie.

Patrzył na wszystkich z góry

Poznaliśmy się w bibliotece uniwersyteckiej. Czyli zaczęło się jak w komedii romantycznej, by skończyć jak w thrillerze. Stałam w kolejce do ksero, miałam do skopiowania jakąś nudną antologię, gdy on wszedł do pomieszczenia, a właściwie jego perfumy weszły pierwsze. Wysoki, ale nie przystojny w klasycznym sensie, choć pewność siebie dodawała mu przystojności.

Skórzana kurtka i lekko arogancki uśmiech sprawiały, że przyciągał uwagę. Teraz, po piętnastu latach, widzę, że od samego początku miał chamskie spojrzenie. Patrzył na wszystkich z góry – czy także na mnie? Nie wiem, ale najbardziej intrygowało mnie to, że jest jednym z tych bogatych facetów, którzy mają firmy, podjeżdżają eleganckimi autami i wieczorami bawią się w ekskluzywnych klubach dla wybranych.

Gdy podchodził do ksero, czułam lekki ucisk w żołądku, ale skupiłam się na swojej robocie. Przecież nie szukałam bogatego faceta – po studiach chciałam wrócić do swojego miasteczka jako szanowana nauczycielka.

– Cześć, możesz mi pomóc? Mam problem z ksero – wyrwał mnie z zamyślenia.

– Jasne – odpowiedziałam spokojnie i... poczułam się jak w jakiejś bajce.

Taki facet do mnie zagadał! Taki świat się przede mną otworzył! W głowie tłukły mi się myśli, ale udawałam zdystansowaną, niech sobie nie roi, że zrobił na mnie wrażenie. Zabrałam się za uruchamianie maszyny, a on stał z rękami w kieszeniach, obserwując każdy mój ruch. Nie mogłam się doczekać, aż zaprosi mnie na kawę i powie, że to dopiero początek.

– Dzięki, wybawiłaś mnie z kłopotów. Może powinienem zaprosić cię na kawę w ramach wdzięczności?

Powiedział to! Naprawdę powiedział!

– W porządku, ale tylko kawa, nie mam dużo czasu – odpowiedziałam miło i spokojnie, udając studentkę z dobrego domu.

Życie pachniało drogimi perfumami

Tak to się zaczęło. Kawa, potem kolejna, lody na zmianę z kinem, przejażdżki jego autem, zwiedzanie miejsc, w których wcześniej nie byłam, coraz bardziej eleganckie restauracje... Powoli przyzwyczajałam się do luksusu, a nawet zaczęłam nim pachnieć – Adam regularnie kupował mi markowe perfumy. Moje szczęście pachniało perfumami Coco Mademoiselle i miało kształt torebek od Hermesa. Czułam się jak w reklamie – naprawdę wierzyłam, że jestem tego warta.

Po niecałym roku oświadczył mi się, a jeszcze wcześniej zaproponował wspólne zamieszkanie.

– Po co męczyć się w tej wynajętej klitce – powiedział z szerokim uśmiechem. – Przeprowadzisz się do mnie, będziemy mieć wszystko, czego potrzebujesz.

Po ślubie szybko zaszłam w ciążę. Ledwo udało mi się ukończyć licencjat, bo mój książę nie okazał aż tak królewski, by zatrudnić nianię. Zakopałam się w tak zwanych pieluchach, a moje wyjścia do sklepu ograniczały się do zakupów kolejnych paczek pampersów i kosmetyków dla dzieci. O powrocie na studia nie było mowy, bo Adam przekonywał mnie:

– Kaśka, nie ma mowy. Anusi najlepiej będzie w domu z mamą, a nie w jakimś żłobku czy z opiekunką.

Wkrótce urodził się Kubuś, potem Karolek, a moje obowiązki tylko rosły.

Stałam się więźniem tego domu

Zasuwałam od pokoju dziecięcego do salonu, w której to... kuchni przygotowywałam te wszystkie drogie i zbilansowane przysmaki, którymi raczyła się moja rodzina z księciem... to znaczy moim mężem, który wkręcił mnie w ten kierat. Na obiad nie mogło być byle co.

–  Nie mogę, nie możemy sobie pozwolić na byle jakie jedzenie, bo od tego zależy sukces. Jesteśmy tym, co jemy – mawiał, wymachując rękoma i stojąc na środku salonu.

– Czy to na pewno są jajka z eko farmy? – dopytywał na początku, bo potem nawet nie ośmieliłabym się kupić zwykłych jajek z promocji.

Awokado musiało być idealnie dojrzałe i jaśnie państwu należało podać je posypane sezamem i kawałkami łososia.

– Witaminy zawarte w sezamie i łososiu dobrze się przyswajają w towarzystwie tłuszczy omega w awokado – prawił niczym znawca.

Też to wiedziałam, ale dla świętego spokoju udawałam zainteresowaną.
Sok musiał być świeżo wyciskany z pomarańczy. Już po śniadaniu zabierałam się więc za zakupy, trzecim okiem Matki Polki ogarniając dzieciaki. Z długą, precyzyjną listą odwiedzałam co najmniej cztery miejsca, bo każde specjalizowało się w czymś innym.

– Ser i oliwę kupuj tylko w delikatesach, tych z importowanymi produktami – pouczał mnie Adam na początku małżeństwa.

Przy obiedzie zaczynała się prawdziwa jazda – trzy dania, każde dopracowane do perfekcji. Zupa lekka, pełna smaku – najczęściej serwowałam krem z pomidorów.

– O, co za zapachy, widzę, że dodałaś świeże zioła i prażoną dynię, jak lubię, kochanie – zachwycał się Adam. – A co dzisiaj wymyśliłaś na drugie?

Na drugie „wymyśliłam”, to znaczy namęczyłam się z wołowiną duszoną trzy godziny, z dodatkiem truflowego puree i własnoręcznie zamarynowanych warzyw. Krótko mówiąc, zamiast elegancką panią, zostałam kuchtą – co z tego, że ekskluzywną, skoro czułam się jak służąca, i to do wszystkiego!

Czy pani Kasia wieczorem ma wychodne?

Nie miałam nawet wolnych wieczorów, bo zamiast relaksować się w naszej luksusowej wannie lub obejrzeć serial, musiałam podziękować za to „szczęście” także... w sypialni.

– Kasia, gdzie są te twoje czerwone koronki, które ci ostatnio kupiłem?

– A co, nie podoba ci się ta koszulka?

– Idź się przebierz, proszę w tę czerwoną, którą lubię.

No to szłam. Zasuwałam niemalże na trzy etaty. Jedyną odskocznią było dla mnie prowadzenie profilu na Instagramie. Od dwóch lat spełniam się tam jako nauczycielka i nawet nieźle mi idzie. Ale w prawdziwe virale zaczęłam wpadać, kiedy założyłam też konto na Tik Toku. Pomysłów mam mnóstwo! Popularnością cieszy się seria filmików, gdzie w zabawny sposób wyjaśniam archaizmy, np. słowo kołtun– mówię, że to taki współczesny bad hair day. A moje słowo strapioka” podłapały remiksy i nawet zostałam dumną twórczynią trendu na strapiokę!

– Gdy Instagram nie wchodzi, a TikTok się zacina – masz strapionkę – klikają się social media.

Sporo uczniów przyciągnęły jednominutowe streszczenia lektur, a także rolki, w których rapuję Mickiewicza i Słowackiego.

Dowiedziałam się o tym ostatnia

Ktoś może pomyśleć, że zaniedbuję tak zwane obowiązki domowe... Ale to nie do końca prawda, bo w międzyczasie wydarzyło się coś niespodziewanego. Mój mąż zaczął wracać do domu coraz bardziej poirytowany. Nie pytał już, co dobrego zrobiłam na obiad, za to coraz częściej słyszałam:

– Gdzie podziałaś moje dokumenty?

– To ty ciągle coś gubisz – odpowiadałam

O tym, że jego firma zbankrutowała, dowiedziałam się praktycznie jako ostatnia. Byłam tak zaganiana między kuchnią a lekcjami, że nawet nie zauważyłam, kiedy nasza sytuacja rodzinna i zawodowa nie tyle się zmieniła, co całkowicie pokoziołkowała.

– Kochanie, co dobrego dzisiaj będzie na obiad? – zapytałam przed chwilą męża z salonu, siedząc przy laptopie i czekając na rozpoczęcie lekcji. – Trochę już zgłodniałam.

– Pstrąg pieczony z ziołami, ryż i grillowane warzywa – krzyknął z kuchni jakiś zasapany głos.

– Super, mam nadzieję, że świeży, bo przecież wiesz, jesteśmy tym, co jemy? – zażartowałam, ale nie odpowiedział. Może nie powinnam przeginać?

Adam uważa, że to tylko przejściowa sytuacja, w której robi za kucharza i sprzątacza. Ale ja już wiem swoje – nie wrócę do tego, co było. Zarabiam całkiem nieźle na swoich lekcjach, a czasu na biznes mam teraz zdecydowanie więcej. 

Kasia, 38 lat

Czytaj także:
„Wzięłam wnuczka niejadka na wakacje i zostałam sama z problemem. Dzięki sąsiadce odkryłam sposób na niego”
„Żona przyprawiła mi rogi z moim wspólnikiem. Za jednym razem zostałem wyrzucony z życia i z interesu”
„Lista składek klasowych na zebraniu szkolnym nie miała końca. Jak to wszystko opłacę, nie będę miała na chleb i kaszę”

Redakcja poleca

REKLAMA