„Rodzice stanęli mi na drodze do spełnienia marzenia. Matka odstraszała mnie od wesela wiejskimi zabobonami”

wkurzona dziewczyna fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt
„Była moją matką, ale kompletnie nie rozumiałam jej zabobonów. Dopiero teraz docierało do mnie, jak mocno są w niej zakorzenione. Trudno mi było pojąć, że własne dziecko próbuje odstraszyć od majowego wesela takimi powiedzeniami”.
/ 05.11.2024 22:00
wkurzona dziewczyna fot. Adobe Stock, contrastwerkstatt

Już prawie. Została tylko jedna noc do ślubu. Tyle czasu minęło – siedem miesięcy ciągłych przygotowań, ale w końcu nadchodzi ten moment. Szczerze mówiąc, czuję zmęczenie. 

Te wszystkie przymierzania, próby i sprawy organizacyjne. A do tego jeszcze te komentarze bez końca... Bo przecież podobno w maju to nie należy brać ślubu.

Musiałam walczyć o marzenie

Zajrzałam do garderoby. Na solidnym wieszaku czekała suknia, w której jutro stanę przed ołtarzem. Zanurzyłam palce pod materiałowy pokrowiec. Dotyk delikatnego muślinu sprawił, że przeszedł mnie dreszcz. Zamknęłam na moment powieki. Już jako mała dziewczynka wiedziałam, że chcę brać ślub właśnie w maju – nawet nie słyszałam wtedy o tych wszystkich zabobonach.

Musiałam walczyć o swoje marzenie, szczególnie z mamą, ale ostatecznie wygrałam. Ogromnie pomogło mi to, że Tomasz niezmiennie mnie wspierał. Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie – następnego dnia, w uroczym kościele pod Poznaniem, w otoczeniu najbliższych, złożymy sobie przysięgę dozgonnej wierności...

Razem z Tomkiem postanowiliśmy, że podczas wesela opowiemy wszystkim o naszej miłości i wytłumaczymy, dlaczego tak bardzo się kochamy. To miała być prosta sprawa – parę miłych słów od serca. Wciąż przekładałam przygotowanie przemowy, bo wydawało się to banalne. A teraz? Kompletna blokada! Wszystkie piękne myśli, które kiedyś same się nasuwały, gdzieś przepadły.

A może po prostu uznałam, że nie pasują do tej wyjątkowej chwili. „No dalej, weź się w garść!” – powiedziałam do siebie w myślach. „Dasz radę to zrobić”. W końcu twoje serce dokładnie wie, co pragniesz przekazać Tomkowi.

Rozłożyłam się wygodnie na kanapie, trzymając notes i długopis w dłoni. Wpatrywałam się w czystą kartkę, zastanawiając się od czego zacząć. Jedno wiedziałam na pewno – moje uczucia do Tomka były szczere i głębokie. Podobnie jak pragnienie, by dzielić z nim każdy kolejny dzień.

Tylko jak to wszystko przelać na papier, unikając przy tym banałów i przesłodzonych frazesów? Po chwili słowa same zaczęły płynąć. W końcu opisywałam miłość do człowieka, który znaczył dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. Nie potrafiłabym wskazać lepszego partnera. Jego uczucie było prawdziwe – widziałam to każdego dnia i wiedziałam, że przy nim jestem bezpieczna.

Treści było naprawdę niewiele

Zerknęłam na swoją kartkę i westchnęłam treści było naprawdę niewiele. Przeleciałam wzrokiem po napisanych zdaniach. Wstęp prezentował się całkiem nieźle, środkowa część była akceptowalna, teraz tylko wymyślić zakończenie. A może po prostu klasycznie będą żyć długo i szczęśliwie? W sumie czemu nie!

Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi, który tak mnie przestraszył, że aż podskoczyłam. Byłam zaskoczona, bo przecież prosiłam wszystkich o zostawienie mnie w spokoju podczas tego ostatniego wieczoru przed ślubem. Ruszyłam do drzwi i zajrzałam przez judasz. Szybko je otworzyłam.

– Tatuś! Co ty tutaj robisz!

– Cześć, córeczko! – powiedział tata, lekko speszony. – Wybacz, że przeszkadzam, pamiętam o naszej umowie, ale akurat byłem w pobliżu i nie potrafiłem się powstrzymać, żeby do ciebie nie wpaść.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy zobaczyłam go przed moimi drzwiami. Biedny tata – tak ciężko mu zaakceptować, że jego jedyna córeczka niedługo wyjdzie za mąż.

– Tak się cieszę, że mnie odwiedziłeś – objęłam go serdecznie. – Dla mojego tatusia zawsze mam wolną chwilę! Chodź do środka, zrobię ci herbatkę. Co słychać u mamy?

– Oj, sama wiesz! Zwariowała kompletnie! Ciągle coś mierzy, planuje, bez przerwy wisi na telefonie i tak w kółko. Musiałem się stamtąd wyrwać.

– No tak, wyobrażam sobie.

– Chyba jednak nie do końca... Bo wiesz, ona wciąż nie może przeboleć tego terminu, który wybraliście?

– Tatusiu, błagam, przecież już tyle czasu o tym gadamy.

– Tak, kochanie, rozumiem. Tylko widzisz, mamie ciężko to wszystko zaakceptować. Ciągle liczy na to, że coś się wydarzy i podejmiesz inną decyzję. Wydaje mi się, że ten majowy termin tak bardzo ją nakręca. Dlatego teraz wszystko po kilka razy weryfikuje.

Była moją matką, ale kompletnie nie rozumiałam jej zabobonów. Dopiero teraz docierało do mnie, jak mocno są w niej zakorzenione. Trudno mi było pojąć, że własne dziecko próbuje odstraszyć od majowego wesela takimi powiedzeniami jak „kto w maju się żeni, ten szybko się z życiem żegna”.

– Spokojnie tato, wszystko się ułoży.

– Miejmy nadzieję... – odpowiedział bez przekonania. – Wiesz, jaka jest mama ze swoimi... przeczuciami.

Poczułam, że się wzruszam

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Kwestia mamy i jej przeczuć zawsze była dla mnie trudna. Problem w tym, że kiedy ktoś bardzo chce, potrafi dopatrzyć się znaku we wszystkim. W jej świecie każde potknięcie na obcasie zwiastowało problemy w biurze. Spotkanie z czarnym kotem oznaczało pecha, a widok kominiarza przynosił szczęście. Pamiętam, jak kiedyś przed wyjściem ze znajomymi coś ją zaniepokoiło.

Wrócili z tatą po zapomnianą rzecz, a winda, którą mieli jechać, stanęła między piętrami. Ludzie siedzieli w niej przez dwie godziny. Mama oczywiście uznała to za potwierdzenie swojej intuicji. Jak można dyskutować z takim podejściem? Poczułam, że się wzruszam. Dlaczego nie potrafiła się po prostu ze mną cieszyć? Po co zawsze musiała szukać problemów?

Tata zamilkł i nie odezwał się już ani słowem. Uścisnął mnie serdecznie przed wyjściem, nawet nie tknął przygotowanej herbaty i szybko wyszedł, zostawiając mnie samą. Cała moja wcześniejsza radość i ekscytacja związana z nadchodzącym szczęśliwym wydarzeniem rozpłynęła się w powietrzu.

Siedziałam chwilę w fotelu pogrążona w myślach, walcząc ze łzami cisnącymi się do oczu. Do głowy zaczęły mi przychodzić różne niepokojące myśli. Sen nie chciał nadejść, mimo że byłam wykończona – wierciłam się w łóżku bez przerwy. W końcu jednak, wbrew wszystkim lękom i negatywnym przeczuciom, zapadłam w głęboki sen.

Poranek był wspaniały. Nie mogłam się doczekać, czułam taką radość w środku! Zeszłam szybciutko do kuchni, żeby przygotować kawę. Podczas gdy aromat napoju wypełniał pomieszczenie, wyskoczyłam pod prysznic. Po kąpieli narzuciłam na siebie szlafrok i ruszyłam z powrotem do kuchni.

Za kierownicą siedział Tomek

Wyjrzałam na zewnątrz. Na podjeździe pojawił się dokładnie taki samochód, o jakim marzyłam – old–schoolowy mercedes w kolorze wiśni. Za kierownicą siedział Tomek. Wcześniej ustaliliśmy, że zrobimy wszystko po swojemu – bez wynajmowania kierowcy, bez wizyty u fryzjera czy kosmetyczki. Nie chcieliśmy niepotrzebnie wydawać pieniędzy. Makijaż i strój też ogarnęłam na własną rękę.

Postawiłam na lekką i elegancką kreację, którą mogłam założyć sama, bez potrzeby angażowania wielu osób. Maj to świetny miesiąc na ślub, więc olałam także ten stary zabobon o tym, że narzeczony nie powinien widzieć swojej wybranki w sukni przed ceremonią. Co za głupota! W końcu to miał być nasz wspólny dzień i początek wspólnego życia na całe lata.

Nagle ktoś zapukał. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam.

– Witaj, przyszła małżonko – przywitał się Tomasz.

– Spokojnie, spokojnie, jeszcze nie jest to takie pewne – zaśmiałam się, robiąc mu przejście. – Zajmij miejsce i poczekaj. Muszę się jeszcze ogarnąć – powiedziałam, znikając za drzwiami sypialni.

Kiedy wróciłam do pokoju, zobaczyłam wyraz twarzy Tomka. Ten jeden widok był lepszy niż tysiąc miłych słów.

– Kocham cię – wyszeptał.

Też cię kocham – odszepnęłam delikatnie.

– No to chodź, powiemy to samo przed naszymi bliskimi – powiedział Tomasz, uśmiechając się szeroko.

Ruszyliśmy razem w stronę auta. Grupka gapiów obserwowała nas z uwagą, co jakiś czas ktoś wykrzykiwał gratulacje. Zajęłam fotel pasażera tuż obok mężczyzny, który miał zostać moim mężem. Zerknęłam w jego kierunku, zachwycona jego urodą. Na moment położyłam głowę i zamknęłam oczy. Zabytkowy mercedes płynął majestatycznie ulicami.

Po pewnym czasie zajechaliśmy pod urokliwy, niewielki kościół. Tomek natychmiast wyskoczył z samochodu i pomógł mi wysiąść. Z uśmiechem na twarzy chwyciłam go pod ramię. Powoli skierowaliśmy się do świątyni. Masywne drzwi sprawiły mi sporo kłopotu – nie dałam rady ich otworzyć. Na szczęście mój ukochany od razu przyszedł z pomocą. Przekroczyliśmy próg...

Świątynia świeciła pustkami. Początkowo kompletnie nie mogłam tego pojąć. Może źle trafiliśmy? A może wszyscy ukryli się dla żartu? Zerknęłam pytająco na Tomka, lecz jego twarz pozostała niewzruszona. Czy on też brał udział w tej dziwnej grze? Stres zaczął brać górę. Chciałam coś powiedzieć, gdy wtem Tomasz uciszył mnie gestem. Nasze spojrzenia się spotkały. Choć sytuacja była dla mnie niejasna, dotarło do mnie, że liczy się tylko nasza obecność.

Coś tu nie pasowało

Trzymając mnie za dłoń, Tomasz kierował się w stronę zakrystii. Na jednej ze ścian zauważyłam kalendarz, który pokazywał inną datę. Coś tu nie pasowało – był maj, ale późniejszy termin. Nie rozumiałam, co się dzieje. Mój partner ciągnął mnie do drzwi. Moment, przecież nie złożyłam jeszcze żadnych przysiąg, więc skąd te papiery do podpisu? Kiedy wyszliśmy, powiało chłodem.

Na niebie pojawiły się ciężkie chmury deszczowe, zasłaniając promienie słoneczne. Dokąd zniknęła wspaniała aura? Gdy dotarliśmy na górę schodów, w pewnej odległości dostrzegłam zbierających się ludzi. Wreszcie! Przybyli! Wszystko zacznie układać się po mojej myśli. Próbowałam zawołać „Zobacz!” do Tomka, lecz nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu.

Ponownie zerknęłam w stronę zebranych w oddali ludzi. Mimo że trzymali parasole, stopniowo zaczęłam dostrzegać znajome kształty postaci moich najbliższych. Stali niedaleko, zbici w gromadkę. Ich ciemne ubrania wtapiały się w ponurą atmosferę tego miejsca – prawie wszyscy mieli na sobie czerń.

Gdzie się podziały kremowe sukienki i eleganckie garnitury? O co tutaj chodzi? Poczułam, jak Tomek ściska mocniej moją dłoń, rozglądając się dookoła. Wtedy też dokładniej przyjrzałam się otoczeniu.

Zorientowałam się, że to wcale nie nasza świątynia – staliśmy przed cmentarną kaplicą, a ci wszyscy ludzie przyszli na... ceremonię pogrzebową! Kto zmarł? Jakim cudem zamiast na własne wesele trafiliśmy na czyjś pochówek?!

Wśród ludzi zebranych na pogrzebie zauważyłam ojca. Ledwo go poznałam, bo zmienił się nie do poznania. Sprawiał wrażenie, jakby od ostatniego spotkania minęło dwadzieścia lat. Tak wygląda człowiek po stracie kogoś ważnego. To przecież nie może być prawda!

W głowie zaczęły mi się pojawiać kolejne wspomnienia, których nie chciałam przywoływać. Robiłam wszystko, żeby powstrzymać napływające myśli. Wtedy poczułam uścisk dłoni Tomka. Gdy spojrzałam mu w oczy, zobaczyłam w nich wewnętrzny spokój. A także uczucie, które miało trwać aż do końca. W tej chwili zrozumiałam wszystko.

Do tragedii doszło w pobliżu kościoła, w którym mieliśmy wziąć ślub. Kierujący wielkim SUV–em nagle wjechał na przeciwległy pas ruchu i z impetem uderzył w naszego starego, bordowego mercedesa. Było jasne, że nie zdołamy tego uniknąć. W aucie sprzed trzydziestu lat brakowało systemów bezpieczeństwa, które mogłyby nas uchronić przed śmiercią. Na skutek zderzenia obydwoje straciliśmy życie. Mama miała rację ze swoimi złymi przeczuciami, potwierdziło się stare powiedzenie, że...

Z ulgą wytarłam pot z czoła

Matko jedyna! Na szczęście to wszystko mi się śniło! Z ulgą wytarłam pot z czoła. Spojrzałam na godzinę i zamarłam. No nie, zaspałam! Ale wstyd. Momentalnie zapomniałam o strasznym śnie. Teraz nie było już czasu na rozważanie jego znaczenia czy przejmowanie się nim – musiałam się pospieszyć. Byłam wściekła na siebie. Te wszystkie znaki i przeczucia sprawiły, że spóźnię się na swoją własną ceremonię! Ruszyliśmy z trzydziestominutowym poślizgiem.

– Spokojnie, przecież bez młodej pary nie rozpoczną – uspokajał mnie Tomek.

Lekko się uśmiechnęłam. Wszystko potoczyło się inaczej, niż planowaliśmy. W biegu, zdenerwowani... Gdy dojeżdżaliśmy do kościoła, zobaczyliśmy wypasiony samochód terenowy w przydrożnym rowie, a przy nim mojego kuzyna z papierosem w dłoni. Dał nam znak ręką, że sytuacja jest pod kontrolą.

– No no, ktoś tu nie dał rady za kółkiem. I co z tego, że wóz amerykański, taki elegancki... – zażartował Tomek, po czym spoważniał: – Na szczęście nas tam nie było, jak to się stało.

Poczułam, jak zimny pot spływa mi po plecach. Pomyśleć tylko – o mały włos, a bylibyśmy na miejscu! Wszystko przez to moje zaspanie i spóźnienie. Zamiast weselnego przyjęcia, moglibyśmy teraz być w kostnicy albo leżeć na szpitalnym oddziale. Ludzie mówią „majowe wesele to szybki koniec”. Ale nie tym razem.

Los nam sprzyjał, a nasza miłość okazała się silniejsza niż stare zabobony. To był dla mnie najlepszy dowód – nasze małżeństwo musi się powieść.

Alicja, 22 lata

Czytaj także:
„Ojciec po śmierci mamy przygruchał sobie nową panienkę. Myślała, że złapała faceta z kasą, ale okrutnie się pomyliła”
„Przyszła teściowa złożyła mi propozycję nie do odrzucenia. Myślałam, że mnie testuje przed ślubem, ale myliłam się”
„Kolega zdradzał swoją żonę, a ja byłem w niej zakochany po uszy. Zamiast na lojalność, postawiłem na siebie”

Redakcja poleca

REKLAMA