– Nie rozumiem, co to znaczy, że nie wrócisz? – byłam totalnie skołowana tym, co przed chwilą usłyszałam od Marka. Teoretycznie kojarzyłam takie pojęcia jak „pozew”, „rozprawa” czy „podział majątku”, ale zupełnie nie mieściło mi się w głowie, że on użył ich wszystkich w jednym zdaniu, w kontekście naszego związku. Kompletnie mnie to przerosło.
Kilka dni po naszej ostatniej rozmowie wciąż łudziłam się, że mój mąż się odezwie i powie, że wcale nie mówił poważnie i że rozwodu nie będzie. Fakt, mieliśmy swoje kłopoty, on od jakiegoś czasu pomieszkiwał u swoich rodziców, ale rozwód? Przecież mamy razem dziecko, dopiero co zakupiliśmy wspólne mieszkanie, wybieraliśmy meble do pokoju dziennego… Dlaczego on chciał się rozwieść?! Jak mówią – kiedy trudno odgadnąć przyczynę, to zwykle chodzi albo o seks, albo o pieniądze. W przypadku Marka powodem był seks. Z jego koleżanką z pracy. Podobno wpadli sobie w oko i się zakochali, a ona specjalnie dla niego zostawiła swojego faceta tuż przed weselem. Najwyraźniej mój mąż nie chciał być gorszy, więc zdecydował się na rozwód…
Miałam nadzieję, że uda się tego uniknąć
Słyszałam o tym, że sądy starają się zapobiegać rozwodom, proponują małżonkom terapię i próbują ich skłonić do pogodzenia się. Moje własne doświadczenia po pierwszym posiedzeniu sądu były jednak zgoła odmienne. Pani sędzia nie zasugerowała, żebyśmy spróbowali się dogadać. Przynajmniej nie od momentu, kiedy Marek stwierdził, że spodziewa się dziecka z nową partnerką i potrzebuje rozwodu, żeby móc zbudować nowy związek. Okazało się, że podczas naszej separacji mieszkał właśnie u niej, a nie u swoich rodziców. Dzień po tym, jak podpisaliśmy papiery, wpadła do mnie z wizytą moja mama.
– Skarbie, zdaję sobie sprawę, że nie jest ci łatwo, ale trzeba się wziąć w garść, życie nie kończy się na rozwodzie – rzuciła. – W weekend wchodzi do kin najnowsza produkcja z udziałem Meryl Streep. Co powiesz na seans? Tata zaopiekuje się małą.
Próbowała podnieść mnie na duchu i sprawić, bym zapomniała o bolesnym rozwodzie.
– Nie możesz teraz zaszyć się w mieszkaniu. Przecież powinnaś się spotykać z innymi. Nie dawaj mu tej satysfakcji, że cię pokonał.
Nie miałam na to ochoty, ale dałam się namówić zatroskanej mamie. Wybrałam się do kina, starając się cieszyć chwilą. Nic z tego. Wciąż odczuwałam przytłaczający ciężar w sercu, jakbym nosiła w nim ogromny głaz.
– Cześć, kochana. Nie możesz pogrążać się w smutku – odezwały się moje przyjaciółki, gdy wpadły do mnie po weekendzie. – Facetów ci u nas dostatek, a ten palant i tak nie był ciebie wart. Mamy dla ciebie kandydata na randkę.
Tutaj Agnieszka i Martyna jedna przez drugą zaczęły nawijać o niesamowicie atrakcyjnym i bystrym gościu, który podobnie jak ja był po rozwodzie i szukał nowej partnerki.
– Ale ja naprawdę nie mam ochoty – powiedziałam przez łzy. – Nie planuję teraz wchodzić w żaden związek…
– Natychmiast skończ z tymi tekstami – Marta zawsze miała silną osobowość. – Jesteś wspaniałą kobietą i nie wolno ci stracić wiary w siebie tylko dlatego, że jeden idiota nie umiał tego zobaczyć. Idziesz na to spotkanie, choćbym cię miała tam zaciągnąć siłą, jasne?
Tak naprawdę to nie miałam ochoty wdawać się z nimi w dyskusje. Włożyłam na siebie eleganckie ciuchy, zrobiłam makijaż i wybrałam się do umówionej kafejki. Mateusz był w porządku, ale jakoś niespecjalnie mnie to ruszało. Zgodziłam się na randkę tylko po to, żeby kumpele odczepiły się ode mnie. W trakcie spotkania jedyne, o czym myślałam, to żeby czym prędzej wrócić do siebie i zakopać się pod kołdrą. W pojedynkę. Gdy przekazałam im, że ja i Mateusz nie poczuliśmy tego czegoś, ze smutkiem pokręciły głowami i od razu zaczęły kombinować, z kim by mnie jeszcze zeswatać.
– Wiecie co, ja wcale nie chcę… – westchnęłam. – Może w przyszłości, teraz nie czuję się gotowa…
– To jak z tą jazdą konną, gdy się z konia spadnie – wtrąciła Agnieszka. – Jeśli zaraz z powrotem na niego nie wskoczysz, to później już nigdy się nie przełamiesz. Do starości się będziesz tego lękać. Wiesz, o co mi chodzi?
Wprawdzie słyszałam, co mówią, ale niezbyt mnie to obchodziło. Chciałam tylko, żeby zostawiły mnie w spokoju.
– Masz jakieś zainteresowania? – zagadnęła mnie współpracowniczka. – Wiesz, kiedy przechodziłam przez rozwód, warsztaty z lepienia w glinie dosłownie mnie ocaliły. Może poszłabyś ze mną? A może wolisz się zapisać na kurs ozdabiania przedmiotów?
Niczego nie chciałam od nikogo
Byłam wykończona tym, że wszyscy dookoła oczekiwali ode mnie, że będę silna. A ja właśnie marzyłam o tym, żeby się poddać. Chciałam tylko zwinąć się w kłębek pod kocem i szlochać dniami i nocami, tak jak to robiłam, będąc małą dziewczynką. Mimo to dałam się namówić przyjaciółce na warsztaty w domu kultury. Próbowałam skupić się na lepieniu z gliny popielniczki, ale im bardziej starałam się odgonić od siebie wspomnienia związane z Markiem, tym większa ogarniała mnie chęć płaczu. Ani popielniczka, ani garnki czy miski nie potrafiły sprawić, bym przestała myśleć o rozwodzie i krzywdzie, jaka mnie spotkała.
Obawiałam się o to, jak córka zrozumie zaistniałą sytuację. Zastanawiałam się, czy wie, że tatuś nie wyjechał odpocząć, ale nas opuścił. Myślałam nad tym, czy dziewczynka pojęła, że będzie miała siostrę, ale nie ja ją urodzę. Zadawałam sobie pytanie, czy cotygodniowe wizyty wystarczą jej do utrzymania więzi z ojcem.
– Powinnaś koniecznie znaleźć dla Zuzi więcej czasu – zdecydowali moi rodzice. – I nie wolno ci się przy niej smucić. Pójdźmy razem do cyrku. No dalej, uśmiechnij się, skarbie. Przecież rozwód to nie koniec wszystkiego. Musisz na nowo cieszyć się życiem, chociaż ze względu na Zuzię.
To było nawet bardziej okropne, niż wysyłanie mnie na spotkania z nieznajomymi facetami, wyciąganie na wieczory kinowe czy lekcje lepienia garnków z gliny. Przynajmniej wcześniej wszyscy próbowali wmówić mi, że robią to dla mojego dobra, a teraz ewidentnie przeszli do fazy wzbudzania we mnie wyrzutów sumienia, bo funduję swojemu dziecku traumatyczne przeżycia…
– Babcia, patrz, małpeczki! – zawołała Zuzia. – Dziadek, konik! Mogę się przejechać?
Moja córcia pobiegła radośnie, trzymając za ręce babcię i dziadka, a ja przysiadłam z boku, chowając twarz w rękach. To jakaś totalna głupota, że powinnam udawać uśmiech, aby Zuzia nie przeżywała traumy.
Mała była całkowicie zaabsorbowana małpeczkami, konikami i balonami od klauna. Równie dobrze mogłabym zostać w mieszkaniu i w samotności przeżywać swój smutek... Niestety, wszyscy wokół uważali, że nie powinnam tak robić. Nie, miałam umawiać się z facetami, odkrywać nowe hobby, chadzać do kina i tryskać radością życia. Każda inna postawa była traktowana jak rezygnacja, co wszyscy mówili takim tonem, jakby to było coś obrzydliwego.
– Słuchaj, w weekend będzie taki fajny występ muzyków jazzowych w tej nowej kafejce. Już nam załatwiłam miejsca – powiedziała mi mama po chwili, siląc się na entuzjazm. – Czas w końcu wyjść do ludzi i przestać się zadręczać. Pomyśl o Zuzi, ona…
– Daj spokój, mamo… – mruknęłam zrezygnowana. – Naprawdę nie mam siły ani chęci nigdzie chodzić i bawić się na siłę.
Nareszcie ktoś mnie rozumiał
Kiedy zobaczyłam wyraz twarzy mojej mamy, dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Ostatnio dużo czytała na temat stanów depresyjnych, na które narażone są kobiety po rozstaniu z partnerem. Bardzo się martwiła, że i mnie to dopadnie. Po paru dniach oznajmiła mi, że umówiła mnie na wizytę u terapeutki. Początkowo poczułam irytację, ale po chwili doszłam do wniosku, że mimo wszystko wolę pójść na terapię niż na jakiś seans filmowy albo koncert. Przynajmniej w gabinecie psychologa nikt nie będzie ode mnie oczekiwał, żebym się „ogarnęła”. Terapeutka okazała się być nieznacznie starsza ode mnie i od razu przypadła mi do gustu. Spytała mnie, jak się czuję w obliczu rozwodu, a ja już miałam na końcu języka, że wszystko gra, nadal jestem aktywna towarzysko, spotykam się ze znajomymi, a nawet mam nowe zainteresowania...
– Szczerze mówiąc, mam nieustanną ochotę na płacz, ale zdaję sobie sprawę, że nie mogę tego zrobić – odparłam w zamian.
– A to czemu? – przyglądała mi się z uwagą.
– Ponieważ wszyscy naokoło tak bardzo próbują poprawić mi nastrój... – zaczęłam tłumaczyć. – Wspierają mnie najlepiej jak potrafią...
– Wspierają panią czy raczej siebie? – zapytała. – Być może to im zależy, żeby znów była pani silna i robiła dobrą minę do złej gry? Kto wie, czy nie obawiają się pani płaczu, poczucia niesprawiedliwości i rozgoryczenia, bo nie wiedzą jak na to zareagować?
Kiedy opuściłam jej gabinet, w mojej głowie panował totalny chaos. Dotarło do mnie, że przez zabiegi bliskich osób zostałam pozbawiona możliwości przeżycia żalu po rozpadzie swojego związku małżeńskiego. Przecież należało mi się to. Po powrocie do domu zastałam pustkę. Córcia miała spędzić noc u babci i dziadka. Opadłam na sofę i pierwszy raz od dłuższego czasu dałam upust łzom. Zawodziłam, rozmyślając o tym, jak mocno Marek mnie zranił i jak bardzo przerażała mnie myśl o zobaczeniu go z nową rodziną. Później nadszedł czas na złość, chodziłam z kąta w kąt, sarkając na niego w najgorszy możliwy sposób. W wyobraźni odstawiłam nawet histeryczną scenę jego narzeczonej.
Gdy pozbyłam się gniewu, odczułam spokój
Opłukałam twarz, zaparzyłam sobie zieloną herbatkę i zanurkowałam pod górę koców, ściskając pilota. Zobaczyłam parę ckliwych filmów, roniąc łzy nad perypetiami głównych postaci, a także odrobinę nad własnym życiem.
– Słonko, pora wstać. Mamy dziś przepiękną pogodę – usłyszałam głos mamy w słuchawce. – Wybierzmy się do parku, spotkajmy się przy karuzeli.
– Przykro mi, ale nie dam rady – odpowiedziałam spokojnie. – Spacer czy lody to nie jest teraz to, na co mam ochotę. Jestem w trakcie bolesnego rozstania, a nie po upadku z rowerka. Pozwólcie mi przeżyć ten smutek i dajcie trochę przestrzeni...
Zgodnie z tym, co powiedziała psycholożka, kiedy przestałam grać, że u mnie wszystko dobrze, zarówno moja matka, jak i najbliżsi znajomi poczuli się dziwnie. Było widać, że mój ból ich również rani, ale to jest koszt zażyłości między ludźmi. Na spotkania terapeutyczne wybrałam się jeszcze parę razy. Podczas sesji płakałam, złościłam się i zwierzałam się z tego, co mnie zraniło. Również w swoim mieszkaniu pozwalałam sobie na przygnębienie.
– Proszę się nie martwić, to tylko przejściowy okres – powiedziała uspokajająco psycholożka. – Faza rekonwalescencji, podobna do tej po urazie kończyny czy zabiegu chirurgicznym. Jest ciężko, ale z czasem będzie lepiej. Ten moment jest nieunikniony w drodze do wyzdrowienia.
Psychoterapeutka miała słuszność. Gdy w końcu bliscy dali mi spokój z ciągłym przymuszaniem do wzięcia się w garść, poczułam ulgę. Znów mogłam swobodnie oddychać, a przytłaczający ciężar w klatce piersiowej zniknął. Minął rok od orzeczenia rozwodu. Niedawno wpadłam na swojego byłego męża z jego obecną partnerką i maleńką córeczką. Zaskoczył mnie fakt, że widok ten zupełnie mnie nie poruszył.
Irena, 33 lata
Czytaj także:
„Po 30 latach z mężem łączyła mnie już tylko córka. Gdy się wyprowadziła, ja też chciałam spakować manatki i zniknąć”
„Wyjechałam za granicę, żeby zapewnić synowi lepszy start. Ale odcinając go, zrujnowałam jego przyszłość”
„Moja żona po 25 latach nagle zapragnęła postawić nasze życie na głowie. Kręci, że to zmarła teściowa ją natchnęła”