„Ledwo wyszłam za mąż, a już zostałam wdową. Myślałam, że nie zasługuję na miłość, ale gorący włoch wszystko zmienił”

zakochana kobieta fot. iStock, filadendron
„Dźwięk traktora brzmiał jakoś inaczej niż zwykle, więc ruszyłam pędem w jego stronę. Na pierwszy rzut oka wiedziałam, że wydarzyło się coś złego — ciągnik utknął między krzakami, a mój mąż był nieruchomy w środku”.
/ 13.07.2024 19:30
zakochana kobieta fot. iStock, filadendron

Mama mojego zmarłego męża nigdy wcześniej nie traktowała mnie z niechęcią, ale kiedy Mariusz odszedł, chciała pozbawić mnie należnego po nim spadku. Przekonywała, że nic nie należało do mojego małżonka, a cały majątek był jej własnością. Na szczęście sąd stanął po mojej stronie i podzieliłyśmy grunty sprawiedliwie między siebie.

Los miał wobec mnie zupełnie inne plany

Wcześnie straciłam męża, ale mimo wszystko wiodłam niezłe życie. Może nie idealne, ale całkiem przyzwoite. I tak było aż do teraz. Tata odziedziczył po swoim ojcu niemałe gospodarstwo rolne. To był nasz sposób na utrzymanie się i godne życie.

Wspólnie z Bożeną wspierałyśmy mamę i tatę w codziennych obowiązkach, choć obie marzyłyśmy o innym życiu, z dala od wiejskich pól. Nasza mama zresztą nieustannie nas do tego namawiała, mówiąc, byśmy jak najszybciej wyrwały się z tego kieratu. Tata natomiast widział w nas przyszłe małżonki dzielnych i pracowitych rolników. Często o tym rozmawiał z sąsiadami, zbierając informacje o tym, który z ich synów najlepiej się spisuje w gospodarstwie i nadaje się dla nas na męża.

W pewną niedzielę odwiedził nas Bronek, mieszkający po drugiej stronie lasu.

Wziąłem traktor od sąsiada i przyjechałem pogadać o moim bratanku – zaczął rozmowę.

– Oj, po co się pan tak trudził. Mógł pan zwyczajnie spacerkiem do nas zajrzeć. I tak na gospodarstwie robić nie zamierzam – od razu wyjaśniłam sytuację.

– Szacunek należy się każdemu – tak mi na to odparł Bronek. – A Mariusz to dobry chłopak, lepszego nie spotkasz, Marysiu.

Ja nawet nie mam zamiaru szukać – powiedziałam zgodnie z prawdą.

Skąd mogłam wiedzieć, że los miał wobec mnie zupełnie inne plany?

To miłość od pierwszego spojrzenia

Pewnego wieczoru, jakiś czas po tej rozmowie z Bronkiem, razem z siostrą Bożenką poszłyśmy potańczyć do miejscowej remizy strażackiej. W trakcie zabawy podszedł do mnie całkiem przystojny, niewysoki blondyn i poprosił do tańca. Nawet nie zauważyłam, kiedy przetańczyliśmy we dwoje aż do białego rana. Siostra gdzieś przepadła, a ja przez cały czas rozmawiałam z tym nowo poznanym facetem. Wydawał się naprawdę sympatyczny.

Ku mojemu zdziwieniu, nieoczekiwanie mi się oświadczył. Ponieważ ja również poczułam, że to miłość od pierwszego spojrzenia, zgodziłam się bez wahania, zupełnie nieprzytomnie! Odprowadził mnie potem pod sam dom. Zawsze będę pamiętać nasz spacer o świcie, kiedy przemierzaliśmy otulone poranną mgłą łąki, lśniące od kropel rosy.

Nigdy nie zapomnę tych wyjątkowych momentów – charakterystycznej woni łąki, śpiewu ptaków i naszej niemej zażyłości. 

Nie minęło dużo czasu, a wyszło na jaw, że mój Mariusz to nie kto inny, jak ten sam adorator, którego wcześniej odtrąciłam. Wszyscy chichotali, że podobnie jak moja mama, babcia i prababcia, też stanę na ślubnym kobiercu dzięki swatce. Długo cieszyłam się tą radością, a jednak życie przyniosło mi tylko łzy.

Nie zamierzaliśmy czekać ani chwili dłużej

Zaraz po ukończeniu osiemnastego roku życia poślubiłam Mariusza - chłopaka z sąsiedniej wsi, który był zaprawionym w boju rolnikiem. Po tym jak zmarł jego tata, Mariusz objął stery w gospodarstwie i zaopiekował się mamą oraz siostrami. Dziewczyny niezbyt entuzjastycznie podeszły do informacji, że w ich rodzinnym gnieździe zagości nowa pani domu. Robiły co mogły, żeby opóźnić nasz ślub, ale my nie zamierzaliśmy czekać ani chwili dłużej.

Tuż po moich 18. urodzinach stanęliśmy wspólnie na ołtarzu, aby złożyć przysięgę małżeńską. Wprowadziłam się do ukochanego, do domu w wiosce obok. Darzyliśmy się z Mariuszem ogromną miłością i czuliśmy się ze sobą wprost fantastycznie.

Nadeszły mroczne dni

Minął rok od narodzin mojej córeczki, a następnie na świat przyszedł synek. Kiedy byłam w ciąży z bliźniakami, los nie okazał się dla nas łaskawy. Mój mąż wyruszył w pole ciągnikiem, tym samym, który kiedyś użyczył wujkowi, gdy ten starał się o moją rękę. Nie miałam żadnych złych przeczuć. Lecz nagle ujrzałam Lucusia, pieska Mariusza, wbiegającego na podwórze z podkulonym ogonkiem i skomlącego żałośnie. Ogarnął mnie niepokój.

Dźwięk traktora brzmiał jakoś inaczej niż zwykle, więc ruszyłam pędem w jego stronę. Na pierwszy rzut oka wiedziałam, że wydarzyło się coś złego - ciągnik utknął między krzakami, a mój mąż był nieruchomy w środku. Jego ciało było już chłodne w dotyku.

Później okazało się, że przyczyną zgonu był tętniak. Nie da się słowami oddać ogromu bólu i żalu, jaki wtedy czułam. Nie chcę do tego wracać pamięcią. Nadeszły mroczne dni, tygodnie i miesiące. Nawet przyjście na świat naszych bliźniaków przepełnione było moim płaczem. Nigdy nie dane im będzie poznać własnego taty.

Byłam świadoma, że starsze dzieci również nie będą pamiętać swojego ojca. Matka Mariusza, która za jego życia nie okazywała mi otwartej niechęci, po tym jak odszedł, usiłowała odebrać mi należny spadek. Twierdziła uparcie, że nic nie należało do męża, a wszystko do niej.

Sąd przyznał mi moje prawa i podzieliłyśmy grunty między siebie. Zamieszkałam z powrotem u swoich rodziców, ale niewiele mogłam im pomóc. Bożena także nie wspierała ani ich, ani mnie, ponieważ tego pamiętnego wieczoru, gdy ja poznałam Mariusza, ona spotkała swoją życiową miłość. Straciła głowę dla gitarzysty z kapeli.

Stanęłam na nogi dzięki pracy

Śliczny ciemnowłosy facet, odziany w ciuchy z zagranicy, potrafiący grać chyba na każdym instrumencie pod słońcem, całkowicie zawładnął jej myślami i sercem. Po serii awantur z tatą, długich rozmowach z mamą i jednej wyjątkowo zażartej kłótni z obojgiem rodziców, siostra spakowała manatki i wyjechała w siną dal. Ślad po niej zaginął. Dzięki mojemu tacie znowu stanęłam na nogi. Pewnego razu, kiedy bliźniaki skończyły trzy latka, ojciec położył tuż przede mną białą teczkę z kartonu.

– Marysiu, mam tu dla ciebie kilka ważnych papierów. Jest świadectwo ukończenia szkoły, dokument prawa jazdy, którego nie zdążyłaś odebrać, no bo to było akurat przed... sama wiesz czym. No i jeszcze papiery od auta, które ci sprawiłem. Stoi zaparkowane za domem. Musisz się ogarnąć, Marysiu. Nie chodzi o ciebie, a o nasze pociechy – oznajmił mój tata, prosty facet ze wsi.

– No dobra, no… – zaczęłam, ale przerwał mi w pół słowa.

– Najpierw potrenujemy prowadzenie auta, a za jakiś czas, powiedzmy za parę tygodni, podjedziesz do miasta. Poszukasz sobie jakiegoś zatrudnienia – oznajmił.

I rzeczywiście, wszystko potoczyło się zgodnie z jego słowami. Do dziś mam w pamięci to niesamowite uczucie szczęścia, pierwsze od bardzo dawna, gdy pewnie ściskałam kierownicę swojego auta. Zmierzałam na spotkanie z koleżanką z dawnych lat szkolnych, która pracowała teraz w branży ubezpieczeniowej. I to właśnie dzięki pracy w ubezpieczeniach udało mi się w końcu stanąć na nogi finansowo.

Cały czas mieszkałam pod jednym dachem z mamą i tatą, którzy byli dla mnie ogromnym wsparciem w opiece nad dziećmi. W zamian dokładałam wszelkich starań, by odciążyć rodziców w ich codziennych zadaniach. Stopniowo ograniczaliśmy naszą pracę w gospodarstwie, pozbyliśmy się także inwentarza.

Kawałek ziemi znajdujący się tuż obok szosy przekształciliśmy w postój dla tirów. Moja głowa była pełna różnych koncepcji, które przeważnie okazywały się strzałem w dziesiątkę. Dzieciaki rosły jak na drożdżach - oprócz urody, mogły pochwalić się bystrością umysłu i żywym zainteresowaniem otaczającą rzeczywistością.

Od szkoły podstawowej posyłałam moje pociechy na lekcje języków i wszystkie zajęcia pozalekcyjne, które je fascynowały. Nie oszczędzałam na ich edukacji. Aktualnie jestem z nich taka dumna - jedna z moich córek to menadżerka, kolejna to wokalistka (naprawdę!), jeden syn kształci się na kierunku informatycznym w Wielkiej Brytanii, a drugi uczy się na politechnice.

Moja pierworodna, Marianna, wyszła za mąż i doczekała się już dwójki dzieciaków. Kto wie, może za jakiś czas zacznę się nimi opiekować, jak na babunię przystało? Szkoda tylko, że w całym tym pozytywnym rozgardiaszu, który mnie uspokoił, czuję się taka słaba, samotna i biedna. No i coraz starsza.

Radość z odnalezienia siostry

Mimo że do pięćdziesiątki brakowało mi jeszcze sporo czasu… Pewnego razu zobaczyłam pod domem nieznajomy, ekskluzywny wóz z tablicami rejestracyjnymi z zagranicy. To Bożenka wróciła!

Z opaloną skórą, jaśniejszymi pasmami we włosach i błyszczącymi diamentami w uszach prezentowała się niczym obcokrajowiec. Dowiedziałam się, że faktycznie od wielu lat żyje we Włoszech. Wraz z mężem podróżowała po całym kontynencie, a także dawali występy na promach i w lokalach dla rodaków niemalże na całym globie. Bożena dopiero niedawno odkryła w sobie smykałkę do tańca, śpiewania i prowadzenia biznesu. Zdecydowali, że zamieszkają w słonecznej Italii na stałe.

Godzinami, aż do późnej pory, relacjonowałam jej całą historię mojego życia. Radość z odnalezienia siostry przepełniała mnie do granic. Popłakałyśmy się porządnie. Na sam koniec Bożenka wyszła z pomysłem, żebym przyleciała do niej, do Toskanii. Wszyscy mnie namawiali: rodzice, dzieciaki. Kłopotem okazała się tylko moja działalność. Niespodziewanie pierworodna oznajmiła, że może wpaść ze swoją rodziną i pokierować interesem ubezpieczeniowym.

Alberto odkrył przede mną Toskanię

– Znam sporo ludzi, których na pewno polubisz. Jeszcze dzisiaj będziesz miała okazję ich poznać – zapewniła mnie z uśmiechem.

Podróżowałyśmy krętą drogą, podziwiając zapadający zmierzch nad pagórkami Toskanii i miasteczka z górującymi nad nimi wieżami kościołów. Kiedy przekroczyłyśmy próg knajpki, od stolika zerwała się grupka osób. Kumple Bożeny przywitali mnie z wielkim entuzjazmem. W ich gronie zauważyłam sympatycznego faceta z siwizną na skroniach, który promieniał radością.

To Alberto, nasz lekarz – doszło do moich uszu z ust siostry. – Ma doktorat z nauk rolnych, jego specjalność to winorośl – uzupełniła, a ja w mgnieniu oka zatopiłam się w jego głęboko czarnych oczach.

Miałam świadomość, że zasługuję na szczęście i miłość, ale chyba targały mną jakieś rozterki, bo gdy pierwszej nocy spałam z Albertem, nawiedził mnie sen o Mariuszu, jakby nadal żył. Widziałam go stojącego w naszym sadzie pod ogromną ulęgałką, posadzoną jeszcze przez moją praprababcię. Miał na sobie białą koszulę, którą zakładał w niedziele.

– Słuchaj, Marysiu – dotarł do mnie jego głos. – Ja się tu dobrze czuję, ale miałem obawy co do ciebie... Teraz już się nie obawiam.

Rozpłakałam się jak małe dziecko. Z płaczu wyrwał mnie dotyk dłoni na ramieniu.

– Marysza... – wyszeptał zaniepokojony Alberto. – Perché piangi?

– Nie płaczę już, wszystko w porządku.

Marysia, 42 lata

Czytaj także:
„Baraszkowanie z mechanikiem to najlepsze, co mnie spotkało. Nie błyszczy inteligencją, ale przecież w sypialni się milczy"
„Bałem się wpuścić syna za kółko po tym, co się stało. I słusznie, bo chłopak okazał się nieodpowiedzialnym smarkaczem”
„Chciałem mieć dzieci i żonę, a 2 razy skończyłem ze złamanym sercem. Kobiety traktują mnie jak pionka”

Redakcja poleca

REKLAMA