„Chciałem mieć dzieci i żonę, a 2 razy skończyłem ze złamanym sercem. Kobiety traktują mnie jak pionka”

załamany mąż fot. iStock, SolStock
„Magda była całym światem i od początku wiedziałem, czego chcę od niej i od życia. Uważałem, że będzie mi dużo łatwej pracować i dojść do czegoś, kiedy będę miał u swojego boku ukochaną kobietę”.
/ 09.07.2024 13:56
załamany mąż fot. iStock, SolStock

Wiele razy zastanawiałem się, czy coś ze mną jest nie tak. Może ja się po prostu nie znam na kobietach? Wiadomo, one są z Wenus, a my z Marsa. No, ale przecież wielu moich kolegów ma fajne żony, a ich małżeństwa wyglądają na udane. Też o takim marzyłem… 

Kochałem ją jak wariat

Pochodzę z normalnej, kochającej się rodziny. Moi rodzice zawsze szanowali się nawzajem, a tata nawet dzisiaj, po czterdziestu latach od ślubu, potrafi mamie kupić bez okazji kwiaty. Śmiało mogę powiedzieć, że nauczył mnie szacunku do kobiet i tym właśnie kieruję się w życiu.

Mama dla taty była zawsze najważniejszym partnerem w rozmowie, cenił sobie jej zdanie, przegadywali wszystko razem. A kiedy z bratem podrośliśmy na tyle, że także mogliśmy brać udział w dyskusji, rodzice brali pod uwagę także nasze zdanie. Nikt nikomu niczego nie narzucał, zawsze dyskutowaliśmy.

Może dlatego z bratem nigdy nie przeszliśmy takiego klasycznego okresu buntu, bo niby przeciwko czemu mielibyśmy się buntować, jeśli rodzice byli zawsze życzliwie otwarci na wszystkie nasze pomysły. Wiem, że to brzmi trochę jak bajka, ale faktycznie tak było. Dlatego moi koledzy uwielbiali odwiedzać mój dom, zawsze dziwili się, że nie ma w nim awantur i podniesionego tonu. Było spokojnie i miło.

Zwróciła na to także uwagę moja dziewczyna, Magda. Powiedziała mi już podczas drugiej wizyty, że ona u mnie wypoczywa. Był to dla mnie ogromny komplement. Kochałem ją jak wariat, była moją pierwszą młodzieńczą miłością. Poznaliśmy się na studiach, w uczelnianej kawiarni, do której w przerwie między zajęciami wpadałem na herbatę.

Zawsze miałem ze sobą kanapki starannie przygotowane przez mamę, bo nie stać mnie było na kupowanie sobie codziennie słodkich drożdżówek czy obiadu. Zresztą kanapki były zdrowsze, a obiad czekał na mnie zawsze w domu. Na te kanapki zwróciła uwagę Magda. Powiedziała mi potem, że były takie ładne i wyglądały nawet z daleka na bardzo smaczne, iż sądziła, że robiła mi je zakochana dziewczyna.

Mimo to, na szczęście, pewnego dnia przysiadła się do mnie i tak zaczęła się nasza znajomość, która szybko przerodziła się w miłość. Pewnie z natury jestem długodystansowcem, jeśli chodzi o uczucia. Takie mam wzorce, które wyniosłem z domu. W mojej najbliższej rodzinie jak do tej pory nie było rozwodów. Od początku więc założyłem, że Magdalena zostanie moją żoną, przynajmniej tak ją traktowałem. Ona była z tego bardzo zadowolona, mówiła o mnie, że jestem solidnym partnerem, że znalazła we mnie oparcie, jakiego nigdy nie miała w swoich rodzicach.

Pewnie dlatego nie protestowała, kiedy już na trzecim roku studiów poprosiłem ją o rękę. Moi rodzice przyklasnęli temu pomysłowi. Powiedzieli, że w razie potrzeby nam pomogą.

Synu, szczęście trzeba łapać

To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze robię, iż nie czekam z małżeństwem do czasów, aż się dorobię, aż do czegoś dojdę. Moi koledzy reprezentowali właśnie taką postawę. Podkreślali, że najpierw chcą zrobić karierę, awansować na dobre stanowisko, zacząć zarabiać, kupić sobie mieszkanie.

– Macie plany do czterdziestego roku życia! Naprawdę w tym czasie nie zamierzacie się na serio z kimś związać? – śmiałem się z nich. Ano, najwyraźniej nie zamierzali.

– Wiesz, będziemy mogli przetestować różne babki, zastanowić się, czego od nich oczekujemy – twierdzili. Ja byłem inny. Dla mnie Magda była całym światem i od początku wiedziałem, czego chcę od niej i od życia. Uważałem, że będzie mi dużo łatwej pracować i dojść do czegoś, kiedy będę miał u swojego boku ukochaną kobietę.

Pobraliśmy się w wakacje po trzecim roku studiów. Nie było hucznego wesela, co mieli nam trochę za złe jej rodzice. No cóż, nie było na to pieniędzy i tyle. Zamieszkaliśmy z moją rodziną w skromnych warunkach, ale mieliśmy swój pokój, bo mój brat zaczął studiować w innym mieście i wyprowadził się do akademika. Studiowaliśmy i snuliśmy wspólne plany na przyszłość.

Oczywiście, nie zamierzałem cały czas być na garnuszku rodziców, ani tym bardziej przyprowadzić im żony do wykarmienia. Zacząłem pracować w hurtowni, było ciężko, ale na szczęście mogłem sobie sam wyznaczać godziny pracy, tak aby nie kolidowały z moimi zajęciami na uczelni. Byłem zmęczony, ale jednocześnie szczęśliwy.

Magda od początku była jednak nastawiona sceptycznie

W głowie zaczął mi nawet kiełkować pomysł na własny biznes. Magda, ku mojemu pewnemu rozczarowaniu, niezbyt chciała o nim rozmawiać. Mówiła, że się na tym kompletnie nie zna.

– Zrobisz, jak zechcesz, kochanie – powtarzała. Przegadywałem więc swoje pomysły na wszystkie strony z rodzicami, jak za dawnych lat, upewniając się, że myślę słusznie. I już po czwartym roku studiów otworzyłem własny biznes – uruchomiłem takie pośrednictwo między dużymi hurtowniami a małymi odbiorcami, którzy do tej pory nie mogli zamawiać większych partii po niskiej cenie, bo by nigdy ich nie sprzedali.

Zamawiałem je i rozczłonkowywałem między kilku a czasami i kilkunastu detalistów. Mimo mojego pośrednictwa, za które oczywiście brałem prowizję, opłacało się to wszystkim finansowo. Magda od początku była jednak nastawiona sceptycznie.

– Przecież ty studiujesz historię a nie biznes! – powtarzała.

– Ale mam praktyczne doświadczenie – podkreślałem. Tak bardzo chciałem, aby we mnie uwierzyła! biznes rozwijał się naprawdę nieźle. Kiedy więc moja żona zaszła w ciążę, ta informacja nie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Wiedziałem już, że będę potrafił utrzymać rodzinę.

Magda w czasie ciąży kiepsko się czuła, dostała zwolnienie lekarskie i często siedziała u swoich rodziców na wsi, bo tam było świeże powietrze i spokój. Nie miałem nic przeciwko temu, chciałem przecież zawsze dla swojej żony jak najlepiej. Poza tym jeździłem do niej, kiedy tylko mogłem, przede wszystkim na wszystkie niedziele. Zasuwałem prawie trzysta kilometrów w jedną stronę, potem w drugą. Tak, byłem przemęczony, ale i szczęśliwy. Moja ukochana żona miała mi przecież urodzić upragnione dziecko.

– Nie przyjeżdżaj. Nic tu po tobie

To Magda namówiła mnie na to, abyśmy kupili działkę obok jej rodziców.

– Ja nie mówię, że od razu musimy się na niej budować, ale to piękna okolica i okazyjna cena – przekonywała. Na kupno działki poszły wszystkie nasze dotychczasowe oszczędności. „To dla ciebie, syneczku!” – myślałem. Kiedy urodził się Sebastian, byłem najszczęśliwszym ojcem na świecie. Kąpałem małego, karmiłem butelką, bo moja żona nie miała pokarmu, chodziłem na spacery.

Martwiło mnie jednak to, że w tym wszystkim Magda jest jakaś nieswoja, że dużo czasu spędza w łóżku, że tak nie do końca angażuje się w pielęgnację syna. Dzisiaj wiem, że musiała mieć depresję poporodową, na którą wtedy nie umiałem nic poradzić. W końcu podczas lata znowu wyjechała do rodziców, tym razem z Sebastiankiem.

A kiedy w kolejną niedzielę chciałem jak zwykle przyjechać, niespodziewanie usłyszałem: – Nie przyjeżdżaj. Nic tu po tobie. Chcę rozwodu, a syn nie jest twój. Byłem pewien, że żartuje, chociaż to był wyjątkowo okrutny żart. Potem przyszło mi do głowy, że być może przeszła jakieś załamanie nerwowe, że potrzebuje pomocy lekarza psychiatry. Oczywiście natychmiast pojechałem do niej i… nie zostałem przez teściów wpuszczony do domu.

Magda rozmawiała ze mną na podwórku, jak z obcym. Dowiedziałem się, że syn zdecydowanie nie jest mój, że ma go z sąsiadem rodziców, który jest jej byłym chłopakiem. Powiedziała mi też, że zawsze kochała tamtego, a studia i związek ze mną były błędem.

– Powinnam była zostać na wsi. Tutaj jest spokój i świeże powietrze – oznajmiła moja żona. Prosiłem, błagałem, obiecywałem, że jeśli zechce, to wybuduję dom obok jej rodziców na naszej działce. Nic nie działało. Zażądała rozwodu. Zapowiedziałem, że nie oddam syna, nie wierzyłem w ani jedno jej słowo, że nie jest moim dzieckiem.

Niestety, badania DNA potwierdziły, że to Magda ma rację – nie byłem ojcem Sebastiana. Biologicznie, ale sercem przecież nadal tak. Niestety, Magda uniemożliwiła mi widzenia z nim. Wylądowałem u psychiatry, który dla mojego własnego dobra kazał mi zapomnieć o całym tym wydarzeniu w moim życiu. – Pan jej odda tę działkę na wsi, której żąda podczas podziału majątku i naprawdę spróbuje zapomnieć o tej kobiecie i o dziecku. Inaczej pan zwariuje.

Pochlebiało mi także, że tylu mężczyzn się za nią ogląda

Posłuchałem go i pewnie dlatego byłem w stanie kilka lat później zacząć poważnie myśleć o Oli, jako mojej kolejnej życiowej partnerce. Olę poznałem na jednym z biznesowych szkoleń, na które poszedłem, aby rozwijać swoją firmę.

W jednym bowiem Magda miała rację, tytuł magistra historii nie był wystarczający do tego, aby z powodzeniem prowadzić firmę. Musiałem zdobywać wiedzę i byłem jej głodny. Na tamtym szkoleniu od razu zwróciłem uwagę na prowadzącą – ładną, smukła szatynkę. Mówiła z taką pewnością siebie, z taką swobodą przedstawiała prelegentów. Była urocza. Przegadałem z nią całą przerwę, dałem jej swoją wizytówkę.

Zastanawiałem się, jak szybko po szkoleniu mogę do niej zadzwonić i zaprosić ją na kawę, ale ona zrobiła to pierwsza. Nigdy nie zapomnę tego spotkania. Było cudownie! Ola okazała się błyskotliwa i miła. Pochlebiało mi także, że tylu mężczyzn się za nią ogląda. W jej towarzystwie czułem się cudownie. „Właśnie takiej partnerki potrzeba komuś, kto ma już tak rozwinięty biznes, jak ja” – myślałem.

Uważałem się za szczęściarza, że ją spotkałem. „Nareszcie los mi chce wynagrodzić moje dotychczasowe złe doświadczenia” – myślałem. Z Olą faktycznie dogadywałem się cudownie, zarówno prywatnie, jak i biznesowo. Miała skończone studia ekonomiczne i dyplom MBA, robiła kolejne studia podyplomowe. Imponowała mi. A jednocześnie postrzegałem ją jako ciepłą kobietę. Potrafiła przecież wstać rano w weekend i kiedy ja jeszcze spałem, upiec na śniadanie świeże bułeczki.

– Ideał – powiedziałem rodzicom i kupiłem piękny pierścionek zaręczynowy. Było mnie wreszcie na niego stać, nie oszczędzałem.

– Cudowny! – Ola wyglądała na zachwyconą. – Masz doskonały gust, ale wiesz co? Ja bym wolała coś od razu połączonego designem z obrączką, to się potem lepiej nosi. Wiedziałeś, że wiodące firmy jubilerskie robią tak pierścionki zaręczynowe, że dobrana do nich obrączka wchodzi pod nie i tworzy z nimi całość? – zapytała mnie.

Nie wiedziałem o tym i było mi głupio. Na szczęście pierścionek dało się wymienić. Ola znała kogoś w zarządzie firmy, do której należał sklep. Załatwiła wszystko, a ja odetchnąłem z ulgą. To był moment, kiedy byłem Aleksandrze bardzo wdzięczny za wszystkie jej uwagi na mój temat. Moja ukochana wyrzuciła moje stare garnitury, uważając, że są niemodne.

Powiedziała, że biznesmen z moją klasą powinien już sobie szyć garnitury na miarę, znalazła mi więc odpowiedniego krawca. Oczywiście, wszystkie krawaty w mojej garderobie teraz także były kupione przez nią. A także koszule, buty, teczka na dokumenty, portfel ze skóry aligatora. No, wszystko! Jeszcze przed ślubem Ola zajęła się urządzaniem mojego mieszkania. Rezultaty chyba jednak do końca jej nie zachwyciły.

– Po ślubie je sprzedamy i kupimy coś w lepszej dzielnicy – powiedziała mi

Zgadzałem się na wszystko. Ola miała tyle znajomości w świecie biznesu, przedstawiała mnie wszędzie. Byłem pewien, że to już wkrótce zaowocuje rozwojem mojego biznesu. – Taki mam zamiar! – nie ukrywała tego moja ukochana.

Nasz ślub był wydarzeniem towarzyskim, tym razem zaprosiliśmy ponad stu gości, wynajęliśmy ekskluzywną restaurację nad jeziorem, profesjonalną weddingplanerkę, która doradzała celebrytom. Ola czuwała nad wszystkim. Tylko moi rodzice i mój brat czuli się trochę obco pośród tego wyfraczonego towarzystwa, ale jak zwykle nadrabiali klasą i miną.

– Cieszę się, synu, z twojego szczęścia i sukcesów – usłyszałem od ojca.

Po ślubie naprawdę nabrałem wiatru w żagle. Dzięki bardzo dobrym biznesowym radom mojej żony rozwijałem interes, pomagały mi w tym też nowe znajomości.

– Pieniądz robi pieniądz – powtarzałem zasłyszane powiedzenie. Obracałem się teraz w towarzystwie ludzi bogatych i sam zaczynałem już mieć naprawdę konkretne pieniądze. Ale przecież biznes to nie wszystko, przynajmniej dla mnie.

– Jesteś na to za biedny, aby zostać ojcem moich dzieci!

Jak już wspominałem, pochodzę ze zwyczajnej, spokojnej rodziny i zawsze marzyłem o tym, aby stworzyć taką samą. Chciałem mieć ze swoją ukochaną żoną dziecko, najlepiej dwoje albo troje – stać nas było przecież na ich wychowanie, na najlepsze szkoły. Ola jednak bardzo wzbraniała się przed macierzyństwem. Mówiła, że nie jest na nie jeszcze gotowa, że ma jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, zanim zakopie się w pieluchach.

Przyznaję, że zaczynało mnie to niepokoić, ale nie jestem człowiekiem, który stawia sprawy na ostrzu noża. Gdy jednak moja żona powiedziała mi, że podejmuje kolejne studia, byłem naprawdę tym zaniepokojony. Ona jednak nie chciała słuchać moich argumentów, że co to za rodzina, skoro nie widujemy się nawet w weekendy, bo ona ma wtedy zajęcia na uczelni.

– W domu będę siedziała na emeryturze – usłyszałem. A kiedy zacząłem nalegać, argumentując tym, że przecież mimo szczerych chęci ja dzieci nam nie urodzę, powiedziała mi w złości: – Jesteś na to za biedny, aby zostać ojcem moich dzieci!

– Za biedny? – byłem w szoku. – Co to za argument? Od kiedy pieniądze stawiamy ponad miłość?

Niestety, prawda szybko wyszła na jaw. Moja żona od pewnego czasu miała romans na boku z jednym z moich nowych partnerów biznesowych z zagranicy. Tak, on był naprawdę majętnym człowiekiem i wdowcem. Co z tego, że dwadzieścia lat od niej starszym? Oli najwyraźniej to nie przeszkadzało.

Małżeństwo ze mną potraktowała jako swego rodzaju trampolinę. Nie wiem, czy od samego początku to tak sobie planowała? Lubię jednak myśleć o tym, że kiedy się pobieraliśmy, to jednak mnie kochała. Czuję się wtedy nieco mniej przegrany. Po rozwodzie z Olą, podczas którego ona bez skrupułów sięgnęła po część mojego majątku, zrobiłem bilans swojego życia…

Mam trzydzieści sześć lat i nadal, mimo dwóch rozwodów, jestem bogaty. Stać mnie na wiele, chociaż może nie na wszystko, jednak mnie to zdecydowanie wystarczy. Nie mam jednak tego, na czym mi zawsze najbardziej zależało, czyli rodziny. Kiedy ktoś patrzy na mnie z boku, to pewnie widzi zepsutego przez pieniądze biznesmena, który zmienia żony jak rękawiczki. Nie ma dziecka, bo pewnie nie chce, woli się bawić. A to wszystko nieprawda…

Co najzabawniejsze, moi koledzy, którzy mieli inne życiowe priorytety niż ja – najpierw chcieli się dorobić, potem zakładać rodziny – teraz już te rodziny mają i są szczęśliwi. A ja jestem bezdzietnym, podwójnym rozwodnikiem. Los sobie ze mnie zakpił okrutnie. 

Piotr, 36 lat

Czytaj także:
„Dla męża byłam tylko nieatrakcyjną pomocą domową. W naszej sypialni było więcej kochanek, niż liści na drzewach”
„Zapragnęliśmy z mężem romantycznych wakacji tylko we dwoje. Miały być Malediwy, a był brud, smród i robaki”
„Moja matka ma 70 na karku, a zachowuje się jak rycząca 30-tka. Nie nadążam za jej nowymi fantazjami”

Redakcja poleca

REKLAMA