„Mąż wyjechał do Szkocji, by zarabiać na spłatę kredytu na dom. Przypadkiem odkryłam, jak zabawia się tam po godzinach”

matka z dzieckiem fot. iStock by Getty Images, Yuliia Blazhuk
„Wpadał sporadycznie, mniej więcej co osiem tygodni. Powtarzał, że jest strasznie zapracowany i musi podołać wielu zobowiązaniom. Miałam dosyć samotnego życia. Jakoś sobie z tym radziłam, to fakt, ale byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów”.
/ 06.09.2024 20:00
matka z dzieckiem fot. iStock by Getty Images, Yuliia Blazhuk

Mieszkam w uroczym małym domu na przedmieściach. Mam także auto, ale nie jeżdżę nim do roboty, bo już nie chodzę do pracy. W domu czekają na mnie dwa kochane szkraby. Mam też męża, który przestał mnie kochać. Dawniej darzył mnie uczuciem. Gdyby było inaczej, za nic nie zdecydowałabym się za niego wyjść.

Mówi, że mnie kocha

Jesteśmy małżeństwem od sześciu lat, z których trzy były naprawdę udane, a kolejne trzy okazały się pasmem porażek, a nawet totalną katastrofą. Nie chodzi tylko o kryzys uczuciowy, ale też o problemy finansowe. Właśnie przez nie mój ślubny wyjechał do pracy w Szkocji i do tej pory tam przebywa.

Mąż odwiedza nas sporadycznie. Na początku bardzo za nim płakałam, licząc na to, że sytuacja ulegnie poprawie. Aktualnie straciłam już nadzieję, a do tego tęsknota minęła. Nie da się czuć tęsknoty za osobą, która stała się kompletnie obca. Nasi chłopcy – czterolatek i trzylatek – na co dzień widują swojego tatę jedynie na fotografii.

Nigdy nie zapomnę tego feralnego momentu, gdy zdecydowaliśmy się na budowę domu. Wtedy myślałam, że posiadanie własnego gniazdka to coś wspaniałego, od razu zyskuje się na znaczeniu i lepiej wygląda w oczach innych. Przyznaję, poczułam się wtedy ważna i w ogóle nie zastanawiałam się nad tym, co przyniesie przyszłość. Potem zaszłam w pierwszą, a niedługo później w drugą ciążę i koniec końców nie wróciłam do roboty.

Zaciągnięty kredyt na sto sześćdziesiąt tysięcy powoli stawał się dla mnie utrapieniem. Co miesiąc jesteśmy zmuszeni oddawać bankowi prawie dwa tysiące złotych. Te nieszczęsne szwajcarskie waluty…

Chcieliśmy żyć sami

Tylko dlatego, że po zawarciu małżeństwa dzieliliśmy dach z rodzicami mojego męża, a moja frustracja z tego powodu rosła z dnia na dzień, ostatecznie podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu budowy własnego domu.

Prawdę mówiąc, wszystko wyglądało całkiem nieźle. W ramach prezentu z okazji naszego ślubu od moich starych dostaliśmy sporo gotówki. Najwyraźniej wierzyli, że forsą da się rozwiązać każdy problem. Od kiedy sięgam pamięcią, próbowali w ten sposób zrekompensować mi swój brak zaangażowania w moje sprawy. Przywykłam do tego, by samodzielnie stawiać czoła przeciwnościom losu.

Moi rodzice zawsze trzymali się z boku, nie mieszali się w moje życie. Ich zdaniem z chwilą osiągnięcia pełnoletniości w cudowny sposób stałam się dorosła i zyskałam życiową mądrość. Początkowo nawet mi się to podobało, byłam obiektem zazdrości moich przyjaciółek, które marzyły o takiej wolności. Jednak dość szybko przestało mnie to cieszyć.

Obydwoje z mężem mieliśmy niezłe posady i przyzwoite zarobki. Naszym celem było odłożyć jak najwięcej z wypłat i dorzucić to do wcześniejszych oszczędności. Kiedy dowiedzieliśmy się o powiększeniu rodziny, poczułam lekki niepokój. To nie było coś, co planowaliśmy, a przynajmniej nie tak szybko.

Podjął decyzję

Kasa uciekała w zastraszającym tempie, a sporo spraw wymagało dopięcia na ostatni guzik. Krótko mówiąc, perspektywy rysowały się niezbyt optymistycznie.

– Nic z tego, jadę – rzucił mój małżonek, który w tamtych czasach darzył mnie jeszcze uczuciem, a przynajmniej takie odnosiłam wrażenie, i zależało mu na spłaceniu pożyczki oraz na tym, żebyśmy mieli za co żyć. – Tam zarobię taką kasę, że ekspresowo staniemy na nogi. Już to obgadałem z kumplami.

Byłam wtedy w ostatnim miesiącu ciąży, coraz trudniej mi było zapanować nad swoimi uczuciami. Nastroje miałam zmienne jak w kalejdoskopie. Moi rodzice mieszkali daleko, a chociaż teściowie niemal za płotem, wiadomo, jak to jest – nie ze wszystkiego można się zwierzyć teściowej…

– Coś ty sobie ubzdurał? – ledwo powstrzymywałam łzy. – Mam zostać sama z niemowlakiem na głowie?

– Daj spokój, nie panikuj bez potrzeby. Moja matka ci pomoże, przecież możesz się do nich z powrotem przenieść albo mama będzie do ciebie wpadać. Zawsze da się znaleźć jakieś rozwiązanie.

Gadać to on sobie mógł, ale dla mnie powrót do mieszkania z teściami nie wchodził w grę. Dość już tego wspólnego gniazdowania pod jednym dachem. A już o ich wizytach u mnie to w ogóle nie ma mowy. Poza tym nie sądzę, żeby na każdy problem dało się znaleźć rozwiązanie, nieważne co on tam bredzi.

Byłam sama jak palec

Wzięłam się w garść i dla dobra naszego związku zdecydowałam, że poradzę sobie z tą sytuacją Wprawdzie mieszkaliśmy na peryferiach, właściwie już poza granicami miasta, ale mimo wszystko miałam grono przyjaciół. Lekarz jednak zdecydowanie zakazał mi prowadzić auto. Jakby tego było mało, to jeszcze kazał mi iść na L4. Kompletnie mnie to zaskoczyło. Przede wszystkim mentalnie nie byłam na to gotowa.

Drobne sprawunki robiłam w sklepie osiedlowym, a po większe zaopatrzenie jeździła moja teściowa albo przyjaciele. Czasu wolnego miałam tyle, że nie miałam pojęcia, jak go zagospodarować. Kiedy dobrze się czułam, nadrabiałam zaległości czytelnicze, pochłaniając książki i czasopisma. Sprzątanie było poza moim zasięgiem.

Podczas gorszych dni leżałam na kanapie przy dźwiękach radia albo telewizora. Zdarzało mi się przeleżeć w ten sposób nawet całą dobę. Na szczęście nie narzekałam na brak gotówki, bo na chorobowym dostawałam kasę z ZUS-u, a Grzesiek zza granicy przysyłał mi trochę funtów, czasem kupował za nie jakieś drobne prezenty. Doskwierała mi jedynie samotność…

– Jeszcze trochę wytrzymaj, skarbie. Po porodzie nie będziesz się nudzić – chichotał. – Powoli wszystko zacznie się układać, zobaczysz. Teraz odpocznij, póki możesz.

Ciągle go nie było

Gdyby to było takie proste! Ale gdy maluch przyszedł na świat, miałam tyle na głowie, że nie wiedziałam, za co najpierw się zabrać. Szymcio był cudownym bobasem, ale totalnie pomieszał mi rytm dnia i nocy. W tym czasie niewiele spałam.

Mąż wpadał do nas sporadycznie, mniej więcej co osiem tygodni. Powtarzał, że jest strasznie zapracowany i musi podołać wielu zobowiązaniom. Bywało tak, że kiedy wreszcie się pojawiał, najpierw dochodziło między nami do sprzeczek, potem w ramach zgody kochaliśmy się, a tuż przed jego odjazdem znowu wybuchały awantury, bo miałam serdecznie dosyć samotnego życia. Jakoś sobie z tym radziłam, to fakt, ale byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów.

Jakoś nie przyszło mi do głowy, że mogę tak ekspresowo spodziewać się kolejnego dziecka. Wiadomość o ciąży totalnie mnie zaskoczyła. Byłam kompletnie zszokowana. Grzesiek zareagował podobnie, chociaż przebywał daleko i cała odpowiedzialność za opiekę nad naszymi chłopcami spadła na mnie. W dniu, gdy Szymek kończył roczek, na świat przyszedł Hubert. To istny cud, że udało mi się uniknąć depresji po porodzie.

– Czemu nie skorzystasz z naszego wsparcia? – dopytywali się rodzice Grześka. – A może przynajmniej pozwolisz nam zabierać Szymcia na weekendy, abyś mogła trochę odsapnąć?

Nie chciałam ich pomocy

Przyznaję, że chciałabym wreszcie porządnie się wyspać, ale wizja wsparcia ze strony teściowej zdecydowanie nie była tym, na co liczyłam. Jakoś dawałam radę, głównie dlatego, że miałam nadzieję, że Grzesiek niedługo wróci do domu.

Z planów męża nic nie wyszło. Kiedy skończył się mój urlop macierzyński, musiałam rzucić pracę. Moja teściowa wciąż pracowała na pół etatu i nie za bardzo widziała siebie w roli opiekunki do dwójki małych brzdąców.

– Skarbie, policz sobie, ile trzeba zapłacić niani. Dla chłopców najlepiej będzie, jak zostaniesz z nimi w domu. To takie ważne dla maluchów w tym wieku. Nie przejmuj się kasą, poradzimy sobie jakoś – pocieszał mnie mój ślubny.

Zupełnie niespodziewanie dotarła do mnie wiadomość, że mój partner podczas pobytu w Szkocji związał się z inną kobietą. Owszem, zdawałam sobie sprawę z faktu, iż w wynajmowanym przez nich mieszkaniu przebywają również inne dziewczyny, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że Grzegorz mógłby mnie oszukać.

Żyłam w przeświadczeniu, że nasze uczucie stanowi tarczę ochronną przed wszelkimi pokusami, które on będzie konsekwentnie odrzucał. Obecnie straciłam już wiarę w istnienie czystych, platonicznych relacji pomiędzy kobietami i mężczyznami.

Miał tam romans!

Romanse zawsze mają swój kres, a finał bywa bolesny. I pewnie nadal żyłabym w słodkiej nieświadomości, gdyby nie jedno zdarzenie… telefon komórkowy. Mój mąż brał właśnie prysznic, kiedy usłyszałam dzwonek jego komórki. Zerknęłam na ekran, a tam – Magda. Od tylu lat jesteśmy razem, a on nigdy nie wspominał o żadnej Magdzie.

Powietrze uciekło mi z płuc, a serce na moment stanęło, gdy tylko przeczytałam wiadomość, która właśnie pojawiła się na ekranie telefonu: „Szaleję za Tobą i nie mogę się doczekać, aż znów Cię zobaczę. Mam nadzieję, że niedługo powtórzymy tę niezapomnianą noc”. Próbowałam wmówić sobie, że to jakaś fatalna pomyłka, w końcu takie rzeczy się zdarzają. Ale nie, to nie mogła być pomyłka. Nie tym razem. Grzesiek, przyparty przeze mnie do ściany, w końcu skapitulował i wyznał całą prawdę.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że popełniłem błąd, ale nie masz pojęcia, jak trudne bywa tam życie. Haruje się całymi dniami od świtu do zmierzchu, więc przynajmniej wieczory człowiek powinien mieć dla siebie. Ale to i tak bez znaczenia, skarbie. Magda po prostu trochę za bardzo to przeżyła. Zupełnie bez powodu, bo od razu jej wspomniałem o tobie. Przecież to tylko ciebie darzę uczuciem – próbował mnie objąć, ale mu na to nie pozwoliłam.

Byłam w stanie totalnego osłupienia, łzy nawet nie napłynęły mi do oczu. Funkcjonowałam niczym maszyna. Niby coś do mnie docierało, ale jakby nie w pełni. Wykonywałam czynności automatycznie, wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Co gorsza, nie miałam nikogo, komu mogłabym się wygadać.

Nie widział problemu

– Chyba nie sądzisz, że to wpłynie na nasze szczęście? – Mój małżonek starał się zbagatelizować całą sytuację.

Po całonocnych rozmyślaniach doszłam do wniosku, że powinien wrócić do ojczyzny i rozejrzeć się za robotą tutaj. Byłam skłonna puścić w niepamięć jego wyczyn, o ile więcej nie odwali czegoś takiego.

– Chyba sobie żartujesz – Grzegorz nie krył oburzenia. – Mam przecież podpisany kontrakt! Kasa jest nam niezbędna. Daję ci słowo, że to się już nie powtórzy! Błagam, zaufaj mi! Daj mi jeszcze jedną szansę! Zrób to dla naszych pociech.

No i jak miałam postąpić? Nie pozwolić mu? W jaki sposób? Straszyć, że się z nim rozstanę? A co dalej, jaki będzie mój los, z czego mam się utrzymać? Od przeszło roku żyję w ciągłym strachu, bo nie jestem pewna, czy osoba, która raz dopuściła się zdrady, nie zrobi tego po raz kolejny. Nie potrafię mu tego puścić w niepamięć.

Kiedy tylko Grzesiek przekracza próg mieszkania, od razu snuję domysły, czym też zajmuje się w trakcie pobytu w Szkocji. Wydaje mi się, że gdyby jego uczucia były prawdziwe, to żadne kontrakty by się nie liczyły i znów bylibyśmy razem.

Chyba rzecz w tym, że ja jestem tu, a ona tam. Z tego powodu nie mam nawet siły za nim tęsknić. Ona podobno już się z nim nie kontaktuje, ale ciągle mam wątpliwości. Teraz w każdej sytuacji dopatruję się zdrady. Mąż mówi, że potrzebujemy jeszcze dwóch lat, by stanąć na nogi. Obawiam się, że do tego momentu oszaleję.

Kinga, 31 lat

Czytaj także:
„Mąż kupił mnie czułą poezją. Wiersze i poematy skończyły się, gdy wielki artysta miał pomyć gary i zrobić pranie”
„W życiu wyszło mi wszystko oprócz dzieci. Nie mam co liczyć na telefon od córek i szklankę wody na starość”
„Po rozwodzie znalazłam zrozumienie u miłego sąsiada. W porę jednak odkryłam, że wcale nie jest tym, za kogo się podaje”

Redakcja poleca

REKLAMA