Przez ostatnie pięć lat nie pracowałam. Zaraz po ślubie zaszłam w ciążę, urodziłam Justynkę i po urlopie macierzyńskim nie wróciłam do szkoły językowej. Razem z mężem doszliśmy do wniosku, że odchowam córeczkę.
– Sama wiesz, że w żłobku maluchy teraz bez przerwy chorują. Twoja siostra bez przerwy narzeka, że musi brać zwolnienia na zmianę z mężem, jej szef coraz mniej przychylnie na to patrzy, a ona już nie wyrabia – tłumaczył mi Grzesiek. – A my możemy pozwolić sobie, żebyś na razie została w domu. Mam coraz więcej zleceń na rozliczenia księgowe, ostatnio podpisałem dwie stałe umowy z dużymi klientami. Biuro się rozwija i mamy pieniądze – mówił, a ja przyznałam mu rację.
Na kilka lat zostałam w domu
Od pierwszego wejrzenia w śliczne zielone oczka Justynki po prostu oszalałam na jej punkcie i postanowiłam, że nie przegapię ani jednej chwili z pierwszych lat życia mojego małego skarba.
– Nie wyobrażam sobie, że po roku miałabym oddać malutką do żłobka. Przecież to taka kruszynka, ona mnie potrzebuje na co dzień – tłumaczyłam swojej siostrze, ale Iwona nie do końca się ze mną zgadzała.
– Zrobisz, jak zechcesz, ale teraz można znaleźć naprawdę fajne i kameralne kluby malucha, gdzie dzieci mają świetną opiekę. Do tego od razu uczą się języków, mają zajęcia z rytmiki i rozwijają się społecznie – tłumaczyła mi.
– Daj spokój, przecież z wykształcenia jestem nauczycielką angielskiego. Piosenek i wierszyków będzie uczyć się w domu – zaczęłam się śmiać.
– To twoja decyzja. Nie daj jednak sobą manipulować. Pamiętaj, że to nie Grzesiek powinien decydować, a ty. Później może ci być trudno wrócić na zawodową ścieżkę.
Dobrze wspominam ten czas
Przed ciążą pracowałam w szkole językowej, gdzie prowadziłam zajęcia z angielskiego dla dzieci i kursy przygotowujące do matury. Skończyłam filologię angielską i znalazłam ten etat. Jednak nie byłam z niego do końca zadowolona. Nie mam chyba żyłki nauczyciela, bo uczniowie zwyczajnie mnie męczyli. Postanowiłam, że teraz zostanę mamą na pełen etat i zadbam, aby córeczka miała szczęśliwe dzieciństwo. A gdy ta pójdzie do szkoły, poszukam innego zajęcia.
Kolejne lata minęły błyskawicznie. Poznałyśmy z małą wszystkie parki, bawialnie i place zabaw w mieście. Naprawdę doskonale wspominam lata spędzone w domu. Pierwszy samodzielny krok Justynki, pierwsze wypowiedziane słowo „mamo”, pierwsze próby trzymania łyżeczki. Później wspólne spacery, zabawy, oglądanie ulubionych bajek, układanie puzzli, malowanie, śpiewanie piosenek.
Potrzebowałam zmian
W pewnym momencie zauważyłam jednak, że coś jest nie tak. Mnie zaczęło brakować kontaktu z dorosłymi, innego niż plotki z innymi mamami przy piaskownicy, a córka niewiele czasu spędzała z rówieśnikami. Tęsknie patrzyła na inne dzieci i trudno było mi ją zabrać z placu zabaw. Gdy chciałam iść do domu, płakała.
– Justynka chyba powinna już iść do przedszkola – mówiłam do siostry podczas naszego niedzielnego spotkania. – Chociaż na kilka godzin dziennie, żeby miała codzienny kontakt z dziećmi, nauczyła się budować relacje.
– Masz rację, dzieci, które nie są cały czas z mamą, są bardziej samodzielne. Nawet nauczycielka w pierwszej klasie Maksa cały czas to powtarzała w tamtym roku. Zresztą, ty też powinnaś powoli zacząć szukać pracy, bo później coraz trudniej ci będzie wrócić – wiedziałam, że siostra ma rację i nie mówi tego złośliwie, ale z troski o mnie.
Mąż nie był zadowolony
– Czy Justynka da sobie radę? Ona jest jeszcze taka mała przecież. Nie lepiej byłoby poczekać rok? Wtedy i tak będzie musiała iść do zerówki – mąż próbował mnie zniechęcić, ale w końcu przekonałam go, że nasza córcia potrzebuje więcej kontaktu z rówieśnikami.
Argument o tym, że w przedszkolu będzie chodzić na dodatkowe zajęcia i rozwijać talenty, ostatecznie go przekonał. Gdy zapisaliśmy małą do placówki, zaczęłam intensywne poszukiwanie pracy. Grzesiek twierdził, że mogę przychodzić do jego biura rachunkowego na kilka godzin dziennie.
– Ale ja przecież nie jestem księgową. Co tam będę robić? Jeszcze nie macie na tyle rozbudowanej firmy, żeby potrzebna wam była dodatkowa sekretarka czy asystentka. Pracujecie we dwóch z Sebastianem i moja obecność jest tam zbędna. Dziękuję ci za propozycję, ale muszę znaleźć własny pomysł na rozwój zawodowy – powiedziałam i wysyłałam jeszcze więcej CV.
Miałam nowy pomysł na siebie
Nie chciałam wracać do szkoły językowej. Doszłam do wniosku, że etat nauczycielki w ogóle mi nie odpowiada. Wtedy natrafiłam w Internecie na intensywny kurs testera oprogramowania.
– A może to byłoby coś dla mnie? – podsunęłam stronę mężowi, ale on podszedł sceptycznie do mojego pomysłu.
– Daj spokój, jesteś typową humanistką, a chcesz uczyć się teraz na programistę? – próbował mnie zniechęcić.
Jednak jego brak wiary we mnie przyniósł odwrotny skutek – postanowiłam udowodnić mu, że dam sobie radę. Zapisałam się na kurs, uczyłam się po nocach, weekendy spędzałam na kolejnych ćwiczeniach. Udało się mi jednak ukończyć cały program i zdać egzamin. Do tego miałam niesamowite szczęście. Prowadzący zaproponował mi płatny staż w swojej firmie IT. I tak trafiłam na głęboką wodę.
Byłam z siebie dumna
W nowej pracy poczułam się znakomicie. Wreszcie robiłam coś więcej niż gotowanie, pranie, sprzątanie i codzienny domowy kierat. Teraz uczyłam się nowych rzeczy pod okiem bardzo fajnego menadżera, który miał cierpliwość i gdy tylko czegoś nie rozumiałam, z chęcią mi tłumaczył.
– Jestem bardzo zadowolony z pani postępów. Gdy wszystko dalej będzie w porządku, po zakończeniu stażu, będę miał wolny etat – powiedział szef, a ja musiałam z całych sił powstrzymywać się, żeby nie podskakiwać niczym mała dziewczynka, która dostała wymarzony prezent.
Justynka nie chorowała, chętnie chodziła do przedszkola, opowiadała o swoich ulubionych paniach i koleżankach. Ja dostałam umowę na czas nieokreślony, sporą podwyżkę i szansę na rozwój. Brałam udział w coraz bardziej wymagających projektach i powoli odnajdywałam się w branży.
Mąż miał pretensje
Prawdziwa sielanka? Nie do końca. Problemem okazał się bowiem mąż. Grześkowi od początku nie podobał się mój pomysł powrotu do pracy. Odradzał mi też przebranżowienie.
Być może jednak przyzwyczaiłby się do nowej sytuacji naszej rodziny. Jednak zrobiłam duży błąd i zabrałam go na firmową imprezę, którą szef zorganizował z okazji zakończenia ważnego projektu. Wszyscy dostaliśmy zaproszenia z osobami towarzyszącymi, ale lepiej zrobiłabym, gdybym poszła sama.
Mąż nic nie mówił podczas spotkania. Wydawało mi się nawet, że świetnie się bawił w towarzystwie moich znajomych. Dopiero kolejnego dnia zrobił mi awanturę. Okazało się, że przeszkadza mu fakt, że pracuję niemal z samymi facetami.
– Wiedziałem, że to specyficzna branża, ale przecież teraz świat idzie do przodu, wszystko się zmienia. Myślałem, że w twoim zespole są jeszcze jakieś kobiety, a to praktycznie sami młodzi faceci – mówił oskarżającym tonem.
– Oj tam, przecież jest sekretarka szefa i pani Lena z księgowości – próbowałam zbagatelizować jego obawy, ale nie pozwolił dojść mi do słowa.
– Jasne, tylko, że ta pani Lena jest chyba w wieku mojej matki, a sekretarka szefa to też kobieta dobrze po pięćdziesiątce – biadolił jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Stał się bardzo zazdrosny
Od tego czasu Grzesiek zrobił się strasznie podejrzliwy. Cały czas ma pretensje, że za bardzo stroję się do pracy i robię za mocny makijaż. Ostatnio zrobił mi awanturę o bluzkę, którą właśnie prasowałam na kolejny dzień.
– Ty chcesz w tym jutro iść? Ta bluzka ma wielki dekolt, pół biustu będziesz miała na wierzchu. Jesteś matką, a zachowujesz się jak jakaś kusicielka – mówił całkiem poważnie, a ja robiłam wielkie oczy.
– Przecież to jest elegancka koszula i ma niewielki dekolt. Mam chodzić zapięta tuż pod szyję, bo mój mąż jest zwariowanym zazdrośnikiem? A może mam założyć golf? – nie wytrzymałam i wygarnęłam mu, co myślę o jego ciągłych fochach.
Grzesiek śmiertelnie się obraził i poszedł spać na kanapę. Dalej nie daje mi spokoju. Komentuje mój strój, ma pretensje, że zrobiłam pasemka czy kupiłam nowe perfumy.
– Dla kogo ty się tak stroisz? Chcesz, żeby ci faceci od ciebie z firmy ślinili się na twój widok – powtarza mi jak mantrę, a ja już nie mam cierpliwości tłumaczyć mu, że większość zespołu ma rodziny, żony lub dziewczyny, a w pracy każdy skupia się na swoich zawodowych obowiązkach.
Nic do niego nie dociera
Jak mam mu udowodnić, że nikt w dekolt mi nie zagląda, nie podrywa pomiędzy biurową kuchnią, a kserokopiarką i nie próbuje zaciągnąć do łóżka? Grzesiek jest strasznie uparty i nic do niego nie dociera. Wczoraj przyłapałam go na przeglądaniu moich wiadomości w telefonie. Naprawdę ta jego absurdalna zazdrość robi się coraz bardziej szalona.
Co mam jednak zrobić? Przecież nie będę chodzić do pracy w worku pokutnym, żeby mój ukochany nie był zazdrosny. To duża firma, przychodzą do nas klienci i muszę elegancko wyglądać.
Aneta, 33 lata
Czytaj także: „Niechcący odkryłem romans żony. Zamiast ją zostawić, postanowiłem obmyślić sposób, by pokochała mnie na nowo”
„Po 5 latach związku oświadczyłem się ukochanej. Myślałem, że słuch mi szwankuje, gdy odpowiedziała”
„Córka jest z innej planety. Nosi kuse ciuszki i nakłada tonę makijażu. Mój słodki cukierek, stał się wstrętną landryną”