„Mąż przyjaciółki miał na mnie chrapkę. Ją w dniu ślubu zaciągnął przed ołtarz, a mnie na weselu do małżeńskiej sypialni”

zakochana para fot. iStock, Bogdan Kurylo
„Widziałam jego spojrzenia, to, jak ze mną rozmawiał… Inaczej niż z resztą koleżanek. Byłam doświadczoną flirciarą, wiedziałam, kiedy się komuś podobam. To nie mogło skończyć się dobrze”.
/ 21.08.2024 13:23
zakochana para fot. iStock, Bogdan Kurylo

Pamiętam tamten wieczór trzy lata temu bardzo dokładnie. Tomasz od początku nie mógł się zdecydować, czy zaprosić do tańca ją czy mnie, więc na przemian balował raz z jedną, raz z drugą…

Byłyśmy przyjaciółkami od szkoły podstawowej. Zawsze i wszędzie razem, takie trochę papużki–nierozłączki, lecz wtedy zdradziłam przyjaciółkę; obudziła się we mnie chęć rywalizacji. Kokietowałam go, przyciągałam spojrzeniami, zabawiałam żartami i delikatnym flirtem. Ona wręcz przeciwnie. Była jak lodowa księżniczka, piękna i niedostępna, milcząca i tajemnicza. To tym zawsze przyciągała do siebie facetów, i jak sądzę właśnie to ostatecznie sprawiło, że wygrała. W drugiej połowie wieczoru Tomasz tańczył już tylko z Sylwią. Dokonał wyboru. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.

Chodzili ze sobą oficjalnie już ładnych parę miesięcy, a ja zawsze kręciłam się gdzieś z boku. Nic dziwnego, w końcu się z Sylwią przyjaźniłyśmy. Opowiadała mi o Tomku bardzo dużo, jaki jest, co lubi, nawet intymne szczegóły. Chłonęłam wszystko niczym gąbka, dopytywałam, ciągnęłam temat do znudzenia. Niby żeby mogła się wygadać, choć tak naprawdę byłam nieziemsko ciekawa, jak im się układa… Ale wtedy jeszcze bałam się przyznać sama przed sobą, że tak do końca z niego nie zrezygnowałam.

– To naprawde fajny facet – mówiłam Sylwii. – Powinnaś się go trzymać. Widać, że mu na tobie zależy.

– Myślisz? – uśmiechała się uradowana.

– Jasne! Świata poza tobą nie widzi.

To nie była prawda. Już wtedy o tym wiedziałam

Kiedy widywaliśmy się razem, czy to we trójkę, czy w większym gronie, na jakichś imprezach, nie flirtowałam z nim otwarcie, jak na początku. A jednak mimowolnie starałam się mu przypodobać. I to działało. Widziałam jego spojrzenia, to, jak ze mną rozmawiał… Inaczej niż z resztą koleżanek.
Byłam doświadczoną flirciarą, wiedziałam, kiedy się komuś podobam. To nie mogło skończyć się dobrze.

Któregoś razu bawiliśmy się w jakimś klubie. Część znajomych zwinęła się wcześniej, ale my zawsze byliśmy najwytrwalsi. Jednak w pewnym momencie Sylwia źle się poczuła i poprosiła Tomasza, żeby ją odwiózł do domu. Wyszli razem, a ja zostałam sama i postanowiłam, że znajdę sobie kogoś i spróbuję o nich nie myśleć. I rzeczywiście, pobawiłam się trochę z tym, trochę z tamtym, ale kiedy pół godziny później zobaczyłam Tomka przy barze, w jednej chwili zostawiłam moich nowych znajomych i ruszyłam w jego kierunku.

Przepełniała mnie niemal euforia, bo wiedziałam dobrze, dlaczego tu jest. Wrócił po mnie. Miałam wyrzuty sumienia wobec Sylwii, ale byłam jak ta ćma, co leci do ognia. Tamtej nocy gadaliśmy przy drinkach niemal do rana, tańczyliśmy ciało przy ciele, jakby ona nie istniała, jakbyśmy dopiero co się poznali… Wyszliśmy koło czwartej nad ranem i podeszliśmy, śmiejąc się i gadając, aż pod mój blok. Nie wahał się, wszedł ze mną do klatki jakby to było całkiem naturalne. Zaczął mnie całować już w windzie. Nie protestowałam.

– Od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem, Olu, miałem na to ochotę… – szeptał mi do ucha.

To dlaczego jesteś z Sylwią, a nie ze mną? – miałam ochotę spytać, ale nie chciałam psuć tej chwili.

Jeśli chociaż przez chwilę miałam nadzieję, że po tym, co się stało, Tomasz zostawi moją przyjaciółkę dla mnie, to ta nadzieja umarła już dwa dni później. Spotkaliśmy się wówczas w czwórkę przed kinem, ja, Sylwia, Tomasz i jeszcze jeden kolega, Artur, tak jak to było wcześniej umówione. Tomek zachowywał się jak gdyby nigdy nic między nami nie zaszło. Był wyluzowany, uśmiechnięty, niczego się nie obawiał. Wiedział, że nic nie powiem.

Od tamtego dnia żyliśmy w jakimś układzie. Oficjalnie spotykał się z Sylwią, a potajemnie uprawiał seks ze mną. Czy tylko seks? W zasadzie tak… chociaż ja próbowałam wydrzeć jak najwięcej dla siebie z tego czasu, który spędzaliśmy razem. A to zatrzymałam go dłużej na pyszne śniadanie, a to przeciągałam schadzkę, robiąc kolejne drinki i wciągając go w rozmowy o wszystkim i niczym.

Czułam się jak ostatnia żebraczka

Ale byłam zaślepiona miłością. Tak wtedy określałam to uczucie, choć dzisiaj myślę, że była to raczej jakaś niezdrowa chęć odebrania Sylwii szczęścia. Ich ślub niczego nie zmienił. Chociaż, przyznaję, na początku chciałam całkowicie zerwać tę znajomość. Byłam wściekła, zazdrosna i oszalała z bólu.
Kiedy moja przyjaciółka pokazała mi pierścionek, udałam bardzo silny ból brzucha, byle tylko uciec stamtąd jak najszybciej, schować się przed jej spojrzeniem. W tamtej chwili nie byłam w stanie zmusić się do uśmiechu i udawania, że cieszę się jej szczęściem. Musiałam w samotności przetrawić tę wiadomość.

Miałam ochotę nawrzucać Tomkowi, ale nie zrobiłam tego. Bałam się ośmieszenia i odrzucenia… Bo przecież w gruncie rzeczy on niczego mi nigdy nie obiecywał. Był ze mną od początku cynicznie szczery. Grał w otwarte karty, a ja zaakceptowałam reguły tej gry. Pamiętam, jak kiedyś, po wyjątkowo udanym seksie, spytałam go niby żartem:

– To kiedy mi się oświadczysz?

– Słońce! – zawołał, śmiejąc się, i klepnął mnie w nagi pośladek. – Jesteś najlepszą kochanką, jaką mógłbym sobie wyobrazić! Nie śmiałbym zrobić z ciebie zwykłej żony… – ostatnie słowo wypowiedział prawie pogardliwie.

– A co, żona nie może być dobrą kochanką? – drążyłam.

– Nigdy w życiu! To się wzajemnie wyklucza! – puścił do mnie oko

Naprawdę myślałam, że nie mówi poważnie…

Postanowiłam sobie, że pójdę tylko na ślub (w końcu byłam świadkową Sylwii), a potem zniknę z ich życia na zawsze. Ot, po prostu stopniowo przestanę się odzywać, odpowiadać na telefony, zaproszenia. Powoli, bez wyraźnego powodu, wycofam się. Bezboleśnie dla wszystkich poza mną. Cóż, nie doceniałam perfidii Tomka i siły swojego uzależnienia…

Z trudem przetrwałam uroczystość, przysięgę małżeńską, składanie życzeń… Na weselu już na wstępie wypiłam kilka kieliszków czystej, żeby poczuć się choć trochę lepiej. Alkohol zawsze pomagał mi ukoić nerwy, ale tamtej nocy mnie zgubił. W pewnym momencie poczułam, że muszę iść się przewietrzyć, bo miałam już nieźle w czubie. Na chwiejnych nogach podreptałam do parku okalającego dom weselny, nawet się nie spodziewając, że ktoś idzie za mną… Wystarczyło, że poczułam na szyi jego gorący oddech i już wiedziałam, że znowu ulegnę.

– Czy to nie ekscytujące, co teraz robimy? – spytał, zsuwając pośpiesznie spodnie swojego ślubnego garnituru.

Tak, tego drania podniecało, że zdradza pannę młodą już podczas wesela. Co gorsza, mnie też to ekscytowało. Mówię to otwarcie i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Może tylko wypity alkohol, ale to marna wymówka, bo musiałabym być ciągle pijana przez następny rok. Bo tak właśnie wyglądało kolejne dwanaście miesięcy. Pospieszny seks, skradzione godziny, zazdrość przeplatana z nadzieją, nieustanna huśtawka emocji. Dziś nie wiem, jak mogłam to wszystko znosić.

Oprzytomniałam, kiedy Sylwia powiedziała mi o ciąży

Z uśmiechem na twarzy pokazała mi zdjęcie pozytywnego testu, który wykonała tego ranka. Moja przyjaciółka nosiła pod sercem dziecko mojego kochanka.

– Mówiłaś już Tomaszowi? – spytałam.

– Jasne, jest zachwycony! – odparła uradowana. – Będzie dobrym ojcem…

Jakby ktoś podłączył ją do prądu, biła wewnętrznym blaskiem.

– Na pewno – wykrztusiłam i poczułam się jak ostatnia świnia.

Tomek zadzwonił do mnie tego samego wieczoru.

– Słyszałam, że zostaniesz tatusiem – powiedziałam z przekąsem.

– No! Ale jaja, nie? – roześmiał się. – To co, widzimy się jak zwykle? – spytał bez cienia zażenowania.

– Hej! – chyba po raz pierwszy podniosłam na niego głos. – Naprawdę nie widzisz w tym nic złego?

– A co ty nagle taka święta? – zakpił.

– Będziesz miał dziecko! – podkreśliłam.

– No i? To podobno kobiety przestają być czynne seksualnie, kiedy pojawia się dziecko, nie faceci – zachichotał. – Więc jaki to ma związek ze mną?

Nie miałam siły z nim dyskutować, odłożyłam słuchawkę. Z jakiegoś powodu do tej pory wydawało mi się to wszystko tylko zabawą. Dziwną, ekscytującą grą, która przecież któregoś dnia się skończy, bo prawdziwe życie nie może tak wyglądać, nie można wiecznie trwać w zawieszeniu, ciągłym grzechu.
Nie wiem, jak sobie wyobrażałam koniec tego szaleństwa, pewnie w głębi duszy jak każda inna naiwna: „zły książę zmienił się w dobrego i wszyscy żyli długo i szczęśliwie”. A tu zły los roześmiał mi się w twarz i brutalnie strącił mnie z obłoków, w których bujałam przez ostatnie trzy lata.

Czułam się okropnie. Przepłakałam całą noc. I pierwszy raz nie za nim, za jego nieodwzajemnioną miłością, nie z zazdrości czy żalu za tym, czego nie dostałam, tylko z obrzydzenia do samej siebie. Bo miłość nie usprawiedliwia wszystkiego. Miłość? Raczej fatalne zauroczenie… Sylwia zadzwoniła do mnie tydzień później. Powiedziała, że była na badaniach u ginekologa i to był fałszywy alarm. Ciąża biochemiczna, czyli żadnego dziecka nie będzie…. Trudno mi wyrazić, jak wielką poczułam ulgę. W tamtym momencie już wiedziałam, jak powinnam postąpić.

Oczywiście musiałam odejść, ale na koniec postanowiłam zrobić choć jedną dobrą rzecz, wyświadczyć Sylwii ostatnią przysługę – pokazać jej prawdziwą twarz jej ukochanego. Gdyby rzeczywiście była w ciąży, nie wiem, czy bym się na to zdecydowała, pewnie nie. Ale skoro sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej…

Sylwia była jeszcze młoda, miała czas, mogła ułożyć sobie życie z kimś, kto na to zasługuje.
Dlatego powiedziałam jej wszystko. Od początku do końca, od tamtej pierwszej nocy w dyskotece, przez nasze potajemne schadzki, zdradę na jej własnym weselu i późniejsze kłamstwa. Nie ukryłam ani jednej podłości, którą jej wyrządziliśmy. Nie wybielałam też siebie. Przedstawiłam jej dowody, zdjęcia, esemesy, nagrania… Powiecie, że to okrucieństwo, że zadałam jej ból. Zrobiłam to specjalnie. Znałam ją dobrze, wiedziałam, że pocierpi, popłacze, ale na pewno nie przejdzie nad tym do porządku dziennego. Że właśnie dzięki temu bólowi przerwie tę farsę raz na zawsze i nie pozwoli temu człowiekowi dłużej kręcić się koło siebie. Nie pozwoli na to również mnie.

Miałam tego świadomość. Wiedziałam, że to koniec naszej przyjaźni. Nie mogło być inaczej. Zrobiłam okropną rzecz i musiałam ponieść tego konsekwencje. Tak to już w życiu bywa. Oczywiście Tomasz przyleciał do mnie najpierw z pretensjami, bo jak mogłam mu to zrobić, a kilka dni później… z podkulonym ogonem, wyświechtanymi frazesami na ustach i bukietem kwiatów w rękach.

– Zawsze kochałem tylko ciebie. Ona była dla mnie nikim… – wyznał.

On naprawdę chciał, żebym przestała być tą drugą i stała się oficjalnie pierwszą. Tym razem oparłam się pokusie, choć to, czego tyle lat pragnęłam, było teraz na wyciągnięcie ręki. On, cały tylko dla mnie. Wykopałam go za drzwi, wiedząc, że czeka mnie teraz wiele miesięcy, jeśli nie lat, samotności i wyrzutów sumienia. Cóż, zasłużyłam. Przynajmniej na koniec postąpiłam słusznie.

Aleksandra, 32 lata

Czytaj także:
„Szwagierka podrzuciła nam syna na całe wakacje. Gdy podliczyłam ją 1000 zł za jedzenie, zmieszała mnie z błotem”
„Wmawiał mi, że jestem jedyna, a po kątach pisał do swojej eks. Wolę być samotną matką niż żyć ze zdradliwym nierobem”
„Zmarnowałam życie, czekając na miłość, która nigdy nie przyszła. Za późno zorientowałam się, że samotność to moja wina”

Redakcja poleca

REKLAMA