„Mąż porzucił mnie, bo wolał pełną butelkę, niż uśmiechniętego dzidziusia. Szkody naprawił dopiero po swojej śmierci”

Matka z synem fot. iStock by Getty Images, Milan Markovic
„Teściowie i cała reszta rodziny męża z dnia na dzień przestali się do mnie odzywać. W ich oczach ja byłam winna całej sytuacji. Twierdzili, że Mirek to święty człowiek, a ja go zmanipulowałam, gdy zaszłam w ciążę i przez to zaczął robić złe rzeczy”.
/ 15.11.2024 08:30
Matka z synem fot. iStock by Getty Images, Milan Markovic

Z perspektywy czasu widzę, że związek z Mirkiem nie miał szans na przetrwanie. Byłam młodziutka, dopiero co skończyłam 19 lat, gdy okazało się, że spodziewam się dziecka. W tamtym momencie nie myślałam racjonalnie o tym, czy on będzie dobrym mężem. Po prostu ucieszyłam się, że nie odwrócił się ode mnie i zaproponował ślub. Teraz wiem, że nie był gotowy na rodzinne obowiązki, ani jako mąż, ani jako ojciec. 

To było moją największą obawą

Zanim mój syn Marek przyszedł na świat, zrozumiałam, że popełniłam wielki błąd. W czasie, gdy ja dzieliłam czas między naukę na studiach, dorywczą pracę i zmaganie się z ciążowymi dolegliwościami, mój partner prowadził beztroskie życie pełne imprez i alkoholu. Łudziłam się wprawdzie, że dziecko odmieni naszą sytuację, ale rzeczywistość szybko sprowadziła mnie na ziemię. Choć obawiałam się wychowywania dziecka w pojedynkę, właśnie tak się stało. Mąż kompletnie mnie zawiódł, nie mogłam na nim polegać. Całymi dniami go nie było, robił wszystko według własnego widzimisię. Gdy na dodatek zaczął eksperymentować z używkami, wiedziałam już, że muszę złożyć pozew rozwodowy.

Mój synek nie skończył jeszcze 6 miesięcy, kiedy to wszystko się stało. Przeżywałam wtedy naprawdę ciężkie chwile. Najgorsze było to, że teściowie i cała reszta rodziny męża z dnia na dzień przestali się do mnie odzywać. W ich oczach ja byłam winna całej sytuacji. Twierdzili, że Mirek to święty człowiek, a ja go zmanipulowałam, gdy zaszłam w ciążę i przez to zaczął robić złe rzeczy. A przecież starałam się być wobec nich szczera i postępować fair.

Co prawda, mąż od samego początku jasno powiedział, że nie chce mieć nic wspólnego z dzieckiem i nie planuje się z nim spotykać. Pomyślałam jednak o jego rodzicach, w końcu jako dziadkowie powinni móc widywać wnuczka. Niestety, ich podejście mnie zszokowało. Zamiast cieszyć się z obecności małego, przenieśli swoją urazę na niego. Pamiętam, jak parę razy próbowałam przyjechać z wózkiem pod ich mieszkanie, ale teściowa nawet nie raczyła do nas wyjść, a o zaproszeniu do środka nie było w ogóle mowy.

Co mi pozostało? Poddałam się

Można sobie wyobrazić, przez co przechodziłam. Było mi naprawdę trudno, zarówno pod względem emocjonalnym, jak i fizycznym. To ogromne rozczarowanie mocno mnie dotknęło, a do tego musiałam jednocześnie łączyć studia z pracą i opieką nad maluchem. Żeby było jeszcze gorzej, nie miałam na kogo liczyć w rodzinie. Akurat w tym czasie moja mama postanowiła wrócić do nauki, a młodsza siostra, będąc w okresie dojrzewania, zajmowała się głównie sobą i chłopakami.

Jakoś sobie poradziłam. Sytuacja poprawiła się, gdy mój synek poszedł do przedszkola. W tym czasie skończyłam już studia i obroniłam dyplom, więc przynajmniej jedna rzecz przestała mnie martwić. Ogromną ulgę przyniósł też wyrok sądowy – nasza rodzina otrzymała rekompensatę za utracone wcześniej mienie. Dzięki temu mogłam w końcu mogłam kupić mieszkanie. Próbowałam nawet chodzić na randki z mężczyznami.

Problem pojawił się dopiero, gdy Marek poszedł do szkoły. Na początku wszystko było w porządku, przykładał się do nauki i był wzorowym uczniem. Zresztą dobrze wiedziałam, że jest bystrym dzieckiem i może wiele dokonać, jeśli tylko zechce. Niestety, z czasem okazało się, że woli spędzać czas z kolegami i kopać piłkę, zamiast się uczyć.

Wyszło z niego najgorsze

Ciągle wzywali mnie na rozmowy: raz do wychowawczyni, innym razem do dyrektora. Powody były różne: bójki z kolegami, niszczenie rzeczy albo ucieczki z lekcji. Z roku na rok sprawiał coraz więcej kłopotów. Kompletnie się załamałam, gdy w szóstej klasie ktoś zobaczył, jak pije piwo. Zaczął być dokładną kopią swojego ojca!

Historia się powtarza, mój Marek nie tylko z wyglądu przypomina swojego ojca. Teraz widzę, że również osobowość i problemy z nałogami odziedziczył po Mirku. Kiedy słuchałam opowieści byłego męża o jego młodości i czasie dorastania, nie przypuszczałam, że zobaczę to samo u własnego dziecka. Jak dwie krople wody – taki sam rozrabiaka! Zdałam sobie sprawę, że muszę bardziej zaangażować się w wychowanie syna. Może nawet trzeba będzie poszukać wsparcia specjalisty od psychologii... W przeciwnym razie chłopak pójdzie dokładnie w ślady ojca.

Do szkoły przekazałam informację o tej sytuacji i poprosiłam nauczycieli, żeby od razu dawali mi znać, gdyby coś było nie tak z moim dzieckiem. Oczywiście też wielokrotnie rozmawiałam z synem na ten temat. Można powiedzieć, że męczyłam go tymi rozmowami do bólu. Wydawało się nawet, że wreszcie to wszystko przynosi efekty – Marek, będąc w szóstej klasie, wziął się porządnie za naukę, bo dotarło do niego, że bez solidnej pracy nie dostanie się do wymarzonego gimnazjum.

Po wakacjach sytuacja znowu zrobiła się kiepska. Na domiar złego rozpoczął „przygodę” z papierosami. Pewnego dnia sąsiadka wspomniała, że chyba zauważyła mojego Marka gdy palił. Później sama trafiłam na zapalniczkę schowaną w jego ubraniach. Gdy go o to zapytałam, bez skrępowania zaprzeczał wszystkiemu. Mimo to doskonale znałam prawdę... Kiedy był w drugiej klasie gimnazjum, zaczęłam podejrzewać, że eksperymentuje z trawką.

Duży wpływ miały na pewno wszystkie te akcje przeciwnarkotykowe organizowane w szkole. Były pokazy filmów edukacyjnych, dostawaliśmy różne broszury, a nawet przyszedł specjalista od psychologii, który tłumaczył nam, jakie są konsekwencje brania i na co powinniśmy zwracać uwagę. Zapewne właśnie dlatego od razu wyłapywałam dziwne zachowania u Marka. Gdy zobaczyłam w jego torbie okopcone szkiełko do palenia, nie miałam wątpliwości, że pali.

Odbyłam z nim kolejną rozmowę, tym razem nawet wspomniałam o możliwości zrobienia testu narkotykowego. Mimo że się opierał i protestował, wydaje mi się, że ta groźba go nieco przeraziła. Od tamtej pory częściej przesiadywał w domu i zaczął się lepiej uczyć. Niestety, niedługo potem pojawiły się nowe kłopoty, a przynajmniej ja tak to widziałam. Problem pojawił się, kiedy Marek oznajmił mi pewnego dnia, że chce się spotkać ze swoim tatą. Ta wiadomość kompletnie mnie zszokowała i uznałam, że muszę to z nim przedyskutować.

– Musisz zrozumieć, że twój ojciec nie wykazuje żadnego zainteresowania – wyjaśniłam łagodnie. – Kiedy byłeś malutki, parę razy starałam się go odnaleźć, ale nic z tego nie wyszło. On po prostu nie ma ochoty na spotkanie.

Brzmiało to dość bezlitośnie, lecz taka była rzeczywistość.

– A może jak staniemy twarzą w twarz, to się zgodzi na rozmowę – nie odpuszczał. – Muszę go zobaczyć. Dowiedzieć się, dlaczego mnie zostawił...

– Po prostu nie chcę, żebyś został zraniony – przyznałam z troską. – Nawet nie mam pewności czy w ogóle zechce się z tobą skontaktować...

– A wiesz, gdzie mieszka?

Przez chwilę się zawahałam. Niby miałam jego adres, w końcu pozwałam go o alimenty. Ale minęły już dwa lata od tamtego czasu. Nie byłam pewna, czy wciąż tam mieszka. No i przede wszystkim zastanawiałam się, czy w ogóle powinnam dzielić się tą informacją.

– Zobaczę, czy uda mi się tego dowiedzieć – powiedziałam.

Musiałam wyjaśnić kwestię spadku

W tamtym momencie nie naciskał mocniej, a ja liczyłam, że ten temat przestanie go interesować. Obawiałam się tej konfrontacji z kilku powodów. Głównie dlatego, że mój syn mógł mocno zawieść się na swoim ojcu. Poza tym niepokoiło mnie ich fizyczne podobieństwo! Istniało ryzyko, że znajdą wspólny język, że tata zrobi na nim wrażenie. Wolałam do tego nie dopuścić... Zgodnie z moimi przewidywaniami, minęło sporo czasu, zanim Marek znów poruszył tę kwestię. Temat powrócił dopiero gdy zbliżało się lato – wtedy przypomniał sobie o swoim wcześniejszym pytaniu o kontakt do ojca.

– No wiesz, wyleciało mi to z głowy, ale poszukam tych danych... – powiedziałam wymijająco.

Nie udało mi się. Po wakacjach dotarła do nas straszna wiadomość – Mirek już nie żył. Wszystko przez wypadek. Z tego co wiem, prowadził pod wpływem alkoholu, choć i tak nie powinien był wsiadać za kierownicę, bo dawno stracił uprawnienia. Nikt z jego bliskich nie powiadomił nas o ceremonii pogrzebowej. Prawda wyszła na światło dzienne dopiero podczas załatwiania dokumentów spadkowych, gdy przyszło zawiadomienie z sądu.

– Jak oni mogli mi o tym nie wspomnieć?! – Marek nie mógł się z tym pogodzić. – To był mój ojciec, miałem prawo pożegnać go na pogrzebie! To nie w porządku...

– Kochanie, sama nie wiem, co powiedzieć – próbowałam go uspokoić. – Zawsze były problemy z rodziną od strony taty.

– Spotkam się z babcią w sądzie i wyjaśnię tę sytuację – powiedział stanowczo.

– Przecież jesteś niepełnoletni – zareagowałam natychmiast. – Chociaż wiesz co? Popieram cię. Trzeba to wyjaśnić. Porozmawiamy z babcią, zanim pójdziemy do sądu. Na pewno się ugnie.

Wyszukałam w książce telefonicznej jej numer i miejsce zamieszkania, wciąż te same co kiedyś. Gdy wykonałam telefon, była zaskoczona, jednak zgodziła się na spotkanie, licząc na możliwość porozumienia. Oczywiście, w grę wchodziła kwestia spadku. W końcu część majątku po tacie powinna trafić też do Marka, a z tego co mi wiadomo, rodzice przekazali działkę Mirkowi. Logiczne było, że po jego odejściu te prawa powinny przejść na Marka. Nie zamierzałam się poddać – biorąc pod uwagę ich wcześniejsze zachowanie, mój syn zasługiwał przynajmniej na to!

Bałam się tego spotkania

Przez tyle czasu żyłyśmy w konflikcie. Co się stanie, gdy się spotkamy? Czy znowu będzie awantura? Kiedy otworzyła drzwi, zobaczyłam przed sobą schorowaną kobietę. Los mocno ją odmienił, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Próbowała zachować dystans i chłód. Wtedy jej wzrok padł na Marka. Chociaż nigdy wcześniej go nie spotkała, od razu dostrzegła uderzające podobieństwo do swojego syna. To musiało być dla niej jak grom z jasnego nieba – jakby zobaczyła swojego niedawno pochowanego chłopca, tylko że młodszego. Nie panowała już nad emocjami. Objęła go szlochając, obsypywała pocałunkami i przytulała, podczas gdy Marek stał jak wryty, kompletnie zagubiony.

Minęło sporo czasu, zanim się uspokoiła. Później przeprosiny same popłynęły z jej ust. Przyznała się do błędu i mówiła, że chce wszystko odkręcić, choć nie ma pojęcia, w jaki sposób. Błagała, żebyśmy jej wybaczyli... Zostaliśmy u niej do wieczora, a po dwóch dniach przyszliśmy na wspólny obiad. Odwiedziliśmy też razem grób.

Sąd wydał wyrok. Cały spadek po Mirku przypadł Markowi.

Powoli wszystko wraca do normy. Święta spędziliśmy w jednym domu, a teraz widujemy się parę razy na tydzień. Dostrzegam, że Marek wciąż nosi w sobie urazę i nie jest gotowy wybaczyć. Ale cieszy go, że odzyskał kontakt z babcią, bo to dla niego naprawdę dużo znaczy...

Jadwiga, 40 lat

Czytaj także:
„Po śmierci ojca na jaw wyszła jego tajemnica. Okazało się, że swoją wypłatę musiał bardzo mocno dzielić”
„Córka sprzedała moje mieszkanie, lecz zapomniała, że wciąż żyję. Czuję, że marzy, bym wyprowadziła się do trumny”
„Okłamałam rodziców na temat mojego dziecka, bo marzyłam o byciu mamą. Nie mają pojęcia, jaka jest prawda o wnuczce”

Redakcja poleca

REKLAMA