„Mąż planuje nasze życie co do minuty, a ja się wściekam. Niedługo do toalety będę chodzić ze stoperem”

niezadowolona para fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„– Olek, a czy to są wyścigi? Nie prasuję na czas. Jest kupka do wyprasowania i będzie wyprasowana. Nie rozumiem, o co ci chodzi – powiedziałam. – O to, że prasujesz wolniej. Skończysz później, zaburzysz harmonogram dnia. Nie wspominając o tym, że zużywasz więcej prądu”.
/ 04.09.2024 22:00
niezadowolona para fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Olka poznałam na studiach. Chodził na te same fakultety, co ja. Nie, nie studiował na tym samym kierunku. Ale niektóre zajęcia mieliśmy międzywydziałowe. Dzięki nim poznawało się ludzi, którzy studiowali co innego, interesowali się czymś innym i mieli inne plany na życie. I to było fajne, bo ile można rozmawiać o tym samym z tymi samymi ludźmi? Różnorodność jest w życiu zdecydowanie potrzebna.

Poderwał mnie na notatki

Olek bardzo skrupulatnie notował to, co mówił wykładowca. Widziałam, bo siedział tuż przede mną, jak zapełniał poszczególne kartki starannie podpisanego zeszytu drobnym maczkiem. Byłam pełna podziwu, bo jego pismo nadawało się do pokazywania jako wzór, niedościgniony wzór, wszystkim uczącym się kaligrafii. Przy czym kształtne litery pojawiały się na papierze w ekspresowym tempie. Olek był niekwestionowanym mistrzem!

Gdy nie było go na jednym z wykładów, kilka dni później złapał mnie na uczelnianym korytarzu.

– Cześć, Jadzia! Słuchaj, mam prośbę...

– O, Olek, cześć, co tam?

– Byłaś na ostatnim wykładzie?

– Tak, byłam. I, szczerze mówiąc, zdziwiła mnie twoja nieobecność. Coś się stało?

– Ważne sprawy rodzinne... Słuchaj, masz może notatki z wykładu?

– Mam, ale...

– Pożyczyłabyś? – przerwał mi, a w jego głosie słyszałam wyraźną nutkę nadziei.

– Jasne. Ale wiesz, że nie są tak doskonałe, jak twoje?

– Nie przesadzaj. Nikt inny nie notuje tak dokładnie jak ty.

– Oprócz ciebie – zaśmiałam się.

W ramach rewanżu Olek zaprosił mnie na lody i jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy się spotykać.

Miłe złego początki

Zamieszkaliśmy razem dopiero po ślubie, tak się złożyło, że wcześniej nie było takiej możliwości. Olek już wtedy pracował w biurze projektowym, gdzie bardzo chwalono jego skrupulatność, zaangażowanie i tempo pracy. Szybko przekonałam się namacalnie, że – tak jak podejrzewałam – mój mąż jest pedantem. Wszystko musiał mieć pod linijkę, każda rzecz miała swoje miejsce i biada temu, kto odłożył ją inaczej...

Nie przeszkadzało mi to. Ja też lubiłam porządek i dobrze zorganizowaną przestrzeń, więc dość szybko przyzwyczaiłam się do otaczającej mnie rzeczywistości. Nie powiem, musiałam się trochę nauczyć – choć zamiłowanie do sprzątania i utrzymywania porządku wyniosłam z domu, okazało się, że mój mąż jest pod tym względem dużo bardziej wymagający. Na szczęście nie stronił od odkurzacza i mopa, więc miałam, na kim się wzorować.

Z biegiem czasu wypracowaliśmy sobie naszą codzienną i cotygodniową rutynę. To znaczy bardziej to Olek ją wymyślił, rozplanował i rozpisał. Tak, zrobił nam harmonogram codziennych czynności. Obserwowałam to, uśmiechając się pod nosem, ale starałam się nie komentować. Wszak dobra organizacja to podstawa. Olek miał zmysł planowania, całkiem nieźle mu to wychodziło. I dopóki było to usprawnieniem naszych codziennych domowych obowiązków – nie widziałam w tym nic złego.

Pokłóciliśmy się

Mijały miesiące i opracowany przez Olka harmonogram znałam na pamięć. Wszystko toczyło się tak, jak to mój mąż zaplanował, jak w dobrze naoliwionym zegarze. Aż pojawił się pierwszy zgrzyt. W niedzielne wieczory w telewizji zaczęli emisję nowego programu rozrywkowego. Chciałam go obejrzeć. Stwierdziłam, że to się nawet dobrze składa, bo zwykle o tej porze prasowałam. Rozłożyłam więc deskę, włączyłam telewizor i żelazko. Kwadrans później Olek stanął pomiędzy mną a ekranem telewizora.

– Kochanie, zasłaniasz mi! – zaprotestowałam.

– Nie powinnaś oglądać telewizji podczas prasowania – powiedział karcącym tonem.

Żartujesz sobie? – nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam.

– Nie, telewizor ci przeszkadza.

– W czym niby? Przecież prasuję jak zwykle, składam jak zwykle, układam jak zwykle…

– Wcale nie jak zwykle, bo dużo wolniej. Nie jesteś skoncentrowana na prasowaniu, gdy gapisz się w telewizor.

– Olek, a czy to są wyścigi? Nie prasuję na czas. Jest kupka do wyprasowania i będzie wyprasowana. Nie rozumiem, o co ci chodzi.

– O to, że prasujesz wolniej. Skończysz później, zaburzysz harmonogram dnia. Nie wspominając o tym, że zużywasz więcej prądu.

– Proszę cię, Olek, ty naprawdę nie masz większych zmartwień? Na prąd nas stać, a mój harmonogram dziś przewiduje półtorej godziny przed telewizorem. Jak mi się spodoba, to tak będzie co tydzień!
Mój mąż mnie już trochę znał i wiedział, że to jest ten moment, kiedy lepiej się wycofać, więc dał sobie (i mnie) spokój. Ja jeszcze długo zastanawiałam się, co go ugryzło

Dwa tygodnie później zauważyłam na sporządzonej przez męża rozpisce zmiany naniesione przez niego. Z jednej strony ucieszyłam się, że zaakceptował moje potrzeby, z drugiej jednak zaczęłam obawiać się, że to wszystko idzie w złym kierunku. Dobra organizacja dobrą organizacją – ale dlaczego ma mnie ograniczać? I dlaczego Olkowi tak trudno zaakceptować jakiekolwiek zmiany?

To już była przesada

Kilka miesięcy później wyjechaliśmy na zasłużony urlop do luksusowego kurortu. Miejsce cieszyło się popularnością zarówno osób lubiących leniwy odpoczynek na plaży, jak i turystów chętnych do aktywnego wypoczynku. Liczne atrakcje turystyczne w promieniu kilkunastu kilometrów aż prosiły się o zwiedzanie. Można było skorzystać z gotowych, dodatkowo płatnych wycieczek, albo eksplorować okolice samodzielnie.

Okazało się, że mój mąż do naszego urlopu przygotowywał się dobre kilka tygodni. Przeczytał wszelkie dostępne przewodniki turystyczne, przygotował listę miejsc wartych odwiedzenia i zabytków, które koniecznie trzeba zobaczyć. Mało tego, dysponując tak gruntowną wiedzą opracował szczegółowy plan wycieczek na każdy dzień naszego pobytu w nadmorskim raju.

Szybko okazało się, że planując poszczególne eskapady, nie wziął pod uwagę jednego, bardzo ważnego czynnika – a mianowicie panującej na miejscu temperatury. Zwyczajnie nie dało się tak szybko poruszać, jak to sobie wyobrażał. Usiłował nadrabiać rzekomo stracony czas, popędzając mnie przy każdej okazji.

Inaczej wyobrażałam sobie urlop

– Ile jeszcze zdjęć zamierzasz zrobić? Naprawdę musisz tak marudzić?

– Marudzić? Przypominam ci, że mam urlop. Przyjechałam zwiedzać i będę oglądać poszczególne atrakcje turystyczne tak długo, jak będę chciała.

Ale przez ciebie nie zdążymy! Czy ty wiesz, ile jeszcze zabytków mamy do zobaczenia?

– No to najwyżej dziś ich wszystkich nie zobaczymy. Możemy się do nich udać jutro…

– Na jutro mamy inne atrakcje zaplanowane! – przerwał mi tonem, w którym słychać było lekką nutkę histerii.

– To zmienimy plany. Nie będę zwiedzać na czas, jestem na urlopie.
Efekt był taki, że Olek się obraził, a ja następny dzień spędziłam na plaży, zamiast zwiedzać. Okazało się jednak, że mój małżonek przeanalizował swoje plany i zredukował je tak, byśmy jednak mogli, jak najwięcej zobaczyć. Starał się przy tym jak najmniej mnie popędzać, więc myślałam, że coś wreszcie do niego dotarło. Niebawem miałam się przekonać, że byłam bardzo naiwna.

Było coraz gorzej

Po powrocie z urlopu niby nic się w naszym życiu nie zmieniło, ale… Obsesja Olka na punkcie planowania wyraźnie się pogłębiła. Już nie tylko sprzątać musieliśmy w ściśle wyznaczonym czasie. Mąż planował każdy nasz dzień co do minuty, a odstępstwa od tego, co zaplanował, traktował jako osobistą zniewagę. Zaczynało mnie to męczyć, bo czasami marzyła mi się po prostu odrobina szaleństwa

Jakiś czas temu stwierdziłam, że spóźnia mi się okres. Wybrałam się do lekarza. Potwierdził to, czego się spodziewałam: jestem w ciąży. Wstąpiłam do sklepu, kupiłam okolicznościowy drobiazg dla Olka. Zahaczyłam też o cukiernię i kupiłam nasze ulubione ptysie. Jak świętować, to świętować!

Coś musi się zmienić

Gdy weszłam do domu, usłyszałam:

– No nareszcie!

– Też się cieszę, że cię widzę – postanowiłam nie dać wyprowadzić się z równowagi.

– Gdzieś ty była? Już dawno powinnaś być w domu!

– Jestem pełnoletnia i mogę wracać, o której chcę. A poza tym przecież napisałam ci, że będę później.

– Aż tyle? Co zajęło ci tyle czasu?

– Ważne sprawy. Usiądź, mam coś dla ciebie – powiedziałam i wręczyłam Olkowi upominek.

Patrzył na małe buciki, które wyjął z pudełka i chyba nic nie rozumiał.

– Ale co to ma znaczyć?

– Jestem w ciąży, Oluś. Będziemy mieli dziecko. I przysięgam: jeśli każesz mi korzystać z łazienki ze stoperem, to cię uduszę gołymi rękoma. Jestem przekonana, że każdy sąd mnie uniewinni! – powiedziałam z uśmiechem i przystąpiłam do pałaszowania ptysia. Ależ był dobry…

Jadwiga, 34 lata

Czytaj także: „Zrobiłam sobie urlop od rodziny i wyjechałam bez słowa. Mam dość podstawiania tym darmozjadom wszystkiego pod nos”
„Syn znalazł portfel pełen gotówki, ale się nie przyznał. Za jego chciwość musiałam słono zapłacić z własnej kieszeni”
„Mąż siedział w domu jak stary grzyb, a ja marzyłam o podróżach. Wreszcie wypłaciłam kasę z konta i ruszyłam w świat”

Redakcja poleca

REKLAMA