„Zrobiłam sobie urlop od rodziny i wyjechałam bez słowa. Mam dość podstawiania tym darmozjadom wszystkiego pod nos”

kobieta fot. iStock by Getty Images, Ridofranz
„Z urlopu wróciłam jeszcze bardziej wykończona niż zwykle. A po urlopie cała lista rzeczy do zrobienia. Wyprawki szkolne, bo zaczął się już sierpień, umówienie wizyt lekarskich przed jesienią, posprzątanie i oczywiście ogromne pranie”.
/ 29.08.2024 22:00
kobieta fot. iStock by Getty Images, Ridofranz

Już od paru sezonów robiło mi się słabo na myśl o kolejnych wakacjach z rodziną. Nie dawałam tego po sobie poznać, bo wydawało mi się, że przecież powinnam zepchnąć swoje potrzeby na bok i przede wszystkim zadbać o to, żeby mąż i dzieci wypoczęli. W końcu Grzesiek ciężko pracuje, a maluchy cały rok siedzą zamknięte w niedużym mieszkaniu w mieście. A ja? Ja w tym wszystkim byłam nieważna…

Wakacje to był koszmar

– To przecież nie powinno tak wyglądać! Może i Grzesiek zarabia na dom, ale przecież i ty ciężko pracujesz cały rok! Ogarniasz to wszystko, gotujesz, sprzątasz, pamiętasz o wszystkim… Dlaczego tak sobie umniejszasz? – pouczała mnie przyjaciółka.

Z racjonalnego punktu widzenia wiedziałam, że ma rację, ale nie do końca to do mnie docierało.

– Ech, niby wiem, ale ja sobie dam radę, siedzę w domu, jakoś znajdę czas na odpoczynek…

– Ale nie znajdujesz, bo wiecznie jest coś do zrobienia dla innych! – napadła na mnie.

Wtedy mnie nie przekonała, więc w dalszym ciągu planowałam tegoroczne wakacje dla całej rodziny. Gdzie? W ciepłym miejscu i hotelu ze zjeżdżalniami, żeby dzieci miały frajdę, ale i nie za daleko od zabytków, żeby Grzesiek mógł urwać się na wycieczkę ze zwiedzaniem. Siebie zawsze musiałam wpasować gdzieś pomiędzy potrzeby innych.

Tak naprawdę hotele z aquaparkami i wiecznym dziecięcym jazgotem doprowadzały mnie do szału i nie przepadałam za upałem ani nadmorskimi kurortami, ale… tak naprawdę zdążyłam zupełnie o tym zapomnieć.

O wiele bardziej wolałabym wycieczkę po chłodniejszej Islandii czy Szkocji, oglądanie starych zamków, podziwianie torfowisk i łąk podczas trasy kamperem, ale tłumiłam te pragnienia gdzieś w środku. Wakacje traktowałam jak kolejną rzecz do odhaczenia na liście zadań. „Odebrać rzeczy od krawcowej, kupić dzieciom zeszyty, zadzwonić do mechanika, odbębnić wakacje”.

Tak myślałam o wypoczynku

I w tym roku miało być tak samo. Przyjechaliśmy do hotelu, który „zachwycał” widokiem na rozbudowaną sieć kolorowych rur do zjeżdżania. Grzesiek od razu zabrał się za czytanie lokalnego przewodnika, a dzieci zażyczyły sobie wycieczki na stragany z pamiątkami.

Wiedziałam, że od następnego dnia będę przykuta do leżaka na basenie, skąd będę musiała stale monitorować bezpieczeństwo dzieci na zjeżdżalniach. Mąż albo pójdzie na samotną wycieczkę, albo utnie sobie drzemkę. Oczywiście z tyłu głowy będę musiała mieć także godziny posiłków, żebyśmy żadnego nie przegapili.

– Co tam mają dobrego? – zapytał mnie Grzegorz, gdy pierwszego dnia wyjazdu zasiedliśmy przy bufecie.

– Dużo rzeczy, zobacz sobie – wzruszyłam ramionami.

– Nie chce mi się. Nałóż mi coś, jeśli możesz – mruknął i podał swój talerz.

Z dziećmi, oczywiście, było jeszcze gorzej. Tego nie będą jadły, to jest zielone, tamto niedobre… Każda pora posiłku wyglądała tak, jakbym co najmniej to ja była pracownikiem hotelu. Ganiałam z talerzami w jedną i drugą stronę. To nałożyć, tamto wymienić, a potem jeszcze posprzątać.

Obsługiwałam dzieci i męża

– Chyba sobie żartujesz! – wkurzyła się Lena, moja przyjaciółka, gdy napomknęłam jej przez telefon jak wyglądają nasze wakacje. – A Grzesiek to król jakiś? Skoro ty pilnujesz dzieci cały dzień, kiedy on zwiedza czy odpoczywa, to nie może się nimi zająć chociaż podczas posiłków? I obsłużyć ciebie?

– Ech, pewnie po prostu nie wiedział… – zaczęłam usprawiedliwiać męża.

– No pewnie! Dorosły facet nie wiedział, że może wypadałoby pomóc żonie, która w ogóle nie wypoczywa! Daj spokój, Marianna, naprawdę sama sobie jesteś winna. Przestaje mi być ciebie szkoda!

Te słowa mnie zabolały. Jak to, sama sobie jestem winna? Z jednej strony niby stale usprawiedliwiałam męża i dzieci, a z drugiej… chyba lubiłam to robić, bo wtedy wyglądałam na jeszcze bardziej szlachetną i biedną.

Gdy straciłam powierniczkę w postaci Leny, moja frustracja zaczęła się kumulować i nie miała już ujścia. Z urlopu wróciłam jeszcze bardziej wykończona i zła niż zwykle. A po urlopie, jak zwykle, cała lista rzeczy do zrobienia… Wyprawki szkolne, bo w końcu zaczął się już sierpień, umówienie wszystkich wizyt lekarskich przed jesienią, posprzątanie domu i, oczywiście, ogromne pranie.

Wszystko mieli jak na tacy

Wpadłam w wir tej roboty jak to zwykle robiłam, ale coś mnie gryzło.

– Zadzwoniłaś do hydraulika, żeby naprawił ten zawór w ogrodzie? – zapytał mnie któregoś dnia Grzesiek.

Nawet na mnie nie spojrzał.

– Nie, zrobię to w tym tygodniu – odpowiedziałam możliwie jak najspokojniej.

– A nie miałaś tego zrobić jeszcze przed urlopem? – rzucił.

Być może w jego głosie nie było niecierpliwości czy złości, może tylko je sobie dopowiedziałam. Ale to chyba była kropla, która przelała moją czarę goryczy. Następnego dnia poinformowałam więc męża, że potrzebuję odpoczynku.

– Ha ha, dobre – odpowiedział, ewidentnie myśląc, że żartuję.

– Mówię zupełnie poważnie – odparłam.

– Ale co ty wygadujesz… Przecież dopiero co wróciliśmy z urlopu! – zachichotał.

– Nie, ty wróciłeś z urlopu i może dzieci wróciły z urlopu. Dla mnie każdy urlop z wami to udręka – wycedziłam.

Ewidentnie go zszokowałam

Wybałuszył oczy i zaczął się jąkać.

– Ale… kochanie, o co ci chodzi? Skąd takie myśli?

– Ty naprawdę nigdy niczego nie zauważyłeś? Ty robisz podczas urlopu to, na co masz ochotę, a ja tylko siedzę z dziećmi, podaję wam obiad pod nos, nawet jeśli jest serwowany w bufecie, a potem znowu siedzę z dziećmi. Jak mam odpocząć? Powiedz mi – wylałam z siebie wszystkie żale.

– No… Może faktycznie, nie zauważyłem… – przyznał niepewnie.

– Świetnie, że się zgadzamy. Więc ogłaszam, że w przyszłym tygodniu muszę wyjechać, bo zwariuję – oznajmiłam.

– Ale co zrobię z dziećmi? – zapytał mnie kompletnie zbity z tropu.

– A gdybym nagle wpadła pod tramwaj to co byś zrobił? Wymyśl coś. Weź urlop, weź chorobowe albo zadzwoń po mamę – wzruszyłam ramionami i wyszłam z pokoju.

Nie uwierzył mi

Przez pierwsze dwa dni Grzesiek myślał, że tylko blefuję. Chodził wokół mnie na paluszkach, żeby tylko nie spowodować kolejnego wybuchu, ale był przekonany, że tak naprawdę w życiu nie zostawię go samego z dziećmi. Ale gdy zaczęłam pakować walizkę, był już mniej zszokowany, a bardziej poirytowany.

– Ty mówisz zupełnie serio? I nie uważasz, że powinnaś mnie o tym poinformować z wyprzedzeniem? – warknął.

– Nie. Nikt w tym domu nie przejmuje się tym, co czuję lub myślę, więc dlaczego ja mam to robić? Poza tym nie dramatyzuj, nie wyprowadzam się, po prostu wyjeżdżam na wakacje – odparłam.

W dniu wyjazdu powiedziałam dzieciom, że na pewno będą się świetnie bawiły z tatą i żeby były grzeczne. Grzesiek nieco nieszczerze ucałował mnie w policzek, bo widziałam po jego twarzy, że nadal jest obrażony. Ale nie zamierzałam się tym przejmować.

Wsiadłam w pociąg i pojechałam do małego pensjonatu w Bieszczadach. Na drugą zagraniczną wycieczkę w jednym sezonie nie miałam już budżetu, więc postanowiłam, że wybiorę sobie najpiękniejsze możliwe miejsce w jakiejś skromnej górskiej wiosce. I znalazłam: stary, obrośnięty bluszczem domek, w którym starsze małżeństwo stworzyło agroturystykę.

To był strzał w dziesiątkę

Gdy dojechałam na miejsce, aż mi się zaszkliły oczy. To miejsce było idealne. Miało tylko cztery pokoje, więc nie musiałam się martwić o hałasy. Dookoła absolutna cisza i sama natura. Widok z mojego pokoju aż zapierał dech w piersiach.

Pierwszego wieczoru nie robiłam nic. Otworzyłam butelkę czerwonego wina, nalałam sobie kieliszek i usiadłam w fotelu, który wcześniej ustawiłam w stronę okna. I tak po prostu siedziałam i podziwiałam widok. Nie leciała żadna muzyka, nie czytałam książki, nie zaglądałam do telefonu.

W ciągu tego niesamowicie błogiego tygodnia dwa razy wybrałam się w góry, a przez resztę czasu wylegiwałam się na trawniku przed domkiem i czytałam książki. Dawno nie czułam się tak zrelaksowana i tak wypoczęta. Dziś jest mój ostatni dzień i muszę przyznać, że już trochę tęsknię za dziećmi i mężem. Ale co zastanę w domu? Nie wiem. I jeszcze nie zamierzam się tym przejmować!

Marianna, 37 lat

Czytaj także:
„Całe wakacje bardzo się pilnowałam, a na koniec pękłam. Mąż wymierzył mi karę za to, co zrobiłam”
„Chcieliśmy rozwinąć skrzydła za granicą, ale teściowa ściągała nas w dół. Mieliśmy się tu kisić przez żale starej baby”
„Dzieci narobiły mi długów na 300 tysięcy złotych i myślały, że to się nigdy nie wyda. Za długo byłem dobrym tatusiem”

Redakcja poleca

REKLAMA