Kiedy osiem lat temu wychodziłam za Jacka byłam szczęśliwa! Mój ukochany wydawał mi się najwspanialszym facetem pod słońcem! Był przystojny, miły. A do tego jeszcze energiczny, zaradny! Zazdrościły mi go wszystkie przyjaciółki. Studiował informatykę, pracował, bo jego rodziców nie stać było na opłacanie mu nauki.
Łapał się wszystkiego, byleby tylko zarobić parę groszy. Składał komputery, był barmanem-sprzątaczem, a nawet… malował mieszkania. I robił to naprawdę świetnie! Najfajniejsze było jednak to, że nigdy nie narzekał na swój los, nie marudził, że inni mają łatwiej i lepiej. Brał się z życiem za bary i zwykle wygrywał.
Pomyślałam, że mając takiego faceta przy swoim boku można zawojować świat. I że razem będziemy w przyszłości góry przenosić. Od dzieciństwa byłam bowiem bardzo ambitna. Nie marzyłam o spokojnym życiu i byciu zależną od mądrzejszego i silniejszego mężczyzny. Chciałam sama robić karierę, zarabiać duże pieniądze. Dlatego poszłam na farmację. Nie myślałam o pracy w aptece. Wiedziałam, że jeśli dobrze się zakręcę, drzwi wielkich firm farmaceutycznych staną przede mną otworem.
Jeszcze na studiach zaczęłam szukać kontaktów, robiłam kursy, staże. Opłaciło się. Tuż po obronie pracy magisterskiej trafiłam do polskiej filii znanego zachodniego koncernu produkującego leki. Byłam szczęśliwa!
Jacek od początku zarzekał się, że nie chce pracować u kogoś. Wolał założyć własną działalność. Zaryzykował, wziął duży kredyt, wynajął drogi lokal w centrum miasta. Chciał projektować i budować sieci informatyczne w firmach. Przez kilka lat szło mu zresztą naprawdę bardzo dobrze.
Utrzymywał dom, spłacał raty kredytu mieszkaniowego. Nie musiałam się do niczego dokładać. Zarabiałam właściwie tylko na własne potrzeby. Nowe ciuchy, kosmetyki, przyjemności.
Ale dwa lata temu nastąpił krach
Kilku nieuczciwych klientów nie zapłaciło mu za bardzo drogi sprzęt. Miesiącami walczył z nimi przed sądem. Wygrał, ale nic to nie dało. Pieniędzy i tak nie udało się odzyskać, bo oszuści zdążyli pozbyć się majątku. Firma upadła. Na spłatę długów poszły wszystkie nasze oszczędności. Mąż kompletnie się załamał.
– Nic się nie martw, zobaczysz, damy sobie radę – pocieszałam go.
W przeciwieństwie do niego, powodziło mi się coraz lepiej. Właśnie awansowałam na kierownicze stanowisko, zaczęłam zarabiać naprawdę duże pieniądze. A szef powtarzał, że to dopiero początek i jeśli dalej będę się tak starać, zawędruję na szczyt. Pomyślałam wtedy, że w tym całym nieszczęściu mamy jednak dużo szczęścia. Bo przecież dzięki mojej pensji uda nam się przetrwać najtrudniejsze chwile.
Byłam pewna, że Jacek bardzo szybko pozbiera się po tej porażce. Któregoś dnia wstanie i powie, że ma jakiś genialny pomysł na nową działalność, a potem wcieli go w życie, tak jak ostatnim razem. Albo przynajmniej gdzieś się zaczepi. Zawsze był przecież taki energiczny, świetnie sobie radził z problemami. Czekałam na ten dzień, czekałam i… nic się nie działo.
– Długo tak jeszcze będziesz dumał? A może już coś wymyśliłeś, umówiłeś się na jakąś rozmowę? – pytałam go.
Nie, nie chodziło mi nawet o pieniądze. Tyle, co zarabiałam, wystarczało na spokojne życie dla nas dwojga. Po prostu nie mogłam patrzeć, jak siedzi w domu i gnuśnieje. Ale te moje pytania przynosiły zupełnie odwrotny skutek. Jacek robił się coraz bardziej nerwowy, chwilami nawet agresywny.
– Przecież się staram, jak mogę. O co ci właściwie chodzi?! – krzyczał.
– No to postaraj się bardziej, żeby to jakiś efekt przyniosło! – naciskałam.
– Nie potrafię! Przecież nie jestem taki genialny jak ty! – złościł się.
Robiło mi się wtedy potwornie przykro. Harowałam jak wół od świtu do nocy, a on zupełnie tego nie doceniał. I zachowywał się tak, jakby mu się działa jakaś wielka krzywda! Na dodatek w ogóle niczego nie chciał robić w domu. Godzinami siedział przed telewizorem lub grał w jakieś idiotyczne gry na komputerze. Ileż musiałam się nagadać, żeby poszedł chociaż po głupie zakupy. O gotowaniu, czy sprzątaniu w ogóle nie było mowy.
– Zatrudnij panią do pomocy, przecież jesteś wielką panią dyrektor. Stać cię na to – powiedział któregoś dnia, gdy wypomniałam mu, że znowu nie rozwiesił prania i nie ugotował obiadu.
Wkurzyłam się wtedy okropnie. Wrzeszczałam, że nikogo nie będę zatrudniać i skoro nic nie robi, to mógłby przejąć na siebie część obowiązków. Bo nie będę tolerować jego lenistwa.
– Masz tylko dwa wyjścia. Albo zajmujesz się domem, albo najdalej za miesiąc idziesz do jakieś pracy. Bo jeśli nie, to… – zająknęłam się.
– To co, rozwiedziesz się ze mną? – zapytał z przekąsem i, nie czekając na odpowiedź, zamknął się w sypialni.
Tego wieczoru więcej już ze sobą nie rozmawialiśmy. Nie zamierzałam się z nim rozwodzić. Nawet o tym nie pomyślałam. Przysięgam! Przecież wyszłam za niego z wielkiej miłości i moje uczucia wcale się nie zmieniły. Chciałam po prostu jakoś do niego dotrzeć, zachęcić do działania, ale nie miałam pojęcia jak to zrobić! Nigdy w życiu nie czułam się tak bezsilna!
W pracy byłam szefem działu, z powodzeniem kierowałam dużą grupą pracowników, a w domu nie mogłam sobie poradzić z oporem i biernością jednego faceta. Bo Jacek po tamtej awanturze zupełnie zamknął się w sobie. Nic go już nie cieszyło, na nic nie miał ochoty. Nawet na seks. Kiedyś kochaliśmy się prawie codziennie, a teraz, gdy wchodziłam do sypialni, udawał, że śpi. Zwierzyłam się z tego przyjaciółce, psychologowi z zawodu.
– Co się dziwisz? Jacek cierpi! – odparła. – Ty odnosisz sukcesy w pracy, pniesz się w górę, utrzymujesz dom, fundujesz wakacje… A on? Poniósł klęskę i teraz jest skazany na twoją łaskę… Nie każdy facet potrafi się z tym pogodzić. Na dodatek każesz mu jeszcze sprzątać i gotować.
– A co w tym złego?
Spojrzała na mnie z politowaniem.
– Jak to co? W jego pojęciu to już totalne dno, kompletna porażka. Nie dość, że utrzymanek, to jeszcze gosposia – wyjaśniła mi.
– No to co mam zrobić? – zapytałam.
– Trzymaj nerwy na wodzy. Nie naciskaj, nie rób awantur, nie wypominaj, że to ty utrzymujesz dom. Pokazuj, że jest dla ciebie tak samo ważny, męski, jak wtedy, gdy przynosił do domu pieniądze. No i nie żądaj pomocy, tylko proś o nią. Mów, że bez jego wsparcia sobie nie poradzisz. A jak już coś zrobi, koniecznie pochwal! No i szybciutko znajdź mu pracę. Tylko dyskretnie, żeby nie wiedział, że to twoja zasługa. Bo jeszcze jej nie przyjmie – radziła mi przyjaciółka.
Słuchałam tego wszystkiego, słuchałam i czułam, jak wzbiera we mnie złość. Wspierać? Chwalić? Za co? Za to, że siedzi prosto przed telewizorem? Albo że wygrał w jakiejś komputerowej grze? Przecież to nonsens!
– Chyba żartujesz! Mam obchodzić się z nim jak z jajkiem? Nigdy!
– No, to jeszcze trochę i wpadnie ci w depresję! A wtedy to już na pewno szybko się nie pozbiera – ostrzegła.
Choć nie było to łatwe, zastosowałam się do rad przyjaciółki. Nie krzyczałam na męża, tylko go motywowałam. Mówiłam, że w niego wierzę i jest mi ciężko bez jego pomocy. Pytałam o radę w najdrobniejszych sprawach.
Nie powiem, pomogło. Jacek zaczął się zmieniać. Polubił gotowanie, nie musiałam już prosić, żeby poszedł po zakupy. Czułam jednak, że naprawdę obudzi się dopiero wtedy, gdy pójdzie do pracy. Uruchomiłam więc wszystkie swoje znajomości i po cichu szukałam mu zajęcia. Miesiąc temu udało się! Zadzwoniła przyjaciółka i powiedziała, że w prywatnej szkole potrzebny jest od zaraz nauczyciel informatyki. Bo ten, który był do tej pory, ciężko zachorował i już nie wróci do pracy.
– Kandydatów jest wielu, ale już moja w tym głowa, by wybrali twojego męża – powiedziała.
Napomknęłam o tym Jackowi. Nie powiedziałam oczywiście, że sprawa jest już załatwiona. Zaproponowałam tylko, by wysłał swoje CV. Kręcił nosem, mówił, że nie jest stworzony do uczenia dzieci, ale w końcu wysłał. Kilka dni później był już po rozmowie kwalifikacyjnej.
– Mogę zaczynać właściwie od jutra – powiedział, gdy wrócił do domu.
– To wspaniale! – ucieszyłam się.
– No, nie do końca, bo jeszcze nie dałem odpowiedzi. Powiedziałem, że muszę się zastanowić – odparł.
– Dlaczego? – zdenerwowałam się.
– Wiesz, ile płacą? Nie mogę zarabiać sześć razy mniej niż ty! – wypalił.
Zapomniałam o radach przyjaciółki. Nie wytrzymałam. Wybuchłam jak wulkan. Wrzeszczałam, że dla jego lepszego samopoczucia nie będę rezygnować z kariery, że nie załatwię mu od ręki dyrektorskiej posady. Bo na to trzeba sobie ciężko zapracować. I że wychodziłam za mąż za rozsądnego faceta, a nie za idiotę, który z powodu głupiej męskiej ambicji nie może pogodzić się z tym, że żona zarabia więcej od niego. A jeśli nie przyjmie tej pracy, to może się wyprowadzać, bo dłużej nie będę znosić jego fochów.
– W porządku – odparł tylko, a potem spakował walizkę i wyszedł.
Naprawdę nie wiem już, co robić. Od przyjaciółki dowiedziałam się, że Jacek mieszka u kolegi. Pocieszające jest tylko to, że przyjął tę posadę nauczyciela. Może jednak, jak wszystko sobie spokojnie przemyśli, dojdzie do wniosku, że zachowuje się jak głupek?
Izabela, 32 lata
Czytaj także:
„Mąż puścił mnie z torbami i zaczął lepsze życie z młodszą kochanka. Dziś patrzy i płacze, bo mój portfel pęka w szwach”
„Moja rodzina to same pasożyty. Płakać mi się chce, bo wyciągają ode mnie pieniądze, a potem traktują jak śmiecia”
„Szwagier nie widzi świata poza córeczką. Ale nie wie, że ciąża mojej siostry to zwykła poimprezowa niespodzianka”