Stałam dziś przed salą sądową i czułam, że niebo wali mi się na głowę. Sąd chwilę miało skończyć się 25 lat wspólnego życia. Nie mogłam tego objąć rozumem.
Ćwierć wieku temu pracowałam w biurze projektującym ubrania. Kończyłam pracę w okolicach 17, miałam dogodne warunki, bo powrót do domu zajmował mi raptem 15 minut. Mąż też był zadowolony. Był pracownikiem jednej z wielkich spółek biznesowych. Nie narzekał na kasę, ale widziałam, jak to wszystko go przytłacza. Był przepracowany. Od początku wiedziałam, że Marek nie traktuje mojej pracy poważnie.
– Wiesz – rzucił jak kładłam mu przed nosem kolację. – Ta twoja praca to strata czasu. Całymi dniami rysujesz jakieś bazgroły, których i tak nikt nie docenia.
– No wiesz, lubię to. Jesteś bardzo niemiły... – zrobiło mi się autentycznie przykro.
– Nie o to mi chodzi. No bo zobacz, ja mam predyspozycje na awans, zarabianie dobrej kasy, a ty? Raczej do niczego nie dojdziesz. Może czas przejrzeć na oczy i zająć się czymś prawdziwym? Myślę, że dla każdego byłoby lepiej gdybyś została w domu. Powinnaś się przyzwyczajać, w końcu niedługo będziemy mieli dziecko.
– Co? Jakie dziecko?
–No tak, co robisz takie oczy. Przecież nie ma co czekać z takimi sprawami. Chcesz niańczyć dziecko mając 40 na karku?
Choć Marek miał trochę racji, zarabiał lepiej ode mnie i faktycznie gdzieś tam rozmawialiśmy powoli o dziecku, ale nie mogłam mu tego przyznać. Nie po tym, jak zrównał z ziemią moją pasję. Nie po to kończyłam ASP i ubiegałam się latami o dobra pracę, żeby teraz zaprzepaścić wszystko, bo mąż ma taki kaprys.
– Przecież wiesz, że ja chcę dobrze. Nie obrażaj się. Masz talent, tego nie da się ukryć, ale świat jest brutalny. Nie ma w nim przyszłości dla kogoś z zerowym zapleczem. A tak, zawsze byłoby posprzątane, miałbym ciepły obiadek, wypoczętą i chętną żonę. Przecież to jest układ idealny.
Nie miałam w tym związku swojego zdania. Co idealnie pokazał fakt, że ledwo 2 miesiące później mój test ciążowy pokazał 2 kreski. Tęskniłam za projektowaniem, ale mały Karolek tak pochłonął mój czas, że niemalże zapomniałam o jakichkolwiek zawodowych ambicjach.
Marek za to brylował na salonach
Piął się po szczeblach kariery i nie patrzył w tył. Gdy ja gotowałam obiadki, prałam, sprzątałam i zawoziłam syna do szkoły, mąż jadał kolacje w drogich restauracjach, podpisywał kontrakty, a do domu przywoził go szofer.
Lata mijały, nasze konto puchło, za to ja czułam jak marnieję. Syn, który wydawało się, że pójdzie w moje ślady, skręcił jednak w ścieżkę wydeptaną przez ojca.
– Mama, nie pękaj, przecież nie jadę na drugi koniec świata. Muszę nauczyć się biznesu od najlepszych. Poza tym wsiąść w samolot i przelecieć do Londynu to nie jest jakiś wyczyn. Będę was odwiedzał – powiedział syn, gdy pakował się na zagraniczne studia.
Czułam, jakby ktoś wyrwał mi połowę serca. Nie sądziłam, że zaraz kolejna osoba odbierze mi jego drugą część.
– No, Agatka. Musimy pogadać. Czuję, że się duszę... – zagaił mąż.
– Co? W jakim sensie? Mam otworzyć okna? Przewietrzyć dom? – odpowiedziałam zbita z tropu.
– Nie o to mi chodzi głupia... ja.... mam wrażenie, że się od siebie oddalamy. Jesteśmy jak obcy ludzie.
– Może coś w tym jest, ale ze wszystkim sobie poradzimy, może to okres przejściowy. Nie martw się kochanie. – starałam się go pocieszyć.
– Ja? Ja się nie martwię. To raczej ty powinnaś. Odchodzę – rzucił zimno.
– Gdzie odchodzisz...
– Odchodzę. Od ciebie odchodzę. Mam kogoś. Kocham ją i... będziemy mieli dziecko. Przepraszam, ale tak wyszło. Nie cofnę czasu.
Nie mogłam w to uwierzyć
Potem wszystko toczyło się jakby w tle. Spakowane walizki męża czekające w przedpokoju, pustka w mieszkaniu i jeszcze większa pustka w sercu. Jedynie syn, który usłyszał o całej sytuacji zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Chciał wrócić, ale szybko go powstrzymałam.
– Daj spokój słońce. Dam sobie radę. Dziękuje. Nie chcę, żebyś patrzył jak rodzice plują do siebie jadem. Masz swoje życie.
Został.
Mąż zaproponował rozwód w zgodzie. Obiecał, że odda mi połowę majątku i pokryje zagraniczne studia syna. Na wszystko się zgodziłam, bo co miałam zrobić? Byłam skołowana, zła, wściekła, ale też przygnębiona i nie miałam siły na skakanie sobie do gardeł.
Rozwód minął szybko, jak pstryknięcie palca. Sprzedaliśmy dom, a Marek kupił mi mieszkanie i przelał trochę kasy na konto, a za resztę zabrał tę swoją wywłokę na Zanzibar.
Byłam ślepa
Przez 25 lat patrzyłam przez różowe okulary na męża, który zdradzał mnie na prawo i lewo. Skąd o tym teraz wiem? To syn mi to wszystko uświadomił.
– Myślałem, że wiesz. Przecież to było oczywiste, że ojciec wymienia panienki szybciej niż skarpetki.
– O czym ty mówisz?
– No to tym jest haremie. Przecież tatuś przebierał w panienkach i zupełnie się z tym nie krył.
Ręce mi opadły. Sądziłam, że to była jednorazowa akcja. Że się zakochał, stracił dla niej głowę. To byłam w stanie mu wybaczyć. No ale notoryczne zdrady? Czyli że jak... on sypiał z nimi i ze mną jednocześnie? Rany boskie...
Byłam taka naiwna, że dałam się złapać na te kłamstwa o lojalności. Spławił mnie jakimiś marnymi ochłapami, małym mieszkankiem i marną gotówką. Wiedziałam, że sam opływa w luksusach, bo znajomi mi donieśli. Z ta nową lafiryndą buduje sobie wielkie gniazdo pełne nowoczesnych udziwnień.
– No cóż. Nic już z tym nie zrobię. Byłam naiwna... – powiedziałam synowi.
–Mamo, nie bądź głupia. On cię zwyczajnie oszukał. Zabrał ci twoje pieniądze. Pozbawił cię kariery, pogrzebał ambicję i na koniec napluł w twarz. To dzięki tobie odniósł sukces. Dałaś mu trampolinę, z której się wybił! Powinien dać ci zdecydowanie więcej.
– Mam swoją dumę Karolku. Nie potrafiłabym się do tego zabrać – powiedziałam zmarnowana.
Życie toczyło się dalej, a ja staczałam się prosto na dno. Chciałam znaleźć pracę, ale odbijałam się od kolejnych drzwi. Nikt nie chciał projektantki po 50, która nie ma żadnego doświadczenia. Ocknęłam się z tego żałosnego letargu dopiero wtedy, gdy do drzwi zapukał listonosz z zaległymi rachunkami za gaz, prąd i inne media.
Byłam, jestem i będę kreatywna
Tego nikt mi nie odbierze, nawet mąż. Moją pasją było projektowanie odzieży, więc postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Rysowałam, szkicowałam, projektowałam i wysyłałam to wszystko do firm. Pierwsze 4 odmówiły, ale znalazła się poczciwa pani Marta, która zechciała mi pomóc.
Pojechała z moimi spódniczkami do jednego z zaprzyjaźnionych butików i zostawiła sprzedawcy. Gdy ten po kilku dniach do mnie oddzwonił, byłam pewna, że każe mi przyjechać po swoje szmaty, bo nikt nie chce ich kupować.
– Dzień dobry, tu Michał Ł. Chciałbym podpisać umowę na większą ilość spódnic pani projektu. Zeszły jak świeże bułeczki. Trzeba kuć to żelazo, póki gorące!
Karuzela ruszyła i już się nie zatrzymywała. W pół roku odkułam się na tyle, że mogłam założyć z panią Martą większą firmę krawiecką. Zaopatrywałyśmy niemalże wszystkie pobliskie butiki. Syn wrócił i pomógł mi od strony technicznej. Założył stronę i uruchomił sprzedaż online. Tym razem to mój portfel puchł w oczach.
Usłyszałam jego głos
Wiedziałam, że mój sukces nie przejdzie bez echa.
– Cześć kochana. Co tam u ciebie słychać? – usłyszałam w telefonie głos Marka.
– Wszystko świetnie. Jestem w pracy. Coś potrzebujesz? – próbowałam go zbyć.
– Nie, dzwonie, żeby ci pogratulować. Co ty na to, żebyśmy umówili się na kawkę? Powspominamy stare czasy.
Zgodziłam się, bo cóż mogłam zrobić. Nie żywiłam już do niego urazy. Szczerze, to miałam go gdzieś.
– Cześć słońce – usłyszałam radosne ćwierkanie zza pleców. – Pięknie wyglądasz! Promieniejesz.
– Hej. O tobie nie mogę powiedzieć tego samego. Dobrze się czujesz?
– A daj spokój. Wyrzucili mnie z pracy, skończyłem z niczym. Pozbyli się mnie na poczet młodego narybku. Wiesz jak ciężko jest teraz o pracę?
– Doskonale o tym wiem. Potrzebujesz kasy?
– Może i tak, ale przecież nie od ciebie, tobie i tak pewnie ledwo starcza.
– No wiesz, odkąd mam firmę to wcale nie jest tak źle. Mogę ci pożyczyć.
– Jak to? Masz firmę?
– No tak. Dopiero się rozkręcam, ale idzie całkiem dobrze – widziałam jego minę, więc chciałam zmienić temat. – A jak tam z nową żoną? Wiedzie się?
– Rozstaliśmy się. To był błąd. Jak tak teraz patrzę to właściwie największy w moim życiu.
– Przykro mi... – powiedziałam.
– Tak sobie pomyślałem, że może byśmy spróbowali jeszcze raz, co? Dobrze nam było razem, nie powiesz, że nie. Ty i ja... znów na stare lata..
– Marek, chyba sobie żartujesz. Nic do ciebie nie czuję. Wyleczyłam się z tego i nie mam zamiaru znów w to wchodzić. Ciekawe, czy gdyby nie wiodło mi się tak dobrze, to chciałbyś wrócić.
– Przecież tu nie chodzi o kasę.
– Jakoś ci nie wierzę. Trudno, było minęło. Możemy być znajomymi, ale na nic więcej nie licz.
Wstałam z krzesełka, zapłaciłam za siebie, pożegnałam się i wyszłam. Zablokowałam numer Marka. Mam dość bezczelnych typów w moim życiu. Dziś liczy się dla mnie tylko syn, firma i to, że jestem w końcu panią swojego losu.
Agata, 51 lat
Czytaj także:
„Rodzice w kościółku modlili się o to, bym poszła do diabła. Na co im córka z bękartem, skoro mają świętego syneczka?”
„W spadku po ojcu siostry dostały domy, a ja stare książki. Czułem się oszukany, ale dostałem więcej niż sądziłem”
„Synowa wyrzuciła z domu mojego syna, bo zapomniał, że ma dziecko. Zachowała się jak głupia, facet ma prawo do zabawy”