„Mąż nie widzi problemu w tym, że jest nierobem. Wszyscy się śmieją, że mam w domu utrzymanka”

rozczarowana kobieta fot. Getty Images, Image Source
„Mąż od dawna nie pracuje. Ja haruję w szpitalu i prywatnym gabinecie, biorę dodatkowe dyżury i zastanawiam się, skąd wziąć pieniądze na kolejne wydatki. A on siedzi w domu i marzy o wielkich biznesach”.
/ 21.04.2024 14:30
rozczarowana kobieta fot. Getty Images, Image Source

Z Andrzejem niedługo będziemy mieć piętnastą rocznicę ślubu. Gdy się pobieraliśmy, oboje mieliśmy po dwadzieścia pięć lat i wielkie plany na przyszłość.

Rodzice nie byli zachwyceni

Mój chłopak był największym przystojniakiem w okolicy i zazdrościły mi go wszystkie koleżanki. Doskonale widziałam te ich spojrzenia rzucane w naszą stronę, gdy tylko pojawialiśmy się wspólnie na jakimś ognisku lub imprezie.

Pochodzimy z niewielkiej miejscowości, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą. No cóż, taka typowa polska wieś, gdzie plotkowanie o sąsiadach stanowi główną rozrywkę miejscowych, a zbytnie wychylanie się od reguł skutkuje błyskawicznym wzięciem na języki.

Nic więc dziwnego w tym, że moi rodzice doskonale znali Andrzeja i wcale nie byli zachwyceni, gdy zaczęłam się z nim spotykać. Ale chyba wydawało im się, że z tego naszego chodzenia, jak mawiała matka, i tak niczego poważniejszego nie będzie.

Wszyscy odradzali mi to małżeństwo 

– Tereska szybko przejrzy na oczy i pogoni tego krętacza w cztery wiatry – podsłuchałam, jak matka mówiła kiedyś do swojej siostry.

– Bożenka, zainterweniuj, póki jeszcze nie jest za późno. Taka ładna, mądra i pracowita dziewczyna nie może iść na zmarnowanie. Przecież o tym jej Andrzejku w całej okolicy krążą legendy. Zmienia dziewczyny jak rękawiczki, ledwie ukończył technikum mechaniczne. Matury już nie zdał, bo mu się nie chciało. Teraz niby gdzieś tam dorabia, ale więcej kombinuje, niż pracuje. Wszyscy mówią, że uczciwą robotą to on sobie nigdy nie zabrudzi rączek – tłumaczyła zawzięcie ciotka Irena, a we mnie dosłownie wstąpił diabeł.

Wybiegłam ze swojego pokoju i zaczęłam wrzeszczeć, żeby się swoimi dzieciakami zajęła, bo córeczka haruje za grosze w Niemczech i udaje wielką panią jak przyjedzie, a młodszy synek ledwie przechodzi z klasy do klasy.

Wierzyłam w to, co mówił

Co mnie wtedy opętało? Zadziałała urażona duma. Byłam święcie przekonana, że wszyscy w okolicy zazdroszczą mi takiego ciacha jak Andrzej i tylko dlatego nie dają nam spokoju. Bo która z moich koleżanek mogła liczyć na szalone przejażdżki odrestaurowanym motorem w towarzystwie takiego bożyszcza czy wypady do dyskoteki w pobliskim miasteczku, gdzie Andrzej znał całą obsługę i dostawaliśmy darmowe drinki? Albo szalone weekendy, gdy pakowaliśmy plecak i wyruszaliśmy pociągiem w Polskę?

– Tutaj to taki zaścianek – zawsze mówił mój chłopak. – Sami ciężko harują od świtu do nocy, niewiele z tego mają i dlatego nie mogą znieść, że ktoś poszukuje własnego sposobu na życie. Nasza przyszłość będzie zupełnie inna, zobaczysz. Jeszcze im oczy wyjdą z zazdrości – mówił z zawziętością, a ja mu wierzyłam.

Byłam młoda, zakochana i, co tu mówić, zwyczajnie patrzyłam na świat przez różowe okulary. Bo to, co mówili wszyscy wokół, było świętą prawdą. Mój Andrzej to patentowany leń, który lubił i lubi wygodne życie, ale już zarabiać na te swoje rozrywki nigdy mu się nie chciało.

Po ślubie zaczęła się proza życia

Nasze zaręczyny wywołały w domu prawdziwą burzę. Powiedziałam jednak rodzicom, że jestem w ciąży i dali spokój z próbami przekonywania mnie do zmiany decyzji.

Po ślubie Andrzej otrzymał dom po babci w sąsiedniej miejscowości. Niewielki i do generalnego remontu. Do wymiany był dach, cała stolarka, podłogi. Trzeba było zrobić ogrzewanie, łazienkę, wykończyć poddasze, żeby mieć dodatkową sypialnię. Na to wszystko potrzebne były pieniądze. A szybko przekonałam się, że ten domek w zasadzie był jedynym konkretnym wkładem mojego męża do małżeństwa.

Podczas, gdy ja zaczęłam pracę w pobliskim ośrodku zdrowia, a później przeniosłam się na oddział chirurgiczny powiatowego szpitala, Andrzej dorabiał tu i tam. Czasami naprawiał znajomym jakieś samochody, coś odnawiał i odrestaurowywał. Z tego nie było jednak stałej pensji, której tak potrzebowaliśmy.

Harowałam jako pielęgniarka, a mąż wciąż nie mógł znaleźć pracy
Jako pielęgniarka zarabiałam wtedy niewiele, dlatego w szpitalu brałam wszystkie nocne dyżury jakie się tylko dało. Pracowałam świątek, piątek i niedziela, żeby związać koniec z końcem. Mąż w tym czasie dalej żył beztrosko. Dorabiał u kumpla w barze, ale szybko okazało się, że z tej pracy więcej problemów niż pożytku, bo właśnie tam zaczął popijać.

Mogłam liczyć na pomoc rodziców

Dom do stanu używalności udało się nam doprowadzić dopiero, gdy dostałam od rodziców działkę, którą korzystnie sprzedałam. Trzeba przyznać, że matka i ojciec, którzy od początku byli niezadowoleni z mojego wyboru, nie wypominali mi złych decyzji. Z całych sił starali się pomóc.

Gdy urodziłam Łukasza, matka stwierdziła, że się nim zaopiekuje.

– Wróć do pracy, bo z tego, co zarobi Andrzej, niewiele odłożycie. Ja mam czas, zajmę się wnukiem – przekonywała.  – Będziesz go przywozić do nas po drodze do szpitala i odbierać na powrocie – dodawała, bo na przebywanie z małym w naszym domu nie chciała się zgodzić.

W efekcie nawet nie wykorzystałam całego urlopu macierzyńskiego. Osiemdziesiąt procent pensji i brak możliwości dorabiania na dodatkowych dyżurach to było stanowczo za mało na naszą trójkę.

Byłam dobrej myśli

W tym czasie Andrzej zrezygnował z pracy w tym barze. Jakiś kumpel ponoć zaproponował mu posadę kierowcy w swojej firmie transportowej.

Zawsze lubiłem siedzieć za kółkiem. To będzie wymarzone miejsce dla mnie – przekonywał, a ja mu wierzyłam.

Doszłam do wniosku, że to byłoby dla nas najlepsze. Mąż miał obsługiwać busem regularne kursy po okolicy. Może to nie byłaby bardzo wygórowana pensja, ale zawsze to pieniądze regularnie pojawiające się na koncie. I rzeczywiście tak było. Kolega okazał się w porządku i uczciwie mu płacił. Ale ja byłam wtedy szczęśliwa. Już myślałam, że wreszcie wszystko się ułoży.

Mąż rzucił pracę

Sielanka trwała jednak nieco ponad rok. Po tym czasie mój kochany mąż zrezygnował z etatu.

– To nie dla mnie. Już mam dość wstawania o czwartej, żeby na piątą dotrzeć do roboty. I do tego to ciągłe użeranie się z ludźmi. Nawet nie wiesz, że pasażerowie mogą oprowadzać do szału – marudził, gdy dowiedziałam się, że złożył wypowiedzenie.

– Pasażerowie w autobusie ci marudzą? A ty wiesz, jacy uciążliwi mogą być pacjenci i ich rodziny? W szpitalu nie wytrzymałbyś jednego dnia, gdybyś musiał zająć się chorym po operacji – wrzeszczałam, bo już całkowicie straciłam do niego cierpliwość i serce. – Ale zaciskam zęby i idę do roboty, bo rachunki same się nie zapłacą, jedzenie samo się nie kupi, a leki dla Łukaszka w magiczny sposób nie trafią prosto z apteki na nasz kuchenny stół.

Myślałam, że nim potrząsnę, ale gdzie tam. Andrzej teraz wymyślił, że będzie zakładał szklarnię i uprawiał pomidory.

– Wreszcie nie będę harował na kogoś. Wszystko dokładnie przeliczyłem, już niedługo mój interes się rozwinie. Może nawet ty będziesz mogła zrezygnować z pracy, gdy już otworzymy dużą przetwórnię – mówił, ale ja nauczyłam się, żeby jego dziecinnych mrzonek nie traktować całkiem serio.

Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce

Wtedy zrozumiałam, że muszę wziąć sprawy we własne ręce i zadbać o byt rodziny. Skończyłam dwuletnią szkołę pielęgniarską, dlatego pierwsze, co postanowiłam, to uzupełnienie wykształcenia. Wiedziałam, że z opieką nad Łukaszem mogę liczyć na mamę. Prawdę mówiąc, to synek więcej czasu spędzał u dziadków niż we własnym domu.

Skończyłam uczelnię i obroniłam dyplom. W samą porę, bo właśnie wtedy zmieniły się przepisy i wprowadzono minimalne wynagrodzenia dla pielęgniarek uzależnione od wykształcenia. Nadal brałam wszystkie możliwe dyżury w szpitalu, gdzie moje zaangażowanie zostało docenione. Dostałam awans na oddziałową, który wiązał się z dużą podwyżką.

Dodatkowo udało mi się znaleźć dyżury w prywatnym gabinecie medycyny estetycznej. Tam pieniądze są inne niż w państwowej służbie zdrowia, więc za kilka dyżurów w miesiącu mogę liczyć na ładny zastrzyk gotówki.

Teraz Łukasz ma już dwanaście lat i jest samodzielnym chłopcem. Udało mi się ładnie wyremontować nasz dom, zmienić samochód na lepszy, odłożyć pewne oszczędności na przyszłość syna.

Mam w domu darmozjada

W tym czasie mój mąż od lat bawi się w uprawę pomidorów, które nie do końca mu wychodzą. Owszem, założył szklarnię i czasami wiosną coś sprzeda. Głównie znajomym i rodzinie, bo sadzi niewiele roślin i nie zawsze chce mu się o nie prawidłowo dbać. Ale to są zarobki ledwie przez trzy-cztery miesiące w roku. Do tego niewielkie i bardzo niestabilne. Pozostały czas spędza wygodnie w domu i już nawet przestał udawać, że szuka stałego zajęcia.

Koleżanki w pracy doskonale wiedzą, jaką mam sytuację i po cichu się ze mnie podśmiewają. Podobnie robią bliżsi i dalsi sąsiedzi. Wszyscy ze zdziwieniem patrzą na to, że pracuję na męża nieroba i zwyczajnie nie wykopię go z domu. Stałam się znana w całej okolicy i ponoć czasami nawet kumple przy piwie śmieją się z Andrzeja, czy odpowiada mu rola utrzymanka.

On jednak nic sobie z tego nie robi. Mówi, że ludzie powinni zająć się swoimi sprawami i nie widzą jego zaangażowania na rzecz naszej rodziny. Twierdzi, że już niedługo rozwinie swój pomidorowy biznes.

Już dawno w to nie wierzę, dlatego tylko macham ręką i zastanawiam się, co zrobić, żeby nasz Łukasz nie wziął przykładu z ojca i nie wyrósł na podobnego lenia. Bo gdzie niby on znajdzie taką żonę jak ja, która weźmie sprawy w swoje ręce i zadba o jego byt?

Teresa, 40 lat

Czytaj także: „Mąż trzymał łapę na kasie i wyliczał mi pieniądze na zakupy. Na emeryturze się zbuntowałam i założyłam osobne konto”
„Szybko zostałam wdową i nie wiedziałam, jak żyć. Podczas drugiego ślubu czułam, jakbym zdradzała pierwszego męża” „Wydaliśmy fortunę na edukację córki, ale ona wybrała własną drogę. Woli myć gary w knajpie i szaleć z kolejnymi gachami”

Redakcja poleca

REKLAMA