„Szybko zostałam wdową i nie wiedziałam, jak żyć. Podczas drugiego ślubu czułam, jakbym zdradzała pierwszego męża”

kobieta w żałobie fot. Getty Images, Kseniya Ovchinnikova
„Dzień przed ślubem całą noc nie zmrużyłam oka, prosząc w myślach zmarłego małżonka o przebaczenie zdrady, choćby we śnie. Mimo że minęło już siedem lat od jego odejścia, wciąż dręczyło mnie poczucie winy, że odnalazłam szczęście u boku innego mężczyzny”.
/ 18.04.2024 22:00
kobieta w żałobie fot. Getty Images, Kseniya Ovchinnikova

Gdy Damian odszedł, poczułam, jak ziemia wysuwa mi się spod nóg. Nie wiedziałam, jak mam na nowo się odnaleźć, czy dam radę wychować nasze dzieci. Ostatnie, o czym myślałam, to nowa miłość i partner na życie. I wtedy stało się nieoczekiwane.

Byliśmy razem od zawsze

Odkąd skończyłam dziesięć lat, staliśmy się jak papużki nierozłączki. Wszystko zaczęło się, gdy obronił mnie przed grupką osiedlowych chuliganów. Razem ze swoimi kumplami przepędził ich na cztery wiatry, a potem podszedł do mnie i spytał, czy nic mi nie jest, wyciągając rękę na powitanie.

– Mam na imię Damian, a Ty?

– Weronika – odparłam, czując, jak lekko pieką mnie policzki.

Od samego początku, gdy truchtałam obok niego, zmierzając w stronę klatki schodowej, przeczuwałam, że ten szczupły, piegowaty dryblas będzie kiedyś moim małżonkiem. Ani Wiktor z równoległej klasy, ani Jurek z licealnej wycieczki, ani nawet Kuba z kolejnego rocznika na uczelni – żaden z nich nie liczył się tak, jak on. Tylko do Damiana miałam poważny stosunek, mimo że dla niego przez długi czas nasza relacja nie wykraczała poza serdeczną zażyłość.

Nasz związek nabrał nowego wymiaru, gdy byliśmy na trzecim roku studiów – ja na medycynie, on na informatyce. Po wspólnej imprezie karnawałowej u kumpli wyszliśmy stamtąd już jako para. Pobranie się było tylko formalnością. Równie szybko postanowiliśmy zostać rodzicami. Najpierw na świat przyszła nasza córka, potem pierwszy synek. Kiedy byłam w ciąży z drugim synkiem, u Damiana zdiagnozowano niezwykle rzadki typ raka.

– Serio, nic pana nie bolało? Nie łapał pan często infekcji? Nie miał pan kaszlu bez przyczyny? – dopytywał zdziwiony lekarz onkolog.

Organizm mojego małżonka nie alarmował nas niczym niepokojącym, a kiedy zdiagnozowano u niego schorzenie, szanse na ratunek były znikome. Jedyne, co nam zostało, to podawanie mu środków przeciwbólowych i gorące prośby zanoszone do Boga.

Mówił, że zawsze będzie u mojego boku

Kiedy minęło osiem miesięcy zmagania się z bólem, mój małżonek zwrócił się do mnie z prośbą, żebym dała mu odejść. Początkowo zarzuciłam mu egoizm, ale natychmiast go przeprosiłam, gdyż zdałam sobie sprawę z własnej samolubności – pragnęłam, by został przy mnie mimo tak ciężkiego stanu.

Przez następne doby drobiazgowo przedyskutowaliśmy wszelkie kwestie związane z naszą rozłąką, zaczynając od ceremonii żałobnej, poprzez opiekę nad naszą trójką pociech, a kończąc na tym, jak powinnam ułożyć sobie życie w przyszłości, co Damian za wszelką cenę pragnął ze mną ustalić. Znaliśmy się od podszewki, zatem mój ukochany był świadomy, iż jedynie dzieciaki sprawią, że nie poddam się rozpaczy.

– Przekonasz się, że będę tuż obok, kiedy tylko mnie zapragniesz. Pozostanę z tobą, o ile nie wyszukam dla ciebie idealnego następcy – wyszeptał na dzień przed naszym finalnym pożegnaniem.

Zgodnie ze swoim zwyczajem, w takiej sytuacji wpadłam w furię i warknęłam, żeby się przymknął. Potem ze łzami w oczach zaczęłam obsypywać pocałunkami jego wychudzone ręce oraz zapadłe policzki. Był już tylko cieniem dawnego siebie. Dopiero wtedy to do mnie dotarło i pojęłam, jak bardzo potrzebuje wytchnienia.

Zabrałam nasze pociechy na obiad do dziadków. Obserwowałam, jak przekomarzają się, siedząc przy stole, opanowanym głosem odpowiadałam na ich pytania o tatusia i nasze plany na lato, podziwiałam laurki, które dwoje starszaków przygotowało dla Damiana, a w środku skowyczałam z bólu.

Czułam jego obecność

Kiedy zegar zaczął wybijać godzinę siódmą wieczorem, naczynia wysunęły mi się z dłoni i z hukiem upadły na podłogę. Nagle w mojej głowie rozległy się słowa Damiana: „Wyczujesz moją obecność”. Nie czekając na informację telefoniczną od pielęgniarki, pędem wybiegłam z mieszkania. W ośrodku opieki powiedzieli mi, że umarł w spokoju, akceptując swój los. I rzeczywiście tak właśnie wyglądał, kiedy ujrzałam go na moment przed ceremonią pogrzebową.

Przeczuwałam powód, dla którego zażyczył sobie, bym urządziła rodzinny obiad. Podejrzewam, że miał ochotę ostatni raz uczestniczyć w naszym wspólnym posiłku i wsłuchiwać się w pełną radości paplaninę naszych pociech, a równocześnie chciał, żebym w tym momencie nie została sama. Jak zawsze, świetnie to przemyślał.

Dotrzymał danego słowa. Czułam, że jest przy mnie za każdym razem, kiedy opadałam z sił. Zanosząc do niego modły, gdy nie miałam pojęcia, co powinnam zrobić lub nie potrafiłam poradzić sobie z własną samotnością. Jednak nie mógł mnie uchronić przede mną samą. 

Wciąż miałam do siebie pretensje, myśląc, że to moja wina, mimo iż nie dało się przewidzieć tego, co zrobi mój pięciolatek. Kiedy zaprowadzałam go do przedszkola, niespodziewanie puścił moją dłoń i popędził za jakąś zabawką wprost na jezdnię.

Wszystko skończyło się tylko na lekkich potłuczeniach, ale nie potrafiłam darować sobie tego braku koncentracji. Zapewne do teraz dręczyłabym się myślami, że jestem kiepską rodzicielką, gdyby nie fakt, że kilka dni po całym zajściu zatrzymał mnie facet, pod którego auto wbiegła moja pociecha. To on zaczął mnie przepraszać. Dziękował niebiosom, że chwileczkę przed zdarzeniem zwolnił.

Poznaliśmy się dzięki wypadkowi

– Ciągle gnam przed siebie, rozumie pani? Nawet nie mam kiedy zająć się własnym życiem – popatrzył na mnie jakoś tak ponuro i dziwnie znajomo.

Na imię miał Mariusz, stan cywilny – rozwodnik. Powodem rozstania z małżonką była jej chęć posiadania potomstwa, którego on nie był w stanie jej zapewnić. O tym wszystkim opowiedział mi, gdy spotkaliśmy się ponownie. To może zabrzmieć dziwacznie, ale coś ciągnęło mnie do tego faceta. A jeszcze bardziej zaskakujące było to, że moje pociechy również go polubiły. W następnym roku, gdy mnie do tego namawiały, powiedziałam „tak” na ślubnym kobiercu.

Dzień przed ślubem całą noc nie zmrużyłam oka, prosząc w myślach zmarłego małżonka o przebaczenie zdrady, choćby we śnie. Mimo że minęło już siedem lat od jego odejścia, wciąż dręczyło mnie poczucie winy, że odnalazłam szczęście u boku innego mężczyzny. Nawet rodzice mojego świętej pamięci męża twierdzili, że za bardzo się tym zamartwiałam, ale nic nie mogłam na to poradzić – wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju.

Szkoda, że Damian nie objawił mi się we śnie poprzedniej nocy, co potraktowałam jako oznakę jego sprzeciwu. Nie miałam jednak na tyle odwagi, aby zwierzyć się mojemu nowemu wybrankowi z tego, co mnie dręczyło, dlatego udawałam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Założyłam jasną suknię w kolorze kości słoniowej, chwyciłam wiązankę kwiatów i w asyście moich pociech oraz ojca wybrałam się do świątyni, w której oczekiwał na mnie Mariusz. I właśnie wtedy to się wydarzyło…

Kiedy nasz samochód zatrzymał się tuż przy kościele, tata wyskoczył z auta, by zaoferować mi swoje ramię. W momencie, gdy chciałam je ująć, moje ciało nagle zadrżało. Równocześnie dotarł do mnie ten dobrze znany głos, szepcząc: „To ja będę twoim przewodnikiem, bo to ja ci go wybrałem”. Wzruszyłam się do łez, słysząc te słowa.

– On tu jest – zwróciłam się do taty, który wyglądał na lekko zmieszanego moją nagłą reakcją.

Głęboko poruszony przytulił mnie z całych sił, a następnie cofnął się o krok, robiąc miejsce dla mojego przyszłego męża. Jestem przekonana, że to właśnie Damian poprowadził mnie prosto w ramiona Mariusza. Podczas całego marszu do ołtarza czułam, że jest tuż obok.

Oddalił się dopiero w momencie, gdy wypowiedziałam sakramentalne „tak”. Przez ułamek sekundy miałam ochotę odwrócić głowę w stronę wyjścia i puścić się biegiem w jego kierunku, ale coś podpowiedziało mi, żeby zamiast tego spojrzeć prosto w oczy mojego świeżo poślubionego małżonka. Ten jeden rzut oka wystarczył, abym na nowo się zakochała.

Czytaj także:
„Wredny wujek prawie zepsuł przyjęcie komunijne mojej córki. Miał muchy w nosie, pluł rosołem i na wszystko narzekał”
„Koleżanka męża to wyrachowana krętaczka. Wymyśliła, że mam kochanka, bo chciała wślizgnąć mu się do łóżka”
„Mój mąż wyszedł wyrzucić śmieci i już nie wrócił. Po 15 latach spotkałam go z nową żonką i całą rodziną”

Redakcja poleca

REKLAMA