„Mąż nie chciał dać mi dzieci, ale kochance jak najbardziej. Jeśli sądzi, że mnie zniszczył, to grubo się myli”

poważna kobieta fot. Getty Images, Crispin la valiente
„– Lena… Nie wracam. Zostaję w Kanadzie. Mam tutaj Julię i syna. Nie mogę ich zostawić. – Nie rozumiałam. Jak to syn? Jak to Julia? Robert nigdy nie chciał dzieci. To była jedna z pierwszych rzeczy, o których mi powiedział. A teraz miał syna z inną kobietą?”.
/ 21.12.2024 20:30
poważna kobieta fot. Getty Images, Crispin la valiente

Patrząc z boku, nasze życie mogło wydawać się idealne. Dom w eleganckiej dzielnicy, ogród pielęgnowany przez ogrodnika, nowoczesny SUV i albumy pełne zdjęć z egzotycznych wakacji. Dla innych byliśmy symbolem sukcesu. Ale ludzie zawsze widzą tylko to, co chcą zobaczyć. „Mają wszystko, tylko dzieci im się nie chciało” – słyszałam za plecami. Ludzie uwielbiają upraszczać cudze życie, nie wiedząc, jakie decyzje kryją się za pozorami.

Zrobiliśmy, jak chciał

Prawda była taka, że dzieci mogły być częścią naszego życia, ale to Robert ich nie chciał. Kiedy go poznałam, miałam dwadzieścia lat i byłam nim zafascynowana. Przystojny, pewny siebie, z planem na życie, który imponował każdemu, kto go znał. Byłam przekonana, że Robert jest moją bratnią duszą. Wiedziałam, że chcę spędzić z nim resztę życia. Kiedy usłyszałam, że nie chce mieć dzieci, coś w moim sercu zadrżało, ale zbyłam to myślą, że miłość wystarczy. „Jeśli będziemy razem, nie potrzebujemy nikogo więcej” – mówiłam sobie.

Robert miał wielkie marzenia i niesamowity talent do ich realizacji. Zaczynaliśmy skromnie: małe mieszkanie w bloku, trochę oszczędności, ale wielka ambicja. To on wpadł na pomysł handlu sprzętem sportowym. Na początku były to niewielkie transakcje, potem zaczął sprowadzać towar z zagranicy. Z czasem firma zaczęła się rozwijać. Pracowaliśmy ciężko – ja zajmowałam się finansami i administracją, on negocjował kontrakty. Zawsze powtarzał, że razem jesteśmy jak dobrze naoliwiona maszyna.

Po latach pracy doczekaliśmy się własnego domu z ogrodem. Przestronny salon, kuchnia w stylu włoskim, podłogi z egzotycznego drewna. W garażu stał nowy SUV, a w szafie wisiały markowe ubrania. Miałam wrażenie, że żyjemy w bajce, ale Robert nigdy nie zatrzymywał się na tym, co miał. Zawsze pragnął więcej.

– Musimy się rozwijać. Świat nie czeka na tych, którzy się zatrzymują – powtarzał, przeglądając kolejne raporty finansowe.

Uwielbiałam jego energię i ambicję, ale czasem czułam się zmęczona. Mieliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy, ale Robert wciąż gonił za czymś, czego nie potrafiłam nazwać.

Zawsze miał mnóstwo pomysłów

Minęły dwie dekady. Firma osiągnęła szczyt swoich możliwości. Robert, jak zawsze, zaczął szukać nowych wyzwań. Pojawiła się propozycja sprzedaży biznesu. Kanadyjski koncern zaoferował kwotę, która mogłaby zapewnić nam spokojne życie do końca dni. Na początku byłam sceptyczna, ale Robert przekonał mnie, że to dobry moment, by zwolnić.

– Pomyśl, ile wolności nam to da. Możemy podróżować, inwestować… Cieszyć się życiem – mówił z entuzjazmem.

Planowaliśmy wspólną emeryturę, wizyty w Toskanii, może nawet domek nad jeziorem. Robert jak zawsze, przejął stery. Poleciał do Toronto, by sfinalizować transakcję. Byłam przekonana, że to tylko formalność.

– Przygotuj szampana. Kiedy wrócę, będziemy świętować – rzucił, wychodząc z domu.

Przez pierwsze dwa dni wszystko było normalnie. Zadzwonił, żeby powiedzieć, że dotarł na miejsce, że hotel jest piękny, a widok z okna zapiera dech w piersiach. Ale potem kontakt się urwał. Jeden dzień. Dwa. Trzy. Moje wiadomości pozostawały bez odpowiedzi, a ja zaczęłam czuć, jak niepokój rozlewa się po całym moim ciele. Czwartego dnia w końcu zadzwonił. Ale jego głos był inny. Chłodny. Obcy.

– Wszystko w porządku? Podpisałeś kontrakt? – spytałam, próbując ukryć drżenie w głosie.

– Tak, Lena… Ale to skomplikowane. Muszę ci coś powiedzieć.

Nie pamiętam, co odpowiedziałam. Chyba tylko czekałam, aż wyjaśni, dlaczego jego słowa brzmią tak dziwnie.

– Lena… Nie wracam. Zostaję w Kanadzie. Mam tutaj Julię i syna. Nie mogę ich zostawić.

Nie rozumiałam. Jak to „syn”? Jak to „Julia”? Robert nigdy nie chciał dzieci. To była jedna z pierwszych rzeczy, o których mi powiedział. A teraz miał syna z inną kobietą?

– Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale oni mnie potrzebują. Muszę z nimi być.

Jak mógł mnie tak oszukać?

Zabrakło mi słów. Telefon wypadł mi z rąk. Siedziałam w ciszy, próbując zrozumieć, jak to się stało. Jak mogłam nie zauważyć, że nasze życie było iluzją? Że przez lata byłam tylko częścią układanki, którą Robert ułożył według swoich zasad. Kolejne tygodnie były jak koszmar. Czułam, że moje życie straciło sens. Ale potem coś we mnie pękło. Gniew zastąpił żal. Zrozumiałam, że muszę coś zrobić, żeby odzyskać kontrolę nad swoim życiem.

Robert wrócił do Polski miesiąc później, żeby „załatwić formalności”. Byłam gotowa. Wynajęłam najlepszych prawników, którzy pomogli mi przejąć kontrolę nad majątkiem. Nasz piękny dom, który kiedyś był moją dumą, zamieniłam w centrum rehabilitacyjne dla dzieci.

Kiedy wszedł do środka, jego mina była bezcenna.

– Co tu się dzieje, Lena? – zapytał, widząc robotników i sprzęt remontowy.

Przekazałam dom na fundację. Będzie tu ośrodek rehabilitacyjny dla dzieci – odpowiedziałam spokojnie.

– Żartujesz sobie?! – wybuchnął. – Lena, nie masz prawa!

– Robert, twoje prawo skończyło się w momencie, gdy wybrałeś nowe życie w Kanadzie – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Jego krzyki i groźby niczego nie zmieniły. Wiedziałam, że w świetle prawa jestem chroniona. To, co zrobiłam, było nieodwracalne.

Wyszło z tego coś dobrego

Dziś fundacja działa pełną parą. Pomogliśmy już setkom dzieci wrócić do zdrowia i odzyskać nadzieję na lepsze życie. Przez dom, który kiedyś był symbolem mojego małżeńskiego szczęścia, teraz przewijają się codziennie mali pacjenci i ich rodziny. Śmiech dzieci wypełnia przestrzenie, które jeszcze niedawno były puste i ciche. Kiedy patrzę na ich uśmiechy, czuję, że moje życie w końcu ma sens. To one dały mi cel, którego brakowało mi przez tyle lat.

Często przechadzam się po pokojach, które przeszły całkowitą metamorfozę. Salon, gdzie kiedyś spędzaliśmy wieczory z Robertem, zamienił się w salę terapeutyczną z kolorowymi piłkami i matami do ćwiczeń. Gabinet Roberta, pełen jego książek i notatek, teraz jest wypełniony zabawkami i pomocami edukacyjnymi. A kuchnia, gdzie gotowaliśmy razem nasze ulubione dania, służy jako zaplecze dla rodziców dzieci przebywających na rehabilitacji.

Pamiętam pierwszy dzień działalności fundacji. Byłam pełna obaw. Czy podołam? Czy moje działania naprawdę coś zmienią? Wtedy podeszła do mnie młoda matka z dwuletnim chłopcem, który stracił władzę w nogach po wypadku samochodowym. Trzymała go na rękach, a w jej oczach był strach i nadzieja.

– Pani Leno… Dziękujemy. Dzięki pani mamy szansę – powiedziała, a jej słowa sprawiły, że poczułam ukłucie w sercu.

Czasami, gdy przechadzam się po ogrodzie, który teraz jest placem zabaw, myślę o Robercie. Czy jest szczęśliwy? Czy jego nowe życie w Kanadzie przyniosło mu spełnienie, którego tak obsesyjnie szukał?  Ale te myśli przychodzą i odchodzą. Coraz rzadziej.

Z każdym mijającym dniem zdaję sobie sprawę, że to już nie mój problem. Robert był moją przeszłością, częścią życia, które nauczyło mnie, kim jestem i czego pragnę. Ale teraz? Teraz to ja jestem panią swojego losu. Nie mam nad sobą czyichś oczekiwań ani planów, które muszę realizować dla kogoś innego.

Lena, 49 lat

Czytaj także:
„Mąż zawsze kupował mi tanie badziewie jako prezenty pod choinkę. Dałam mu nauczkę, a on się wściekł jak nigdy”
„Odliczam dni do Wigilii, bo tylko wtedy rodzina o mnie pamięta. Zjadają tradycyjne potrawy i uciekają do lepszego życia”
„Siostra zażyczyła sobie dla dzieci prezenty za fortunę, a moim kupiła najtańszą tandetę. Nie pozwolę się tak traktować”

Redakcja poleca

REKLAMA