Dawałam sobie pomiatać i w pracy, i w życiu prywatnym. Nie miałam siły, by z tym walczyć. W końcu jednak obudziłam się z letargu, który dał mi prawdziwego kopa do działania.
Życie nie zawsze tak wyglądało
Poranny alarm przerwał mój nużący sen. W ostatnim czasie miałam ciągle ten sam zły sen – była praca i despotyczny szef, który zasypywał mnie górami rachunków. Moja głowa chyba jeszcze nie doszła do siebie po wielu latach napięcia i nerwów. Poczułam ulgę, że to tylko nocna mara. Uchyliłam okno i z zadowoleniem spostrzegłam, że poranki są już jaśniejsze, a ja mogę się nimi delektować. Bardzo za tym tęskniłam.
– Emilka, pobudka – krzyknęłam do córuni i zaczął się nasz codzienny poranny rytuał.
Na początek pilnowałam, aby moja czteroletnia córka dokładnie wyszorowała ząbki, potem, by zjadła poranny posiłek, a na sam koniec, aby włożyła ubranka do przedszkola. Jednocześnie sama szykowałam się do wyjścia z domu. Podwiozłam moją Emilcię do przedszkola, jak zawsze cmoknęłam ją w czoło i złożyłam obietnicę, że odbiorę ją po podwieczorku. Nasze poranki przypominały bieg z przeszkodami, ale przez ostatnie dwa lata, odkąd jesteśmy tylko we dwie, opanowałyśmy wspólne dobieganie do mety.
Udałam się do swojej kafejki, gdzie na dzień dobry przywitałam się z Iwoną, która od samego rana uwijała się w kuchni. Byłam świadoma, że lada moment pojawią się pierwsi goście spragnieni porannej dawki kofeiny i przekąsek. Na początek zaparzyłyśmy sobie kawę, aby z pełnym zapałem wziąć się za wykonywanie codziennych zadań.
Żyłam z małżonkiem, który po powrocie z roboty non stop urządzał mi straszne awantury, przysparzając całej rodzinie nerwów i napięcia. Nasza pociecha przez to całymi godzinami płakała, gdyż ta niespokojna atmosfera odbijała się również na niej. Do tego dochodziła jeszcze moja praca, której panicznie się obawiałam i za którą nie przepadałam ani trochę.
W wieku trzydziestu lat sądziłam, że odnalazłam już swoją przystań. Choć była ona niezwykle narażona na życiowe zawieruchy, to stanowiła mój azyl – miejsce, w którym chciałam pozostać. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że mogłabym coś w swoim życiu odmienić.
Myślałam, że tak już zostanie
A szczęście? Uważałam je za wymysł autorów komedii o miłości. Nie poszukiwałam go, ani nie sądziłam, że jestem go warta. Mój ślubny jakoś zawsze potrafił skutecznie odwieść mnie od jakichkolwiek prób zaproszenia choćby jego odrobiny pod nasz dach. Śmiał się ze mnie, kiedy odpalałam świeczki lub wkładałam do wazonu ścięte kwiatki. On sam nigdy nie wręczył mi nawet bukietu. Naśmiewał się z moich pragnień o wypoczynku nad Bałtykiem. Ady kiedyś mu powiedziałam, że niedobrze mi z robotą za biurkiem, to się zdenerwował nie na żarty.
– To ja załatwiam ci pracę, a ty narzekasz! Przecież wy tam praktycznie nic nie robicie – ryknął.
– Naprawdę to doceniam, ale mój przełożony to koszmar, stosuje przemoc psychiczną… – odparłam.
– Przemoc psychiczna?! Chyba nie wiesz co to prawdziwe kłopoty! Każdy normalny człowiek wie, że racja jest zawsze po stronie szefa, a jak nie jest, to wracamy do punktu wyjścia. Wy tam w biurze to raj na ziemi macie!
Jego słowa mijały się z rzeczywistością, ale zabrakło mi determinacji i śmiałości, by kontynuować spór. Zdawałam sobie sprawę, że jeśli Bartek wpadnie w furię, sytuacja może przerodzić się w przepychankę. Ostatecznie nie byłby to pierwszy raz.
Postanowiłam schować dumę do kieszeni, a rankiem bez słowa udać się do pracy, gdzie czekał na mnie szef despota. Odniosłam wrażenie, jakbym grzęzła po uda w trzęsawisku i nie potrafiła się z niego wyzwolić, lecz mimo to brnęłam dalej, choć energia do stawiania oporu słabła z dnia na dzień.
Zmiany nadeszły dość szybko
Któregoś dnia po południu, mniej więcej tydzień po rutynowym badaniu u ginekologa, zadzwoniono do mnie z przychodni. Poinformowano mnie, że rezultat mojego wymazu cytologicznego budzi zastrzeżenia i że muszę czym prędzej stawić się u lekarza, aby poddać się ponownemu badaniu.
Kiedy zobaczyłam wyniki, poczułam, jakby ziemia usuwała mi się spod stóp. Byłam prawie pewna, co to oznacza – nowotwór. Nie zwlekając ani chwili, umówiłam się na konsultację lekarską już następnego dnia. Przez resztę dnia chodziłam jak zombie, starając się odpędzić od siebie straszliwe myśli o chorobie.
Kiedy w nocy leżałam w łóżku, trzęsłam się jak galareta. Mój mąż wrócił do domu po paru piwach, padł obok mnie i nawet się nie odezwał. Ale w sumie nie było w tym nic dziwnego, bo od dłuższego czasu w ogóle nie gadaliśmy o tym, co czujemy albo czego potrzebujemy...
Miałam ochotę się komuś wygadać, wyrzucić z siebie to, co mnie gryzie, ale nie było nikogo, kto by mnie wysłuchał. W tamtej chwili poczułam okropny ból w piersi. Nie chodziło o jakiś uraz czy dolegliwość, to był ból mojego wnętrza, które w końcu dało o sobie znać.
W końcu mnie olśniło i zapytałam w myślach samą siebie: co ty wyprawiasz przez te wszystkie lata kobieto?! Wegetujesz w nerwicy, tyrasz w robocie, za którą nie przepadasz i fundujesz swojej małej takie najgorsze dzieciństwo, jakie można sobie wyobrazić. Jaki ma w tobie wzór?! A gdy przychodzi co do czego i masz realny problem, to nawet nie masz się komu wygadać, a na pomoc męża nie masz co liczyć…
Uświadomiłam sobie też, że gdyby teraz choroba mnie pokonała, moja córeczka znalazłaby się w fatalnej sytuacji. Musiałaby radzić sobie sama z tatą, który kompletnie by ją zniszczył. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym ją tak porzucić. Pragnęłam dla nas obu całkowicie odmiennego losu.
Poprzedniej nocy nawet na moment nie zmrużyłam oka. Bez przerwy układałam w głowie różne scenariusze. Kolejnego dnia czekała mnie popołudniowa wizyta w przychodni, więc zmuszona byłam wziąć urlop na żądanie. Punktualnie o godzinie ósmej stanęłam w drzwiach gabinetu przełożonego, aby poinformować go o konieczności wzięcia dnia wolnego.
– Jeśli opuścisz dzisiaj biuro, nie kłopocz się, żeby tu wracać – rzucił, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem, zajęty przeglądaniem stosu dokumentów.
Musiałam zacząć od nowa
W innych okolicznościach pewnie próbowałabym go uprosić, przechytrzyć, a może nawet kajać się za to, że w ogóle miałam czelność czegoś takiego od niego chcieć. Jednak po wczorajszym wieczorze, kiedy tyle spraw stało się dla mnie jasnych, byłam pewna, jak powinnam postąpić.
– No to do widzenia. Idę na zaległe wolne, a wypowiedzenie dostaniesz listownie – powiedziałam i opuściłam biuro.
– Basia, co ty wyrabiasz?! Dokąd idziesz? – krzyknął za mną, ale nawet nie spojrzałam za siebie.
Nie zareagowałam też na zaskoczone miny współpracowniczek. Nie obchodziło mnie już, co będzie się dalej działo w tej firmie, ponieważ byłam pewna, że nigdy tu nie wrócę. Ponieważ do umówionego spotkania pozostało mi sporo wolnego czasu, postanowiłam wrócić do mieszkania i zacząć kompletować swoje oraz córeczki rzeczy. Nie było tego wiele. Zawsze unikałam robienia dużych zakupów, zupełnie jakbym przeczuwała, że mój dobytek powinien być na tyle skromny, by dało się go spakować do jednej walizki. I rzeczywiście tak było.
Spakowałam nasze bagaże, zostawiłam mężowi wiadomość, że to już definitywny koniec naszego związku i odchodzę, a następnie odebrałam Emilkę ze żłobka i pojechałyśmy do domu mojej mamy. Gdy nas zobaczyła, spojrzała na mnie ze zdziwieniem, bo nie uprzedziłam jej wcześniej o naszych odwiedzinach.
– To długa opowieść, mamuś – powiedziałam. – Wyjaśnię ci to dokładnie, ale nie teraz. W tym momencie muszę się zająć czymś pilnym. Zaopiekujesz się Emilką? Wrócę po obiedzie.
Czas skończyć z apatią
Uznałam, że lepiej na razie nie zdradzać mamie całej prawdy o kłopotach, z którymi się borykam. Mogłoby ją to zbyt mocno wystraszyć. Zdecydowałam więc najpierw skorzystać z pomocy medycznej, a dopiero później przeprowadzić z nią szczerą rozmowę. Kiedy wróciłam z wizyty u lekarza, wyjawiłam jej prawdę o rozwodzie i utracie pracy. Wiadomość ta bardzo nią wstrząsnęła.
– Skarbie, dlaczego nie wspomniałaś wcześniej, że masz takie problemy? Na pewno bym ci pomogła.
– Chyba potrzebowałam czasu, żeby to sobie poukładać w głowie, mamuś – odparłam.
Dotarło do mnie, że ani ja, ani moja córeczka nie powinnyśmy tak żyć i że stać mnie na to, żeby zapewnić Emilce lepsze warunki. Odłożyłam trochę pieniędzy, ale nie miałam zamiaru odpuszczać mężowi podczas rozwodu. Ten drań już wystarczająco nadszarpnął moje zdrowie.
Kilka dni po badaniu zadzwonili do mnie ponownie z przychodni, mówiąc że to nic poważnego. Wtedy odetchnęłam z ulgą. Byłam taka szczęśliwa! Dotarło do mnie, że to tak naprawdę początek nowego rozdziału w moim życiu.
Znalazłam mieszkanie dla siebie i mojej córeczki Emilki, a potem złożyłam pozew rozwodowy. Zaskakujące było to, że mąż w ogóle o mnie nie zabiegał i nie próbował mnie przy sobie zatrzymać. Tylko raz stwierdził z satysfakcją, że bez niego sobie nie poradzę. Ja natomiast, ku własnemu zdziwieniu, ze stoickim spokojem spojrzałam mu prosto w oczy i odparłam, że odchodzę właśnie po to, żeby nie przepaść razem z nim.
W końcu fortuna się do mnie uśmiechnęła!
Zamknęłam trudny rozdział w moim życiu. Wiedziała, że nie mogę stać w miejscu i przede wszystkim muszę znaleźć pracę. I nagle, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, los sam postanowił mnie obdarować swoją przychylnością. Moja kumpela ze szkoły gastronomicznej, Iwona, zadzwoniła, żeby dowiedzieć się, co u mnie oraz spytać, czy nie miałabym ochoty rozkręcić z nią jakiegoś interesu.
– Biznes? Nie mam o tym bladego pojęcia – odparłam zaskoczona jego propozycją.
– Za to ja mam. Ty z kolei doskonale radzisz sobie z prowadzeniem kawiarni. Od zawsze piekłaś przepyszne ciasta i masz świetne podejście do klientów. No i jesteś prawdziwą specjalistką od faktur.
– To faktury mogę co najwyżej wystawiać na naszą firmę! – parsknęłam śmiechem.
Pomyślałam sobie, że telefon od Iwonki akurat teraz to nie może być przypadek. To na pewno jakiś sygnał od losu. Powiedziałam ok i sporą część kasy, którą dostałam przy podziale majątku, postanowiłam zainwestować w nowe przedsięwzięcie biznesowe.
Opłacało się! Biznes w ekspresowym tempie osiągnął sukces, a przy okazji daje nam ogromną radość i poczucie spełnienia. Wreszcie razem z Emilką cieszymy się spokojem w naszym domu, wolnym od agresji i przemocy, a wypełnionym po brzegi miłością. Mimo że bywa czasami ciężko, gdy jesteśmy tylko we dwie, to mamy świadomość, że zawsze możemy na sobie polegać i liczyć na wzajemne wsparcie.
Barbara, 34 lata
Czytaj także:
„Mąż stawał na głowie, by ugościć nową dziewczynę syna. Tak się postarał, że prawie zrobił jej dziecko”
„Mąż odszedł do kochanki, więc ja też chciałam się zabawić. Upojne chwile spędziłam z żonatym bratem przyjaciółki”
„Znalazłem na ulicy kupon z totolotka. Ktoś miał ogromnego pecha, a ja zyskałem kupę kasy przez przypadek”