„Mąż miał mnie za darmozjada, więc zażądał rozwodu. Myślał, że będę za nim płakać, a ja śmiałam mu się prosto w twarz”

zadowolona kobieta fot. Getty Images, Klaus Vedfelt
„– Chyba sobie kpisz! Przez te wszystkie lata to ja harowałem za dwóch. Ty tylko brylowałaś w dostatku i szastałaś kasą, którą ja przynosiłem do domu. Powinnaś mi podziękować, że tyle czasu pozwalałem sobie na to, żebyś na mnie żerowała!”.
/ 18.07.2024 20:00
zadowolona kobieta fot. Getty Images, Klaus Vedfelt

Od czasu, gdy wyszłam za mąż, stałam się typową panią domu, ale na początku naszego związku nie miałam z tym problemu. Mojego męża, Bartosza, spotkałam na samym początku studiów. Już wtedy snuł wizje o prowadzeniu własnej działalności i zarabianiu sporych pieniędzy. On jednak trzymał się tego kurczowo, analizował zagrożenia, a nawet dobierał znajomych pod kątem potencjalnych korzyści...

Pasował mi taki układ

– Nie ma potrzeby, żebyś ty musiała pracować, skarbie – zapewniał mnie. – Uwierz mi, zaopiekuję się tobą. Staniesz się moją królową.

Na jego słowa reagowałam uśmiechem, potakiwałam, choć nie do końca dawałam temu wiarę. Niedługo po zakończeniu studiów założył pierwszą działalność, następnie drugą, a później wszedł we współpracę i razem ze wspólnikiem stworzyli sieć lokali gastronomicznych.

Praca nie była mi potrzebna. Stanęliśmy na ślubnym kobiercu, w ogóle nie oszczędzając na przyjęciu weselnym. Moi rodzice cieszyli się, że ich córka znalazła zaradnego faceta. Mnie także się to podobało. Moje kumpele po studiach wyjeżdżały za granicę, żeby było im łatwiej finansowo. Ja natomiast mogłam godzinami wertować pisma i dekorować nasze mieszkanie, za które zapłaciliśmy gotówką. Nie musiałam też główkować nad tym, gdzie polecimy na letni wypoczynek.

Budowę domu zaczęliśmy trzy lata po ślubie. Zależało nam na cichym miejscu z dala od miejskiego zgiełku, ale jednocześnie w niedalekiej odległości od miasta. Już wtedy myśleliśmy przyszłościowo o dzieciach, które planowaliśmy, gdy już nacieszymy się sobą. Fakt, Bartek żył pracą, często go nie było, ale kiedy wracał do domu, nie mogliśmy się od siebie oderwać.

Nie mogłam zajść w ciążę

Czas pędził nieubłaganie, a ja z braku innych zajęć postanowiłam podjąć naukę na studiach podyplomowych, zaliczyłam w międzyczasie szkolenie z manicure, bukieciarstwa i zdobienia tkanin metodą batikową. Kiedy skończyłam trzydzieści pięć lat, stwierdziłam, że nie ma sensu dłużej odkładać decyzji o dziecku. Mieszkaliśmy w dużym domu z przydomowym ogródkiem, w garażu trzy auta, a Bartek prowadził biznesy, które rzadko wymagały jego bezpośredniej obecności i nadzoru, bo zatrudniał do tego pracowników.

Nie musieliśmy oszczędzać, ale Bartek, który już nie pałał do mnie gorącym uczuciem jak kiedyś, reagował obojętnie na moje plany.

– Dobra, skoro masz ochotę zostać mamą… – westchnął zrezygnowany.

– Nie zamierzam udawać mamy. Marzę o stworzeniu prawdziwej, kochającej rodziny – wyjaśniłam. – O maleństwie, które połączy nas dwoje, które obdarzymy miłością, troską, wychowamy i któremu pokażemy świat… Ty tego nie pragniesz?

– Szczerze mówiąc, nie myślałem nad tym, ale chyba mówisz z sensem, przekazanie genów, przedłużenie rodu…

Liczyło się, że mój partner dał zielone światło temu pomysłowi. Tu dopiero zaczęły się wyzwania. Próby zajścia w ciążę nie były ekscytujące, jak można by przypuszczać – uprawianie miłości według ustalonego z góry grafiku to zupełnie inna para kaloszy niż spontaniczne igraszki. Najbardziej frustrujące było to, że nasze wysiłki nie przynosiły rezultatów.

Każda kolejna miesiączka niszczyła moje plany i nadzieje. Odbijałam się od specjalisty do specjalisty, poddawałam różnym badaniom, łykałam witaminy, tabletki, przyjmowałam nawet zastrzyki. W końcu się powiodło. Raz, drugi, trzeci. Niestety, nie doniosłam żadnej z tych ciąż. Wszystkie kończyły się po dwóch lub trzech miesiącach. Nawet zapłodnienie pozaustrojowe nie pomogło. Mąż stracił zapał zarówno do starań o dziecko, jak i do naszego związku. Widziałam to wszystko w ciemnych barwach.

Nie miałam ani pracy, ani pieniędzy

Byłam na skraju załamania. Marzyłam o dzieciach, o dużej szczęśliwej rodzinie, ale medycy tylko bezradnie rozkładali ręce. Mało tego, mój partner, zamiast służyć mi oparciem, z każdym dniem stawał się coraz bardziej chłodny, odległy i zamknięty w sobie. Aż w końcu powiedział mi bez ogródek, że chce się ze mną rozwieść.

– Spotkałem na swojej drodze kogoś, kto da mi dziecko...

– Tylko że...

Podniósł dłoń, więc zamilkłam.

– Marzę o dziecku, o kimś, kto będzie kontynuował mój ród, a jeśli ty nie jesteś w stanie mi tego dać, nie widzę dla ciebie miejsca w moim życiu – oznajmił chłodno. – Nie sprawdzasz się ani jako ładny dodatek, ani jako kochanka, ani jako matka mojego dziecka.

– Skarbie, co ty mówisz? Dlaczego się tak do mnie zwracasz, tak okropnie ze mną rozmawiasz? Czyżbyś… czyżbyś przestał mnie już kochać?

– Daj spokój, Bożena… – skrzywił usta w szyderczym grymasie. – Nie rób z siebie pośmiewiska i daruj sobie te żale i teatralne sceny. Masz czas do końca miesiąca, żeby się wyprowadzić. Poem wprowadzi się tutaj Klaudia. Jest w ciąży, będziemy mieli dziecko.

Czułam, jakby moje serce pokruszyło się na drobne kawałeczki, a całe życie legło w gruzach. Zamiast potraktować patelnią faceta, który pozbywał się mnie z życia i z naszego gniazdka niczym niepotrzebnych gratów, pakowałam w pośpiechu rzeczy, połykając łzy i głowiąc się, co mam teraz ze sobą zrobić.

Czyżby czekał mnie powrót do domu rodzinnego z opuszczoną głową i wysłuchiwanie ciągłych narzekań rodziców? Nie miałam pojęcia, co się ze mną stanie, jak to przeżyję, z czego będę się utrzymywała, skoro od czasu ukończenia uczelni nie spędziłam w pracy nawet jednego dnia? Na dodatek mój mąż, który lada moment będzie już byłym, nie miał zamiaru oddać mi choćby części tego, co zarobił w trakcie naszego małżeństwa.

– Chyba sobie kpisz! Przez te wszystkie lata to ja harowałem za dwóch. Ty tylko brylowałaś w dostatku i szastałaś kasą, którą ja przynosiłem do domu. Powinnaś mi podziękować, że tyle czasu pozwalałem sobie na to, żebyś na mnie żerowała! Teraz pora podwinąć rękawy i ruszyć do roboty, królewno. Jestem bardzo ciekawy, jak sobie poradzisz beze mnie. Myślisz, że złapiesz nowego kasiastego partnera? – zakpił. – No to lepiej się pospiesz, bo ani twoja buzia ani figura już nie wyglądają tak, jak przed laty. Przekwitasz w oczach, więc z każdym dniem będzie ci trudniej kogoś do siebie przyciągnąć.

Niewiele mogłam ugrać

Chyba przegapiłam moment, w którym Bartek zmienił się w takiego gbura. Jakim cudem nic nie zauważyłam? Czyżby dlatego, że cała moja uwaga skupiona była na próbach zajścia w ciążę? A może po prostu udawałam, że nie widzę jego chamstwa i prostactwa? W końcu to on zarabiał pieniądze, a ja z nich korzystałam, nie mogąc mu nawet dać potomka. Byłam kompletnie bezużyteczna. Wieści od adwokata nie napawały optymizmem.

– Porozumieliście się, że nie będzie pani pracować, ale ciężko będzie to pokazać w dowodach. W teorii powinna pani dostać pół wspólnego majątku oraz pieniądze w ramach alimentów, kiedy udowodnimy, że to całkowicie jego wina, że wasz związek się rozpadł. W praktyce jest tak, że sędziowie różnie na to patrzą. Na pewno coś ugramy, ale już czuję, że będzie ciężko. Ten mężczyzna wyciągnie przeciw pani najcięższe argumenty i ukryje większość pieniędzy. Tak czy siak, czeka panią długa walka. I droga, niestety.

Brakowało mi chęci, siły i czasu na zajęcie się tym tematem, a pieniędzy to już w ogóle, ponieważ z dnia na dzień Bartek zablokował mi dostęp do wszystkich naszych kont. Zabrakło mi również sił, żeby o cokolwiek walczyć, bo tak naprawdę wiedziałam, że to on ma rację. Już od jakiegoś czasu nie pasowała mi rola kobiety, która jest tylko pięknym dodatkiem do męża.

Koleżanki ostrzegały mnie, abym pomyślała o zabezpieczeniu siebie, przyszłościowo – bo życie bywa nieprzewidywalne. Radziły, żebym zgromadziła trochę forsy na osobistym rachunku bankowym, tak abym nie była całkowicie zależna od dobrej woli małżonka. Ja zaś lekceważyłam ich przestrogi, bo wydawało mi się niepojęte, żeby Bartek mógł mnie ot tak po prostu zostawić samą sobie.

Pod swoje skrzydła wzięła mnie kumpela, ta, która zawsze mówiła, że kobieta nie potrzebuje faceta. Dała mi własny kąt na parę tygodni, bym mogła ogarnąć swoje życie, ale... Nie widziałam żadnego światełka w tunelu, żadnych perspektyw. Nie miałam pracy ani kasy. Jedyne, co mi zostało, to trochę ciuchów w walizkach i kilka cennych błyskotek, które mogłam sprzedać, żeby mieć na prawnika oraz jedzenie.

– Dość już tego rozczulania się nad własnym losem! – skarciła mnie w końcu koleżanka. – Obudź się, kobieto, i udowodnij temu draniowi, do czego jesteś zdolna. Dziękuj niebiosom, że nie masz z nim dziecka. Jesteś zdrowa, masz wykształcenie i brak odpowiedzialności za dziecko. Do roboty! – mówiła brutalnie szczerze i trafiła w samo sedno.

Wysłałam swoje aplikacje do wielu firm. Po jakimś czasie udało mi się zdobyć posadę w szkole, gdzie opiekowałam się dziećmi po lekcjach. W końcu miałam wykształcenie w tym kierunku. Ciężko mi było pojąć, jak inni dają radę utrzymać bliskich, mając tak kiepskie dochody. Kiedyś za te pieniądze ledwo kupiłabym rzeczy w drogerii. Nie miałam jednak wyboru. Co ciekawe, z czasem ta praca zaczęła mi się podobać.

Miałam szansę się rozwijać

Przydały mi się też zdobyte na kursach umiejętności z rękodzieła. Dzięki nim mogłam organizować dla dzieci warsztaty. Kiedyś, gdy jedna z mam przyszła po swoją pociechę, podsunęła mi interesującą sugestię:

– Czy nie rozważała pani możliwości zawodowego prowadzenia takich warsztatów? Podobno cieszą się one sporą popularnością i da się z tego nieźle żyć… Pani talent tu, w świetlicy, po prostu się marnuje.

A czy ja zastanawiałam się nad prowadzeniem takich szkoleń? Jasne! Bardzo lubię przekazywać innym wiedzę, którą mam, ale jednocześnie trochę się tego bałam. Brakowało mi pieniędzy na rozpoczęcie działalności, a do tego stresowały mnie podatki, składki ZUS i inne tego typu wydatki.

Kiedyś natknęłam się na stronę w sieci, gdzie udostępnia się swoje kursy. Przy każdej opłaconej subskrypcji dostawało się jakąś część wpływu. Ruszyłam więc z nagrywaniem takich materiałów, na początku robiąc to nawet po kilkanaście podejść, aż w końcu wprawiłam się na tyle, by dopracować wszystko do perfekcji. No i zaczęły spływać do mnie zarobki.

Zaczęło się od drobnych kwot, a z czasem na moim koncie pojawiały się coraz pokaźniejsze sumy. Co miesiąc. Wrzucałam ciągle nowe filmiki i zdobywałam wiernych fanów, opłacających abonament, by mieć wgląd do kolejnych poradników. Uczyłam, jak tworzyć wzory na tkaninach metodą batiku, sposobów układania dekoracji na blacie stołu...

Ostatnio zebrałam się też na odwagę i zorganizowałam stacjonarne warsztaty malowania na tkaninie metodą batiku. Musiałam nawet zarezerwować w tym celu lokum. Chociaż na początku targały mną wątpliwości, jak to wszystko wyjdzie, to już po kilku godzinach okazało się, że koniecznie muszę stworzyć dodatkową listę chętnych na następny cykl spotkań. Wszystkie wolne miejsca rozeszły się bowiem niczym ciepłe bułeczki. Moje zajęcia cieszyły się ogromną popularnością, która wciąż rosła.

On nie nadaje się do związków

Mieszkańcy naszego miasteczka chętnie korzystali z takich atrakcji, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Przyszedł czas, że musiałam przeliczyć, ile godzin jestem w stanie przeznaczyć na warsztaty, bo dzień mógłby trwać dwa razy tyle, a ja i tak miałabym co robić. Zarabianie w ten sposób przynosiło mi dużo szczęścia i satysfakcji, ale wiązało się z coraz większym nakładem pracy i przygotowań, a przecież gdzieś musiałam znaleźć czas na odpoczynek.

Wciąż pracuję w szkolnej świetlicy. Dzieciaki mnie lubią, a ja przepadam za moimi podopiecznymi. To właśnie ta praca tchnęła we mnie nadzieję i dała wsparcie, gdy przechodziłam przez trudny rozwód. Dwa razy w tygodniu kręcę filmiki i publikuję je później w internecie, a raz w miesiącu prowadzę stacjonarne warsztaty. Mam zajęcie i mogę wieść spokojne życie.

Może nie tak luksusowe jak kiedyś, ale z sensem. Pieniądze tak naprawdę nie dają radości. Przestałam marnować czas na ciągłe bieganie po sklepach, szukając nowych par butów albo modnej kreacji. Teraz doceniam każdą chwilę, bo wiem, że każda z nich ma znaczenie.

Mój eks rozstał się z kolejną partnerką. Uwolniłam się z zastoju. Teraz znam swoją wartość i jestem świadoma, że dam radę nawet w trudniejszych warunkach, jeśli będę musiała. Nie jestem ani darmozjadem, ani beztalenciem. W moim przypadku bolesne na początku rozstanie z mężem nie okazało się klęską, lecz otworzyło drzwi do lepszego życia.

Bożena, 34 lata

Czytaj także:
„Tyrałam i cierpiałam, bo sukces ma swoją cenę. Gdy w końcu rzuciłam papierami, szef zaczął mi grozić”
„Mój mąż oczekuje braw, gdy posprząta nasz dom. Za chwilę dam królewiczowi szczotkę do wc i powiem, że to jego berło”
„Teściowa miała pretensje, że ciągle nie doczekała się wnuków. Jak chce bawić dzieci, to niech sama je sobie zrobi”

Redakcja poleca

REKLAMA