„Teściowa miała pretensje, że ciągle nie doczekała się wnuków. Jak chce bawić dzieci, to niech sama je sobie zrobi”

para z testem ciążowym fot. Getty Images, Anna Bizon
„– Ależ kochanie, to ważna sprawa. Jesteśmy już przecież w takim wieku, że powinniśmy myśleć o wnukach – kontynuowała, ignorując syna. – Pracujemy nad tym – odpowiedziałam spokojnie, chociaż w środku czułam, jak narasta we mnie złość. – Nie wszystko idzie tak, jak byśmy chcieli”.
/ 11.07.2024 16:00
para z testem ciążowym fot. Getty Images, Anna Bizon

Nasze małżeństwo trwało już dziesięć lat, a jednak wciąż brakowało w nim tego, na czym zależało nam najbardziej: dziecka. Z roku na rok nasze starania stawały się coraz bardziej gorączkowe. Tobiasz zawsze starał się być oparciem, ale oboje wiedzieliśmy, że nasza relacja jest wystawiona na ciężką próbę.

Brakowało nam tylko jednego

Nasze mieszkanie w centrum miasta było niewielkie, ale urządzone z miłością. Każdy kąt przypominał nam o wspólnych chwilach, które dzieliliśmy od lat. Jednak mimo tych wspomnień, czułam rosnącą pustkę. Odkąd pamiętam, marzyłam o dziecku. Zazdrościłam koleżankom, które przychodziły do pracy z nowinami o kolejnych ciążach, a ja wciąż tkwiłam w miejscu, odliczając dni między kolejnymi nieudanymi próbami.

Moje relacje z teściami były od zawsze napięte. Teresa, matka Tobiasza, nie ukrywała swojej dezaprobaty wobec mojego związku z jej synem. Irek, jego ojciec, trzymał się na uboczu, ale widziałam, że również miał swoje zdanie. Zawsze miałam wrażenie, że czują, jakbym była dla Tobiasza kulą u nogi. Ostatnio napięcie sięgnęło zenitu, gdy pożyczyliśmy od nich pieniądze na kosztowny zabieg in vitro. Zabieg, który zakończył się niepowodzeniem.

Jednak największym ciosem był dla mnie fakt, że Teresa zaczęła otwarcie mnie obwiniać. Każda rozmowa, każde spotkanie zamieniało się w przesłuchanie, podczas którego czułam się jak na sali sądowej. Często słyszałam, jak mówiła za plecami, że to przeze mnie nie mogą doczekać się wnuków. Tobiasz starał się mnie bronić, ale sam był równie przytłoczony. Nasze małżeństwo zaczynało pękać w szwach, a ja nie wiedziałam, jak długo jeszcze wytrzymam.

Nie miałam już siły

– Tobiasz, musimy porozmawiać – powiedziałam, gdy tylko przekroczył próg mieszkania. Jego zmęczone oczy szukały mojego wzroku, ale unikałam jego spojrzenia, bo bałam się, że zobaczę w nich to, samo co we własnych: bezradność i strach.

– Wiem, co chcesz powiedzieć – westchnął ciężko, odkładając teczkę na stół. – Znowu myślałaś o tym zabiegu, prawda?

Pokiwałam głową, a łzy zaczęły napływać mi do oczu.

Nie mogę przestać o tym myśleć. Wiesz, jak bardzo tego pragnę.
– Ja też – odpowiedział miękko, podchodząc bliżej i kładąc ręce na moich ramionach. – Ale musimy dać sobie trochę czasu. Próbować dalej, szukać innych rozwiązań...

– Co, jeśli nigdy nam się nie uda? Co, jeśli nigdy nie będziemy mieć dziecka?

Tobiasz zamilkł, a jego twarz przybrała wyraz pełen smutku i bezsilności. Wiedziałam, że cierpi tak samo jak ja, ale potrzebowałam, żeby to on był silny. Żeby to on miał odpowiedzi na pytania, które mnie dręczyły.

– Musimy wierzyć, że się uda. Inaczej to wszystko nie ma sensu – powiedział w końcu, przyciągając mnie do siebie i tuląc mocno. – Zawsze możemy spróbować jeszcze raz. Uzbieramy pieniądze, a jeśli trzeba, to znowu pożyczymy.

– Od twoich rodziców? – skrzywiłam się. – Oni już teraz mnie nienawidzą. Twoja matka daje mi odczuć, że to wszystko moja wina. A ja nie mam już siły z nią walczyć.

– Porozmawiam z nią. Nie pozwolę, żeby cię obwiniała – obiecał, ale wiedziałam, że te słowa niewiele zmienią. Teresa miała swoje zdanie i nic nie mogło jej przekonać, że to nie ja byłam problemem.

W takich chwilach czułam, że nasze małżeństwo jest na krawędzi. Wiedziałam, że Tobiasz mnie kocha, ale wiedziałam też, że cierpienie może nas zniszczyć, jeśli nie znajdziemy sposobu, aby sobie z nim poradzić.

– Musimy trzymać się razem – szepnął, jakby czytał moje myśli. – Inaczej nic nam się nie uda.

Przytuliłam się do niego mocniej, pragnąc uwierzyć, że rzeczywiście razem damy radę. Ale w głębi duszy czułam, że bez dziecka nic już nigdy nie będzie takie samo.

Jej pretensje nie miały końca

– O, jak miło, że wpadliście – powiedziała Teresa, otwierając drzwi.

Jej uśmiech był szeroki, ale w oczach błyszczała niechęć, którą tak dobrze znałam. Irek, jak zawsze, stał w tle, unikając kontaktu wzrokowego.

– Dzień dobry, mamo – Tobiasz odpowiedział, całując ją w policzek. Ja uśmiechnęłam się blado, próbując zachować spokój.

Weszliśmy do środka, gdzie na stole czekała kolacja. Wszystko wyglądało idealnie, ale wiedziałam, że ten wieczór może skończyć się źle. Już od samego początku czułam napięcie wiszące w powietrzu.

– Siadajcie, siadajcie – Teresa wskazała na krzesła. – Przygotowałam wasze ulubione potrawy.

– Dzięki, naprawdę nie trzeba było – Tobiasz próbował być miły, ale czułam, że i on jest spięty.

Rozmowa początkowo toczyła się wokół błahych tematów: pracy, pogody, planów na weekend. Ale wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, zanim Teresa zacznie swoje wywody.

– A jak tam wasze plany... rodzicielskie? – zapytała w końcu, patrząc na mnie z fałszywym uśmiechem.

– Mówiłem ci, że nie chcemy o tym rozmawiać – Tobiasz rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

– Ależ kochanie, to ważna sprawa. Jesteśmy już przecież w takim wieku, że powinniśmy myśleć o wnukach – kontynuowała, ignorując syna.

– Pracujemy nad tym – odpowiedziałam spokojnie, chociaż w środku czułam, jak narasta we mnie złość. – Nie wszystko idzie tak, jak byśmy chcieli.

Teresa westchnęła teatralnie, kręcąc głową.

– Tak, wiem, wiem – powiedziała z nieco protekcjonalnym tonem. – Po prostu martwię się o was. I o siebie, bo przecież chciałabym kiedyś zostać babcią.

Teść w końcu podniósł wzrok znad talerza.

– Może zostawmy ten temat na kiedy indziej, co? – zaproponował, ale Teresa tylko machnęła ręką.

– Nie. Myślę, że Martyna powinna przemyśleć swoją rolę w tej sytuacji.

To było jak policzek. Wpatrywałam się w nią, nie wierząc własnym uszom. Tobiasz wstał nagle od stołu, jego twarz była czerwona ze złości.

– Dość, mamo. Nie będziesz tak traktować Martyny. Nie pozwolę na to – jego głos drżał, ale nie ustępował.

Teresa wyglądała na zaskoczoną, ale nie ustąpiła.

– Przecież ja tylko chcę pomóc...

– Nie, nie chcesz. Chcesz tylko znaleźć winnego – przerwał jej, a potem spojrzał na mnie. – Chodź, Martyna, idziemy.

Wyszliśmy z domu bez słowa pożegnania. Na zewnątrz powietrze było chłodne, ale poczułam ulgę, że jesteśmy już z dala od tego domu.

– Przepraszam – powiedział cicho Tobiasz, gdy szliśmy do samochodu. – Nie powinienem cię tam zabierać.

– To nie twoja wina – odpowiedziałam, chociaż w głębi duszy czułam, że ten konflikt będzie miał poważne konsekwencje. – Ale dziękuję, że mnie broniłeś.

Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w milczeniu, oboje zagubieni we własnych myślach. Wiedziałam, że ten wieczór tylko pogorszył nasze relacje z teściami, a napięcie między mną a Teresą osiągnęło nowy poziom.

Winiłam się za wszystko

Po dramatycznej kłótni z teściami czułam, że muszę się od tego wszystkiego odciąć. Bez słowa wyszłam z domu, zostawiając Tobiasza, który próbował mnie zatrzymać. Chciałam pobyć sama, przemyśleć wszystko, co się wydarzyło.

Szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na mijających mnie ludzi. W końcu usiadłam na ławce w parku, próbując uspokoić oddech i powstrzymać łzy. Zastanawiałam się, czy naprawdę jestem taka bezwartościowa, jak to sugerowała Teresa. Czy rzeczywiście jestem winna całego naszego nieszczęścia?

– Musisz się pozbierać – szeptałam do siebie, ocierając policzki. – Nie możesz się poddać.

Patrzyłam na bawiące się dzieci, rodziny spacerujące po parku, i czułam ogromną pustkę. Pragnienie posiadania dziecka stawało się coraz bardziej palące, ale jednocześnie czułam się coraz bardziej zniechęcona.

– Czy to wszystko ma sens? – zastanawiałam się, próbując znaleźć w sobie choć odrobinę nadziei.

Myśl o tym, że moglibyśmy nigdy nie mieć dziecka, była nie do zniesienia. Wiedziałam, że Tobiasz cierpi tak samo jak ja, ale oboje byliśmy bezsilni.
Po dłuższym czasie spędzonym w samotności postanowiłam wrócić do domu. Gdy weszłam do mieszkania, Tobiasz czekał na mnie zmartwiony.

– Wszystko w porządku? – zapytał, podchodząc do mnie. Jego twarz wyrażała troskę i smutek.

– Potrzebowałam trochę czasu dla siebie – odpowiedziałam, starając się uśmiechnąć. – Przepraszam, że wyszłam tak nagle.

– Rozumiem. To wszystko jest takie trudne. Ale musimy być silni, razem – powiedział, obejmując mnie.

Wtuliłam się w niego, czując, że choćby nie wiem, co się działo, musimy stawić temu czoła wspólnie.

Musimy podjąć decyzję, co dalej – powiedziałam cicho. – Nie możemy tak żyć. To nas zniszczy.

– Masz rację. Spróbujmy znaleźć rozwiązanie.

Wiedzieliśmy, że czeka nas długa i trudna droga, ale wierzyliśmy, że razem damy radę.

Może adopcja będzie rozwiązaniem

Tego wieczoru, siedząc na kanapie, zaczęliśmy od rozmowy o naszych uczuciach. Była pełna emocji i łez, ale też pełna miłości i zrozumienia.

– Musimy być dla siebie wsparciem – zaczął Tobiasz, trzymając mnie za rękę. – Nie możemy pozwolić, żeby to nas zniszczyło.

– Wiem – odpowiedziałam, spoglądając mu w oczy. – Ale co dalej? Nie możemy ciągle walczyć z wiatrakami.

– Może powinniśmy spróbować in vitro jeszcze raz – zaproponował. – Albo zastanowić się nad adopcją.

– Adopcja... – zamyśliłam się. – To byłoby coś, nad czym warto się zastanowić. Ale to nie jest łatwa decyzja.

– Wiem, ale może warto spróbować? – zapytał Tobiasz. – Moglibyśmy dać miłość dziecku, które jej potrzebuje.

Przez kolejne dni rozmawialiśmy o różnych opcjach. Decyzja o adopcji stawała się coraz bardziej realna, choć wiedzieliśmy, że to również będzie trudna droga. Postanowiliśmy zacząć od zebrania informacji i rozmów z rodzinami, które przeszły przez ten proces.

Nasze rozmowy stały się bardziej konstruktywne, a relacja z Tobiaszem zyskała nową siłę. Wiedzieliśmy, że mamy przed sobą wyzwania, ale teraz mieliśmy cel, do którego dążyliśmy razem.

Jednak nasze plany nie spotkały się z aprobatą ze strony teściowej. Kiedy poinformowaliśmy ją o naszej decyzji, jej reakcja była bardziej niż chłodna.

– Adopcja? – zapytała z wyraźnym zdziwieniem i dezaprobatą. – A co z własnym dzieckiem? To nie to samo.

– Mamo, to nasza decyzja – odpowiedział stanowczo Tobiasz. – Chcemy dać miłość dziecku, które jej potrzebuje. To dla nas równie ważne, jak posiadanie własnego.

Teresa tylko pokręciła głową, a Irek milczał, jak zwykle unikając konfliktu.

– Czy ty naprawdę tego chcesz? – zapytała Teresa, patrząc na mnie z ukosa.

– Tak, to nasza wspólna decyzja – odpowiedziałam spokojnie. – I proszę, uszanuj ją.

Spotkanie zakończyło się bez większych kłótni, ale czułam, że relacje z teściami jeszcze długo będą niełatwe. Zaczęliśmy proces adopcyjny, który okazał się pełen wyzwań, ale i momentów radości. Każdy krok naprzód przynosił nowe nadzieje, a my czuliśmy, że nasza rodzina zbliża się do spełnienia marzeń.

Zostaliśmy rodzicami małego chłopca

Z biegiem miesięcy nasze życie zaczęło się zmieniać. Proces adopcyjny był pełen formalności, spotkań z pracownikami społecznymi i kursów przygotowawczych. Były chwile zwątpienia, ale każda przeszkoda pokonywana razem z Tobiaszem umacniała naszą więź. Teresa wciąż pozostawała chłodna, ale Irek zaczął okazywać nam wsparcie, choćby milczącą obecnością.

W końcu nadszedł dzień, na który czekaliśmy z utęsknieniem. Otrzymaliśmy wiadomość, że jest dziecko, które możemy poznać. Chłopiec miał trzy lata, na imię Janek. Już od pierwszego spotkania wiedzieliśmy, że jest naszym synem.

– Cześć, Janku. Jestem Martyna, a to Tobiasz – powiedziałam, klękając przed nim z uśmiechem. Chłopiec spojrzał na nas nieśmiało, ale w jego oczach pojawiła się ciekawość.

– Hej, mały – dodał Tobiasz, wyciągając rękę. Janek w końcu uścisnął ją, a ja poczułam, że wszystko zaczyna się układać.

Pierwsze tygodnie były pełne emocji, radości i łez. Janek wniósł do naszego domu nowe życie, a my uczyliśmy się jak być rodzicami. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania, ale i niezliczone chwile szczęścia. Nawet Teresa, choć nadal nie do końca przekonana, zaczęła akceptować naszą decyzję.

Pewnego wieczoru, po długim dniu spędzonym z Jankiem w parku, usiedliśmy z Tobiaszem na kanapie, patrząc, jak nasz syn spokojnie zasypia w swoim nowym pokoju.

– Myślisz, że wszystko się ułoży? – zapytałam cicho, trzymając Tobiasza za rękę.

– Wiem, że tak będzie – odpowiedział, całując mnie w czoło. – Przeszliśmy przez wiele, ale teraz mamy siebie i Janka. To jest najważniejsze.

Spojrzałam na naszego śpiącego syna i poczułam, że choć nasza droga była pełna trudności, warto było walczyć. Niezależnie od tego, co przyniesie przyszłość, wiedziałam, że razem z Tobiaszem i Jankiem jesteśmy w stanie stawić czoła wszystkiemu. Nasza rodzina może nie była idealna, ale była nasza. I to było dla mnie najważniejsze.

Martyna, 33 lata

Czytaj także:
„Mój mąż brzydził się córką, bo marzył o chłopcu. Ona go kochała, a on nie chciał jej dotknąć nawet kijem przez szmatę”
„Mąż okłamał mnie, że pojechał w delegację. Przez pomyłkę wysłał mi romantyczne selfie, bynajmniej nie z prezesem”
„Mąż twierdził, że moje hobby to strata czasu. Najlepiej jakbym nie ruszała się z domu i trenowała pilates przy garach”

Redakcja poleca

REKLAMA