Tegoroczne wakacje nad morzem niewiele miały wspólnego z prawdziwym wypoczynkiem. Zamiast delektować się wolnym czasem, korzystać z miejscowych rozrywek i cieszyć towarzystwem najbliższych, tylko się niepotrzebnie denerwowaliśmy. A wszystko to przez Pawła, czyli mojego męża, który dostał nagle jakiejś obsesji na punkcie oszczędzania. Szkoda, że tylko oszczędzał na wydatkach moich i dzieci, a nie swoich. Ale od początku…
Twierdził, że nie stać nas na zagraniczne wakacje
– W tym roku raczej nie uda się nam wysupłać kasy na zagraniczny wyjazd. Ceny poszły ostro w górę, a my nie mamy zbyt wiele oszczędności – powiedział Paweł przy obiedzie.
Był wtedy sam środek lutego, na dworze wiało i padał śnieg, dlatego ta jego nagła chęć omawiania wakacyjnych planów pomiędzy zupą ogórkową a ziemniakami i mielonym wydała mi się nieco dziwna.
No, ale cóż, skoro akurat tego dnia chciał dyskutować o wakacjach, podjęłam temat. Mimo że w kuchennym zlewie czekała na mnie góra naczyń do zmywania, bo jeszcze nie dorobiliśmy się zmywarki.
– Jak to? Dlaczego? Przecież mamy odłożone pieniądze z twojej ostatniej premii rocznej. A do lata na pewno wpadnie nam na konto jeszcze trochę kasy z moich tłumaczeń – powiedziałam zdziwiona tą jego nagłą chęcią oszczędzania.
Owszem, nie należeliśmy do jakichś bogaczy, ale powodziło się nam całkiem nieźle. Wprawdzie ja na razie zrezygnowałam z etatu nauczycielki angielskiego w podstawówce, bo Beatka – nasza pięcioletnia córcia – często chorowała i więcej nie chodziła do przedszkola, niż chodziła.
Ale koleżanka prowadząca biuro tłumaczeń podrzucała mi fajne zlecenia. A że miałam uprawnienia tłumacza przysięgłego, a mała potrafiła się zająć zabawą, zarabiałam nie najgorzej jak na około pół etatu, który wyrabiałam. Ba, moje wynagrodzenie często dorównywało nawet regularnej pensji, którą przed urlopem macierzyńskim miałam w szkole.
Paweł pracował w dużej firmie logistycznej i zarabiał całkiem nieźle. Do tego nie mieliśmy kredytu na mieszkanie, bo byliśmy tymi szczęściarzami, którzy otrzymali po babci całkiem ładne trzy pokoje w dobrej lokalizacji.
Dzięki temu dotychczas z powodzeniem mogliśmy pozwolić sobie na fajne wakacje. Jeszcze w czasach przed dziećmi dużo podróżowaliśmy po Europie, a podczas studiów często wędrowaliśmy z plecakiem po Azji. Po urodzeniu Kamila i – trzy lata później – Beatki – nieco przystopowaliśmy z wyjazdami. Ale rok temu byliśmy z dziećmi na wycieczce z biurem podróży w Grecji i było naprawdę super.
Teraz córcia była rok starsza i bardziej samodzielna, dlatego marzyły mi się jakieś fajne wakacje. Może Cypr albo Włochy? Bo na takie eskapady jak niegdyś we dwójkę dla dzieciaków było zdecydowanie za wcześniej. A tu nagle mój kochany mąż oznajmia mi w samym środku zimy, że nie stać nas na wakacje.
Byłam bardzo zaskoczona, ale dałam się przekonać argumentom Pawła. Twierdził, że jego firma właśnie przechodzi jakąś restrukturyzację i nic nie jest pewne.
– Teraz mogę dostawać tylko podstawę. Bez premii. A w przyszłości nie wiadomo, co będzie. Do tego ty masz tylko te niepewne zlecenia od Kaśki. Nie ma co szastać niepotrzebnie kasą – stwierdził, jakby wyjazd na urlop był jakąś fanaberią.
Postanowiłam zabrać dzieci nad polskie morze
W końcu jednak przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że rodzinne wakacje nad naszym polskim morzem dla dzieci mogą być równie udane jak zagraniczna podróż. Uświadomiłam sobie, że jeszcze nigdy nie byliśmy wspólnie nad Bałtykiem i wypadałoby pokazać maluchom rodzime atrakcje.
– Wiesz, coś na zasadzie „cudze chwalicie, swego nie znacie” – tłumaczyłam swojej siostrze, gdy wpadła w wolnej chwili na kawę i ciacho.
– Ale co, macie jakieś problemy finansowe? Bo wiesz, jak coś, to nie krępuj się prosić o pożyczkę – Anka uśmiechnęła się do mnie życzliwie, a ja uświadomiłam sobie, że na nią naprawdę zawsze mogę liczyć.
– Nie mamy problemów. Po prostu Paweł doszedł do wniosku, że warto nieco bardziej kontrolować wydatki, żeby odłożyć większą poduszkę finansową na nieprzewidziane sytuacje – odpowiedziałam słowami męża.
– Jasne, jasne. Jak uważacie. Zresztą, wakacje nad Bałtykiem też mogą okazać się świetne dla pięciolatki i ośmiolatka. Pamiętasz, jak same jeździłyśmy z rodzicami do tych domków kempingowych? Ciągłe kolejki do prysznica, spartańskie warunki, a my biegałyśmy i bawiłyśmy się super. Dotąd wspominam tą fasolkę z puszki, którą mama gotowała na kuchence turystycznej, spacery na plażę i gofry kupowane u tego gościa, który robił takie zabawne miny – po słowach siostry ja również z nostalgią wróciłam myślami do naszego dzieciństwa, które było naprawdę udane.
– Bardzo chciałabym, żeby moja ukochana dwójka również miała takie fajne wspomnienia z wyjazdów z rodzicami. Teraz jest czas, żeby je budować. Później, ani się obejrzymy, jak Kamil będzie wolał jechać z dziewczyną pod namiot, a Beatka stwierdzi, że wakacje z rodzicami to totalny obciach – podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z Anką.
Siostra wybuchła tylko śmiechem, twierdząc, że do tego to jeszcze dobre kilka lat musi upłynąć
Noclegi zarezerwował w obskurnym pensjonacie
Czas do wakacji minął nam błyskawicznie. Najpierw było zakończenie roku w szkole Kamila, później czekaliśmy tylko na urlop mojego męża. Już dawno zarezerwowaliśmy noclegi w jakimś przytulnym pensjonacie. To znaczy, Paweł je zarezerwował. Mnie pokazał jedynie zdjęcia i przeczytał opis, że to miejsce przyjazne dla dzieci. Z dużym placem zabaw w ogrodzie, trampolinami, huśtawkami, piaskownicą i salą zabaw wewnątrz budynku. I już w pierwszej połowie lipca wyruszyliśmy na wymarzone dwa tygodnie słodkiego odpoczynku.
Ponoć ceny były promocyjne, czego mąż nie zapomniał podkreślić. Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież na te dwa tygodnie w Polsce to chyba nas jest stać. Zwłaszcza, że Paweł ostatnio zapisał się na drogi kurs spadochronowy i kupił profesjonalny ekwipunek potrzebny na zajęcia.
Zauważyłam też, że jego kolekcja wędek ostatnio bardzo się wzbogaciła, a na początku czerwca wymienił telefon na nowy. Twierdził, że to jakiś tani model, ale nie byłam tego taka pewna, dlatego sprawdziłam. Kosztował bagatela… pięć tysięcy. Czy był więc sens oszczędzać na wakacjach, a jednocześnie kupować drogie gadżety?
Już wtedy to wszystko wydało mi się podejrzane, ale machnęłam ręką i nic się nie odzywałam. Uznałam, że wakacje nad morzem i tak mogą być udane, więc nie ma co się niepotrzebnie kłócić.
Paweł dostał urlop, ja także przestałam brać zlecenia na tłumaczenia. Chciałam całkowicie się odciąć. Zresetować, odpocząć i poświęcić czas tylko najbliższym.
Na miejscu okazało się, że wcale nie jest tak sielsko, jak mi się wydawało. Ten kameralny pensjonat dla rodzin z dziećmi, nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia. Widać było, że budynek czasy świetności ma już dawno za sobą. Odrapane ściany, ciasny hol z jakąś prowizoryczną recepcją, pokój naprawdę skromny, łazienka pozostawiała wiele do życzenia.
Postanowiłam jednak nie robić awantury.
„I tak będziemy większość czasu spędzać na zewnątrz. Tutaj będziemy przychodzić tylko się wykąpać i spać” – myślałam naiwnie.
Jedzenie na miejscu było okropne
Okazało się, że Paweł wykupił noclegi ze śniadaniem i obiadami. I w żaden sposób nie chciał zrezygnować z tych zapłaconych posiłków. A one były tak naprawdę loterią. Owszem, czasami zdarzyła się smaczna jajecznica rano czy fajny obiad z domowymi pierogami. Jednak były też frytki smażone w jakimś starym oleju, wątpliwej jakości surówka i ryba czy kotlet, w których więcej było tłustej panierki niż prawdziwego mięsa.
Gdy akurat byliśmy na wycieczce w pobliskim miasteczku, postanowiłam, że nie będziemy wracać do naszego pensjonatu na obiad.
– Zjemy coś pysznego na miejscu – powiedziałam do dzieciaków i zobaczyłam, że ich buzie aż się rozjaśniają. – Dzisiaj wy wybieracie. Co wolicie: frytki z rybą, wasze ulubione filety z kurczaka? A może macie ochotę na pizzę? Uznajmy, że wszystko jest dozwolone – dodałam.
A co? Niech dzieciaki też zaszaleją! W końcu są na wakacjach i czasami może być niezdrowo. Jednak męża mój pomysł strasznie zdenerwował.
– Po co płacić krocie za byle co w restauracji zdzierającej z turystów, jak w pensjonacie mamy wykupione dobre domowe obiady – wtrącił się, a mnie na myśl o smaku tych jego porządnych obiadów chciało się śmiać.
W końcu ustąpił, ale cały czas strofował dzieci, żeby czasami nie zamówiły czegoś za drogiego. Na widok tego, że planuję wypić mrożoną kawę ze wszystkimi dodatkami niemal nie dostał zawału.
Żałował dzieciom pieniędzy nawet na lody
I właśnie tak wyglądały całe nasze wakacje. Paweł cały czas trząsł się nad wydatkami i psuł dzieciom dobrą zabawę. Żałował im nawet kasy na napoje czy lody! Twierdził, że w tych budkach koło plaży ceny ich ulubionych świderków są z kosmosu. Owszem, nie były najtańsze. No ale, litości. To przecież wakacje i dzieciaki mogą trochę zaszaleć.
Jednak do ich ojca to nie docierało. O zabawkach i pamiątkach nie mogło być mowy. Nawet ceny biletów atrakcji przeliczał i twierdził, że lepiej siedzieć cały dzień na plaży niż chodzić po parkach rozrywki. Naprawdę zepsuł nam tą swoją absurdalną oszczędnością całą radość z wakacji.
A najgorsze było to, że oszczędzał głównie na dzieciach. Gdy pewnego dnia wieczorem wyszliśmy sami, bo dla dzieci była zorganizowana w pensjonacie impreza z animatorką, zamówił drogie drinki w restauracji. Do tego podczas naszej wycieczki wynalazł jakiś sklep wędkarski i znowu nakupił kolejnych gadżetów do swoje kolekcji. Jakieś dziwne przynęty czy zanęty.
Zepsuł nam wakacje, a sam kupił drogi zestaw
Fala goryczy przelała się jednak po powrocie do domu. Otóż, jego siostra przywiozła paczkę, którą zostawił u nich kurier. A tam był.. sprzęt do nurkowania.
– Co to niby jest!? – zaczęłam krzyczeć, bo już całkowicie straciłam cierpliwość.
– Oj tam, nic takiego, zapomniałem ci powiedzieć, że we wrześniu planujemy wypad z chłopakami z pracy na nurkowanie w Egipcie – odpowiedział jakby nigdy nic.
O nie, tak to nie będzie! Teraz mamy ciche dni, a ja postanowiłam, że dam mężowi nauczkę. Kto to widział, żeby ojciec oszczędzał na dzieciach i psuł im wakacje tylko po to, żeby wydawać na siebie i samemu świetnie się bawić? Już zaplanowałam zemstę. A zacznę ją od jutrzejszego śniadania. Dostanie na talerzu jedynie sucharki. W końcu u nas krucho z kasą i musimy oszczędzać, prawda?
A później? Później planuję po cichu wyciągnąć pieniądze z naszego konta oszczędnościowego i jechać na fajne wakacje razem z dzieciakami, Anką i jej córką. Bez męża. Bo zdaje się, że to właśnie tę odłożoną kasę planował wydać na to nurkowanie w Egipcie. Ale nie ze mną takie numery.
Zuzanna, 38 lat
Czytaj także:
„Wakacyjny wyjazd z teściami nad morze otworzył mi oczy. Bałam się ich, a najgorsze wyszło z mojego męża”
„Wakacje na Kanarach miały pokazać nam raj, a otworzyły małżeńskie piekło. Gdy mąż był z kochanką, ja nie byłam gorsza”
„Mój mąż to cwany pieczeniarz. Ożenił się ze mną dla kasy, a teraz podlizuje się o każdy marny grosz”