Chociaż przed ślubem Jacek zapewniał mnie, że będę z nim miała jak w niebie, nie potrzebował dużo czasu, żeby pokazać swoje prawdziwe oblicze.
Myślał, że będzie mną rządził
Na początku snuł przede mną wizje bezpieczeństwa i dobrobytu. Obiecywał, że nigdy nie będę musiała pracować i że zapewni mi wszystko, czego tylko mogłabym potrzebować. Uległam tej wizji: wydawała mi się być taka męska, rycerska i opiekuńcza.
Niestety, szybko okazało się, że mąż po prostu chciał mnie zniewolić i zapewnić sobie władzę absolutną. Zaczęło się od wymagań, a te stawały się coraz bardziej wyśrubowane: obiad codziennie o tej samej porze, za każdym razem inny, złożony z dwóch dań.
– Jacek, ale kiedy ja to miałam zrobić? Moja doba trwa tyle, co twoja – chichotałam najpierw, próbując obrócić całą sytuację w żart, choć stawała się coraz bardziej nieprzyjemna.
– No, ja chyba mam w swojej dobie znacznie więcej obowiązków... Ty przecież nie pracujesz – wypomniał mi obcesowo.
Wytykał mi błędy
To było jakieś cztery miesiące po ślubie. Za pierwszym razem zrzuciłam to na karb przemęczenia, stresu. Przekonywałam samą siebie, że w normalnych warunkach nigdy by się tak do mnie nie odezwał. A jednak, takie sytuacje coraz częściej się powtarzały.
Coraz częściej wypunktowywał mi najdrobniejsze rzekome błędy w prowadzeniu domu, czepiał się każdej niesprzątniętej rzeczy, zarzucał obowiązkami, które często obejmowały zwyczajne wyręczanie go ze wszystkiego, z czego tylko się dało. Na przykład? Odbieranie prania, załatwianie sprawunków jego matki, umawianie i ogarnianie jego wizyt lekarskich, fryzjerów...
Byłam jak robot od wszystkiego
Generalnie, robiłam za gosposię, kucharkę, asystentkę i konsjerża w jednym. I oczekiwał ode mnie perfekcji, bo każdy drobiazg, niedokładność czy zwyczajne przeciążenie traktował jak obrazę i powód, żeby po raz kolejny wypominać mi, że nie zarabiam na dom i jestem generalnie bezużyteczna.
– Utrzymuję cię, żyjesz jak księżniczka, a ty nawet jednej sprawy nie możesz załatwić? – wytykał mi.
Na początku płakałam i dawałam się wpędzić w poczucie winy, chociaż bynajmniej nie żyłam jak księżniczka – miałam dużo więcej roboty niż moje wszystkie pracujące przyjaciółki, nawet te z dziećmi! Jacek zawsze jednak potrafił obrócić argumentację tak, żebym to ja go przepraszała, a nie odwrotnie. I tak to działało przez kolejny rok, podczas którego zaczęłam dochodzić do skraju własnych możliwości.
Nie miałam wsparcia
Gdy zdarzyło mi się wyznać mamie, jak wygląda moja codzienność, nie potraktowała mnie poważnie.
– Paulinka, pracować nie musisz, pieniędzy ci nie wydziela, nie pije, nie bije cię... Naprawdę mogłaś trafić gorzej – bagatelizowała.
Wtedy utwierdziłam się w przekonaniu, że nieszczególnie mogę liczyć na wsparcie. Dlatego nikomu już więcej nie powiedziałam, że mąż zwyczajnie znęca się nade mną psychicznie i szantażuje emocjonalnie.
Faktycznie, Jacek nigdy nie był wobec mnie fizycznie agresywny, nigdy nawet nie złapał mnie mocniej za nadgarstek, nie popchnął. Nie rzucał też przedmiotami we wściekłości, nie trzaskał drzwiami. Ta jego furia była jakaś taka... zimna. I pełna szyderstwa. Ale to chyba było dla mnie najcięższe. Czułam się, jakbym była kimś gorszym, niewartym szacunku, miłości – najpierw w małżeństwie, a potem generalnie, jako człowiek.
Może dlatego tyle czasu zajęło mi podjęcie decyzji o znalezieniu sobie pracy. A może po części dlatego, że bałam się powiedzieć mężowi o tym, że chcę się nieco uniezależnić? Przecież właśnie ta zależność była dla niego najważniejsza. Tak czy inaczej, po kolejnym roku upokorzeń, postanowiłam, że czas znaleźć pracę. Zatrudniłam się jako bibliotekarka. Jackowi powiedziałam o nowej pracy dopiero, gdy już podpisałam umowę i miałam rozpocząć pełnienie swoich obowiązków.
Drwił ze mnie
Oczywiście, prawidłowo przewidziałam jego reakcję. Najpierw zaczął wyrzucać mi, że nie doceniam wszystkiego, co dla mnie robi i tego, jakie wygodne życie mi podarował. Ale gdy pozostawałam nieugięta, wobec takich argumentów, przerzucił się na szyderstwa.
– I ile ty tam będziesz zarabiać? Na papier toaletowy wystarczy? Naprawdę warto się upokarzać za takie marne grosze? – pytał, patrząc na mnie z politowaniem.
– Nie wydaje mi się, żebym się upokarzała. Przecież żadna praca nie hańbi, a ta do niegodnych nie należy – odparłam dumnie.
– I po co ci te pieniądze? Przecież masz wszystko, czego potrzebujesz. Czego więcej byś chciała?
– Chciałabym móc uzbierać coś w razie, gdyby rodzice potrzebowali kiedyś pomocy. Albo zwyczajnie na coś ładnego dla siebie, czym nie chciałabym cię obciążać. Nigdy nie trwoniłam twoich pieniędzy, szanuję, że ciężko na nie pracujesz, ale czasem marzy mi się coś droższego – odpowiedziałam, przemycając do wypowiedzi ukrytą pochwałę dla jego ciężkiej pracy.
– A idź sobie do tej roboty. To tylko pół etatu, więc domem i tak zdążysz się zająć – machnął ręką, podkreślając jednak, że do moich „prawdziwych” obowiązków nadal należy bycie kurą domową. – Tylko nie płacz mi potem, jak się napracujesz, a ten marnej pensji wystarczy ci ledwo na papier toaletowy i najtańszą szynkę.
Lubiłam tę pracę
Odetchnęłam z ulgą. Nie spodziewałam się, że mąż zapała entuzjazmem na wieść o mojej pracy, o dumie już nie wspominając. Wystarczało mi, że nie zrobił wielkiej awantury i nie zabronił mi pracować, ubierając groźby w kolejny szantaż emocjonalny.
Oczywiście, Jacek zachowywał się tak, jakby moja praca nie istniała. Nigdy o nią nie pytał, nie interesowało go, co robię i czy mi się to podoba. A mnie podobało się coraz bardziej. Pracowałam pilnie i chętnie, więc dość szybko dostałam podwyżkę i dodatkowo płatne zlecenia do wykonywania po godzinach. Było mi ciężko godzić je z domowymi obowiązkami, wobec których mąż nadal miał dość wysokie wymagania, więc często zdarzało mi się zarywać noce, aby tylko wszystko dopiąć i nie wzbudzać w nim irytacji.
Poczułam się niezależna
Z pierwszej pensji kupiłam sobie porządne, ale i nieco ekstrawaganckie buty i dwie sukienki. Ale już drugiej nie miałam ochoty przepuszczać. I tak kwota na moim, dotychczas prawie nieużywanym, koncie stale rosła – zwłaszcza gdy doliczono do niej podwyżki i dodatkowe zlecenia.
A ja po raz pierwszy poczułam zew cudownej wolności, którą dawała finansowa niezależność. I wtedy w mojej głowie zakiełkowała myśl: „a co gdybym odeszła?”. Nagle zaczęłam do siebie dopuszczać wszystkie myśli, które wcześniej wypierałam, bo czułam, że nie mam wyboru.
Nie pozwalałam sobie na roztkliwianie się nad sobą i rozmyślanie nad skalą nieszczęścia, które odczuwałam w małżeństwie. Zaciskałam zęby i parłam dalej, bo przecież Jacek mnie utrzymywał. Ale gdy moje oszczędności zaczęły się pomnażać, a z biblioteki coraz częściej otrzymywałam propozycje przejścia na pełen etat, zaczęłam poważnie rozważać rozwód.
Już go nie potrzebuję!
W końcu zaczęłam planować swoją decyzję o odejściu w coraz większych detalach. Szacowałam, ile dokładnie pieniędzy będę potrzebować, aby mieć coś na tzw. czarną godzinę. Ile może mnie kosztować utrzymanie mieszkania, które, na szczęście, Jacek kupił już po naszym ślubie, co oznaczało, że należało w połowie do mnie. Wiedziałam, że jest duża szansa, że mąż będzie chciał się na mnie mścić i ze wszystkich sił utrudniać mi uniezależnienie się od niego, ale pieniądze, samodzielnie zarobione, odłożone na koncie, sprawiały, że czułam się coraz bardziej spokojna i pewna siebie.
W końcu, po solidnym uzupełnieniu konta oszczędnościowego, postanowiłam, że potrzebuję jeszcze dodatkowych funduszy na dobrego prawnika. Myślę, że uzbieranie bezpiecznej kwoty powinno mi zająć jeszcze ze trzy miesiące. A potem? Mogę wystawić Jackowi walizki za drzwi i poinformować, żeby od teraz ma się ze mną kontaktować tylko przez adwokata.
I przyznam szczerze, ta perspektywa, choć dalej budzi we mnie pewien lęk, napawa mnie też coraz większą ekscytacją. Bo nie sądzę, żeby mąż spodziewał się, że z tych swoich „marnych groszy” uzbierałam wystarczająco, żeby się go pozbyć!
Paulina, 30 lat
Czytaj także: „Sąsiadka knuła jak nas oskubać z kosztowności po teściowej. Grała miłą starowinkę, a zacierała ręce na spadek”
„Dzieci uważają ojca za herosa, a to zwyczajny prostak i cham. Nie zdzierżę dłużej życia z tym obleśnym staruchem”
„Eks powtarzał mi, że jestem bezwartościowa. Teraz każdy komplement jest dla mnie jak siarczysty policzek”