Nie można powiedzieć, że ledwie wiązaliśmy koniec z końcem, bo to nieprawda. Na normalne życie nam wystarczało, ale już na jakieś duże szaleństwa, będące udziałem wielu naszych znajomych, niekoniecznie Wojtek jest spedytorem, ja pracuję w dziekanacie prywatnej uczelni. Zarabiamy nie najgorzej i teoretycznie powinniśmy być zadowoleni ze swojego statusu materialnego.
Ale to tylko tak teoretycznie. To, co jeszcze kilka lat temu mogło wydawać się okrągłą sumką, teraz już dawno zjadła inflacja. A podwyżki pensji wcale nie nadążają za cenami w sklepach i rosnącymi rachunkami za ogrzewanie, prąd, wodę, śmieci.
Jeszcze, gdybyśmy nie mieli kredytu na mieszkanie. No, ale cóż, nikt nam własnego domku nie podarował w prezencie, dlatego musieliśmy kupić je przy dużym wsparciu banku. W ostatnim czasie rata drastycznie wzrosła, dlatego musieliśmy zacząć zaciskać pasa.
Rodzinny budżet zaczął się kurczyć
– Słuchaj, Zuzka, u nas w firmie są cięcia. Szef ma coraz mniej zleceń, koszty podatków i ZUS-u rosną, dlatego w najbliższym czasie nie ma co liczyć na premie – jakiś czas temu zaczął rozmowę Wojtek.
Akurat smażyłam wtedy kotlety na obiad, w drugim garnku kipiały mi ziemniaki, a makaron do zupy niebezpiecznie bulgotał, informując, że zaraz będzie wymagał odcedzenia. Też sobie ten mój mąż znalazł czas na poważną rozmowę o naszych rodzinnych finansach.
– Dobrze – sarknęłam. – Pogadamy o tym wieczorem, gdy dzieciaki pójdą spać. Widzisz, że teraz muszę skupić się na ogarnianiu obiadu, bo ty raczej nie ruszysz się, żeby chociaż dokończyć za mnie tę surówkę – dodałam, wskazując na kuchenny blat, gdzie na utarcie czekał jeszcze seler.
– To babskie zajęcie, ja przecież pracuję – powtarzał.
Zupełnie jakbym ja była szczęśliwą panią domu, a nie kobietą, która codziennie rano biega na uczelnię. Mam na głowie tysiąc spraw biurowych i dziekana, który jest świetnym specjalistą w swojej dziedzinie, ale jako naukowiec z krwi i kości zupełnie nie ogarnia codziennej biurokracji. No i studentów, którzy zawsze pukają do drzwi po oficjalnych godzinach urzędowania z prośbą, że „oni jedynie na chwilkę”.
Mąż miał pretensje
– A przy okazji... – kontynuował Wojtek, który chyba koniecznie chciał dokończyć naszą rozmowę akurat teraz. – Czy dziewczyny rzeczywiście muszą chodzić aż na tyle zajęć dodatkowych? Po co Alicji język hiszpański? Przecież ona ma dopiero dziesięć lat, jeszcze ma czas uczyć się języków. Teraz powinna stroić lalki i bawić się skakanką na podwórku. Albo ten basen Karoliny. Jeżdżą na pływalnię ze szkoły, czy to nie wystarczy? – gadał z jakąś zawziętością w głosie.
Jasne, wypiszę nasze córki ze wszystkich dodatkowych zajęć i wygonię je na trzepak przed blok, bo mojemu mężowi wydaje się, że opłaty za dodatkowy język, basen czy rytmikę lepiej odkładać do skarpety niż inwestować w przyszłość naszych własnych dzieci.
W końcu udało mi się przegonić Wojtka z kuchni, obiecując mu, że dokończymy rozmowę wieczorem. Gdy dziewczynki poszły spać, mąż błyskawicznie wrócił do tej swojej gadki o konieczności oszczędzania. Nie dał mi nawet iść umyć wcześniej włosów, chociaż czułam, że naprawdę już padam i ostatnie czego akurat teraz potrzebuję, to analiza naszych rodzinnych finansów przeprowadzana po 22.
Musiałam zacząć oszczędzać
Cóż, Wojtek nie odpuścił. Przygotował nawet wydruki, tabelki i wykresy, twierdząc, że muszę koniecznie je przeanalizować Zrobił plan oszczędności, gdzie starał się wykreślić jak najwięcej wydatków.
Niby rozumiałam, że szalejąca inflacja porządnie nadszarpnęła nasz rodzinny budżet. Ale czy rzeczywiście powinnam oszczędzać na logopedzie lub dentyście dzieci? Przecież nie byliśmy jeszcze w tak opłakanej sytuacji. Już wolałabym sama zrezygnować z fryzjera, kosmetyczki czy moich okazjonalnych wyjść z koleżankami do knajpki niż nie zapewniać odpowiedniego poziomu życia własnym dzieciom.
W końcu obiecałam, że postaram się ograniczyć nasze codzienne wydatki, ale będę robić to z rozsądkiem.
Zakupy były pod stałą kontrolą
– Przecież oboje zarabiamy nie najgorzej. Nie szalejemy, bo trudno tym nazwać rodzinne wakacje raz w roku, szkolne wycieczki czy jakiś rodzinną wycieczkę w weekend – żaliłam się po kilku dniach koleżance zza biurka obok.
– Tak, trudno, żebyśmy nie mogły wyjechać na urlop po całym roku siedzenia w tych czterech murach. Przecież też coś od życia się nam należy – Ola myślała dokładnie to, co ja.
– No właśnie, a Wojtek cały czas powtarza, że trzeba ciąć koszty. Zaczął nawet wyliczać mi zakupy spożywcze. W miejsce naszych ulubionych jogurtów przyniósł jakieś tańsze zamienniki. Stwierdził, że mrożone warzywa są równie dobre, co świeże, a dużo tańsze. Kręcił nawet nosem nad parówkami Ali, mówiąc, że kupiłam za drogie – kontynuowałam, a koleżanka zrobiła wielkie oczy.
– Twój mąż? Przecież on zawsze kupował drogie gadżety i ubrania z metkami. Wszyscy znajomi śmiali się, że Wojtek nawet na grilla na działce nie założy dresów, gdy te nie będą odpowiedniej marki – Ola nagle zatkała sobie usta, sądząc, że popełniła gafę.
– Spoko, wiem o tym i dokładnie tak samo, jak inni, naśmiewałam się z tych jego snobistycznych poglądów. Ale teraz koniecznie każe nam wszystkim oszczędzać. Gdybyśmy naprawdę byli w podbramkowej sytuacji, pewnie bym się na to zgodziła. Ale przecież zarabiamy i nie chcę oszczędzać na edukacji czy hobby dzieci – dodałam ze smutkiem w głosie, a Olka zrozumiała, że mówię całkiem poważnie i zaczęła mnie pocieszać.
Nasze życie się zmieniło
Od tego czasu moje życie zmieniło się w ciągłą walkę o pieniądze z mężem. Zaczął sam robić zakupy i znosić do domu tanie rzeczy. Polował na jakieś promocje, dlatego nie jeden raz byłam zmuszona wyrzucić nadpsute mięso czy serki, którym po jednym dniu kończył się termin ważności.
Wojtek narzekał też, gdy kupiłam sobie jakiś nowy kosmetyk. Podsłuchałam nawet, że tłumaczył dziewczynkom, że teraz jesteśmy w trudnej sytuacji finansowej i muszą dzielnie rezygnować z zakupów.
Byłam bardzo zła, ale zauważyłam, że na wspólne konto rzeczywiście wpływa mniej pieniędzy. Mąż nie tylko przestał otrzymywać premie, które dotychczas stanowiły poważny zastrzyk dla naszego budżetu, ale spadła też jego podstawa. Trochę to było dziwne, ale nie wnikałam.
Trochę mnie to przestraszyło
– Cóż, sama widzisz, że jest kryzys i szef robi cięcia. Musiałem zgodzić się na obniżenie pensji, bo inaczej, by mnie zwolnił. I tak dobrze, że mam tyle. Wiele osób od nas albo wylądowało na bruku, albo przeszło na najniższą krajową – tłumaczył mi poważnym głosem. – Teraz widzisz, że nie żartowałem z tą koniecznością oszczędzania? – dodał, a ja zaczęłam w duchu przyznawać mu rację.
Zrezygnowałam ze zbędnych wydatków, ograniczyłam rozrywki, paznokcie zaczęłam malować sobie w domu. Kupiłam farbę do włosów i poprosiłam siostrę, żeby mi ją nałożyła. Do pracy zaczęłam brać kanapki i sałatki przyrządzone w domu. Już nie wyskakiwałam beztrosko na kawę do pobliskiego lokalu czy szybki lunch.
– Wiesz, obiad ugotuję w domu i będzie dużo zdrowszy. A w tym naszym barze co miesiąc zostawiałam naprawdę pokaźną sumkę – tłumaczyłam Oli, a ona kiwała głową ze zrozumieniem, myśląc, że popadliśmy w długi.
Poznałam prawdę
Tak żyłam przez dobre kilka miesięcy. I pewnie dalej oszczędzałabym na każdym kroku, gdyby nie przypadkowe spotkanie. W markecie wpadłam na Mariolę, która również byłą spedytorem w firmie Wojtka. Poznałyśmy się kiedyś na firmowej imprezie integracyjnej i złapałyśmy dobry kontakt. Od słowa do słowa, zapytałam o pogarszające się zarobki i te cięcia.
Mariola zrobiła wielkie oczy i wyjaśniła mi, że owszem, na rynku panuje kryzys, ale oni całkiem dobrze sobie radzą.
– Firma się rozbudowuje, szef kupił nowe ciężarówki i podpisał bardzo korzystny kontrakt na zagraniczne dostawy. Ostatnio cały dział dostał za to naprawdę duże premie. Z tego co wiem, twój Wojtek dostaje premię co miesiąc, bo zawsze wyrabia zakładane plany – powiedziała, a mnie dosłownie zmroziło.
Odkryłam drugie konto
Już wiedziałam, że coś jest nie tak. Po powrocie do domu, zasiadłam do laptopa męża. A że nigdy nie przeglądałam jego historii, Wojtek nie zastosował żadnych haseł. Szybko odkryłam wyciągi z jego drugiego konta. Ten cwaniak założył oddzielny rachunek, na który trafiały wszystkie jego premie i część wynagrodzenia. Musiał jakoś dogadać się z szefem, że podzielił jego pensję w ten sposób, że tylko jej mniejsza połowa była przelewana na nasze wspólne konto.
Przeprowadziłam krótkie śledztwo w jego firmie. I co się okazało? Mój kochany mąż od dawna miał kochankę. I zdaje się, że gromadził kasę, żeby zacząć z nią szczęśliwe życie beze mnie. Mnie i dziewczynkom kazał oszczędzać na wszystkim, żeby na jego nowy start zostało jak najwięcej. Sprzedał nawet bardzo drogą biżuterię, którą dostaliśmy od jego matki w prezencie ślubnym.
Ale nie ze mną te numery. Nie przyznałam się, że coś wiem, tylko znalazłam jednego z najlepszych adwokatów w mieście, który specjalizuje się w rozwodach. Obiecałam sobie, że wspólnie puścimy tego drania w samym skarpetkach. Niech teraz kochance każe kupować najtańsze parówki z kończącym się terminem ważności, a nie swoim własnym córkom.
Zuzanna, 38 lat
Czytaj także: „O romansie męża dowiedziałam się od jego kochanki. Wymalowana lala myślała, że oprócz niego zgarnie też konto w banku”
„Marzyłem o dzieciach, ale moja żona ciągle była przeciwna. Gdy poznałem powód, z żalu niemal pękło mi serce”
„Żona trafiła mi się jak wygrana w totka. Sądziłem, że dba o mnie z miłości, lecz prawda była inna”