„Mąż ewakuował się z mojego życia, jak tylko odkrył, że jestem w ciąży. Fala smutku zalała mnie od stóp do głów”

Smutna kobieta w ciąży fot. iStock by Getty Images, YakobchukOlena
„Sekundy mijały, a ja zaczynałam rozumieć, że... jestem w tym sama. Jakby kolejne warstwy ubrań spadały ze mnie. Z każdą chwilą robiło mi się coraz zimniej, a on robił się coraz bardziej odległy. – Dlaczego nic nie mówisz? – zapytałam męża”.
/ 03.10.2024 07:15
Smutna kobieta w ciąży fot. iStock by Getty Images, YakobchukOlena

– Paczka dla pani – powiedział kurier, wręczając mi sporą przesyłkę. 

– Dla mnie? Ale ja nie... – nie dokończyłam, bo kurier dał mi coś do podpisania i gwałtownie zawrócił do samochodu, jakby się paliło. 

„O co tutaj chodzi?” – pomyślałam i naprawdę nie miałam pomysłu, co mogło być w paczce. Przytachałam ją do salonu i położyłam na stoliku. Zaczęłam otwierać kolejne warstwy...

Nagle coś się zmieniło

Myślałam, że małżeństwo to taka bezpieczna przystań, coś jak ubezpieczenie na życie, które chroni przed wszystkim, co złe. Nie wiem, co sobie jeszcze myślałam... Poznaliśmy się dwanaście lat temu, osiem lat temu wzięliśmy ślub, a przez cały ten czas temat dziecka... po prostu rzadko się pojawiał. Nawet nie zauważyłam, że mojemu mężowi tak dobrze bez dzieci. Myślałam, że chce, ale nie możemy mieć dzieci – ot, pech. Teraz wiem, że trzeba było więcej z nim gadać.

Ale może zacznę od początku. To znaczy od dwóch kresek, a nawet od twardego brzucha. Myślałam, że to przez te brzuszki i rowerek, bo chciałam trochę schudnąć, ale mimo że chudłam, mój brzuch był nadal jakoś dziwnie wzdęty...

Po pewnym czasie zrobiłam test ciążowy, taki, co zawsze gdzieś się plącze w szufladzie „na wszelki wypadek”. I nagle ta druga kreseczka wyłania się powoli, jak fatamorgana. Patrzę na nią i nie wiem – cieszyć się czy płakać? Pokazuję to Piotrkowi. 

– Kurczę, dwie kreski – mówię. 

– Co? – patrzy na mnie, jakbym mówiła do niego w jakimś obcym języku. 

No... jestem w ciąży – odpowiadam, licząc na jakąkolwiek reakcję. Przytulenie, uśmiech, słowo... Cokolwiek. 

Ale on tylko stoi, patrzy się na mnie, jakbym była kosmitką. 

Czułam, że nie ma już odwrotu

Sekundy mijały, a ja zaczynałam rozumieć, że... jestem w tym sama. Jakby kolejne warstwy ubrań spadały ze mnie. Z każdą chwilą robiło się coraz zimniej, a fala smutku zalała mnie od stóp do głów. 

Dlaczego nic nie mówisz? – zapytałam mojego męża, ale on był jakby w innym świecie. Już wiedziałam, że nie nadążę za nim, ale nawet nie chciałam próbować.

Stał pośrodku salonu, a ja powoli zaczęłam się wycofywać, czując, że moje kroki wstecz, a potem wejście po schodach na górę, symbolizują sytuację, w której się znalazłam.

Weszłam do łazienki i nalałam wody do wanny. Smutek, który mnie zalał, był ciemny, przytłaczający. Jednocześnie czułam, jak wokół mojego brzucha zaciska się jakiś metalowy pas, jakbym była więziona. Czułam, że nie ma już odwrotu, że zostałam sama na świecie. Może to wczesna menopauza? – pomyślałam jednak. 

Lekarz potwierdził mój stan

Mąż ewakuował się z mojego życia następnego dnia rano. Po prostu wyszedł z walizką bez słowa. Wtedy jeszcze miałam nadzieję, że to pierwszy szok, że ludzie różnie reagują. Ja niestety nie mogłam ewakuować się z mojego własnego życia, chociaż bardzo chciałam. Lekarz ginekolog jeszcze bardziej potwierdził moją sytuację. Badanie krwi wykazało, że to 5. lub 6. tydzień ciąży.

Śmieszne, co najmniej śmieszne, jak szybko można zniknąć z czyjegoś życia. Piotrek nie zadzwonił, nie wyjaśnił. Przecież mówił, że „kiedyś”, „może”. Czego ja się spodziewałam?

– Chciałbyś mieć dzieci? – pytałam na początku naszego związku.

– Pewnie. Kiedyś na pewno – odpowiadał.

Słowo „kiedyś” już na zawsze będzie dla mnie rozmyte. Wtedy się tym nie przejmowałam, ale teraz… Jak długo można czekać?

Żyłam w zawieszeniu

Mijały dni i tygodnie. Żyłam w zawieszeniu, bo z jednej strony nie chciałam tego dziecka, a z drugiej łykałam witaminy z kwasem foliowym, wcinałam jakieś ekstrakty bogate w cholinę i wyszukiwałam w internecie, że właśnie w moim ciele dzielą się komórki, rozwijają się organy. Dziecko miało najpierw około centymetra, potem kilka, kilkanaście... Internetowe fotki przedstawiały uśmiechniętych rodziców, a teksty układały się w zdania:

„U twojego dziecka formują się właśnie palce u rąk”, „W dziewiątym tygodniu ciąży macica zestraja się z rosnącym płodem i ma wielkość małego melona”, „Dobiega końca kształtowanie się trzustki i tarczycy”, „W osiemnastym tygodniu u dziecka kształtują się odruchy błędnikowe”, „Dwudziesty drugi tydzień ciąży to czas, kiedy maluszek zaczyna stroić miny”. Żyłam tymi zmianami.

Pracując na laptopie, co jakiś czas wpisywałam w wyszukiwarkę wszystkie etapy, które we mnie zachodziły. Nie byłabym matką na miarę dwudziestego pierwszego wieku, gdybym co chwilę nie sprawdzała, czy dobrze się odżywiam. Szukałam, czy mogę pić kawę, słodzić cukrem czy słodzikiem, brać witaminy i milion innych spraw.

Dobrze, że chociaż dom mi zostawił, drań jeden

Mijały tygodnie, całe dnie pracowałam na komputerze, a wieczorami włóczyłam się po domu. Pewnego dnia, około szesnastej, zadzwonił dzwonek do drzwi. Zeszłam powoli na dół po schodach. Dzwonek ponaglał. Pewnie listonosz z jakimś poleconym – pomyślałam sobie. Otworzyłam drzwi. Stał tam kurier. Dziwne. 

Paczka dla pani – powiedział, wręczając mi sporą przesyłkę. 

– Dla mnie? Ale ja nie... – nie dokończyłam, bo kurier dał mi coś do podpisania i gwałtownie zawrócił do samochodu, jakby się paliło. 

„O co tutaj chodzi?” – pomyślałam zaskoczona i naprawdę nie miałam pomysłu, co mogło być w paczce. Przytachałam ją do salonu i położyłam na stoliku. Zaczęłam otwierać kolejne warstwy kartonu, kiedy zobaczyłam kilka równo ułożonych kaftaników w różnych kolorach.

„No tak” – pomyślałam. Te dwa słowa ułożyły się w mojej głowie. No tak, jestem w ciąży, więc ktoś przysłał mi ubranka dla dziecka. Co w tym dziwnego. Poczułam, jak moje myśli rozhuśtał dziwny spokój. Ten dziwny spokój towarzyszył mi przez cały wieczór. „Nie jestem sama” – myślałam. 

Pewnie jakaś dobra dusza chciała zrobić mi niespodziankę. I tak jakoś przeszłam do codziennych obowiązków po tym zdarzeniu.

Byłam w szoku, że tak reaguję

I przeszłabym niepostrzeżenie do kolejnych dni, gdybym nie to, że w kolejną sobotę, niemal o tej samej porze, przeżyłam chyba déjà vu. Tym razem w paczce były grzechotki, pluszaki, kolorowe książeczki i inne cuda. 

W mojej głowie ułożył się znowu wielki znak zapytania, ale kolejny raz wprowadził spokój w moje domowe życie. Aż sama dziwiłam się sobie, wręcz byłam w szoku, bo standardowa kobieta na moim miejscu raczej zaczęłaby się niepokoić. „Ostatecznie ciąża to też niestandardowy stan” – pomyślałam. I tym razem to moje błogosławione ciało rozkołysała zwykła codzienność. 

Zaczęłam częściej dostawać paczki, nawet kilka razy w tygodniu. I znowu ten dziwny spokój, jak w jakimś filmie, w którym nieświadomie gram. 

Aż do ubiegłej niedzieli. Nie oczekiwałam tego dnia kolejnej paczki, relaksowałam się w wannie, kiedy zadzwoniła moja komórka. Wiedziałam, że nie zdążę odebrać, bo telefon leżał w sypialni. Nie dawało mi jednak to spokoju. Może to coś ważnego? Wyszłam z wanny, założyłam szlafrok, podeszłam do łóżka i właśnie wtedy komórka zabrzęczała jeszcze raz. Numer nieznany. Intuicja zabiła na alarm, ni to w rytmie mojego serca, ni to w tym nowym, spokojnym rytmie. Czułam, że dzwoni ten nieznajomy. 

– Cześć – usłyszałam głos... Piotrka

Nie odpowiedziałam. Po tym, co mi zrobił, nie spodziewałam się, że się odezwie. Nagle moje myśli ułożyły się w pewność, że to on wysyła te paczki z akcesoriami dla dziecka. 

– Dominika, muszę ci coś powiedzieć.  

Takich wieści się nie spodziewałam

Co?! Z jednej strony byłam wściekła, a z drugiej chciałam, aby w końcu wyjaśnił swoje zachowanie. 

Dlaczego nie odzywałeś się tyle czasu?

– Bo... nie mogłem – powiedział powoli. – Nie wiedziałem, jak ci to powiedzieć. 

Głos mojego męża wydał mi się obcy, jakby należał do kogoś zupełnie innego. Jednocześnie znowu poczułam ten dziwny, psychodeliczny spokój. 

– Co to znaczy? Co się stało? Zniknąłeś bez słowa. Ludzie rozmawiają, wyjaśniają...

– To nie takie proste. Kiedyś dowiedziałem się czegoś, o czym nigdy ci nie mówiłem... O mojej rodzinie. W sumie o mnie. I bałem się. 

– Czego się bałeś, że będziesz ojcem? To nie jest powód, żeby zniknąć!

– Nie, to coś innego. To nie o mnie chodzi... chodzi o nasze dziecko. Mogę być nosicielem choroby genetycznej. 

– Choroby? Jakiej choroby. Ty... ty przecież jesteś zdrowy. Nigdy o niczym nie wspominałeś – zrobiło mi się gorąco. 

– Bo... objawy pojawiają się później, czasami dopiero po czterdziestce. Ale... niektórzy z dalszej rodziny to mieli. Mój dziadek, wujek. Nagle zaczęli tracić kontrolę nad ciałem, mieli problemy z ruchem, mową. 

– Dlaczego nigdy mi o tym nie mówiłeś?

– Bo ja sam o tym dokładnie nie wiedziałem, przynajmniej nie do końca. Dowiedziałem się o tym, kiedy już byliśmy razem, ale wtedy nie chciałem cię martwić. Kiedy powiedziałaś, że jesteś w ciąży, przestraszyłem się, że dziecko będzie kiedyś cierpiało tak jak oni. 

– A myślisz, że mi było łatwo? Zniknąłeś bez wyjaśnienia. Przecież to nasze dziecko.

– Wiem, że nawaliłem. 

– Choroba czy nie, nie zostawia się kogoś w ten sposób

To było kilka dni temu. Na razie nie dałam Piotrkowi jednoznacznej odpowiedzi, czy chcę z nim być. Zostawił mnie, kiedy go potrzebowałam. Bał się, ale czy to go tłumaczy? A co, jeśli pojawią się problemy i znowu mnie porzuci?

Dominika, 33 lata

Czytaj także:
„Chciałam pomóc córce przy niemowlaku, a ona uparła się, że wszystko zrobią sami. Jeszcze wróci do mnie na kolanach”
„Nie mogłam zajść w ciążę, więc zaszalałam na wiejskiej dyskotece. Nie spojrzę ludziom w oczy, ale mam, czego chciałam”
„Na grzybobraniu żona miała lepsze zajęcie, niż szukanie okazów. To, co zobaczyłem w lesie, zniszczyło nasze małżeństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA