Nie wiem, co dokładnie spowodowało, że wtedy zrobiłam to, co zrobiłam. Może desperacja? Może strach przed tym, że zostanę sama, bez dziecka, bez przyszłości? Nigdy nie pomyślałabym, że wszystko potoczy się tak szybko i tak gwałtownie. Że w końcu do tego dojdzie. Że ja, kobieta wykształcona, żyjąca sobie spokojnie w małym, ale poukładanym świecie, wybiorę drogę, którą wcześniej uważałam za niemoralną i wręcz niemożliwą. A jednak...
Jak długo można czekać?
Cierpliwość zaczynała mnie opuszczać. Od kilku lat staraliśmy się z Krzysztofem o dziecko. Każdego miesiąca to samo – nadzieja, potem rozczarowanie. Tysiące złotych wydanych na wizyty u specjalistów, badania, suplementy. Codzienna rutyna mierzenia temperatury, obserwacji ciała, liczenia dni płodnych. Krzysztof zawsze mówił, że trzeba być cierpliwym. Ale jak długo można czekać? Cierpliwość zaczynała mnie już opuszczać.
– Nie wiem, co jeszcze możemy zrobić – mówiłam mu wieczorami, kiedy leżeliśmy w łóżku, oboje zmęczeni nie tylko dniem pracy, ale i ciągłą presją. – Lekarze niczego nie znajdują, wszystko powinno działać, ale nie działa.
Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej bezradna.
Krzysiek zawsze odpowiadał podobnie:
– To się w końcu uda, kochanie. Trzeba wierzyć. Może nie od razu, ale... nie możemy się poddać.
Z czasem jego słowa przestały mnie koić. Przestały też cokolwiek znaczyć. Nie mogłam słuchać tych frazesów. Zaczęłam tracić nadzieję, a wraz z nią i resztki radości z życia. Utknęłam gdzieś między desperacją a apatią. W pracy starałam się skupić, ale każdy widok kobiety w ciąży, każda rozmowa o dzieciach wywoływała u mnie falę goryczy. Czułam, że wszystko inne traci znaczenie. Postrzegałam się wyłącznie jako „niepełna kobieta”, która nie może zajść w ciążę. To mnie od jakiegoś czasu definiowało.
Zostałam sama z natrętnymi myślami
Tego wieczora, kiedy wszystko się zmieniło, Krzysztof wyjechał służbowo. Zostałam w domu sama, tylko z moimi natrętnymi myślami. Dzień był ciężki – kolejny negatywny test ciążowy. Dzwoniłam do niego, płakałam, a on, jak zwykle, mówił, że to nie koniec świata. Ale to dla mnie był koniec.
Wieczorem zadzwoniła Anka, moja przyjaciółka.
– Justyna, idziemy dzisiaj na dyskotekę do sąsiedniej wioski. Chodź z nami, oderwiesz się od tego wszystkiego. Nie możesz ciągle myśleć tylko o jednym.
Normalnie bym odmówiła, bo nie przepadam za takimi miejscami. Poza tym, błagam, ile my mamy lat? Wioskowe dyskoteki pełne były młodzieży, której nie znałam, i trochę strasznych typów, których starałam się unikać. Ale tego wieczoru potrzebowałam czegoś innego. Musiałam się oderwać od przygnębiającej rzeczywistości. Nie chciałam myśleć o niczym. Chciałam przestać czuć cokolwiek, choćby na chwilę. I zrobiłam coś, czego nigdy w życiu nie zrobiłabym w innych okolicznościach: zgodziłam się.
Z początku czułam się obco
Zajechałyśmy z Anką i jej znajomymi na miejsce. Drewniana remiza ledwo trzymała się kupy, ale do środka waliły tłumy. Muzyka dudniła, światła migały w nieregularnym rytmie, a zapach taniego alkoholu i papierosów unosił się w powietrzu. Początkowo czułam się nieswojo, jakbym nie pasowała do tego miejsca. Wszyscy wokół bawili się beztrosko, tańczyli, śmiali. Czułam się obco. Ale po kilku drinkach zaczęło być mi wszystko jedno. Alkohol rozluźnił mi mięśnie, zamglił myśli. Anka się śmiała, że w końcu widzi mnie taką, jakiej już dawno nie widziała.
– Justynka! No i jak, jest fajnie? – zapytała, podając mi kolejnego drinka.
– Może... trochę za fajnie – odpowiedziałam, czując, jak wiruje mi w głowie.
Kiedy wyszłam na zewnątrz, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, zobaczyłam go. Stał niedaleko wejścia, opierając się o ścianę. Nie znałam go, ale to nie miało wtedy znaczenia. Był wysoki, przystojny, wyglądał na kogoś, kto nie boi się życia. Po chwili podszedł do mnie.
– Wszystko w porządku? – zapytał, widząc, że chyba nieco za dobrze się bawiłam.
– Tak, po prostu... trochę za dużo drinków – odparłam, uśmiechając się nieco głupkowato.
– Może cię odprowadzę? – zaproponował, a ja, wbrew zdrowemu rozsądkowi, zgodziłam się.
Powinnam była odmówić
Ale nie odprowadził mnie ani na parkiet, ani do samochodu. Poszliśmy na spacer po polach, rozmawialiśmy dość długo, choć już sama nie wiem o czym. Potem wróciliśmy do remizy, ale już nie do środka. Przenieśliśmy się za budynek, w ustronne miejsce. Dałam się ponieść chwili.
Nie powinnam była tego robić. Dobrze o tym wiedziałam. Ale tego wieczoru nic nie miało znaczenia. Nic poza tym, żeby uciec od bólu, od pustki, od tej nieznośnej potrzeby, której nie mogłam zaspokoić.
Rano obudziłam się w swoim łóżku, ale z potwornym poczuciem winy. Krzysiek miał wrócić za kilka dni, a ja czułam, że zrobiłam coś nieodwracalnego. Ale wtedy nie myślałam jeszcze o żadnych konsekwencjach.
Kilka tygodni później zaczęłam czuć się inaczej. Na początku to było tylko zmęczenie, które przypisywałam stresowi. Ale kiedy spóźniła mi się miesiączka, wiedziałam, że coś jest na rzeczy. Przez chwilę nie mogłam w to uwierzyć. Jak to możliwe, skoro tyle czasu nie mogłam zajść w ciążę? Kupując test ciążowy, ręce trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo trafiłam do koszyka.
Kiedy zobaczyłam dwie kreski na pasku, nie wiedziałam, co mam czuć. Emocje mieszały się ze sobą. Szczęście? Strach? Ulga? Wszystko naraz.
– Boże, jestem w ciąży – powiedziałam sama do siebie, patrząc na test, który trzymałam w drżących dłoniach.
Nie mogłam uwierzyć, że w końcu się udało. A jednak coś we mnie krzyczało, że to nie jest tak, jak powinno być. Wiedziałam przecież, że to nie Krzysztof był ojcem! Choć pewności nie miałam.
Nie mogłam mu powiedzieć prawdy
– Mam dla ciebie niespodziankę – powiedziałam Krzysztofowi, kiedy wrócił z wyjazdu. Patrzyłam, jak rozpakowuje walizkę i jak nagle zastyga, słysząc moje słowa.
– Coś się stało? – zapytał, zaniepokojony moim głosem.
– Jestem w ciąży.
Na jego twarzy pojawiła się mieszanka niedowierzania i szczęścia. Rzucił się, żeby mnie objąć, całując mnie po głowie.
– Wiedziałem, że się uda! Wiedziałem! – powtarzał, a ja czułam, jak ciężar mojego sekretu przygniata mnie coraz mocniej.
Nie mogłam mu powiedzieć prawdy. Nie teraz, kiedy w końcu dostał to, o czym marzył. Widziałam jego szczęście, jego radość. A ja? Ja miałam to, czego chciałam – dziecko. Czułam się tak, jakbym wygrała coś, o co tak długo walczyłam. Ale to była gorzka wygrana, okupiona zresztą ogromnym poczuciem winy.
Zamiast radości, czuję wstyd
Teraz, gdy mijają kolejne miesiące, brzuch rośnie, a wszyscy wokół mi gratulują, czuję, jak wewnętrzna pustka zamienia się w coś innego. Zamiast radości, czuję wstyd. Nie potrafię spojrzeć ludziom w oczy, zwłaszcza Krzysztofowi. Każde jego czułe słowo, każdy dotyk przypomina mi o tym, co zrobiłam. O tym, że zawiodłam go. I siebie.
Ale jednocześnie... mam to, czego chciałam. Jestem w ciąży. Moje ciało w końcu nie zawiodło, choć musiałam zaryzykować wszystko, żeby to osiągnąć. Czy było warto? Nie wiem. Czasem budzę się w nocy, dotykając brzucha, i czuję, jak łzy płyną po moich policzkach.
„Wszystko przez to, że tak długo nie mogłam zajść w ciążę” – myślę sobie czasem, próbując zrozumieć to, co się wydarzyło. „Dlatego zrobiłam coś, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała. I teraz nie mogę spojrzeć ludziom w oczy, ale... mam, czego chciałam”. Cel został osiągnięty. A że inną drogą? No trudno.
To dziecko będzie moje, niezależnie od tego, kim jest jego ojciec. Kocham je już teraz, choć wiem, że jego narodziny będą początkiem wielu kłamstw. A może jednak kiedyś się odważę, by wyznać prawdę? Nie wiem, która z tych opcji była dla mnie bardziej przerażająca.
Justyna, 29 lat
Czytaj także:
„Teściowa mnie nienawidzi, bo nie dałam jej wnuka. Gładzi po brzuchach ciężarne znajome i z wściekłością patrzy mi w oczy”
„W moim małżeństwie brakowało ostrości, wiec je doprawiłam. Pikanterii dodał gorący romans z tajemniczym kochankiem”
„Pojechałam jako opiekunka na zieloną szkołę córki. Tamtej jednej nocy z nauczycielem matematyki nie zapomnę nigdy”