Od ponad ćwierć wieku jesteśmy małżeństwem, ale zamiast blisko siebie, żyjemy z Markiem jak współlokatorzy pod jednym dachem. Sypiamy w oddzielnych pokojach – tak wyszło, odkąd mój ślubny stwierdził, że zakłócam jego sen, bo w nocy często wstaję do toalety.
Czułam się dobrze
– Może i tak, ale ty za to chrapiesz jak lokomotywa – odcięłam się.
No cóż, przyganiał kocioł garnkowi. Poczułam się urażona, więc przeniosłam się do mniejszej sypialni. Byłam przekonana, że mój mąż przyjdzie i poprosi, żebym wróciła, ale myliłam się. Upłynęła pierwsza noc, potem kolejna, trzecia, dziesiąta…
W ciągu dnia rozmawialiśmy jak gdyby nigdy nic, ale kiedy nadchodził wieczór, każdy szedł do swojego pokoju. Początkowo było mi smutno, ale dość szybko zaczęłam dostrzegać zalety sypiania solo. Marek rzeczywiście okropnie chrapie, a do tego wierci się, zabiera mi kołdrę i gada przez sen, więc błogi spokój, który zapanował w moim łóżku, bardzo mi się spodobał.
Prawdę mówiąc, to nie czułam jakiegoś szczególnego niedosytu w sferze łóżkowej, bo od dłuższego czasu nasze igraszki nie są tak częste i namiętne jak dawniej. Pod koniec dnia zwykle padam z nóg i jedyne, o czym marzę, to zaszyć się pod kołdrą i odetchnąć, dlatego w sumie to nawet ucieszyłam się, że nie muszę szukać wymówek i zasłaniać się bólem głowy.
Oddalaliśmy się od siebie
Moja mama zawsze powtarzała, że gdy małżonków przestaje jednoczyć łóżko i posiłki, to zostają tylko wspólne fundusze, a to bardziej niszczy, niż jednoczy. Miała rację. Powoli dryfowaliśmy w przeciwnych kierunkach…
Teoretycznie układało się nieźle, skoro nie dochodziło między nami do takich spięć jak dawniej. "Rób po swojemu" – rzucał Marek, a ja na to: "W porządku!"
Dawniej, gdy nasza pociecha mieszkała z nami, codziennie zasiadaliśmy razem do stołu na obiad czy kolację. Jednak odkąd Ula wyprowadziła się do Wielkiej Brytanii, ta tradycja odeszła w niepamięć. Teraz każdy je, kiedy chce i gdzie chce – w swoim pokoju albo z talerzem na kanapie przed telewizorem. Nawet nasze kulinarne upodobania uległy zmianie. On woli wędliny, ja sięgam po serki. Jemu smakują jajka, a ja delektuję się gotowanymi na parze brokułami...
Czułość między nami zniknęła
W mieszkaniu panuje harmonia, wszędzie mamy czysto, gdyż dbamy, by nie zostawiać bałaganu, zupełnie jakbyśmy byli w pensjonacie. Jakim cudem przegapiłam, że moje małżeństwo się rozpada? Z czasem coraz mniej interesowaliśmy się sobą nawzajem, nikt nie zagadywał partnera: jak tam w robocie, co słychać, o czym rozmyślasz, czy wciąż darzy mnie uczuciem? Całowaliśmy się na powitanie i pożegnanie, w biegu, w pędzie, bez czułości.
Kiedy ostatnio składałam Markowi życzenia, spontanicznie go przytuliłam. Poczułam, że cały zesztywniał, a jego ręce zwisały bezwładnie wzdłuż ciała. Odniosłam wrażenie, jakby nie mógł się doczekać, aż go puszczę. Byłam tym nieco zaskoczona i zrobiło mi się po prostu trochę przykro.
– Może wyjdziemy gdzieś razem? – zaproponowałam.
– Daj spokój, jestem padnięty. Wolę posiedzieć w domu – odparł. – Ale jak masz ochotę, to nie krępuj się i idź beze mnie. Nie martw się o mnie!
Kiedy spędzałam czas z przyjaciółkami, widziałam, że wiele z nich ma małżeńskie problemy, a ja odczuwałam, że mam po prostu szczęście i los jest po mojej stronie, bo u mnie układa się dobrze. Serio, taka była moja perspektywa. Kompletnie nie dostrzegałam, że wszystko się sypie, a ja nieświadoma klęski, która nadchodzi, bawię się w najlepsze.
Źle się czułam
W ponury, chłodny i dżdżysty dzień moich 50 urodzin nastąpiło otrzeźwienie. Już od pobudki czułam się paskudnie. Kości mnie bolały, miałam ciarki na całym ciele i podwyższoną temperaturę. W głowie pulsował mi przeraźliwy, nie do zniesienia ból, jakby czaszkę miało mi rozsadzić. Sięgnęłam po telefon i zadzwoniłam do pracy, żeby skorzystać z paru dni wolnego, które mi się należały. Pomyślałam sobie: „Poleżę trochę, ogrzeję się i mi przejdzie...". „Jednak jakby się nie poprawiło, to się wybiorę do lekarza".
Byłam nieco zaskoczona brakiem kaszlu i kataru. "Cóż za osobliwe przeziębienie" – przemknęło mi przez myśl. "Niecodzienne, nic dziwnego, że tak daje mi w kość!". Odczuwałam ból w prawym ramieniu, szyi, uchu i szczęce. Zakładałam, że musiało mnie gdzieś przewiać, więc otuliłam się szczelnie kocem i poinformowałam bliskich telefonicznie, aby nikt nie wpadł na pomysł odwiedzin z życzeniami, dopóki nie stanę na nogi.
Usłyszałam głos obcej kobiety
Marek opuścił mieszkanie, gdy ja wciąż smacznie chrapałam. Nie miałam wątpliwości, że niedługo zadzwoni, życząc mi jak co roku: „Wszystkiego najlepszego… Bukiet i upominek dostaniesz, jak już wrócę". Widząc na wyświetlaczu jego numer, od razu zaczęłam narzekać, nie dając mu dojść do słowa:
– Odwołałam imprezę… Kiepsko się czuję. Nie musisz tak pędzić z roboty.
– Dzwonię tylko po to, żeby powiedzieć, że Marek już dzisiaj nie przyjdzie. Zostaje na noc u mnie. Tę i kolejne... Spodziewaj się papierów rozwodowych. Teraz on należy do mnie. – oznajmiła i przerwała połączenie.
Oddzwoniłam.
– Co masz na myśli mówiąc „w ogóle go nie będzie"? Z jakiego powodu? O co tu chodzi?
– Nic takiego. Po prostu spędzi noc u mnie. Tę i kolejne…
– Kim pani jest, jeśli można wiedzieć?
– Osobą, która znaczy dla niego bardzo dużo. Znaczy najwięcej!
Przeraziła mnie
Mózg mi się zagotował! Gardło ścisnęło, jakbym połknęła piasek. Język zrobił się szorstki niczym papier ścierny. Ledwo wydusiłam z siebie:
– Tyyy…
– Możesz sobie gadać, co chcesz – kobieta po drugiej stronie była górą. – Nie robi to na mnie wrażenia. Czekaj na papiery. On należy teraz do mnie. – rzuciła i przerwała połączenie.
Usłyszana wiadomość zszokowała mnie tak bardzo, że nie mogłam uwierzyć w to, co do mnie dotarło. Próbowałam dodzwonić się do Marka, ale teraz jego komórka była wyłączona. Zadzwoniłam więc do warsztatu, w którym pracuje, ale powiedziano mi, że już wyszedł i dzisiaj na pewno nie wróci. A więc jednak, to naprawdę była jego kochanka... To dlatego nie chciał spać ze mną w jednym łóżku.
Byłam załamana
Krew pulsowała mi w skroniach tak mocno, że obawiałam się, iż dostanę wylewu... Chciałam podnieść się z łóżka, ubrać i ruszyć na poszukiwania mojego małżonka, ale kompletnie nie miałam na to sił. Pomyślałam, że chyba umieram.
– No dobra, niech tak będzie... Jak wróci, to zobaczy, co narobił. Będzie płakał nad moimi zwłokami. On ma kochankę? To niemożliwe! Jak mógł mi to zrobić?!
Urwał mi się film… Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak Marek smaruje moją prawą połowę jakąś białawą mazią, która wyglądem przypominała pastę do zębów.
– Co ty wyprawiasz? – wydukałam.
– Nie ruszaj się. To zalecenie od doktora. Złapałaś półpasiec, ale bez paniki, wysypka już się pojawiła i podobno od teraz powinno być trochę lżej. – Całe ciało mnie boli – poskarżyłam się. – Dosłownie wszystko.
– Biedactwo – dotarło do moich uszu. – Okropna ta choroba, ale w końcu minie.
Okazał mi troskę
Gdzieś na dnie umysłu kołatała mi się myśl, że on nie powinien być teraz obok mnie, bo przecież ma już nową partnerkę. W jaki sposób trafił do mieszkania? Być może wpadł zabrać swoje graty i został przez wzgląd na mój stan? Miałam ochotę go o to spytać, ale strach ścisnął mnie za gardło. „A co jeśli to tylko majaki? Nie odebrałam żadnej rozmowy, a teraz sama wyciągnę temat i niepotrzebnie namieszam? Nie, lepiej siedzieć cicho… Pogadamy o tym, jak dojdę do siebie".
Marek trzymał się mnie niczym cień. Pomimo że półpasiec potrafi się rozprzestrzeniać, on upierał się, że jest odporny, bo przeszedł już ospę wietrzną. Zaniósł mnie do naszego łoża małżeńskiego i spał czujnie jak królik, gotów się zerwać, gdy tylko westchnęłam. Ściskał moją dłoń, robił okłady, podawał mi picie i jedzenie, chociaż nie miałam apetytu.
Zachowywał się jak najtroskliwsza pielęgniarka, pełen empatii i delikatności. Gdy sen nie nadchodził, układał moją głowę na swoim ramieniu i przeczesywał palcami moje włosy. Nie potrafiłam rozróżnić, co dzieje się naprawdę, a co jest majakiem w gorączce. Podczas mojej choroby byłam szczęśliwsza, niż kiedykolwiek wcześniej.
Chciałam znać prawdę
Mój stan zdrowia stopniowo ulegał poprawie. Blizny po chorobie stawały się mniej widoczne, a uporczywy świąd zelżał. Ustąpiły także zawroty głowy i szumy uszne. Czułam, jak z dnia na dzień odzyskuję energię… Doszłam do wniosku, że nadszedł czas, aby zmierzyć się z rzeczywistością i ustalić, czy nasze małżeństwo przetrwało tę próbę? Któregoś wieczoru, gdy Marek sięgał do wyłącznika, rzucił:
– Kładźmy się spać, zrobiło się naprawdę późno…
W tym momencie zadałam pytanie:
– Marku, muszę wiedzieć jedno… Czy ty masz jakąś inną kobietę? Chcę znać prawdę… Choć się tego obawiam, powiedz mi, jak wygląda sytuacja?
– Czemu się tak stresujesz?
– Dotarło do mnie, że wciąż cię kocham. Nie chciałabym, żebyś mnie zostawił.
– A gdybym powiedział, że mam taki zamiar, to co?
– Powtórzyłabym to, co mówiłam, gdy byłam chora... Że cierpię katusze. Czy wtedy byś przy mnie został?
– Posłuchaj – Marek rzekł łagodnie. – Ja również cierpię. Obydwoje jesteśmy poranieni, mimo że gołym okiem nie da się zauważyć siniaków. To prawda, pragnąłem rozpocząć wszystko od nowa, ale przecież kiedyś łączyło nas coś pięknego. Po prostu nie mam pewności, czy nadal darzę cię miłością? Bardzo cię lubię, rozczulasz mnie, gdy oczekujesz wsparcia, pociągasz mnie jako kobieta, tyle nas ze sobą wiąże, mamy wspólne dziecko… Lecz czy to wciąż jest miłość?
– A co z tą drugą?
– Tak długo, jak istniejesz ty, nie ma innej… Co do tego możesz mieć stuprocentową pewność.
"Nie wierzę!" – przemknęło mi przez myśl. Powinnam wymazać z pamięci ten dziwny telefon?
Zuzanna, 52 lata
Czytaj także: „Uwiodłam męża przyjaciółki, bo lepiej pasował do mnie, niż do niej. Miała kochanka, więc było jej to na rękę”
„Poszłam do łóżka z facetem młodszym o 20 lat. Mógłby być moim synem, a sam dał mi dziecko”
„Skończyłam czterdziestkę i jestem sama. Jak mam znaleźć chłopa, skoro zamiast księcia z bajki, spotykam paroba na ośle”