Wojtek nigdzie nie mógł zagrzać na dłużej miejsca. Mój mąż to taki wolny duch. Jest piekielnie inteligentny, uparty i ambitny, ale zupełnie nie nadaje się do korporacyjnego życia.
Zawsze był pasjonatem historii
Jak przystało na prawdziwego pasjonata, mąż skończył historię. Ponoć już od podstawówki interesował się tym przedmiotem. W liceum jeździł na olimpiady, potem zapisał się do jakiegoś koła rycerskiego, gdzie odgrywali sceny znanych bitew. Na studiach, gdy inni planowali wypady w góry, nad jeziora czy morze, on podróżował śladem zamków, zwiedzał ruiny, odkrywał miejsca znane z akademickich podręczników.
Miał zostać na uczelni i robić doktorat, ale poważnie pokłócił się ze swoim promotorem.
– Wojtas naskoczył na samego dziekana – opowiadał mi kiedyś jego dobry kumpel, który kończył ten sam kierunek co on. – Ponoć poszło o jakieś warsztaty, na które uczelnia nie chciała wydać kasy. A że pan T. słynie ze swojej zawziętości, o przeprosinach nawet nie było mowy.
– No tak, cały Wojtuś – roześmiałam się, bo wtedy jeszcze jego niezachwiane poglądy i umiejętność walki o nie bardzo mi imponowała.
I tak jego kariera akademicka legła w guzach. Szalone pomysły na pewno nie przeszłyby też w szkole, dlatego posady pedagoga nie miał nawet co szukać. W końcu jakiś kolega zaproponował mu pracę w swojej knajpce, gdzie się zaczepił. I to właśnie tam się poznaliśmy.
Jego pasja zrobiła na mnie wrażenie
Niezły był z niego przystojniak, ale tak naprawdę to nie to mnie w nim urzekło. Z ogromną pasją zaczął opowiadać mi o królu Sobieskim, który szykował się do wyprawy na Wiedeń. Słuchając tej jego opowieści, poczułam się jakbym sama zaraz miała wyruszyć, żeby rozgromić Turków. No słowo daję, mówił z taką pasją w oczach, że niemal słyszałam stukot końskich kopyt i szczęk mieczy.
Szybko zostaliśmy parą, a po niecałych dwóch latach spotykania się, mój chłopak mi się oświadczył. Po ślubie porzucił pracę w knajpie. Kolega załatwił mi posadę przedstawiciela handlowego. A że Wojtek potrafił rozmawiać z ludźmi, nawet po tej swojej historii, szybko odniósł w pracy sukces i zaczął całkiem nieźle zarabiać.
Ja w tym czasie pracowałam już jako lektorka języka hiszpańskiego w szkole językowej. Nasze wspólne zarobki pozwoliły nam całkiem wygodnie żyć. Zwłaszcza, że nie musieliśmy zaciągać kredytu, bo mąż otrzymał w spadku po dziadkach całkiem wygodne lokum w centrum naszego miasta.
Po ślubie urodziłam trójkę dzieci
Rok po ślubie urodziłam Patryka, a po kolejnych dwóch latach bliźniaki – Jasia i Agatkę. I tak zostaliśmy rodzicami szalonej trójki, która dawała nam nieźle popalić. Po urlopie macierzyńskim, dzieciaki trafiły do przedszkola, a ja wróciłam do pracy. Wprawdzie na początek na pół etatu, ale przy trójce pociech każde dodatkowe pieniądze się liczyły.
W naszej rodzinie się nie przelewało, ale żyło się nam całkiem wygodnie. Swobodnie płaciliśmy czynsz i rachunki, opłatę za przedszkole dzieci, codzienne wydatki. Nawet co miesiąc odkładaliśmy drobne sumy. Oczywiście nie mogliśmy pozwolić sobie na jakieś luksusy, ale wakacje raz w roku czy rodzinne wyjazdy na weekendy w fajne miejsca nie były dla nas większym problemem.
Nie potrafił dogadać się z szefem
Problemem jednak była praca mojego męża. W międzyczasie porzucił swój etat i przeniósł się do dużej korporacji z zagranicznym kapitałem, która właśnie otworzyła odział w naszym mieście.
– Już i tak miałem dość tego mojego managera. Wciąż tylko w głowie były mu słupki sprzedaży, jakieś targety i inne bzdury. W ogóle nie rozumiał, że ja swoich klientów traktuję indywidualnie i nie każdemu mogę sprzedać dodatkową partię towaru. W końcu sam doskonale widziałem, kto jak przędzie i czasami drobny rabat był konieczny – tłumaczył mi uparcie.
Jasne, ceniłam to jego idealistyczne podejście i doskonały kontakt z klientami. Ale świetnie rozumiałam też jego szefa. Rynek jest jaki jest i liczy się sprzedaż. Trzeba szukać odbiorców, którzy mają czym płacić za faktury, a nie skupiać się na długofalowych relacjach z firmami, które i tak dobrze nie rokują.
– Kamil powiedział mi, że nie jesteśmy instytucją charytatywną i koniec z odraczaniem płatności. Tłumaczyłem temu idiocie, że zdobycie nowego klienta kosztuje o wiele więcej niż utrzymanie dotychczasowego, ale on w ogóle tego nie rozumiał – pieklił się kiedyś po powrocie z pracy.
W nowej pracy też miał konflikt
Złożył więc CV do działu sprzedaży w tym nowym korpo, a ja od razu czułam, że z tego będą tylko kłopoty. No i chyba to wykrakałam. Mój Wojtek od początku nie wsiąkł bowiem w kulturę organizacji. Ale na co on tutaj niby liczył? Przecież wiadomo, że w takich molochach liczą się procedury, wykresy i efekty, a nie jakieś sentymenty.
A Wojtek tego zupełnie nie rozumiał. Owszem, był bardzo komunikatywny i w mig potrafił nawiązywać relacje z ludźmi. Nie potrafił jednak z tych relacji wyciskać pieniędzy. A nie oszukujmy się – każdemu szefowi o to właśnie chodzi.
W nowej pracy zaczął jednak nową wojnę ze swoim managerem.
Manager jego działu – Marek – od razu wyczuł mojego męża. Ponoć nawet na początku współpracy powiedział mu, że jest świetnym człowiekiem i chętnie poszedłby z nim na piwo, żeby posłuchać opowieści o drugiej wojnie światowej, ale ich współpracę na polu zawodowym widzi w czarnych barwach.
Szybko zaczęły się te ich przepychanki. Marek wprawdzie widział zaangażowanie Wojtka i dostrzegał jego świetne kontakty z klientami. Miał jednak zupełnie inne poglądy na przebieg pracy. Dla niego te długie spotkania mojego męża ze stałymi odbiorcami były zwyczajną stratą czasu.
Ciągle był pełen ideałów
– On w ogóle nie rozumie, że ludzie chętniej kupują od osób, które zwyczajnie lubią. Wciąż daje mi coraz większą bazę i rewiry do objechania. A to jest po prostu niemożliwe – opowiadał mi po przyjściu z pracy.
– A jak mają inni przedstawiciele? Oni dają radę ogarnąć przydzielane im tereny? – starałam się podpowiedzieć coś logicznie mojemu mężowi, ale tylko go rozsierdziłam.
– A co mnie obchodzą inni? – wybuchł ze złością, której u niego chyba jeszcze nigdy nie widziałam. – Oni działają jak maszyny. Takie roboty nastawione jedynie na sprzedaż, podpisywanie umów i wyciąganie od ludzi kasy.
No i taki był ten mój mąż. Pełen ideałów, ale jednocześnie zupełnie nieprzystosowany do świata, do którego trafił. Nie oszukujmy się, nawet ja wiedziałam, że w dziale sprzedaży trzeba po prostu sprzedawać. Oczywiście dobre relacje z odbiorcami też się liczyły. Ale to nie mogło polegać na tym, że Wojtek jechał do jakiejś firemki pana Józka, gdzie sekretarka parzyła kawę, a dwaj panowie rozprawiali przez godzinę czy dwie na przykład o partyzantce w polskich lasach. Nie na tym to wszystko przecież polegało.
Szef Wojtka doskonale zdawał sobie sprawę z jego potencjału, ale nad sobą też miał górę. A dla zarządu liczyły się głównie podpisane umowy i nie było czasu, żeby klientowi płacącemu firmie tysiąc czy dwa za fakturę miesięcznie poświęcać tyle czasu. W końcu to była duża korporacja nastawiona na masową sprzedaż, a nie niszowe produkty w wysokich cenach, gdzie każdy pojedynczy odbiorca był na wagę złota.
Mój mąż w ogóle tego nie rozumiał. Te jego ciągłe przepychanki z szefem stały się prawdziwą legendą powtarzaną w całej firmie. Teraz dziwię się, że pan Marek w ogóle tak długo znosił tę sytuację.
W końcu dostał wypowiedzenie
Któregoś dnia wrócił z pracy czerwony ze złości i poinformował mnie, że dostał wypowiedzenie.
– Marek dopiął swego. Mam jeszcze miesiąc na znalezienie nowego zajęcia. Ale mogę wybrać zaległy urlop i już nie przychodzić do firmy – poinformował mnie i trzasnął drzwiami sypialni.
I co on najlepszego narobił? Czy znajdzie błyskawicznie nowe zajęcie? Szczerze w to wątpię. W końcu nie ma jakichś doskonałych kwalifikacji, a doświadczenie w działach sprzedaży też nie jest w jego przypadku czymś cennym. Zwłaszcza, że w nowej firmie najpewniej będzie tak samo. On w ogóle nie nadaje się, żeby mieć nad sobą szefa. Wciąż chce robić po swojemu, a kto na to w tych czasach pozwoli?
Do tego w tej ostatniej pracy zarabiał naprawdę ładne pieniądze. Czy ktoś go teraz za tyle zatrudni? Kocham męża, cenię jego pasję i ideały. Ale ideały ideałami, a z czegoś żyć trzeba. Gdy ma się na utrzymaniu trójkę dzieci, warto schować swoje prywatne poglądy do kieszeni, zacisnąć zęby i nieco się nagiąć, żeby rodzina miała co do przysłowiowego garnka włożyć.
Zostałam jedynym żywicielem rodziny
W efekcie, z dnia na dzień, zostałam jedynym żywicielem rodziny. Ostatnia wypłata męża już dawno wpłynęła na konto. On wysyła CV, ale pracodawcy wcale nie walą do niego drzwiami i oknami. Nasze oszczędności topnieją w zastraszającym tempie, a dzieciaki wciąż potrzebują nowych ubrań, butów, składek do przedszkola, opłat za basen czy zajęcia dodatkowe.
Ja nie zarabiam kokosów. Wprawdzie umówiłam się z szefową, że od przyszłego miesiąca przechodzę na cały etat, ale pensja lektora nie jest oszałamiająca. Już zupełnie nie wiem, co dalej robić. Nie możemy pozwolić sobie na życie tylko z jednej pensji, a przyszłość zawodową tego mojego idealisty widzę w czarnych barwach.
Joanna, 41 lat
Czytaj także: „Teściowa połyka gorzkie łzy i przymyka oko na kochanki męża. Mówi, że każdy facet zdradza, bo taka już ich natura”
„Mąż mnie nudził, więc znalazłam sobie młodego kochanka. Dostałam taką nauczkę, że aż mnie zatkało”
„Mąż na naszym weselu obracał każdą druhnę. Płonęłam ze wstydu, gdy wszyscy goście śmiali się, że wyszłam za babiarza”