„Mój mąż artysta żyje sztuką, ale rachunki same się nie zapłacą. Musiałam nim wstrząsnąć, by nie obudzić się na bruku”

Zatroskana kobieta fot. Getty Images, Jelena Stanojkovic
„Pisał te swoje utwory, zapominając o bożym świecie. Najwyraźniej uważał, że rachunki płacą się same, a istnienia kredytu zdawał się w ogóle nie przyjmować do wiadomości. Bardzo go kochałam, ale jednak coraz bardziej mnie denerwował swoją beztroską”.
/ 20.05.2024 22:00
Zatroskana kobieta fot. Getty Images, Jelena Stanojkovic

Dawida poznałam jeszcze w szkole średniej. Praktycznie każdy go znał, bo grywał na szkolnych akademiach na fortepianie lub gitarze. Chodził popołudniami do szkoły muzycznej i tym różnił się od innych chłopaków. Oni wolny czas spędzali na boisku lub rozmaitych treningach, no i w klubach, na potańcówkach, tymczasem Dawid ćwiczył gamy i pasaże oraz marzył o karierze muzyka.

Już wtedy coś między nami zaiskrzyło i od czasu do czasu się spotykaliśmy. Może nie byliśmy typową parą, ale biorąc pod uwagę artystyczną duszę Dawida i to, jak bardzo pochłaniała go muzyka, to właściwie powinnam czuć się wyróżniona. Zapraszał mnie na swoje występy, komponował dla mnie utwory i mawiał, że jestem jego muzą...

Nasze drogi nieco się rozeszły, gdy poszliśmy na studia. Choć studiowaliśmy w tym samym mieście, każde z nas miało bardzo dużo zajęć na swojej uczelni, przez co widywaliśmy się stosunkowo rzadko. Za to byłam na prawie wszystkich koncertach, na których występował Dawid. Nawet jeśli nie do końca rozumiałam muzykę, którą wykonywał. Imponował mi jednak bardzo, bo kiedy pojawiał się na scenie, emanował od niego jakiś taki nieuchwytny magnetyzm...

Pokochałam artystę

W końcu zrozumiałam, że zakochałam się w artyście. Ale jeszcze wówczas nie wiedziałam, co to dla mnie znaczy i „z czym to się je”. Nie zastanawiałam się nad tym, że nie każdy facet, który po ukończeniu studiów zostanie magistrem sztuki, jest gotowy na życie w naszej polskiej rzeczywistości: z rachunkami, które trzeba opłacać i rodziną, którą trzeba utrzymać. Sama studiowałam po to, by zdobyć zawód, który da mi realną szansę na godziwe zarobki, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, że absolwenci uczelni artystycznych mogą czymś się ode mnie różnić.

Po uzyskaniu dyplomu ukończenia uczelni rozpoczęłam poszukiwania pracy i już po kilku miesiącach stałam się częścią młodego, prężnego zespołu. Najpierw zatrudniono mnie na okres próbny, potem na czas określony, miałam przed sobą jednak perspektywę stałej współpracy oraz systematycznego rozwoju. A na tym zależało mi najbardziej, bo wiązało się to nie tylko ze stabilniejszą pozycją na rynku pracy, ale i z coraz wyższymi zarobkami.

Dawid pozostał na uczelni. Zdecydował się na drugi kierunek, bo – jak mówił – potrzebował szerszej perspektywy. Nie dociekałam, na czym ta perspektywa polega, pewnie i tak bym nie zrozumiała. Ale jeśli Dawid się przy czymś upierał, a w tym wypadku był zdeterminowany jak mało kiedy, to nie było siły, by go od tego odwieść. Chciałam jednak dowiedzieć się, co będzie z nami.

Będziesz nadal mieszkał w akademiku? – zaczęłam rozmowę.

– Nie zastanawiałem się nad tym. Ale chyba tak. Stypendium i tak ledwo na opłaty za pokój wystarcza.

A gdybyś zamieszkał ze mną? – zapytałam nieśmiało.

– Ale jak to? – zdziwił się.

– Normalnie, planuję wynająć mieszkanie. Na razie jeszcze nie stać mnie na kupno, więc pomyślałam, że moglibyśmy razem…

– W sumie… Jest to jakiś plan.

I w ten sposób zyskałam współlokatora, a z biegiem czasu narzeczonego. Dawid bowiem w końcu mi się oświadczył. Musiałam go co prawda nieco do tego sprowokować, ale ostatecznie postawiłam na swoim. Dalej już poszło z górki i w niedługim czasie zostaliśmy małżeństwem.

Czas zdjąć różowe okulary

Szybko przekonałam się jednak, że życie z artystą nie jest usłane różami. W pierwszych miesiącach wspólnego mieszkania jakoś na to nie zwracałam uwagi, ale z biegiem czasu zaczęło do mnie docierać, że różowo nie jest. Dawid nie wykazywał chęci angażowania się w jakiekolwiek prace domowe. Owszem, gdy go o to poprosiłam, to odkurzył, wyniósł śmieci czy wytrzepał dywan. Sam z siebie nie potrafił jednak nawet sprzątnąć po posiłku czy wstawić naczyń do zmywarki. O zrobieniu prania czy jego rozwieszeniu już nie wspomnę.

Gdy próbowałam z nim o tym rozmawiać, tłumaczył:

– Martynko, przecież wiesz, że bardzo cię kocham. Ale skarbie, zrozum, że mam głowę zajętą czym innym. Komponowanie wymaga całej mojej uwagi. Skąd miałbym wiedzieć, że trzeba umyć naczynia, jeśli mi o tym nie powiesz?

– Ale nie widzisz, że cały blat jest nimi zastawiony? – dziwiłam się.

– Skarbie, przecież ja do kuchni nie wchodzę, bo i po co? Pracuję w pokoju, tam mi nic nie przeszkadza…

I rzeczywiście, nic mu nie przeszkadzało. Nawet koty z kurzu pod meblami czy brudne szyby w oknach. Musiałam jednak przyznać, że jeśli zleciło mu się konkretne zadanie (a akurat nie tworzył kolejnej symfonii czy innej fugi), to starał się z niego wywiązać na tyle, na ile jego artystyczna dusza mu na to pozwalała.

Pieniądze szczęścia nie dają?

Zdecydowanie gorzej przedstawiała się sytuacja z naszymi finansami. Dawid wciąż nie podjął żadnej poważnej pracy zarobkowej. Kończąc drugi kierunek studiów, rozpoczął też studia doktoranckie. W międzyczasie załapał jakieś godziny na uczelni, ale tego, co mu za nie płacili, w żaden sposób nie można było nazwać pensją. Tak naprawdę gdyby nie moje całkiem niezłe zarobki, to mielibyśmy ogromne kłopoty finansowe.

Tym bardziej że zdecydowaliśmy się wziąć kredyt, żeby kupić własne mieszkanie. To znaczy, tak naprawdę to ja zdecydowałam i to ja wszystko załatwiałam. Mój mąż potulnie się na wszystko zgadzał, nie zastanawiając się nad tym, skąd weźmiemy pieniądze na kolejne raty. Miałam nadzieję, że jak już porobi te swoje doktoraty, to wreszcie zacznie normalnie pracować i zarabiać pieniądze.

Zwłaszcza że skoro mieliśmy już własne mieszkanie, mogliśmy zacząć starania o powiększenie rodziny. Nigdy nie ukrywałam, że moim marzeniem jest posiadanie dziecka, choć oczywiście zdawałam sobie sprawę, że musimy mieć stabilną sytuację finansową, by zdecydować się na taki krok. Z drugiej strony wiedziałam, że młodsza nie będę, a im później zajdę w ciążę, tym gorzej dla wszystkich.

Niestety, choć próbowałam rozmawiać na ten temat z Dawidem, on zdawał się nie rozumieć problemu. Uważał, że skoro ja zarabiam dobrze, a on „trochę słabiej”, a mimo to wystarcza nam na życie, kredyt i w ogóle, to nie ma powodów do obaw, a dziecko przecież znów tyle nie kosztuje, żeby nas nie było stać na jego utrzymanie. Ucinał więc wszelkie dyskusje i nie zamierzał nic zmieniać.

Życie pisze różne scenariusze

Czas mijał, raty kredytu znacznie wzrosły, moje zarobki rosły znacznie wolniej, a Dawid wciąż zajmował się swoją „karierą naukową”, zamiast znaleźć sobie jakąkolwiek pracę. Pisał te swoje utwory, zapominając o bożym świecie. Najwyraźniej uważał, że rachunki płacą się same, a istnienia kredytu zdawał się w ogóle nie przyjmować do wiadomości. Z jednej strony bardzo go kochałam, z drugiej jednak coraz bardziej mnie denerwował tą swoją beztroską.

Nadszedł moment, w którym na teście ciążowym zobaczyłam upragnione dwie kreski. Oczywiście bardzo się ucieszyłam, bo oto spełniały się moje marzenia, ale… Ale zaraz potem uświadomiłam sobie, że mam na utrzymaniu siebie, męża i niebawem dziecko, a przecież na urlopie macierzyńskim moje zarobki wzrastać nie będą, a raty rosnąć mogą nadal. Postanowiłam najpierw sprawdzić u lekarza, czy test nie kłamie, a później pogadać z przyjaciółką.

Z Julitą spotkałyśmy się w zacisznej kawiarence. Od razu wiedziała, że coś jest na rzeczy.

– Martynka, widzę, że coś się dzieje! – wykrzyknęła. – Czekaj, niech pomyślę, czyżbyś?...

– Przed tobą to się nic nie ukryje – westchnęłam. – Tak, jestem w ciąży.

– To już potwierdzone?

– Tak, badania potwierdziły ciążę. Ale oczywiście jest jeszcze bardzo wcześnie.

– Dawid już wie?

Nie mówiłam mu jeszcze.

– Dlaczego?

– Bo muszę się najpierw kogoś życzliwego poradzić, co mam zrobić – wydusiłam.

– Słucham, kochana!

Przedstawiłam więc Julicie moją sytuację rodzinną i finansową. Co nieco wiedziała, trochę się domyślała, ale nigdy się nie wtrącała, bo uważała, że dopóki o tym nie mówię, to nie jej sprawa. Paradoksalnie, mnie również ulżyło dopiero, gdy opowiedziałam jej o wszystkim. Może musiałam nazwać rzeczy po imieniu?

– I co ja mam teraz zrobić? – zakończyłam swój wywód.

– Myślę, że twoim mężem trzeba potrząsnąć. I to solidnie.

– Ciekawe, jak…

Powiesz mu, że cię zwolnili z pracy, a ty właśnie zaszłaś w ciążę. Jeśli natychmiast nie znajdzie pracy i nie zacznie spłacać rat kredytu, to komornik zajmie wam mieszkanie.

– Uwierzy?

– Uwierzy. I jeśli to nim nie wstrząśnie, to już chyba tylko rozwód ci zostanie…

Zrobiłam dokładnie tak, jak radziła Julita. Efekt przerósł moje oczekiwania. Dawid od rana biegnie do szkoły podstawowej uczyć muzyki, potem ma zajęcia na uczelni, popołudniami uczy w szkole muzycznej lub domu kultury, a wieczorami pisze pracę doktorancką. W soboty udziela korków i gruntownie sprząta mieszkanie. A w niedziele… W niedziele budzi mnie śniadaniem podanym do łóżka. W końcu w ósmym miesiącu ciąży to ogromne udogodnienie.

Martyna, 33 lata

Czytaj także:
„Oddałam syna do adopcji, bo nie chciałam, by klepał ze mną biedę. Nie byłam w stanie dać mu nic oprócz miłości”
„Wspólnik męża rzuca mi dwuznaczne propozycje. Nie powiem tego Janowi, bo boję się, że jego interes legnie w gruzach”
„Za pracą męża przenieśliśmy się na drugi koniec Polski. Teraz nie musi jeździć w delegacje, by spotkać się z kochanką”

Redakcja poleca

REKLAMA