„Ojciec przekonał mnie, że należę do wielkiego świata i czeka mnie kariera. W pogoni za kasą prawie straciłem wszystko”

Mężczyzna przy oknie fot. Getty Images, MangoStar_Studio
„Zakończyłem studia, zarabiałem bardzo dobrze i miałem eleganckie mieszkanie. Lecz oprócz tego nie miałem nic. Kiedy to do mnie dotarło, zdecydowałem się wszystko ponownie przemyśleć. W ten sposób znalazłem się w miejscu, które do mnie przemówiło”.
/ 21.05.2024 07:15
Mężczyzna przy oknie fot. Getty Images, MangoStar_Studio

Wielkie metropolie, rozwijająca się kariera, dynamiczne tempo życia i stale pobudzająca nas adrenalina, która pozwala sięgnąć jeszcze wyżej, przebiec jeszcze dalej, zgromadzić jeszcze więcej. Po dekadzie takiego życia na pełnych obrotach pewnego dnia poczułem się wyczerpany. Jakby nagle na moją klatkę piersiową spadł ciężki głaz, który uniemożliwił mi swobodne oddychanie.

Zaczęły się pojawiać problemy zdrowotne. Kiedy wreszcie zapytałem lekarza, co mi dolega, po serii skomplikowanych badań, odpowiedział: „Stres. Niektórzy określają to mianem choroby cywilizacyjnej. Jeżeli chodzi o leczenie, to medycyna potrafi zdiagnozować stres, ale niekoniecznie potrafi go wyeliminować”.

Sytuacja powtórzyła się pewnej nocy

Pochodzę z niewielkiego miasteczka, gdzie w odróżnieniu od tętniących życiem metropolii, życie płynie w swoim spokojnym tempie, nie ma wielkiego pośpiechu. Mieszkańcy tej miejscowości kierują się niepowtarzalną filozofią i są przekonani, że nie jest konieczne osiągnięcie szczytu Mount Everestu, aby poczuć prawdziwe szczęście.

Jednak nie wszyscy podzielają takie poglądy. Od najmłodszych lat słuchałem, jak mój ojciec mówił, że jestem młody, uzdolniony, energiczny i zbyt wartościowy, by marnować się w miejscu, które, jak to on ujął, „jest tak odległe, że nawet diabeł zapomina powiedzieć dobranoc”. Tak więc na prośbę taty wyruszyłem do miasta, ukończyłem studia i znalazłem pracę, w której nie mogłem narzekać na kasę. Musiałem ciężko pracować, aby osiągnąć swoje późniejsze wysokie stanowisko i sukces.

Aż nagle, w środku pewnej nocy ogarnął mnie strach. Obudziłem się, kiedy dookoła było jeszcze ciemno. Otworzyłem oczy i zacząłem wpatrywać się w fragment sufitu słabo oświetlonego przez blask zapalonej na ulicy latarni.

Zastanawiałem się, co ja tutaj robię. Mój dom, do którego wracałem tylko po to, aby przenocować, był naprawdę ładny. Było kilka osób, które znałem, ale nie mogłem ich nazywać przyjaciółmi. Nie byliśmy zbyt blisko związani. To była po prostu wspólna praca, sympatia, ale nic poza tym. Nagle zastanowiłem się – czy którykolwiek z nich ruszyłby mi na pomoc, gdybym jej potrzebował? Nie czułbym się na pewno zobligowany, aby sam udzielić im pomocy. Wtedy poczułem lęk.

Coś podobnego przytrafiło mi się już wcześniej, kiedy byłem tylko małym chłopcem. Wyruszyłem wówczas do Krakowa na wycieczkę z moimi rodzicami. Kiedy po jedzeniu wyszliśmy z restauracji, zacząłem się gapić na stadko gołębi, które pewna starsza pani karmiła kawałkami chleba. Stałem tam wpatrzony, a moi rodzice, sądząc, że idę tuż za nimi, odeszli. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jestem sam, ogarnął mnie zimny strach. Nie dałem się ponieść płaczowi ani panicznemu rozglądaniu się dookoła. Stałem jak sparaliżowany. Jak długo to trwało? Dwadzieścia minut, pięć, może pół godziny, nie jestem pewien. W końcu mama do mnie podbiegła i z ulgą przytuliła mnie do siebie. Jej miłość i radość z odnalezienia mnie roztopiły lodowatą obręcz strachu, którą czułem na sercu.

Tak samo było tej nocy. Byłem samotny w pustym domu i nie miałem nawet nadziei, że ktoś, kto mnie kocha, przytuli mnie. Trwałem zamrożony w tym stanie aż do świtu, kiedy to wraz z pojawieniem się pierwszych promieni słońca, strach zniknął w mrocznych kątach sypialni.

Usłyszałem dźwięk szarpnięcia wagonów

Potem zaczęło mi się to zdarzać coraz częściej, aż w końcu zdecydowałem, że muszę coś z tym zrobić i udałem się do lekarza. W ramach terapii zasugerował mi, abym pozwolił sobie na chwilę relaksu, więc poszukałem w sieci pensjonatu na peryferiach niewielkiego miasteczka. Wziąłem wolny dzień w pracy w piątek i rano opuściłem Kraków. Po około dwóch godzinach dojechałem do pensjonatu. Panowała brzydka pogoda, padał zimny deszcz, a ostatnie kilometry pokonywałem z dużą ostrożnością, bo droga przede mną wydawała się bardzo śliska.

Kiedy dotarłem na miejsce, otrzymałem przyjemny pokój z widokiem na pobliskie jezioro, którego brzeg znajdował się zaledwie kilkadziesiąt metrów od domu. Po apetycznej kolacji zasnąłem głęboko, lecz niespodziewanie obudziłem się w środku nocy. Otaczała mnie ciemność, gęsta jak wdowi welon, ale nie odczuwałem już lęku. Z daleka doszedł mnie gwizd lokomotywy. Następnie usłyszałem zgrzyt wagonów, kolejny gwizd i stukot kół, które zaczęły przemieszczać się po stalowych szynach. Pomyślałem, że w okolicy musi znajdować się stacja kolejowa... Zasnąłem. Gdy rano ze smakiem jadłem śniadanie w jadalni, usłyszałem rozmowę gospodarzy dochodzącą z kuchni. Dowiedziałem się, że w nocy zmarł ich sąsiad.

Postanowiłem udać się na spacer. Od jeziora unosił się mokry chłód, więc skierowałem się wąską ulicą w stronę oddalonych budynków. Szybko dotarłem do małego dworca. Wokół panowała pustka. Opuszczona budowla z dwiema wieżami była zamknięta na cztery spusty. Wśród czerwonych dachówek widoczne były ogromne dziury. Dworzec był nieczynny, ale pomyślałem, że przecież pociągi mogą i tak tędy jeździć...

Gdy tylko ta myśl przemknęła mi przez głowę, usłyszałem za sobą gwizd i na peron wjechał pociąg ciągnięty przez starą, parową lokomotywę. Nie miałem pojęcia, że takie maszyny są jeszcze w użyciu. Skład zatrzymał się na stacji. Zaintrygowany podszedłem do jednego z wagonów i pociągnąłem za klamkę. Drzwi otworzyły się z delikatnym skrzypnięciem.

Proszę wchodzić, drzwi zamykać! – usłyszałem z boku, to musiał być kolejarz.

W mig znalazłem się w środku. Nie miałem żadnego powodu, nie planowałem nigdzie jechać, ale mimo to się tam znalazłem. Może to była chęć przeżycia przygody? Nie jestem pewien. Tak czy inaczej, byłem już na miejscu. Chwilę później wagon gwałtownie się ruszył, a drzwi zatrzasnęły się za mną z metalicznym szczękiem. Spojrzałem przez szybę w drzwiach, ale dookoła unosiła się szarobiała chmura pary z lokomotywy.

Podążyłem korytarzem, obserwując wnętrze przedziałów. Na pewno pochodziły z innej epoki, bo ujrzałem tam drewniane siedzenia. Wyglądały jednak na świeże. W przedziałach znajdowali się pasażerowie – młodzi i starsi, otyli i szczupli. Wszędzie brakowało wolnych miejsc. Dopiero w drugim wagonie natknąłem się na niemal pusty przedział. Był w nim tylko jeden starszy pan. Wszedłem, przywitałem go i usiadłem przy oknie naprzeciwko nieznajomego. Miałem wrażenie, że już go kiedyś spotkałem, ale nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie lub przy jakiej okazji to było.

Rzuciłem okiem na okno, ale ciągle nie mogłem nic dostrzec przez parę, która wypływała z lokomotywy.

– Wie pan co... – nieznajomy zaczął nagle mówić cichym i zrezygnowanym tonem – przez całe życie myślałem, że pragnę tego, czego chciał mój ojciec. Ciągle słyszałem, jak mówił, że życie w dużym mieście jest lepsze, wygodniejsze, ciekawsze i atrakcyjniejsze. Mój ojciec był przez całe swoje życie nieszczęśliwy, bo musiał mieszkać w małym miasteczku. Zdecydowałem więc, że ja ucieknę i polecę zwiedzać świat. Ale okazało się, że to nie dla mnie. Mój ojciec narzucił mi swoje marzenia i pragnienia. Teraz zdaję sobie sprawę, że nigdzie nie chciałem pędzić, nie chciałem niczego udowadniać sobie ani innym. Im więcej rzeczy zdobywałem, tym bardziej czułem, jakby mnie było coraz mniej. Im wyżej się wspinałem, tym bardziej obawiałem się wysokości i upadku. Nocami męczył mnie rosnący strach.

Nieznany rozmówca mówił, a ja zrozumiałem, że nie jestem jedynym, który zmaga się ze stresem, ciężącą na mnie samotnością i poczuciem odrzucenia. Byłem samotnikiem wśród dziesiątków, setek osób dookoła mnie. Dzięki słowom nieznajomego zdałem sobie sprawę, że to właśnie samotność w tłumie jest tym, co najbardziej mnie przeraża.

– Zacząłem brać jakieś leki – mówił dalej nieznajomy mężczyzna – na coraz silniejszy stres i stany nerwowe. Ale im więcej ich zażywałem, tym mój strach się potęgował. I pewnej nocy już nie mogłem wytrzymać. Postanowiłem zakończyć cierpienie. Poszedłem do szopy i…

Nagle konduktor wszedł do mojego przedziału. Poprosił nas o bilety. Pasażer obok mnie, ten starszy mężczyzna, pokazał swój. Ja nie posiadałem takowego, więc kolejarz od razu pociągnął za hamulec i kazał mi opuścić pociąg. Gdy skład się zatrzymał, wysiadłem z maszyny. Następnie usłyszałem gwizd, poczułem szarpnięcie wagonów i pociąg ruszył, by w końcu zniknąć w gęstej, mlecznej mgle.

Nie tego chciałem

Nastał wieczór. Dopiero po krótkim czasie zrozumiałem, że znajduję się na znajomym peronie, stojąc przed budynkiem z dwoma małymi wieżami i dachem pełnym dziur. Jak to możliwe, że tu się znalazłem, skoro pociągiem jechałem prawie trzydzieści minut?

Gdy szedłem obok pustego budynku, w brudnej i zarysowanej szybie ujrzałem odbicie swojej twarzy. Poprzez rysy i złamania wydawałem się być przynajmniej trzydzieści lat starszy. I zaskakująco podobny do starego człowieka w pociągu... Na plecach poczułem zimny dreszcz. W mojej głowie narodziła się absurdalna myśl... Nie, to niemożliwe, abym w pociągu spotkał sam siebie. Ale jak? Zignorowałem to dziwne uczucie. Postanowiłem, że wszystko to było snem, złudzeniem, a moja przemęczona podświadomość przekazała mi w snach komunikat: wystarczy!

Wróciłem do pensjonatu, w którym się zatrzymałem i natychmiast zadałem pytanie o starą stację kolejową na peryferiach miasteczka. Właścicielka pensjonatu odpowiedziała tylko wzruszeniem ramion, natomiast jej mąż oznajmił, że pociągi przestały tu docierać jeszcze w latach osiemdziesiątych.

– Czy nie słyszeliście może jakichś ciekawych legend czy opowieści związanych z tym miejscem? – zapytałem.

A o czym tu gadać! – zmarszczyła brwi właścicielka. – Stara stacja, rozpadające się budynki, w których nie znajdziesz już nic cennego, to co najwyżej schronienie dla pijaków. Kto by chciał marnować czas na wymyślanie legend.

Sprzedałem moje atrakcyjne mieszkanie za bezcen w przeciągu zaledwie dwóch tygodni. Powróciłem do małego miasta, w którym przyszedłem na świat. Zdecydowałem wycofać się ze zmagań w tłumie, zrezygnowałem z intensywnego, zamożnego i komfortowego trybu życia. To nie było to, o czym marzyłem.

Przywróciłem do życia dom moich rodziców, a po pewnym czasie wziąłem ślub z dziewczyną z mojego miasta. Ala jest nauczycielką, a niedawno na świat przyszedł nasz syn. Kiedy Olaf się urodził, złożyłem sobie obietnicę, że będę go utwierdzał w przekonaniu, że każdy z nas sam powinien odkrywać swoje miejsce na ziemi i swoje szczęście. W przeciwnym razie będzie tylko gonił i rywalizował z iluzjami cudzych marzeń, wyobrażeń i niespełnionych ambicji innych osób. A to może go tylko zaprowadzić w ciemność.

Bogusław, 32 lata

Czytaj także:
„Myślałam, że przeżywanie ciąży jednocześnie z przyjaciółką będzie cudowne. A ona nagle zrobiła mi takie świństwo”
„Choć zasypiam obok męża, to marzę o ciele innego. W snach wyobrażam sobie gorące pocałunki z teściem”
„Koleżanka śliniła się do mojego męża. Zalotne spojrzenia i wydekoltowane bluzki to był dopiero początek”

Redakcja poleca

REKLAMA