Już od dzieciństwa marzyłam o tym, aby mieć dobrą pracę i zarabiać naprawdę przyzwoite pieniądze. I tym marzeniom oraz planom poświęciłam wszystko. A kiedy w końcu osiągnęłam swój założony cel, to okazało się, że nie mam ani czasu, ani siły, by korzystać ze stale powiększającego się stanu konta bankowego.
Moje dzieciństwo było naznaczone biedą
Nie mogę powiedzieć, że miałam nieszczęśliwe dzieciństwo. Wręcz odwrotnie – moi rodzice dbali o to, aby nie brakowało mi miłości, opieki i poczucia bezpieczeństwa. Ale nie na wszystko mieli wpływ. Oboje zarabiali bardzo niewiele i wiecznie mieli problemy finansowe. A ja od najmłodszych lat słyszałam, że na wiele rzeczy nie możemy sobie pozwolić.
– Może innym razem – powiedziała mama smutnym głosem, gdy poprosiłam ją o pieniądze na wycieczkę klasową. Kilka dni temu wychowawczyni ogłosiła, że szkoła organizuje wyjazd do czeskiej Pragi i jak ktoś chce, to może skorzystać. Ja niestety nie mogłam.
– Będą musiały wystarczyć ci lekcje w szkole – usłyszałam kilka dni później, gdy poprosiłam o opłacenie dodatkowych lekcji z języka angielskiego.
– Jesteś zdolna i korepetycje nie są ci potrzebne – dodał jeszcze tata. Potem smutno się uśmiechnął i wrócił do czytania gazety. A ja straciłam resztkę nadziei na to, że uda mi się coś w tej sprawie wywalczyć.
I tak było za każdym razem. Mama była pielęgniarką w przychodni, a tata nauczycielem, którego stan zdrowia nie pozwalał mu na pracę na cały etat. W związku z tym ich zarobki ledwo starczały na utrzymanie. O jakichkolwiek dodatkowych wydatkach nie było mowy.
– Może kiedyś sytuacja się zmieni – mówiła mama, gdy kolejny raz musiała odmówić mi pieniędzy na modne buty, wyjazd klasowy czy wyjście na urodziny koleżanki z klasy. Ale ja w jej głosie nie słyszałam nadziei. Wyglądało to tak, jakby pogodziła się z losem. Ja natomiast nie chciałam tego robić.
Obiecałam sobie, że będę mieć godne życie
Już w wieku nastoletnim zrozumiałam, że może i pieniądze nie dają szczęścia, ale na pewno bardzo ułatwiają życie. Widziałam to po koleżankach z klasy, które nie musiały wybierać pomiędzy nowymi spodniami a wyjściem do kina.
– Na ferie zimowe jedziemy do Austrii – chwaliła się Kaśka, której rodzice byli prawnikami.
– A ja lecę do Włoch – wtórowała jej Marta, której ojciec był znanym lekarzem, a matka miała własną firmę.
A potem spojrzały na mnie pytającym wzrokiem.
– A ty co będziesz robić? – zapytały niemal jednocześnie.
Co miałam im odpowiedzieć?
– Jeszcze nie wiem – wydukałam. Ale w głębi duszy wiedziałam, że dwa tygodnie ferii spędzę w domu. Na nic innego nie było nas stać.
I wtedy obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby zmienić swoje życie. „Jeszcze im pokażę” – odgrażałam się w myślach i snułam odważne plany na przyszłość. Przyrzekłam sobie, że zrobię wszystko, aby w przyszłości zarabiać duże pieniądze. Już nigdy więcej nie chciałam czuć upokorzenia wynikającego z tego, że prawie na nic mnie nie stać. Nie chciałam być jak moi rodzice, którzy ledwo wiązali koniec z końcem, a każdy nadprogramowy wydatek doprowadzał ich niemal na skraj bankructwa. Ja miałam inne plany. Chciałam już nigdy więcej nie czuć, co to jest bieda i niedostatek.
Wiele poświęciłam, aby osiągnąć sukces
Już w szkole średniej opracowałam plan, który miał mi w przyszłości zapewnić godne życie. I pierwszym krokiem do jego wykonania były prestiżowe studia. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę mieć bardzo dobre wyniki w nauce, aby mieć jakąkolwiek szansę na rozpoczęcie studiów na wymarzonej uczelni. Celowałam z stypendium gminne. Dlatego dwa ostatnie lata w szkole średniej spędziłam na ciągłej nauce.
– Nie mogę. Muszę się uczyć – odpowiadałam za każdym razem, gdy znajomi zapraszali mnie na spotkanie lub wspólne wyjście. I tak dokładnie było. Postawiłam sobie za cel, aby ukończyć liceum na podium.
– Chyba trochę przesadzasz – powiedziała mi mama, która dowiedziała się o moich planach. – Wcale nie musisz być w najlepszej trójce – zapewniała mnie. Ale ja wiedziałam swoje. Miałam pewność, że tylko dobre wyniki w nauce umożliwią mi dalszą edukację. Na opłacenie studiów na prywatnej uczelni przecież nie mogłam liczyć.
Nie było mi łatwo. Czasami miałam już wszystkiego dosyć – nauki od świtu do nocy, braku życia towarzyskiego i stresu, że to całe moje poświęcenie nie przyniesie oczekiwanego rezultatu. I wiele razy chciałam to wszystko rzucić.
Na szczęście dałam radę. A nagrodą była doskonale zdana matura i indeks jednej z najlepszych w Polsce uczelni. I chociaż to był dopiero początek drogi do mojego nowego życia, to w głębi duszy czułam, że wszystko idzie ku dobremu.
Dzięki uporowi i wytrwałości osiągnęłam cel
Najtrudniej było mi przekonać rodziców, że obrana przeze mnie droga jest słuszna.
– Ale jak ty sobie poradzisz w obcym mieście? – zapytała mnie zmartwiona mama, kiedy w końcu powiedziałam jej o swoich planach. – Przecież będziesz tam zupełnie sama – mówiła.
Tato był bardziej praktyczny. Owszem, martwił się o mnie, ale jeszcze bardziej martwił się o to, że ani ja ani oni nie udźwigniemy tego finansowo.
– Przecież nas nie stać, aby cię utrzymywać – mówił. – Z czego będziesz żyć? – pytał.
– Poradzę sobie – odpowiadałam za każdym razem. I chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że będzie to bardzo trudne, to za nic na świecie nie chciałam zboczyć z raz obranej drogi.
No i poradziłam sobie. Przez całe studia pracowałam, udzielałam korepetycji i korzystałam ze wszystkich form pomocy, jakie oferowała uczelnia. Miałam też stypendium, bo byłam jedną z najlepszych studentek na roku. I to właśnie te wyniki w nauce sprawiły, że zostałam zauważona.
– Idę na staż do firmy, która jest jedną z najlepszych w tej branży – mówiłam z ekscytacją w głosie koleżance, z którą przez cały czas utrzymywałam kontakt. – To dla mnie ogromna szansa – cieszyłam się.
– Wykorzystaj ją – poradziła mi Magda. A ja dokładnie tak zrobiłam.
Kiedy broniłam pracę dyplomową, to byłam już zastępcą kierownika swojego działu. Szybko pięłam się po szczeblach kariery i z każdym rokiem awansowałam coraz wyżej i wyżej.
– Jesteśmy z ciebie tacy dumni – mówili mi rodzice za każdym razem, gdy udało mi się ich odwiedzić. A to wcale nie było takie proste. Pracowałam po kilkanaście godzin na dobę, a w weekendy zazwyczaj odsypiałam. Chociaż nierzadko zdarzało się i tak, że wolne dni spędzałam na dopracowywaniu projektu, wymyślaniu kolejnej kampanii lub nadrabianiu zaległości w papierach.
Ale coś za coś. Moja ciężka praca była sowicie wynagradzana, a moje konto z miesiąca na miesiąc prezentowało się coraz lepiej.
– Ale przecież pieniądze to nie wszystko – powiedział mi któregoś razu tata, gdy kolejny raz nie mogłam ich odwiedzić, bo miałam mnóstwo pracy. – Trzeba też mieć czas, aby je wydawać – dodał.
Tylko mnie zdenerwował. Już miałam na końcu języka, że oni też korzystają z moich wysokich zarobków, ale w porę się powstrzymałam. Tak naprawdę rodzice nigdy nie chcieli ode mnie pomocy. To ja niemal siłą dawałam im pieniądze i kupowałam rzeczy, na które nigdy nie mogli sobie pozwolić.
Tylko jednego żałuję
Sama nie wiem kiedy uświadomiłam sobie, że rodzice mają mnóstwo racji. Może to było wtedy, gdy nie miałam czasu, aby wyjechać na jakikolwiek urlop. A może wtedy, gdy uświadomiłam sobie, że mam 34 lata, a wciąż nie mam rodziny ani partnera. „I co mi z tych wszystkich zarobionych pieniędzy?” –pomyślałam gorzko.
Następnego dnia postanowiłam, że zwolnię i w końcu zacznę korzystać z pieniędzy, które zarabiałam przez tyle lat. Ale nagle okazało się, że to wcale nie jest takie proste. Mój kalendarz był zapełniony na pół roku naprzód.
– Bo wszystko jest na twojej głowie – powiedziała mi Magda, gdy pożaliłam się jej, że nie mam nawet czasu, aby wyjechać na wakacje. – Ale sama jesteś sobie winna – dodała po chwili. A ja uświadomiłam sobie, że dużo w tym prawdy.
Przez ostatnie lata moje życie kręciło się wokół projektów, kampanii, targetów i spotkań. Wszystkiego chciałam sama dopilnować i na wszystko chciałam mieć wpływ. W konsekwencji nie miałam nikogo, kto mógłby mnie zastąpić pod moją nieobecność. Nie miałam też nikogo, kto mógłby mi pomóc. „Koniec z tym” – powiedziałam sobie. I jeszcze tego samego dnia postanowiłam to zmienić. Poszłam do szefa.
– Mam dwie sprawy – powiedziałam na wstępie. – Przemyślałam kilka kwestii i potrzebuję zastępcy oraz urlopu.
Szef popatrzył na mnie jak na wariatkę. Ale szybko zrozumiał, że nie żartuję.
– Oczywiście – odpowiedział od razu. A potem uśmiechnął się ze zrozumieniem.
Od kilku tygodni trwają rozmowy z kandydatami na mojego zastępcę. A ja zarezerwowałam sobie wakacje, na które zasłużyłam jak mało kto. Od teraz zamierzam wprowadzić balans pomiędzy pracą a życiem prywatnym. I tylko mam nadzieję, że uda mi się to zrobić.
Małgorzata, 34 lata
Czytaj także:
„Romans z jurnym młodzikiem odmłodził mnie jak najlepsze spa. Miałam zero poczucia winy, to była kuracja dla zdrowia”
„Olałem rodzinę i z kochanką zwiałem do wielkiego miasta. O tym, że mam dziecko, przypomniałem sobie w najgorszy sposób”
„Moja żona żyła w świecie lajków i komentarzy. Jakby ktoś jej urwał kabel od internetu, to przestałaby oddychać”