„Marzyłam o letnich praktykach w kurorcie, a trafiłam do zatęchłej wiochy. Syn gospodarzy wynagrodził mi to poświęcenie”

kobieta na wsi fot. iStock by Getty Images, JackF
„Właścicielka pensjonatu, mimo że zawsze miła, wesoła i serdeczna wobec gości, okazała się wymagającą mentorką. Moim zadaniem było zanoszenie wiadra ze zlewkami do chlewika oraz plewienie zagonu kapusty. Tymi wypielęgnowanymi paznokciami”.
/ 17.08.2024 07:15
kobieta na wsi fot. iStock by Getty Images, JackF

Gdy pojawiłam się tu po raz pierwszy, strach mnie sparaliżował. Ilekroć telefonowałam do domu, szlochałam w słuchawkę jak maluch na obozie letnim, dla którego rozłąka z mamą i tatą przez miesiąc to potwornie długi czas.

Nie znosiłam tego miejsca

Kiedy wysiadłam z samochodu, panująca wokoło cisza aż dzwoniła w uszach. Ja, przyzwyczajona do miejskiego zgiełku, robiąca codziennie staranny makijaż i dbająca o paznokcie, kompletnie się tego nie spodziewałam. Myślałam, że trafiłam do jakiejś zupełnie wymarłej wioski! Ale nie miałam racji.

Wszyscy tam po prostu ciężko pracowali – pani domu uwijała się w kuchni, jej mąż kosił łąkę, jeden z synów robił coś przy samochodzie w garażu, a drugi kończył układać płytki w nowym budynku dla gości. Taki był mój pierwszy dzień w gospodarstwie agroturystycznym. To był zupełnie inny świat niż ten, który znałam dotychczas.

Skierowano mnie tu na praktyki studenckie po drugim roku studiów na kierunku turystyka i zarządzanie. Moje wyobrażenia o przyszłej profesji były zgoła inne. W marzeniach widziałam wówczas siebie jako szefową eleganckiego, ekskluzywnego hotelu, a nie parobka od gnoju! A jednak taki los miał mnie spotkać.

Właścicielka pensjonatu, mimo że zawsze miła, wesoła i serdeczna wobec gości, okazała się wymagającą mentorką. Moim zadaniem było zanoszenie wiadra ze zlewkami do chlewika oraz plewienie zagonu kapusty. Tymi wypielęgnowanymi paznokciami. Nie wspominając już o tym, że po posiłkach letników musiałam zmywać brudne garnki. Pochłonięta więc własnymi sprawami, nie za bardzo przyglądałam się codzienności miejscowych.

Poczułam się tam jak w domu

Nie mogłam jednak nie zauważyć, że ich najstarszy syn był dobrze zbudowany i do tego przystojny. W myślach nazwałam go „knypkiem z prowincji”. Nigdy bym się nie zadawała z kimś jego pokroju. Poza tym był dość małomówny i zerkał na mnie jakoś tak nieufnie, spod oka.

Kiedy w końcu przyszedł czas na mój wyjazd, żałowałam, że to już koniec praktyk. Okazało się bowiem, że te zajęcia wcale nie były takie straszne, a pobliskie krajobrazy wręcz zapierały dech w piersiach. Żegnając się z gospodarzami, którzy serdecznie mnie ściskali, nagle poczułam smutek.

Po powrocie do miejskiego zgiełku, ku mojemu zaskoczeniu, zaczęłam odczuwać tęsknotę. Parę razy przyśnił mi się ten skryty syn właścicieli gospodarstwa, a mój chłopak, z którym byłam od roku, wydał mi się trochę niedojrzały i pozbawiony męskości. Do tego stopnia, że postanowiłam z nim zerwać. „Tamten koleś jest w jego wieku, a to już prawdziwy facet, a nie jakiś smarkacz” – w mojej głowie pojawiła się taka myśl.

Niejednokrotnie łapałam się na tym, że porównuję swoją egzystencję z ich codziennością. W tym pokaźnym, przypominającym poważną firmę gospodarstwie, największe wrażenie robiło na mnie to, że każdy odnajdował swoje miejsce, pasujące do jego zainteresowań. Pani domu troszczyła się o to, by nikt wokół nie chodził głodny – bliscy, odwiedzający ich goście oraz zwierzęta. Głowa rodziny wykonywała zadania związane z budowlanką. Pierworodny syn Jarek naprawiał sprzęty rolnicze, natomiast jego młodszy brat Kazik miał nadzór nad stadem krów.

Tęskniłam do tego życia

Dlatego pewnie panował tam taki spokój, gdyż wszyscy zajmowali się swoimi sprawami. Wieczorem zbierali się przy stole, żeby wspólnie zjeść i pogadać. Poczułam ukłucie zazdrości, patrząc na ich codzienność.

W przeciwieństwie do nich, ja wywodzę się z rodziny, w której niemal zawsze panowały konflikty. Rodzice ciągle się kłócą lub nie ma ich w domu. Tak naprawdę żadnemu z nich wcale na mnie nie zależy.

Kiedy święta Bożego Narodzenia zbliżały się wielkimi krokami, postanowiłam zadzwonić do moich przemiłych gospodarzy, aby przekazać im serdeczne życzenia. Pani domu była wniebowzięta, że wciąż o nich pamiętałam i ku mojemu zdumieniu zaprosiła mnie, abym w kolejne lato znów do nich zawitała.

W tamtym momencie nie potrafiłam sobie jednak wyobrazić, że mogłabym ponownie znaleźć się w tym wiejskim kieracie. Gdy nadszedł czas następnych praktyk, które były niezbędne, zapytałam  profesora, czy istnieje możliwość, abym znów mogła pojechać w to samo miejsce. On się zdziwił, ja zresztą też, ponieważ alternatywą była praca w nowoczesnym hotelu uzdrowiskowym.

– Co ja najlepszego zrobiłam? – pytałam sama siebie, gdy ponownie postawiłam stopę na znajomym podwórku.

To była moja przystań

Znów zaskoczył mnie ten spokój, chociaż teraz miałam świadomość, że praca idzie tam pełną parą. Gdybym zatrudniła się w hotelu, moje zadania byłyby znacznie prostsze i nie tak brudne, a ja, choć sama tego chciałam, tkwię w tej wiejskiej rzeczywistości, gdzie harówka i obowiązki trwają od rana do wieczora.

Nie było już śladu po moim starannym makijażu czy manikiurze, ale wciąż miałam w sobie tę miejską niechęć do ciężkiej, fizycznej roboty. Jednak szybko ją przezwyciężyłam. I zostałam za to nagrodzona przyjaźnią starszego syna gospodarzy, Jarka. Sprawy zaszły nawet tak daleko, że zaczęliśmy chodzić sami nad jezioro.

Zwykle przysiadaliśmy na drewnianym molo, aby pogadać, chociaż najczęściej po prostu spędzaliśmy czas w ciszy. No bo o czym tu dużo mówić? Ja czasem wspominałam, jak mi się życie układa w tej miejskiej dżungli, ale poza tym to nie za bardzo było o czym rozmawiać – o gnojówce, agregatach rolniczych albo różnych dopłatach unijnych dla rolników?

Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nasze światy różnią się niesamowicie. Poczułam smutek. Ale jeszcze większy żal ścisnął mi serce, kiedy praktyki dobiegły końca.

– Zostań u nas dłużej – powiedziała pani domu, gdy wyznałam jej szczerze, że wcale nie mam ochoty wracać. – Posłanie już masz, a i jedzenia na pewno wystarczy. W sierpniu zawsze potrzeba rąk do pracy, bo trzeba i zboże zebrać, a i letników zwykle przybywa.

Zaprzyjaźniłam się z nimi

Zastanawiałam się więc, co tak naprawdę mam do załatwienia w metropolii? Moja rodzicielka była mocno zaskoczona, kiedy jej oznajmiłam, że postanowiłam zostać na wsi, ale nie sprzeciwiała się tej decyzji.

Trudno mi dokładnie określić moment, w którym nastąpiła we mnie przemiana, ale zaczęłam doceniać ciężką fizyczną pracę. Do tego stopnia, że sama ją sobie wyszukiwałam. Wieczorami zaś zasiadałam wspólnie z resztą domowników przy stole w kuchni i czułam się wtedy wspaniale. A później miałam w zwyczaju zaciągać Jarka nad jezioro i, jak zawsze prawie, siedzieliśmy tam razem w milczeniu.

Wakacje jednak minęły i musiałam wracać. W jednym momencie poczułam, jak brakuje mi jego towarzystwa. Próbowałam to ukryć przed samą sobą, ale prawda była taka, że zupełnie straciłam głowę dla Jarka. Chłopaka ze wsi.

Gdy usłyszałam jego głos w słuchawce, niemal podskoczyłam z radości.

– Będę jutro w mieście – powiedział. – Co powiesz na małe spotkanie?

Z entuzjazmem zgodziłam się na tę propozycję, jednak kiedy już wysiadł z pociągu, poczułam się zakłopotana jego widokiem. Miał na sobie słabo dopasowany garnitur, a jego spore dłonie wystawały z rękawów. Po raz kolejny wyglądał na mocno prowincjonalnego. Ale gdy wieczorem przytulił mnie na pożegnanie poczułam gorąco rozlewające się po ciele i chwilę to trwało, nim otrząsnęłam się ze wzruszenia. Kompletnie nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim sądzić.

Zostałam tam

Po wykopkach, na które zabrali mnie Jarek i jego mama, nie odstępowaliśmy się na krok, a jego rodzice patrzyli na nas życzliwym wzrokiem. Czułam w sobie wewnętrzny spokój i wyciszenie. Pewnego razu, gdy wylegiwaliśmy się razem na pomoście, Jarek oznajmił:

– Nie wypada mi proponować dziewczynie z miasta takiego niełatwego życia na wsi.

– Może jednak zaryzykuj – odpowiedziałam z uśmiechem.

W odpowiedzi po raz kolejny mocno mnie przytulił.

Nie mogłam jeszcze pożegnać się na dobre z miastem, dopóki nie skończę trzeciego roku studiów i nie zdobędę tytułu licencjata. Zauważyłam, że wszystko, czego dowiaduje się podczas zajęć na uczelni, od razu przekładam na realia gospodarstwa mojego przyszłego męża. Nawet pracę dyplomową w całości poświęciłam temu, jak unowocześnić takie gospodarstwo agroturystyczne.

Takie, jak to, które już traktuję jak własne. Jarek dokładnie przestudiował to, co napisałam. Mieliśmy mnóstwo tematów do dyskusji. Teraz, kiedy oboje milczeliśmy, to tylko dlatego, że tak właśnie nam się podobało, a nie z powodu braku wątków do rozmów.

Mimo zaskoczenia tym, co postanowiłam, rodzice uszanowali moją decyzję. Natomiast u mamy i taty Jarka radość z takiego rozwoju wypadków była wprost nie do ukrycia.

– Ale numer z tą praktykantką – chichotała moja przyszła teściowa – tyle się uczyła, a teraz przyszła pora sprawdzić tę wiedzę w praktyce.

Nigdy nie przypuszczałam, że ja, kobieta z miasta, stracę głowę dla wiejskiego chłopaka. I zamiast robić karierę w pięciogwiazdkowym hotelu, będę zarządzać gospodarstwem agroturystycznym.

Alicja, 23 lata

Czytaj także:
„Wakacyjny wyjazd z teściami nad morze otworzył mi oczy. Bałam się ich, a najgorsze wyszło z mojego męża”
„Mój mąż to cwany pieczeniarz. Ożenił się ze mną dla kasy, a teraz podlizuje się o każdy marny grosz”
„Faceci patrzyli na moją lalę z podziwem, a na mnie z obrzydzeniem. Nie moja wina, że kobitki lecą na mój portfel”

Redakcja poleca

REKLAMA