„Marzyłam, by na ślubie wyglądać jak milion dolarów, a zrobiłam z siebie maszkarę. Mąż zwieje z krzykiem sprzed ołtarza”

panna młoda fot. Catherine Delahaye
„Obudziło mnie straszne pieczenie całej buzi. Wygrzebałam się z wyra i podreptałam do lustra. Nie wrzasnęłam, głos ugrzązł mi w krtani. Moja skóra na twarzy przybrała zupełnie inny wygląd – zaróżowiona, gdzieniegdzie ciemnoczerwona, spuchnięta”.
/ 24.05.2024 20:30
panna młoda fot. Catherine Delahaye

Zdecydowałam się na wizytę u kosmetyczki na dwa tygodnie przed moim ślubem. Pomyślałam, że to wystarczająco dużo czasu, aby jakiekolwiek zaczerwienienia czy podrażnienia zdążyły zniknąć. W głowie miałam historie kosmetycznych wpadek mojej kumpeli Beatki, związanych z jej własnym ślubem.

Miała ledwo 19 lat, kiedy szła do ołtarza

W przeddzień ślubu umówiła się do kosmetyczki na oczyszczanie twarzy, chociaż nigdy wcześniej tego nie robiła. Efekt był taki, że stanęła przed ołtarzem z facjatą obsypaną sporymi czerwonymi plamami, które dzięki naniesieniu grubej warstwy pudru udało się pomniejszyć do rozmiaru ziarenek grochu.

„Najważniejsze, że pan młody nie dał dyla, widząc mnie taką” – skwitowała po wszystkim z uśmiechem na twarzy.

Wizerunek Beaty całej w kropki uporczywie krążył w mojej głowie, gdy wracałam z salonu piękności. Człapałam chodnikiem i zaśmiewałam się pod nosem. Przy wejściu do klatki wpadłam na Martę, która na co dzień pracuje jako makijażystka. Dogadałyśmy się nawet, że pomaluje mnie w dniu mojego ślubu.

– Słuchaj, muszę pożyczyć twoją twarz – oświadczyła niespodziewanie Marta, a ja zupełnie oniemiałam.

W tej samej chwili dostrzegłam, że targała ze sobą ogromną, profesjonalną walizkę.

– Mam ją odkroić i podarować ci? – rzuciłam żartem.

Marta zbagatelizowała moje słowa niedbałym gestem dłoni.

– Odpuść sobie, nie mam nastroju na dowcipy. Czeka mnie jutro konkurs, więc muszę się do niego przygotować.

– Sądziłam, że jako profesjonalistka bez stresu podchodzisz do takich rzeczy.

– Nie o to chodzi. Wpadłam na genialny koncept makijażu i koniecznie muszę go przetestować. O niebo lepszy od tego, który planowałam ci zrobić na wesele. Twoja twarz świetnie się do tego nadaje, a poza tym tylko ciebie udało mi się dorwać – wyznała szczerze.

– Dopiero co wyszłam od kosmetyczki i czuję się trochę skatowana – zawahałam się przez moment. – Ale skoro nalegasz…

Marta nachyliła się w moją stronę, bacznie lustrując moją buzię.

– Daj spokój, wcale nie wygląda to źle.

– Racja, nie jest tragicznie… No dobra, działaj.

Przystałam na jej propozycję. Niech sobie poeksperymentuje, jeśli dzięki temu zrobię oszałamiające wrażenie na gościach weselnych.

Przejrzałam się w lustrze i... zaniemówiłam

Prawdę mówiąc ciężko było odmówić Marcie. Kiedy wpadła na jakiś pomysł, od razu musiała go wcielić w życie. Nie da się ukryć, makijaż był rewelacyjny, niczym z telewizji. Zdecydowanie mogłabym tak pójść na wesele. Marta również sprawiała wrażenie usatysfakcjonowanej, a nawet zrobiła mi fotkę.

Gdy już poszła, dokładnie zmyłam testowy makijaż i powlokłam się do łóżka. Rankiem obudziło mnie straszne pieczenie całej buzi. Na dokładkę łeb mi pękał. Istny horror. Wygrzebałam się z wyra i podreptałam do lustra. Nie wrzasnęłam, głos ugrzązł mi w krtani.

Moja skóra na twarzy przybrała zupełnie inny wygląd – zaróżowiona, gdzieniegdzie ciemnoczerwona, spuchnięta. Termometr wskazał, że mam gorączkę – aż trzydzieści dziewięć stopni Celsjusza!

Bez zastanowienia postanowiłam zadzwonić po karetkę, bo wizyta w zwykłym ośrodku zdrowia mogłaby się przeciągnąć. Kiedy młodziutki doktor mnie zobaczył, z niedowierzaniem pokręcił głową. Chyba jeszcze nigdy nie spotkał pacjenta z takimi objawami jak moje.

– Coś panią dziabnęło?

– Kosmetyczka – burknęłam, bo uświadomiłam sobie, że pobiłam Beatę w grze o tytuł „Najbardziej Nierozgarniętej Panny Młodej”.

Gdy lekarz dokładnie zbadał moją twarz i wypisał receptę na antybiotyk. Poradził mi także, abym została w mieszkaniu. Postąpiłam zgodnie z jego wskazówkami. Poza tym i tak nie planowałam się afiszować z tak potwornie zniekształconą twarzą.

Rozpoczęłam kurację farmakologiczną. Niestety, po trzech dniach moja buzia wciąż wyglądała strasznie. Miałam nadzieję, że może ten lek zacznie działać po dłuższym okresie, więc cierpliwie odczekałam jeszcze cztery dni. Jednak nawet po upływie tygodnia moja aparycja nie uległa poprawie, a temperatura ciągle utrzymywała się na wysokim poziomie. Zaczęłam odczuwać poważny niepokój, bo dzień mojego zamążpójścia nadciągał nieubłaganie.

Wszyscy chcieli się ze mną skontaktować

Teraz zdaję sobie sprawę, że postępowałam nierozważnie i lekkomyślnie, ale wtedy nie chciałam z nikim rozmawiać – ani z mamą, ani z tatą, ani z siostrą, a tym bardziej z moim przyszłym mężem.

– Mamuś, wiesz, co, muszę odsapnąć i dojść do siebie. Ty na pewno łapiesz, o co chodzi, zawsze mnie tak świetnie rozumiałaś – przymilałam się jak tylko umiałam. – Nie ma rady, poradzicie sobie z resztą przygotowań beze mnie. Dopadła mnie trema i muszę odetchnąć, bo chcę rozpocząć nowy etap z czystą głową i bez stresu. Jakoś dacie radę, niewiele już zostało do zrobienia, w sumie prawie wszystko ogarnięte. Tylko kwiatki trzeba odebrać…

Miałam wrażenie, jakbym próbowała zaczarować rzeczywistość.

Jak to, wszystko już dopięte na ostatni guzik? A co ze mną?! W tej chwili na pewno nie prezentowałam się tak, jak powinna wyglądać przyszła panna młoda. Poza tym nie byłam przekonana, czy uda mi się w pełni dojść do siebie przed dniem ceremonii.

– Cóż… – moja rodzicielka z oporami odpuściła. – A co z uczesaniem i makijażem? No i miałaś jeszcze wizytę u kosmetyczki…

– Byłam – mruknęłam do telefonu, bo akurat o tym wolałam nie rozmawiać.

Mamusia w końcu zakończyła połączenie, ale nie dane mi było odpocząć, gdyż usłyszałam pukanie do drzwi. Miałam ochotę udawać, że nikogo nie ma w domu. Niestety mój plan spalił na panewce, ponieważ za drzwiami stała Marta.

– No dalej, otwieraj i nie wymyślaj, doskonale wiem, że tam jesteś! – darła się, dobijając się do drzwi, jednocześnie dzwoniąc dzwonkiem.

Postanowiłam uniknąć konfliktu z sąsiadami. Narzuciłam na siebie bluzę z olbrzymim kapturem, naciągnęłam go na głowę i otworzyłam drzwi mojej głośnej i nieustępliwej kumpeli.

– Chyba sobie żartujesz?! – wydarła się, ledwo przekroczyła próg.

– Są takie chwile, kiedy trzeba pobyć w samotności, zamknąć się w czterech ścianach, zakopać pod kołdrą…

Popatrzyła na mnie znacząco

Dała mi jasno do zrozumienia, co sądzi o moim chowaniu się przed światem.

– No dalej, pokaż mi się w lepszym świetle – nie odpuszczała, zawsze uważna. – O rany, co ci się przytrafiło?! I od kiedy to masz? Koniecznie musisz udać się do lekarza. Zaraz, już! – W jej tonie dało się wyczuć przerażenie.

– Spokojnie, mam już przepisane lekarstwa, stosuję je od tygodnia.

– Tak wyglądasz po terapii, która trwa od siedmiu dni? Ten lekarz chyba nie ogarnia tematu albo trafiłaś na kiepskiego medyka.

– Dali mi antybiotyk. Zakładam, że przez tę wizytę u kosmetyczki…

– AZ czymś takim powinno się iść do eksperta w tej dziedzinie. Bez gadania, jedziemy teraz do dermatologa. Nie wolno ci tego bagatelizować, bo uroda przepadnie ci już na zawsze.

Marta zabrała mnie do swojej zaufanej dermatolog, z której usług korzysta od wielu lat. Tak nawiasem mówiąc, jej przygoda z makijażem zaczęła się, kiedy jako nastolatka zmagała się z paskudnym trądzikiem. Był powodem jej ogromnego wstydu, dlatego zanim wystawiła nogę za próg, nakładała na twarz grube warstwy różnych fluidów, pudrów i innych rewelacyjnych kosmetyków.

Jej zmagania o zdrową skórę ciągnęły się przez długi czas. Chodziła od jednego medyka do drugiego, przepisywali jej przeróżne specyfiki, nawet te z hormonami, aż w końcu poznała swoją obecną panią dermatolog, która przyniosła jej upragnioną ulgę. W tym czasie Marta z pasjonatki przerodziła się w prawdziwą znawczynię tematu i tuż po zakończeniu edukacji otworzyła własny biznes, który świetnie prosperuje po dziś dzień.

Powodem moich problemów był makijaż

– Bardzo panią proszę, pani doktor, musi pani coś zrobić z buzią mojej kumpeli. Za tydzień staje na ślubnym kobiercu!

Lekarka dokładnie mnie oglądała, zadając mnóstwo pytań. Chciała wiedzieć, jakie biorę medykamenty.

– Zalecę pani znacznie silniejszy lek antybiotykowy. Dodatkowo przepiszę maść i kompresy, które należy przykładać na twarz. Proszę je stosować przez godzinę każdego dnia. Przed nałożeniem okładów trzeba posmarować twarz specyfikiem. Niestety nie jestem w stanie zapewnić pani o błyskawicznym wyleczeniu tak poważnego stanu zapalnego, mimo że te kompresy są wysoce efektywne.

Marta ledwo powstrzymywała łzy

– Jak myślisz, jeśli do ceremonii wciąż będę miała te okropne ślady, da się je ukryć pod makijażem? – spytałam, mając na uwadze nie tylko siebie, ale i Martę. Może mogłaby mi zrobić ten makijaż? To by ją trochę uspokoiło, że tak mnie poturbowała.

– Wydaje mi się, że tak, ale trzeba pamiętać o wcześniejszym posmarowaniu tego kremem, a później dokładnie zmyć cały make-up – odparła.

Dzięki zaleconej kuracji moja buzia wróciła do normy – nie ma na niej nawet malutkiej skazy. Szkoda tylko, że stało się to już po ceremonii, więc Marta była zmuszona zatuszować nieestetyczne zmiany podkładem.

Ale, jak powiedziała Beata – grunt, że narzeczony nie dał nogi. A Marta wywalczyła bardzo dobre, trzecie miejsce w tym konkursie. I całkowicie na to zasłużyła!

Klaudia, 32 lata

Czytaj także:
„Moja mama ledwo przeżyła mój ślub. Nie mogła pogodzić się z tym, że jej córka-lekarka wychodzi za mąż za budowlańca”
„Chciałam >>boho<< ślubu w stodole, a on posiadówy w remizie. Prędzej zostanę sama, niż zgodzę się na takie pośmiewisko”
„Narzeczony zmarł tuż przed ślubem. Jego miejsce przed ołtarzem chce zająć szwagier, który też mnie kocha”

Redakcja poleca

REKLAMA