„Chciałam >>boho<< ślubu w stodole, a on posiadówy w remizie. Prędzej zostanę sama, niż zgodzę się na takie pośmiewisko”

smutna panna młoda fot. iStock, DmitriiSimakov
„Wydawało mi się, że nie ma tematu, który może nas poróżnić, że w każdej sprawie jesteśmy w stanie osiągnąć kompromis. Niedawno okazało się jednak, że nie…”.
/ 20.05.2024 15:58
smutna panna młoda fot. iStock, DmitriiSimakov

Znajomi twierdzą, że nie ma bardziej dobranej pary niż Misiek i ja. Faktycznie, mamy wspólne zainteresowania, poglądy na życie, świetnie się dogadujemy. Przez cztery lata znajomości właściwie się nie kłóciliśmy. Nawet wtedy, gdy razem zamieszkaliśmy.

Owszem zdarzały nam się spięcia, ale bardzo szybko dochodziliśmy do porozumienia. Zamiast na siebie wrzeszczeć, obrażać się na nie wiadomo ile dni, płakać po kątach, siadaliśmy przy butelce wina, obgadywaliśmy problem i było po wszystkim. Wydawało mi się, że nie ma tematu, który może nas poróżnić, że w każdej sprawie jesteśmy w stanie osiągnąć kompromis. Niedawno okazało się jednak, że nie…

Zacznę od tego, że Misiek mi się oświadczył. Tak pięknie, w starym stylu. Zaprosił mnie na kolację do restauracji. Nie spodziewałam się, jaki będzie finał. Misiek dostał wtedy awans i myślałam, że chce to ze mną uczcić. W pewnym momencie obok naszego stolika wyrósł jak spod ziemi, kelner z pięknym bukietem kwiatów.

Mój ukochany wstał, uklęknął i poprosił mnie o rękę. Byłam taka wzruszona, że aż mi się łzy w oczach zakręciły. Oczywiście powiedziałam: tak. Nie zastanawiałam się nawet chwili. Misiek jest najwspanialszym facetem pod słońcem i nie wyobrażałam sobie bez niego życia.

Zaraz po kolacji zadzwoniliśmy do rodziców i powiedzieliśmy, że właśnie się zaręczyliśmy i chcemy się pobrać. I jedni, i drudzy byli zachwyceni. Gratulowali nam, cieszyli się, że wreszcie zdecydowaliśmy się formalnie potwierdzić nasz związek.

Kilka dni później spotkaliśmy się wszyscy na mieście na uroczystym obiedzie. Tata i mama uznali, że czas najwyższy lepiej poznać rodziców Miśka, no i porozmawiać z nimi o weselu. Nigdy nie mówiłam ukochanemu, jak wyobrażam sobie ten szczególny dzień, ale specjalnie się tym nie przejmowałam. Sprawa wydawała mi się bardzo prosta. Wesele to wesele. Myślałam więc, że spotkanie upłynie na miłej rozmowie. A omal nie doszło do koszmarnej awantury.

Na początku wszystko przebiegało zgodnie z planem. Siedzieliśmy przy stole, jedliśmy i gawędziliśmy na luźne tematy. Było naprawdę bardzo fajnie. Czar prysł, kiedy rozmowa zeszła na temat przyjęcia weselnego. Okazało się, że nasze rodziny mają zupełnie inne wyobrażenie o tym, jak ono ma wyglądać.

Myślałam, że to rodzice nie umieją się dogadać, a nie my…

Otóż moi rodzice zawsze chcieli, żeby mój ślub miał wspaniałą oprawę. Ja zresztą też. No wiecie, suknia z najlepszego salonu w mieście, limuzyna albo karoca zaprzężona w białe konie, druhny, wspaniała uroczystość w kościele, a po wszystkim przyjęcie do białego rana. W eleganckim hotelu albo w domu weselnym. A następnego dnia poprawiny. W mojej bardzo licznej rodzinie w ten właśnie sposób wydaje się dzieci za mąż. Od pokoleń. Na weselu babci goście tańczyli, pili i jedli podobno przez tydzień. A na mamy, trzy dni. I to mimo że czasy były ciężkie, wszystko na kartki… Dziadek musiał nieźle pokombinować, żeby na stole niczego nie brakowało. Słyszałam te historie ze sto razy, ale i tak się wzruszyłam i uśmiałam.

Tymczasem rodzice Miśka nie wyglądali na zachwyconych. Mieli takie miny, jakby po kilo cytryn zjedli, a nie pyszną kaczkę z jabłkami. W pewnym momencie spojrzeli po sobie znacząco, odłożyli sztućce, a potem wypalili jak z armaty, że oni uważają wystawne wesela za totalną głupotę i marnotrawstwo pieniędzy. No bo kto przy zdrowych zmysłach wydaje grube tysiące na jednodniową zabawę?!

Nie muszę chyba mówić, jak poczuli się moi rodzice. Jakby im ktoś w twarz dał. Mama zbladła i zamilkła, tata dla odmiany poczerwieniał. I przez zaciśnięte zęby zapytał rodziców Miśka, jak w takim razie ich zdaniem powinno wyglądać nasze wesele. A oni na to, że skromnie. Dla najbliższych zwyczajny obiad, a dla reszty gości – kieliszek szampana po uroczystości zaślubin. Bo tak będzie mniej kłopotliwie i taniej.

Moja mama jest raczej spokojną osobą, ale wtedy nie wytrzymała. Zwyzywała rodziców Miśka od skner i dusigroszy. I stwierdziła, że skoro żal im pieniędzy na wesele jedynego syna, to oni z tatą sami je sfinansują. Choćby mieli wziąć pożyczkę.

– Nie będziemy przez ich idiotyczne oszczędności świecić oczami przed naszą rodziną – grzmiała.

Tamci oczywiście się obrazili. Stwierdzili z przekąsem, że wcale nie są skąpcami. I gdyby tylko chcieli, też mogliby za wszystko zapłacić. Ale tego nie zrobią, bo nie lubią wyrzucać grubych tysięcy w błoto. Wolą dać nam pieniądze na coś pożytecznego: kupno samochodu, remont mieszkania, nowe meble…

Im dłużej rozmawiali, tym atmosfera coraz bardziej gęstniała. W pewnym momencie przestraszyłam się, że dojdzie do wybuchu. Szepnęłam więc Miśkowi na ucho, że czas zapłacić i wychodzić, bo nam się staruszkowie za chwilę pozabijają. Przyznał mi rację.

Poprosiliśmy kelnera o rachunek. W czasie płacenia omal nie doszło do awantury, bo każdy z tatusiów chciał pokazać drugiemu, że stać go na zapłacenie całości. Koniec końców podzieliliśmy rachunek na pół. Potem Misiek chwycił pod pachy swoich rodziców, a jak swoich i rozeszliśmy się w niezbyt dobrych humorach.

Po spotkaniu pojechałam z mamą i tatą do domu. Tak się biedacy trzęśli ze zdenerwowania, że aż musieli sobie po dwa koniaczki strzelić na uspokojenie. Godzinę trwało, zanim doszli do siebie.

– Nie odpuścimy. Twój Michał musi przekonać rodziców do wystawnego wesela. Nie wyobrażam sobie, żeby nasi bliscy tłukli się z daleka po to, tylko żeby obiadek zjeść – powiedziała mama, gdy już się trochę uspokoiła.

– Nie martw się, przekona. Kocha mnie i zrobi dla mnie wszystko. Bez przerwy mi to powtarza. Na pewno będzie chciał, żebym w tym dniu czuła się jak księżniczka – odparłam.

Nie będzie żadnego ślubu

Gdy wróciłam do naszego mieszkania, Misiek już na mnie czekał. Oczywiście zaczęliśmy rozmawiać o zachowaniu naszych rodziców.

– Widziałaś to? Naskoczyli na siebie, jakby chodziło o coś naprawdę ważnego, a nie głupie wesele – usłyszałam w pewnym momencie.

– Dlaczego głupie? Moi rodzice nigdy nie zgodzą się na skromne przyjęcie. Ja zresztą też. Musisz przemówić swoim do rozumu – odparłam.
Misiek spojrzał na mnie złym okiem.

– Ani mi się śni. Też uważam, że to bezsensowny wydatek – prychnął.

– Żartujesz, prawda? – nie wierzyłam własnym uszom.

– Wcale nie. Po co nam to! Na weselach ludzie tylko się upijają, rozrabiają, kłócą i nic dobrego z tego nie wynika – wzruszył ramionami.

Aż zatrzęsłam się ze złości.

– Chcesz powiedzieć, że moi bliscy to jakaś patologia? – podniosłam głos.

– Nieee, ale sama wiesz, jak jest – trochę się speszył.

– Nie wiem. Byłam na kilku weselach w naszej rodzinie i nie było żadnych burd. Jestem pewna, że na moim będzie podobnie. Zresztą, sam się przekonasz – stwierdziłam.

– Nie przekonam, bo się na nim nie pojawię – odparował.

Byłam w szoku. Nie spodziewałam się aż takiego oporu. Myślałam, że trochę pomarudzi, a potem będziemy się wspólnie zastanawiać, jak przekabacić jego rodziców. A tu taka przykra niespodzianka!

Nie zamierzałam się jednak poddawać. Namawiałam Miśka, pytałam, co mu zależy, przekonywałam, że będzie się świetnie bawił. Skończyło się na tym, że potwornie się pokłóciliśmy. Wywaliłam go razem z kołdrą do salonu i ostrzegłam, że dopóki nie zmądrzeje, nie wpuszczę go do sypialni. Myślałam, że zadziała. Ale nie… Ostentacyjnie rozłożył kanapę i powiedział, że wreszcie się wyśpi.

Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. Misiek nadal urzęduje w dziennym pokoju, bo nie zmienił zdania. Choć prosiłam, nawet płakałam. Raz prawie już pękł, ale po rozmowie ze swoimi rodzicami znowu się nadąsał. Boję się, że jak szybko nie znajdziemy wyjścia z tej patowej sytuacji, to trzeba będzie odwołać ślub…

Beata, 28 lat

Czytaj także:
„Nie mam szacunku do męża, bo traktuje ludzi jak śmieci. Wstyd mi, że jest takim chamem nawet dla rodziny”
„Szef mnie podrywał, więc zaciągnęłam go do łóżka. Liczyłam na to, że mój portfel szybko zapełni się kasą”
„Żona i dzieci latami chętnie sięgali do mojego portfela. Gdy zachorowałem, odwrócili się plecami”

Redakcja poleca

REKLAMA