„Mam syna z żoną, a córkę z kochanką. Żona nie ma pojęcia, że od 3 lat prowadzę podwójne życie”

Prowadzę podwójne życie - list do redakcji fot. Adobe Stock
„W końcu Ewę zaniepokoją nie tylko moje nieobecności w domu, ale i topniejące pieniądze na koncie. Byłem zobaczyć małą. Udało mi się wyjechać, wmawiając żonie delegację”.
/ 10.10.2021 20:26
Prowadzę podwójne życie - list do redakcji fot. Adobe Stock

Zawsze pogardzałem facetami prowadzącymi podwójne życie. Moim zdaniem ktoś, kto nie potrafi podjąć męskiej decyzji, z którą kobietą chce spędzić życie, nie zasługuje na noszenie spodni. Tymczasem teraz sam znalazłem się w takiej sytuacji i – jestem jak w potrzasku! Wiem, że bez względu na to, co postanowię, skrzywdzę którąś z kochających mnie kobiet.

Najgorsze jednak, że zawsze też będzie cierpiało jedno z moich dzieci.

Z Ewą pobraliśmy się dziesięć lat temu, z wielkiej miłości. Moja ukochana musiała przy tym pokonać opór rodziny, która nie bardzo akceptowała jej wybór. Nic dziwnego, byłem wtedy trochę narwanym facetem bez wykształcenia.

Ewa wyszła za mnie z miłości, wbrew opinii rodziny

Kiedy się poznaliśmy, zarabiałem na życie naprawianiem pralek. Ewa studiowała jeszcze prawo i choć kariera rysowała się przed nią obiecująco, to na razie raczej się jej nie przelewało. Używała starej pralki jeszcze po babci i to tałatajstwo psuło się regularnie.

A co najgorsze, na rynku od dawna nie było części zamiennych, więc nieźle musiałem się nakombinować, żeby pralka wstała z martwych. Któregoś razu jednak dałem za wygraną i powiedziałem szczerze, że prędzej przerobię na maszynę piorącą swojego malucha, niż uda mi się uruchomić tę kupę złomu, którą Ewa trzyma w maciupkiej łazience.

Liczyłem się z tym, że klientka może się na mnie obrazić i nawet zwyzywać od złodziei, którzy udają tylko mechaników, licząc sobie grubą kasę za byle śrubkę. Wcześniej nieraz zdarzało mi się słyszeć, że jestem na pensji firm produkujących AGD…

A ja przecież nigdy nie namawiałem nikogo na zakup konkretnej marki, po prostu miałem na tyle odwagi, by przyznać, że nie potrafię dokonywać cudów z kompletnie zniszczonym sprzętem.

Szybko znaleźliśmy wspólny język

Ku mojej radości dziewczyna roześmiała się z dowcipu o maluchu, a potem stwierdziła, że chyba rzeczywiście za długo zwlekała z zakupem.

– Nie znam się na wadach i zaletach różnych modeli. Może pan zechciałby mi coś doradzić? – zapytała.
I tak, od słowa do słowa, umówiliśmy się na sobotnią wyprawę do marketu ze sprzętem AGD po nową pralkę.

Nigdy do tej pory czegoś takiego nie zrobiłem, ale nigdy też nie miałem tak uroczej klientki.

Długie do ramion kasztanowe włosy, ciepłe spojrzenie zza okularów i ten zniewalający uśmiech!

Zawsze, ilekroć miałem wziąć od niej pieniądze za naprawę, miałem ochotę powiedzieć, że usługa była gratis, bo to dla mnie przyjemność do niej przychodzić. Ale szef pewnie nie byłby z tego zadowolony…

Pralkę kupiliśmy błyskawicznie, bo Ewa okazała się wyjątkowo zdecydowaną osóbką. Powiedziała mi po prostu, ile ma pieniędzy, a ja wybrałem najlepszy sprzęt, i to w dodatku w promocji.

Kiedy nadszedł czas pożegnania, dziwnie trudno było się nam na to zdobyć. Wreszcie, po chwili pełnego napięcia milczenia, wypaliliśmy równocześnie:
– Może wypijemy kawę?
Ewa parsknęła śmiechem, a wtedy zdobyłem się na odwagę:
– Ja panią zapraszam!
Spodobało mi się to, że Ewa nie zaprotestowała i nie wyrywała się do płacenia, co natychmiast zmieniło nasze relacje na przyjacielskie. Jeszcze wtedy nie nazywałem ich randką – nawet w myślach…

Dzięki żonie dokończyłem studia, które przerwałem

Na prawdziwą randkę umówiliśmy się kilka dni później. I wkrótce przekonałem się, że moja dziewczyna jest zdecydowana także w innych życiowych sprawach.

Po trzech miesiącach uznała, że powinniśmy zamieszkać razem, aby nie płacić dwóch haraczy za wynajem mieszkania. Wspólne dwupokojowe rzeczywiście okazało się tańsze niż dwie kawalerki.
Wtedy to po raz pierwszy Ewa sprzeciwiła się swojej rodzinie (ani matka, ani ojciec nie potrafili zrozumieć jej wyboru).

Po jakimś czasie wspólnego mieszkania Ewunia przyznała się, że specjalnie zwlekała z zakupem nowej pralki, aby móc mnie widywać. I nie tylko zaczęła mówić o ślubie, ale także postanowiła mnie zdopingować, żebym skończył studia.

Fakt, kiedyś byłem na informatyce, ale musiałem zrezygnować po drugim roku ze względu na chorobę mamy. Nie potrafiłem pogodzić opieki nad nią z pracą i nauką. Jednak potem, gdy jej stan znacznie się polepszył, nie wróciłem już na uczelnię. Nie chciało mi się.

– Komputery to przyszłość, a ty masz smykałkę w tym kierunku! – powtarzała Ewa i w końcu mnie przekonała.

Kiedy braliśmy ślub, zaczynałem pisać pracę magisterską. Przyszli teściowie pogodzili się w końcu z kandydatem na zięcia i nawet dołożyli się do mieszkania dla nas. Malutkiego, lecz własnego!

Rok po ślubie na świat przyszedł Maciuś – świętowałem narodziny syna prawie jednocześnie z obroną dyplomu inżyniera informatyka.

Zaczęło nam się wieść całkiem nieźle, także finansowo. Zrobiłem wąską specjalizację, zajmując się głównie wysoko skomputeryzowanym sprzętem medycznym. Byłem fachowcem poszukiwanym na rynku, nie tylko polskim.

Dostałem świetną propozycję pracy za granicą

Maciuś właśnie poszedł do pierwszej klasy, gdy niespodziewanie dostałem propozycję z zagranicy. Prywatna angielska sieć klinik proponowała mi posadę konserwatora sprzętu medycznego. Za jakieś niewyobrażalne pieniądze.

Wiedziałem, skąd mieli na mnie namiary: w tej klinice dostał kontrakt jeden z anestezjologów, z którym miałem styczność w polskim szpitalu. Nie mógł się kiedyś mnie nachwalić, że w końcu dzięki moim zabiegom jego sprzęt pracuje, jak trzeba.
– Nigdzie nie jadę. Nie zostawię was. – w pierwszym momencie nie potrafiłem sobie wyobrazić życia z dala od rodziny.

Ale Ewa zaczęła przebąkiwać o większym mieszkaniu, może nawet o domku z ogródkiem… W lot pojąłem jej intencje.
– To tylko dwa lata kontraktu, miną błyskawicznie. Zresztą Anglia to nie USA. Można nawet wpadać na weekendy – przekonywała mnie.
Może to i racja? Trochę się przemęczymy, a potem będzie już z górki? – myślałem.
– W końcu Londyn to nie koniec świata, poza tym istnieje skype! Będę mógł codziennie rozmawiać z bliskimi, widząc ich na ekranie komputera”.
Przyjąłem więc ofertę kliniki i spakowałem walizki. To było 3 lata temu.

Anglia przywitała mnie chłodem i deszczem, ale w klinice panowała przyjacielska atmosfera. Wszyscy byli kompetentni i pomocni, na nic nie brakowało pieniędzy… Jakże inaczej niż w Polsce!

Na początku z nikim nie nawiązałem bliższych relacji. Nawet z Pawłem, tym anestezjologiem, który mnie tam ściągnął. On przyjechał na kontrakt z całą rodziną, po pracy gnał więc do domu.

Strasznie mi się nudziło popołudniami, szlifowałem więc angielski i rozmawiałem przez Internet z rodziną. Zimą jeszcze było do wytrzymania, ale na wiosnę Maciuś wolał pójść na rower z kolegami, niż siedzieć przed komputerem i gadać z ojcem, a i Ewa także miała swoje domowe i zawodowe sprawy.

W pubie poznałem Amy, zrobiła na mnie wrażenie

W końcu zacząłem więc zachodzić do pubu, aby pobyć trochę wśród ludzi. I tam spotkałem Amy, pielęgniarkę z naszej kliniki. A właściwie szefową laboratorium analitycznego…

Widywaliśmy się już wcześniej, ale w tych białych strojach i czepkach wszystkie pracownice kliniki wydawały mi się do siebie podobne. Teraz, przy kuflu piwa, mogliśmy spokojnie porozmawiać.
Amy okazała się zwyczajną dziewczyną, bardzo sympatyczną i życiową.

Może dlatego, że była taka „angielska” z tymi swoimi lekko rudymi włosami i okrągłą twarzą usianą piegami, rozmawiając z nią, nie czułem żadnego zagrożenia. Była tak odmienna od mojej subtelnej Ewy o orzechowych oczach!

Nawet nie wiem kiedy wylądowaliśmy w łóżku

Z Amy zacząłem spotykać się regularnie w „naszym” pubie, bo mieszkała niedaleko mnie. Któregoś wieczoru spytała, czy nie przyszedłbym do niej w sobotę na grilla, którego urządza dla przyjaciół w swoim małym ogródku.

Zgodziłem się, chociaż z lekką obawą, czy aby nie zanudzę się w grupie zupełnie nieznanych mi osób. Nic podobnego jednak się nie stało! Znajomi Amy okazali się przemili i bardzo kontaktowi.

Może tylko jak na mój gust za bardzo palili kiełbaski, więc w końcu jakoś tak wyszło, że ja stanąłem przy ruszcie i zacząłem gospodarzyć. Z tego powodu kilka osób wzięło mnie za partnera Amy. Powtórzyłem jej potem z rozbawieniem tych kilka zasłyszanych uwag, sądząc, że ją to rozbawi.

Jednak Amy spojrzała na mnie całkiem poważnie i stwierdziła, że… nie ma nic przeciwko temu, abyśmy spróbowali być razem.
Przecież jestem żonaty – zasłoniłem się swoją obrączką jak tarczą.
– Wiem, ale twoja żona jest w Polsce, a ja tylko ulicę dalej. A mogę być jeszcze bliżej. – stwierdziła prostolinijnie, jak to angielskie dziewczyny mają w zwyczaju.

Spojrzałem na jej bardzo kusą sukienkę, bardziej odkrywającą niż ukrywającą bujne kształty, i nerwowo przełknąłem ślinę. A wtedy Amy mnie pocałowała… Tamtego wieczoru zostaliśmy kochankami.

Miałem wyrzuty sumienia wobec żony

Nie potrafię nawet opisać wyrzutów sumienia, jakie mną targały! Kiedy rozmawiałem przez skype’a z żoną, wydawało mi się, że mam zdradę wypaloną na czole. Że Ewa natychmiast wszystko zobaczy, zrozumie i zażąda rozwodu.

Nic takiego się nie stało – żona niczego się nie domyśliła. Rozluźniłem się więc i zacząłem rozmawiać zupełnie normalnie z nią i synkiem.
„Przecież wcale ich nie krzywdzę – wmawiałem sobie. – Zarabiam mnóstwo kasy i niemal wszystko wysyłam żonie, troszczę się o nią i Maćka, często dzwonię. A że czasem spotkam się z Amy? Jestem mężczyzną, mam swoje potrzeby!”.

Układ z moją angielską dziewczyną był od początku jasny i bardzo wygodny. Wiedziała nie tylko o tym, że mam w Polsce rodzinę, znała też długość mojego kontraktu. Jeszcze czternaście miesięcy i będziemy musieli rozstać się na zawsze.

Amy była bardzo dyskretna i w szpitalu zachowywała się tak, jakbyśmy się nie znali. Żadnych ukradkowych pocałunków ani znaczących spojrzeń. Za to po pracy, gdy już porozmawiałem ze swoją rodziną, spotykaliśmy się w pubie i piliśmy piwo do późnej nocy. A potem szliśmy do niej.
Rano wkładałem dres i – uprawiając przy okazji jogging – wracałem do siebie, aby wziąć prysznic i przebrać się do pracy.

Okazało się, że Amy jest w ciąży

Funkcjonowaliśmy zgodnie niczym stare, dobre małżeństwo, lecz dzień mojego powrotu do kraju zbliżał się nieubłaganie.Kiedy więc Amy zaprosiła mnie pewnego razu na bardziej wystawną kolację do siebie do domu, byłem niemal pewny, że chodzi o pożegnanie. A tymczasem ona zastrzeliła mnie informacją:
– Jestem w ciąży!

Najpierw mnie zatkało, potem poczułem złość. Jakim prawem ona wrabia mnie w dziecko? Nigdy nawet nie zapytała, czy tego chcę. Ciekawe, kiedy postanowiła zrujnować moje życie? Nie, nie ma mowy. Nie zostanę z nią w Anglii za nic w świecie – za dwa tygodnie wracam do kraju i niech ta angielska pielęgniareczka sobie nie wyobraża, że mnie zmusi do odgrywania roli „daddy” dla jej dziecka.

Okłamywała mnie przez cały czas, twierdząc, że bierze tabletki antykoncepcyjne, a tymczasem szykowała na mnie taką wredną pułapkę…

Wyrzuciłem z siebie jeszcze więcej okropnych słów, nie licząc się z niczym. A potem, nie zważając na łzy Amy, wyleciałem z jej mieszkania.

Zadzwoniła po godzinie, tłumacząc, że wcale od mnie niczego nie oczekuje, a już na pewno nie tego, że się z nią ożenię, bo w Anglii samotne matki mają lepiej niż mężatki. Ona po prostu polubiła mnie bardzo, a że jestem szalenie przystojny, to zapragnęła mieć dziecko właśnie ze mną. Nie mówiła mi o tym, bo ta decyzja dotyczy tylko jej, to ona będzie wychowywała dziecko.

Mogła mi nawet nie mówić, że została przeze mnie zapłodniona – tak się właśnie wyraziła: zapłodniona! – i wyjechałbym w nieświadomości. W końcu zadecydowała, że to byłoby nieuczciwe… Z dziesięć razy podkreśliła, że dzidziuś będzie nosił jej nazwisko, że nikomu nie poda mnie jako ojca, bo wtedy straci szansę na wysokie alimenty z funduszu socjalnego, czy też jak się to w Anglii nazywa.

Uspokoiła mnie na tyle, że zdecydowałem się do niej wrócić i przeprosić za swoje wrzaski. Nadal jednak nie podobała mi się jej samowola.

Zostawiłem ciężarną kochankę

Zgodnie z planem dwa tygodnie później wróciłem do Polski. Na lotnisku powitali mnie żona i synek, który wyrósł nad podziw od momentu, gdy byłem z wizytą w domu cztery miesiące wcześniej. W ogóle wszystko wokół wydawało mi się jakieś inne…

Po weekendzie od razu poszedłem do pracy w polskiej prywatnej klinice. Załatwiłem ją sobie podczas odwiedzin w Polsce. Nowym pracodawcom zaimponowało moje różnorodne doświadczenie i staż w Londynie.

Po robocie z radością wracałem do domu, napawając się tym, że wreszcie mam swoją rodzinę na wyciągnięcie ręki, a nie tylko na ekranie komputera. Jednak po kilku dniach poczułem, że mi czegoś brakuje. Albo kogoś. Amy…

Zacząłem się zastanawiać, jak się czuje, nosząc pod sercem moje dziecko. Jak teraz wygląda… W końcu nie wytrzymałem. Gdy któregoś dnia byłem po południu sam w domu, zadzwoniłem do niej. Ucieszyła się bardzo, że mnie słyszy. Zaczęła opowiadać ploteczki z kliniki, co słychać u znajomych, a potem nieśmiało poruszyła temat dziecka. Gdy ją zachęciłem, powiedziała mi o badaniu USG, które przeszła, i zapytała, czy chcę, aby zdjęcie przesłała mailem.

Zgodziłem się. Natychmiast utworzyłem sobie nowe, tajne konto zabezpieczone skomplikowanym hasłem i podałem je Amy. W ten oto sposób zacząłem kontynuować swoje podwójne życie, które przez ostatnie półtora roku prowadziłem w Anglii.

Obraz mojego dziecka w brzuchu Amy naprawdę mnie wzruszył! Od tej pory, zachęcona moim przyzwoleniem, na bieżąco informowała mnie o wszystkich sprawach dotyczących ciąży.

A kiedy nadszedł dzień rozwiązania, poprosiła o nagranie porodu kamerą. Tego samego dnia mogłem obejrzeć przyjście na świat maleńkiej Stelli… 

W końcu na świat przyszła nasza córeczka

Tak! Mam córeczkę! Jest wyjątkowo śliczna i ruda po mamie. I chociaż oficjalnie nie jestem jej ojcem, bo zgodnie ze swoją obietnicą Amy nie podała nigdzie mojego nazwiska, to naprawdę się nim czuję. Byłem już raz w Anglii, żeby zobaczyć małą. Udało mi się wyjechać, wmawiając żonie delegację.

Wiem jednak, że systematycznie nie będzie to możliwe. W końcu Ewę zaniepokoją nie tylko moje nieobecności w domu, ale i topniejące pieniądze na koncie – za coś do tego Londynu muszę latać. Cóż, nagle okazało się, że Anglia jest bardzo daleko od Polski. Tak daleko, że nie jestem w stanie uczestniczyć w wychowaniu mojej ukochanej córeczki. Mimo że bardzo tego pragnę.

A gdyby tak powiedzieć wszystko żonie? Co wtedy? Czy zrozumie i zaakceptuje moje wyjazdy, nie widząc w Amy rywalki, czy… porzuci mnie urażona, wnosząc o rozwód? Głupi nie jestem i wiem, że druga wersja jest bardziej prawdopodobna. Dlatego milczę.

Choć tak bardzo chciałbym, aby moje dzieci kiedyś się poznały…

Chcesz podzielić się z innymi swoją historią? Napisz na redakcja@polki.pl.

REKLAMA

Więcej listów do redakcji: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”

Redakcja poleca

REKLAMA