Mamo, czy mogłabyś odebrać dziś Jaśka ze szkoły? – córka zadzwoniła do mnie z samego rana. Nie czekając na odpowiedź, dodała:
– I dopilnuj, proszę, żeby odrobił u ciebie lekcje. A, i daj mu jakiś obiad, tylko nie naleśniki ani pierogi, przez ostatnie trzy dni wciąż jedliśmy kluchy. Antek wpadnie po niego wieczorem. Dzięki, całusy i pa – rozłączyła się.
Nie zdążyłam powiedzieć ani słowa. Wcale mnie to nie dziwiło – takie sytuacje zdarzały się już od przynajmniej dwóch lat. Odkąd przeszłam na wcześniejszą emeryturę, miałam, zdaniem mojej córki, czasu pod dostatkiem. W dodatku nie mogłam wykręcić się żadnymi innymi obowiązkami – z mężem rozwiodłam się ponad dekadę temu, a moja przyjaciółka, z którą kiedyś spotykałam się niemal codziennie, pięć lat temu zmarła.
Chciałam, czy nie chciałam – prawda była taka, że samotność mocno mi doskwierała. Jakoś nigdy nie zdołałam zgromadzić wokół siebie grona znajomych, tylko z tą moją Krysią się przyjaźniłam i to od samej szkoły podstawowej. Ale teraz odwiedzałam ją już tylko na cmentarzu…
Nic dziwnego więc, że córka traktowała mnie jak pogotowie ratunkowe. Jeden telefon – i babcia jest na miejscu, odbierze wnuka ze szkoły, pójdzie z nim do lekarza, zaprowadzi na angielski… Kochałam Jaśka, kochałam też córkę, tylko coraz częściej czułam, że moja wartość ogranicza się tylko do mojej przydatności.
Spojrzałam na zegarek. Dziewiąta. Jaś kończył lekcje o czternastej. Już wyjmowałam z szafki mąkę, kiedy przypomniałam sobie słowa córki: „Tylko żadnych kluchów”. No tak, więc pierogi odpadają. Szkoda, bo byłoby czym zająć ręce, a i czas by się tak nie dłużył. Schowałam mąkę, narzuciłam na siebie płaszcz i poszłam do sklepu. Po powrocie wstawiłam mięso na gaz i zaczęłam obierać jarzyny.
Radio cicho grało... Lubiłam muzykę, w przeciwieństwie do mojego byłego męża. Jego zawsze drażniły dźwięki, pamiętam, jak wchodził rano do kuchni i pierwsze, co robił, to wyłączał radio. Cholerny egoista! W ogóle nie przejmował się moimi potrzebami. A jednak tych wspólnych dwadzieścia lat z okładem zrobiło swoje – rozwód przeżyłam mocno, brałam nawet leki antydepresyjne. A potem Ania urodziła Jasia i siłą rzeczy musiałam wziąć się w garść, żeby pomóc córce przy maluszku. Maluszek ma już osiem lat. Boże, jak ten czas leci…
Wieczorem, zamiast zięcia, po Jasia wpadła moja córka
– I jak, miło spędziliście dzień? – zapytała mimochodem, pakując do torby pojemniki z obiadem. – Mamo, no po co tyle tego, kto to przeje? – westchnęła.
– Możesz część zamrozić – zauważyłam, choć trochę przykro mi się zrobiło na tę jej uwagę.
Mnie nikt obiadów nie robił, kiedy Ania była mała. Pracowałam, sprzątałam, gotowałam i zajmowałam się nią sama. Wtedy jeszcze nie były w modzie związki partnerskie i równy podział obowiązków, więc kobieta zasuwała na dwóch etatach, bo i w pracy, i w domu.
– No to dzięki, mamo. I do soboty, tak? Około południa podrzucimy ci Jasia i odbierzemy go w niedzielę wieczorem.
– Do soboty, pa, córeczko – cmoknęłam ją w policzek i ucałowałam wnuczka.
Śmieszny jest, strasznie gadatliwy. Szkoda, że jego rodzice tyle pracują i nie mają czasu, żeby spokojnie pobyć z własnym dzieckiem. Na szczęście ma mnie.
Poszli. Pozmywałam naczynia, włączyłam komputer. „Mój jedyny przyjaciel” – pomyślałam z rozbawieniem. Poczytałam ulubione blogi, które pisały kobiety mniej więcej w moim wieku. Też babcie. Jedna z nich była jednak nietypowa. Uśmiechałam się, czytając jej relacje z kolejnych spotkań z mężczyznami.
Niemal wszystkie zapiski poświęcone były randkom. Miała lekkie pióro i z dowcipem opisywała spotkania z panami. Ciekawiło mnie, jak „Zonia” wygląda i czy nie upiększa trochę rzeczywistości. Bo czy kobieta po pięćdziesiątce może wzbudzać żywe zainteresowanie mężczyzn? Zonia twierdziła, że tak. „Może jest długonogą blondynką po kilku operacjach odmładzających?” – pomyślałam. „A może po prostu ma szczęście, że nie narzeka na brak powodzenia?”.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz spojrzał na mnie jakiś mężczyzna. Spojrzał jak na kobietę, a nie starszą panią, której należy ustąpić miejsca w tramwaju…
I nagle przyszedł mi do głowy pomysł, żeby też spróbować poznać kogoś przez internet. Może i do mnie los się jeszcze uśmiechnie? Po chwili jednak zrezygnowałam. No bo co miałabym napisać o sobie? Że czuję się bardzo samotna? „Ech, to nie dla mnie” – stwierdziłam, wyłączając komputer i sięgając po kryminał Agaty Christie. Uwielbiałam je. No i czytając, zapominałam o swoich kłopotach.
W sobotę zadzwoniła Ania, że jednak nie przywiozą do mnie Jasia, bo jedzie razem z nimi. „Szkoda” – westchnęłam, bo cieszyłam się na myśl, że spędzę z wnukiem weekend.
Do południa posprzątałam całe moje niewielkie mieszkanie. Nie chciało mi się gotować, zjadłam na obiad jajecznicę. Dochodziła piętnasta. Mnóstwo czasu do wieczora! Na dworze lało, odrzuciłam więc pomysł, aby pójść na cmentarz. Nie miałam też ochoty na telewizję, najbardziej chciałam po prostu z kimś pogadać.
„A może jednak warto spróbować?” – znów wrócił do mnie pomysł z wczoraj. Weszłam na ten portal randkowy, o którym wspominała Zunia na blogu. Wpisałam wiek, wzrost i wagę. Że co? Że zamieszczenie zdjęcia zwiększy moje szanse na poznanie kogoś? Znalazłam jedno – stałam pod drzewem, w ciemnych okularach i letniej sukience. Jaś mi je zrobił ostatniej jesieni, gdy spacerowaliśmy po parku, zbierając żołędzie i kasztany.
Tak, to było moje najbardziej aktualne zdjęcie, w dodatku wyglądałam na nim całkiem przyzwoicie. Dołączyłam je, a w anonsie napisałam: „Lubię muzykę, książki, spacery. Poznam wesołego mężczyznę w odpowiednim wieku”. Było krótko, zwięźle i na temat.
Nie minęło 20 minut, gdy dostałam pierwszą odpowiedź. Z biciem serca kliknęłam: „Młody, szczupły, przystojny pozna w poważnych zamiarach panią po pięćdziesiątce.”
Poczułam rozczarowanie. Tak, Zunia wspomniała o ofertach sponsoringu, które pojawiały się co rusz na portalu. Twierdziła, że należy je po prostu ignorować. Tak też zrobiłam, usuwając wiadomość. Potem nie działo się już nic.
Popołudnie spędziłam w towarzystwie Agaty Christie
Przed pójściem spać jeszcze raz włączyłam komputer. O, nadeszły dwa e-maile! W jednym 60-letni pan pisał, że chce poznać kobietę na dłużej, w celu spędzenia wspólnie jesieni życia. Zerknęłam na jego profil. Niestety, ani trochę mi się nie spodobał. Wiem, że to nie wygląd decyduje o charakterze człowieka, ale każdy ma jakiś tam gust. A ten pan akurat ni w ząb do gustu mi nie przypadł.
Drugi list zrobił na mnie większe wrażenie. W dodatku piszący go Zenek też był z Wrocławia, też po rozwodzie, no i na fotce prezentował się całkiem do rzeczy. Odpisałam, i kwadrans później dostałam odpowiedź. Ani się obejrzałam, jak nastała północ, a my dalej wymienialiśmy e-maile. Dobrze nam się rozmawiało. W końcu pożegnaliśmy się i umówiliśmy na następny dzień. Kładłam się spać z uśmiechem na ustach.
Jakoś tak nagle zachciało mi się żyć
Wstałam wcześnie i zaraz włączyłam komputer, ale w skrzynce nie było żadnej wiadomości. Dopiero koło południa Zenek odpisał, od razu proponując spotkanie. Zgodziłam się, choć zaraz potem wpadłam w panikę. „A co, jeśli to jakiś zboczeniec albo przestępca? Przecież w internecie można napisać wszystko. Nie, nie pójdę” – zdecydowałam.
Schowałam do szafy wyprasowaną sukienkę. Usiadłam przed telewizorem, właśnie leciał mój ulubiony program rozrywkowy. Nie mogłam jednak skupić na nim uwagi, bo cały czas rozmyślałam, czy dobrze postąpiłam. Spojrzałam na zegar – do spotkania zostało pół godziny. Nagle zerwałam się z miejsca, wyjęłam sukienkę z szafy, błyskawicznie ją włożyłam, pomalowałam usta szminką i zadzwoniłam po taksówkę.
Zjawiłam się pod kawiarnią pięć minut po czasie. Weszłam do środka i rozejrzałam się niepewnie. Nie zauważyłam jednak nikogo, kto przypominałby mężczyznę ze zdjęcia. Wycofując się, zderzyłam się z kimś wchodzącym do środka.
– Przepraszam – powiedzieliśmy jednocześnie.
Popatrzył na mnie i nagle zawołał:
– To ty, prawda? Małgosia!
– Tak, Zenku – przytaknęłam.
Zaczął mnie przepraszać za spóźnienie
– To mi się nie zdarza, ale po prostu zaczytałem się jak dzieciak – wyjaśniał.
Gdy spytałam o tytuł książki, nie mogłam powstrzymać zdumienia.
– Czytałam ją zaledwie przedwczoraj! I też wciągnęła mnie tak, że o bożym świecie zapomniałam…
Gadaliśmy jak najęci przez ponad dwie godziny. Potem Zenek zaproponował, że odprowadzi mnie do domu. Tuż przed moją bramą nieoczekiwanie powiedział:
– Wiesz, jesteś pierwszą kobietą, z którą tak miło spędziłem ostatnio czas. Czy będzie dużym nietaktem, gdy wproszę się do ciebie na kawę?
Nie spodziewałam się tego, a jednak odpowiedziałam:
– Chodźmy.
Wypiliśmy tę kawę. Wypiliśmy też po dwa kieliszki koniaku. A potem… Cóż, jestem dorosła... I to od bardzo dawna. Podobnie jak on. Przez cały następny dzień czekałam na wiadomość od niego. I kolejny dzień czekałam, i kolejny... W końcu sama postanowiłam napisać parę słów, ale kiedy chciałam wysłać e-mail, okazało się, że profil Zenka zniknął z portalu! Poczułam się okropnie, zupełnie, jakbym była głupią, łatwą panienką. Jak jakaś naiwna siksa…
Zamknęłam komputer. Rozbolała mnie głowa, wzięłam proszki i poszłam spać. Zbudził mnie przeraźliwy dzwonek do drzwi. Zerwałam się z łóżka, bo dzwonił jak na alarm.
Otworzyłam i… zdębiałam
Na progu stał Zenek. Z wielkim bukietem kwiatów w dłoni.
– Co ty tutaj robisz? – wyjąkałam, krępując się potarganych włosów i szlafroka, który zarzuciłam na nocną koszulę.
– Przepraszam za to najście. Ale po naszym przedwczorajszym spotkaniu cały czas nie mogłaś mi wyjść z głowy. Skasowałem swój profil, bo nie chcę już poznawać innych kobiet. I dopiero gdy to zrobiłem, zorientowałem się, że nie mogę się z tobą skontaktować! Nie wiedziałem, jaką inną drogą mógłbym cię znaleźć, na szczęście pamiętałem twój adres, więc… Czy mogę wejść? – popatrzył niepewnie.
Otworzyłam szeroko drzwi. Przegadaliśmy pół dnia. Nie tylko przegadaliśmy… Choć nie będę wchodzić w szczegóły. Kiedy się rozstaliśmy, z uśmiechem popatrzyłam na bukiet kwiatów – moje ulubione storczyki. Czuję, że w moim życiu zaczyna się nowy rozdział...
Małgorzata, 50 lat
Czytaj także:
„Partner mojej przyjaciółki to kompletny burak. Traktował ją jak gosposię, a później przychodził z bukietem”
„Kumpela umówiła mnie na randkę życia. Miałam hasać po lesie jak nimfa, delektować się korzonkami i przytulać do drzew”
„Zacząłem podejrzewać, że żona znalazła sobie kochasia. Okazało się, że ukrywa przede mną coś znacznie gorszego”