Gdybym miała podsumować swoje życie jednym słowem, chyba użyłabym słowa „samotność”. Choć może nie zawsze było to takie oczywiste, bo przecież miałam swoją córkę, Ninę. Ale nawet ona, mimo że jest całym moim światem, nie może zapełnić tej pustki, która od lat towarzyszy mi w sercu...
Szybko zostałam samotną matką
Wychowałam Ninę sama, bo jej ojciec... cóż, zniknął, zanim zdążyłam odstawić małą od piersi. W jednej chwili byliśmy razem, mieliśmy plan, a w następnej już go nie było. Uciekł z mojego życia bez większych wyjaśnień, bez tłumaczeń, bez klasy. Po prostu zadzwonił i powiedział, że nie da rady, bo go to przerasta. Tak po prostu. I zniknął. Została mi córka. Była prawdziwa, maleńka i zupełnie zależna ode mnie. On zwiał, a ja zostałam i musiałam szybko nauczyć się, jak być matką i ojcem jednocześnie.
Piotr – bo tak miał na imię – miał w sobie coś, co przyciągało jak magnes. Był czarujący, pewny siebie i obiecywał mi świat. Kiedy zaszłam w ciążę, mówił, że to najwspanialsza rzecz, jaka mogła nas spotkać. Miałam wtedy 27 lat i byłam zakochana po uszy. Myślałam, że jesteśmy parą, która przetrwa wszystko. Niestety, Piotr nie był gotowy na dorosłe życie. Kiedy przyszło do trudnych decyzji, zmienił się nie do poznania. Gdy ciąża stawała się coraz bardziej zaawansowana, zaczął się wycofywać.
Pamiętam ten dzień, kiedy powiedział mi, że odchodzi. Nina miała zaledwie cztery miesiące. Nie pytał, jak dam sobie radę, po prostu odszedł. Nigdy więcej go nie zobaczyłam. Nie dzwonił, nie pisał. Przestał istnieć, jakby nasze wspólne życie nigdy się nie wydarzyło.
Przez wiele lat nie mogłam nikomu zaufać. Wydawało mi się, że każdy mężczyzna, którego spotkam, prędzej czy później okaże się takim samym tchórzem jak Piotr. A może to nie tchórzostwo? Może zwykłe draństwo? Nie potrafiłam tego zrozumieć, a może nie chciałam. Skupiłam się na Nince. Wychowanie jej było moim jedynym celem, jedynym światłem w moim życiu.
Było mi ciężko
Samotne macierzyństwo to nieustanna walka – z czasem, z pieniędzmi, ze zmęczeniem, ale przede wszystkim z poczuciem osamotnienia. Mimo to, nigdy nie żałowałam. Nina była i jest czymś najwspanialszym, co mogło mnie spotkać.
Lata mijały. Ninka rosła, a ja starałam się być dla niej matką i ojcem, przyjaciółką i wsparciem. Zrezygnowałam z własnych potrzeb. Przez wiele lat nawet o nich nie myślałam. Uważałam, że to normalne, że w momencie, gdy decydujesz się na dziecko, twoje życie przestaje być twoje. Moje relacje z mężczyznami, o ile w ogóle jakieś były, ograniczały się do przelotnych znajomości, które kończyły się, zanim zdążyły się na dobre zacząć. Sama się wycofywałam, bo zawsze bałam się, że któryś z nich znów mnie zawiedzie.
Chciałam jeszcze poczuć się kobietą
Jednak, kiedy Ninka miała około piętnastu lat, coś we mnie pękło. Zaczęłam odczuwać samotność w sposób, który mnie przerażał. Przestałam być tylko matką i na powrót stałam się kobietą, która tęskniła za czymś więcej. Za czułością, za bliskością, za kimś, kto mógłby być dla mnie oparciem. Córka zaczynała być coraz bardziej niezależna, miała swój świat i swoich znajomych, a w moim życiu pojawiła się wyrwa. Postanowiłam spróbować na nowo otworzyć się na mężczyzn.
Nie było mi łatwo. Spotkałam kilku, którzy na początku wydawali się wspaniali. Zauroczyli mnie swoją troską, uwagą i czułością, której tak bardzo mi brakowało. Byli mili, szarmanccy, a ja znów czułam się jak młoda dziewczyna, która ma przed sobą całe życie pełne możliwości. Niestety, te związki kończyły się równie szybko, jak się zaczynały. A powód był zawsze ten sam: moja córka.
Nie wiem, czy to przez to, że faceci nie chcieli angażować się w życie samotnej matki, czy może przeszkadzało im to, że mieliby do czynienia z dorosłą córką. A może po prostu bali się zobowiązań?
Córka odstraszała moich facetów
Pierwszym był Michał. Poznałam go na spotkaniu firmowym z nowym klientem. Był elegancki, miał około czterdziestu lat, pracował jako architekt. Spędziliśmy razem kilka miesięcy. Na początku wszystko było wspaniałe – kolacje, wyjazdy, wspólne rozmowy, czasem całonocne. Czułam, że to może być coś poważnego. W końcu przedstawiłam go Ninie. Z początku wydawał się zachwycony. Ale z czasem coś zaczęło się zmieniać. Zaczął unikać spotkań z nią, mówił, że czuje się nieswojo, gdy jest w jej obecności. Wkrótce po tym zniknął z mojego życia, tłumacząc, że „nie jest gotowy na taką odpowiedzialność”.
Potem był Robert. Miałam nadzieję, że to będzie coś innego, bo Robert miał własne dzieci z poprzedniego związku. Myślałam, że skoro sam jest ojcem, to lepiej zrozumie moją sytuację. Ale myliłam się. Po kilku tygodniach, kiedy poznał Ninę, zaczął stawać się coraz bardziej zdystansowany. W końcu przyznał, że „nie potrafi sobie wyobrazić życia w takim układzie”, że to dla niego „zbyt skomplikowane”. Wtedy po raz kolejny boleśnie uświadomiłam sobie, że mężczyźni po prostu nie chcą brać odpowiedzialności za coś, co wykracza poza ich strefę komfortu.
Nie chcę, żeby zabrzmiało to, jakbym obwiniała Ninę. Absolutnie nie. To nie jej wina, że mężczyźni, których spotykam, uciekają na widok poważnych zobowiązań. Ale nie zmienia to faktu, że czasem jest mi ciężko ze świadomością, że macierzyństwo zamknęło mi drogę do szczęścia u boku jakiegokolwiek mężczyzny.
Nie wiem, czy jeszcze się zakocham
Ostatnio spotkałam się z Wojtkiem, kolejnym mężczyzną, który z początku wydawał się inny. Było miło, zabrał mnie na kolację, a potem do kina, a potem na mecz. Wszystko układało się dobrze. Gdy jednak po kilku tygodniach przedstawiłam go Ninie, zaczął się zachowywać tak samo, jak poprzedni mężczyźni. Najpierw unikanie kontaktu z nią, potem wymówki, aż w końcu przyznał, że „nie jest pewny, czy jest gotowy na taką relację”. To była kropla przelewająca czarę mojej wytrzymałości. Rozpłakałam się przed nim jak dziecko i wypadłam z jego mieszkania, trzaskając drzwiami.
Od tego czasu jestem w wielkim dołku i myślę, że już nigdy nie spotka mnie miłość. Nina, mimo że już dorosła, często powtarza mi, że nie potrzebuję żadnego mężczyzny, że poradziłam sobie przez te wszystkie lata sama i nie potrzebuję nikogo, by być szczęśliwą. Ale ona nie rozumie, jak bardzo pragnę bliskości. I wydaje mi się, że sama, doświadczona tym, jak potraktował ją jej własny ojciec, nie szuka mężczyzn i nie uważa ich za środek do osiągnięcia szczęścia. Też bym tak chciała i pewnie byłoby łatwiej...
Może to moja wina
Czasem zastanawiam się, czy wina nie leży po mojej stronie. Może jestem zbyt wymagająca? Może zbyt szybko pragnę, by wszystko się poukładało? Ale z drugiej strony, przecież to normalne, że chcę czegoś więcej niż tylko przelotnych znajomości. Mam 45 lat i nie chcę już grać w gierki. Pragnę stabilności, bezpieczeństwa i miłości. Ale dla dzisiejszych mężczyzn to najwyraźniej to za dużo...
Kiedyś marzyłam, że znajdę kogoś, kto będzie dla mnie wsparciem, kto zaakceptuje Ninę i zechce wejść do naszej rodziny. Ale teraz, gdy patrzę na rzeczywistość, coraz bardziej wątpię w to, że taki mężczyzna istnieje. Może po prostu wszyscy, których spotkałam, nie byli wystarczająco dojrzali? A może to ja wybrałam niewłaściwych?
Czuję się rozgoryczona
Chciałabym wierzyć, że jeszcze znajdę miłość, ale każde kolejne rozczarowanie sprawia, że ta nadzieja blaknie. Czasem myślę o Piotrze. O tym, jak łatwo było mu odejść. Zostawił mnie z tym wszystkim, odciął się i zaczął nowe życie. Gdy wracam do niego myślami, ciężko mi nie czuć nienawiści i żalu. Zrobił dziecko, porzucił i nigdy nie poniósł konsekwencji za swoje czyny. Mógł robić karierę, znaleźć sobie nową kobietę, wyjechać na koniec świata bez absolutnie żadnego bagażu - ani fizycznego, ani emocjonalnego. Nawet alimentów nie mogłam z niego ściągnąć, bo zręcznie unikał wszystkich moich pozwów.
I gdy tak się nad wszystkim zastanawiam, myślę, że może powinnam trochę odpuścić. Mężczyźni przynieśli mi w życiu znacznie więcej bólu niż radości. Może po prostu to wszystko nie jest warte świeczki? Mam dobrą pracę, mam przyjaciół, mam mieszkanie, mam cudowną, mądrą i piękną córkę. Czy więc faktycznie mam powody, żeby uważać swoje życie za niepełne?
Ewa, 45 lat
Czytaj także: „Żona lubi wydawać kasę, ale nie swoją. Obraziła się, gdy zablokowałem jej dostęp do mojego konta”
„Zawsze czułam się gorsza od siostry. Gdy zobaczyłam ją z kochankiem, poczułam, że w końcu mogę zniszczyć jej życie”
„Jesienią lubiłam biegać po lesie. Mąż nie wiedział, że wracam spocona, także z innego powodu”