„Nigdy nie chciałam być matką. Dla męża zgodziłam się na dziecko, ale przez 18 lat nie potrafiłam go pokochać”

Kobieta wspominająca fot. Getty Images, Anna Ostanina
„Za kilka dni Jacek kończy osiemnaście lat, a ja dalej go nie kocham. Czuję jakąś formę przywiązania i robiłam przez te lata wszystko, co tylko mogłam, by nie odczuł tego, że jego mama go nie kocha. Nie zasłużył na to”.
/ 28.05.2024 08:30
Kobieta wspominająca fot. Getty Images, Anna Ostanina

Witka poznałam ponad dwadzieścia lat temu. Nasza miłość była niespodziewana i raczej z tych, o których słyszy się tylko w filmach i książkach. Była bowiem dosłownie jak uderzenie strzały Kupidyna i to w sytuacji, w której żadne z nas się tego nie spodziewało.

Barman wpadł mi w oko

Moja przyjaciółka Ewa miała wieczór panieński. Wśród rzeczy zaplanowanych na ten wyjątkowy dla niej dzień była także wyprawa do jednego z nocnych klubów, gdzie miałyśmy się bawić do rana. Tak też zrobiłyśmy. Gdy szłam po którąś kolejkę drinków, zauważyłam barmana, który mi się przyglądał.

Rzucił mi się w oczy, ponieważ zdecydowanie należał do typów mężczyzn, do których mam słabość. Wysoki, barczysty, z długimi do ramion włosami, które falowały w niesfornych, luźnych lokach. Do tego tak zwany dwudniowy zarost i zawadiackie spojrzenie. I chociażby dla takich widoków warto chodzić do klubów, pomyślałam sobie wtedy.

On też zwrócił na mnie uwagę

Po może dwóch godzinach od chwili, gdy go zobaczyłam, poczułam w pewnym momencie, że ktoś dotyka mnie delikatnie w ramię. Siedziałyśmy wtedy akurat z dziewczynami przy stoliku i odpoczywałyśmy po harcach na parkiecie. Spojrzałam przez ramię, a tam stał właśnie ów barman.

– Jestem Witek. Za pół godziny kończę zmianę. Wiem, że już późno, ale może miałabyś ochotę gdzieś jeszcze wyskoczyć? – powiedział mi do ucha, przebijając się przez muzykę.

Już chciałam odpowiedzieć, że może innym razem, bo jestem z przyjaciółką na jej panieńskim, kiedy z kolei poczułam mocne kopanie pod stołem. Ewa chyba wyczuła, co chcę powiedzieć i ruchem głowy pokazała mi, że mam iść. Wiedziała, że koleś mi się podoba, bo podzieliłam się z nią wcześniej zachwytem nad aparycją boskiego młodzieńca.

Czułam motyle w brzuchu

Już tego samego wieczora, gdy wyszliśmy z klubu i szliśmy brzegiem rzeki, czułam drżenie i ekscytację. Cudownie nam się rozmawiało i w sumie do świtu siedzieliśmy nad rzeką i po prostu rozmawialiśmy. Zorientowaliśmy się, jak jest późno, gdy zobaczyliśmy wschodzące słońce.

Jestem raczej rozsądną osobą. Nidy w życiu nie czułam czegoś takiego i cały czas próbowałam racjonalizować uczucie i tłumaczyć sobie, że nie można się zakochać tak szybko. A jednak stało się i od tego czasu byliśmy nierozłączni. Zakochaliśmy się w sobie bez pamięci i to z wzajemnością.

Charakterologicznie byliśmy i jesteśmy wobec siebie jak dwa totalne przeciwieństwa, choć mamy też wspólne pasje. On jest dość szalony i przykładowo wypad w góry chętnie połączy ze skokiem na bungee, a ja swoje szaleństwo zakończę na wejściu na jakiś niezbyt wysoki szczyt, gdzie nie trzeba pokonywać łańcuchów na ścianach albo się wspinać. On złapie plecak, namiot i może w ciemno jechać gdziekolwiek, ja pojadę, ale po drodze sprawdzę w necie wszystkie opcje. I może właśnie to jest fajne, bo się uzupełniamy.

Dlatego też już po roku znajomości wzięliśmy ślub. Wiedzieliśmy, że już nie będziemy szukać nikogo innego, że znaleźliśmy to, czego szukaliśmy przez całe życie.

Nie spieszyłam się do bycia matką

Jedyną kością niezgody była kwestia posiadania dzieci. Witek chciał je mieć. Zależało mu na posiadaniu rodziny. Ja z kolei nie chciałam dzieci – nigdy. Nie czułam instynktu macierzyńskiego, nie lubiłam dzieci, nie kręciły mnie rozmowy na ich temat.

– Ja cudzych też nie lubię – mówił, a jednak nie była to prawda, bo zawsze chętnie się z nimi bawił. – Swoje to co innego. Jestem pewien, że jak będziesz w ciąży, to pokochasz to słodkie maleństwo, które będzie w tobie rosło. Ja będę najlepszym ojcem, jakim będę mógł być. Zaopiekuję się wami – przekonywał.

Ja się opierałam, ale w końcu zaczęłam myśleć, że może niesłusznie. Zwykle w małżeństwach czy też między parami jest tak, że to kobieta chce i przekonuje mężczyznę. U nas było odwrotnie. Czy to oznacza, że w takich związkach zawsze nie ma dzieci? Albo że ojcowie potem ich nie chcą? Oczywiście, że nie – może więc Witek ma rację? 

Myślałam, że mąż odpuści

Rozmyślałam i w końcu uległam. Zastrzegłam jednak, że próbujemy maksymalnie rok. Jeśli nie wyjdzie, to wracam do pigułek antykoncepcyjnych i tyle. W sumie liczyłam też na to, że się nie uda, a on odpuści. Ludzie starają się latami, więc miałam nadzieję, że ta prawidłowość będzie miała miejsce i u nas.

– Dlaczego tak chcesz limitować czas? – zapytał jednak.

Nie powiedziałam mu o tym, że mam nadzieję, że się nie uda, bo nie chciałam tak brutalnie podcinać mu skrzydeł.

– Wiesz o tym, że ja jestem zadaniowa. Wyznaczam sobie coś i to realizuję. Nie ma opcji, że nie skończę zadania, a jeśli coś się nie udaje z przyczyn niezależnych ode mnie, zmieniam cel – powiedziałam i była to szczera prawda.

Nie miałam tej żyłki hazardu czy ryzykanctwa, którą on miał. Ja musiałam mieć wszystko zaplanowane i ułożone. Nie było miejsca na „może” albo „uda się, to się uda, a nie to nie”. Jeśli coś robiłam, to miało być zrobione. W przeciwnym razie bardzo się frustrowałam. Witek pokiwał głową i nie pytał już więcej.

Tego się nie spodziewałam

Otóż okazało się, że zaszłam w ciążę już dwa miesiące po tym, jak przestałam brać tabletki. Gdy zrobiłam test ciążowy, który bez wątpienia pokazał dwie różowe kreski, prawie dostałam zawału. Gdzie te opowieści, że staranie się o dziecko trwa latami? Ogarnął mnie strach, bo nie taki miałam plan, no ale trudno.

Ciążę przechodziłam źle, chociaż wszyscy dokoła mówili, że dobrze. Nie cierpiałam na żadne z dolegliwości ciężarnych, nie przytyłam w zasadzie wcale ponad to, co przybiera się z racji bycia w ciąży. Psychicznie jednak było okropnie. Denerwowało mnie wszystko – wyostrzony węch, drażliwość emocjonalna, rosnący brzuch, trudności w poruszaniu, problemy ze snem, puchnące nogi, ciągłe badania, ograniczenia, które wynikały z ciąży.

Witek natomiast był zachwycony. Miałam wrażenie, że gdyby mógł, nosiłby mnie stale na rękach. Byłam szczęśliwa tylko pod tym względem, że on był szczęśliwy i to sobie powtarzałam. Tak powinno być w małżeństwie, że jedno daje szczęście drugiemu.

Zostaliśmy rodzicami

Poród przebiegł zaskakująco gładko, bo po 4 godzinach na świat przyszedł Jacuś. Witek pękał z dumy. Mały ludzik był całym jego światem. Niestety nie moim.

Ciągle żywiłam nadzieję, że jednak uczucie się pojawi, że zadziała magiczna substancja zwana instynktem macierzyńskim. Nic takiego jednak nie następowało.

Jak już mówiłam, jestem osobą zadaniową. Skoro więc wzięłam na siebie to, że zdecydowałam się na dziecko, to się nim opiekowałam najlepiej, jak mogłam. Niezależnie bowiem od wszystkiego, ono nie pchało się na świat. Nie zasługiwało więc na to, by o nie nie dbać. Wszyscy, którzy nas obserwowali, dochodzili do wniosku, że jesteśmy kochającymi rodzicami i szczęśliwą rodziną. Tak jednak nie było – przynajmniej z mojego punktu widzenia.

To było dla mnie za trudne

Oczywiście próbowano mi tłumaczyć, że to normalne u części kobiet po porodzie. Ja jednak wiedziałam, że nie. Po prostu nie kochałam tego człowieczka. Doszły kolejne ograniczenia, kolejne obowiązki. Ja zwyczajnie nie miałam na nie ochoty, a musiałam się na nie godzić. Witek oczywiście robił, ile mógł, ale długo dla takiego małego ludzika mama jest całym światem czy się to komuś podoba, czy nie.

I tak upłynęło kolejnych kilkanaście lat… Za kilka dni Jacek kończy osiemnaście lat, a ja dalej go nie kocham. Czuję jakąś formę przywiązania i robiłam przez te lata wszystko, co tylko mogłam, by nie odczuł tego, że jego mama go nie kocha. Nie zasłużył na to. Teraz z racji jego wkroczenia w dorosłość wzięło mnie na przemyślenia i jeśli kiedykolwiek będzie chciał ze mną rozmawiać o zakładaniu rodziny, powiem mu, by nie godził się na nic, czego nie czuje.

Co bym powiedziała dziś takiej sobie osiemnaście lat temu? „Nie rób tego, czego naprawdę nie chcesz, bo będziesz płacić za to całe życie. To nie jest decyzja na pięć minut”. Szkoda, że nikt mi tego nie powiedział. A może nie? Może tak miało być? Czy żałuję, że mam Jacka?

I tak, i nie – odpowiedź nie jest prosta. Żałuję, że się zdecydowałam. Nie powinnam się godzić, żeby sprawić przyjemność czy radość mężczyźnie. Jednak nie żałuję, że jest na świecie, bo jest bardzo mądrym i dobrym młodym człowiekiem. Gdybym chciała mieć dziecko, nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego syna. Niestety jednak nie potrafię obdarzyć go uczuciem, ale tego nigdy mu nie powiem.

Olga, 46 lat

Czytaj także:
„Mój szwagier był fatalnym ojcem. Zamiast tulić córki, szalał na imprezkach. W końcu przepadł, bo zrobił dziecko innej”
„Mąż poszedł w ślady ojca i traktuje mnie jak służącą. Zdziwi się, gdy zamiast obiadu dostanie papiery rozwodowe”
„Odkryłem, że żona ma kochanka. Czekam, aż się wyszaleje i wróci na kolanach, bo przecież tylko mnie kocha”

Redakcja poleca

REKLAMA