„Łudziłam się, że dzieci docenią moje poświęcenie i pomogą mi na stare lata. A one wolały się mnie pozbyć”

rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, Solarisys
„– Będzie potrzebowała pani opieki – uprzedził mnie lekarz. – I to najlepiej już od zaraz. Początkowo przeraziłam się. Ale szybko doszłam do wniosku, że przecież nie jestem sama. Mam dzieci. A one na pewno się mną zaopiekują – próbowałam się uspokoić”.
/ 21.08.2024 20:00
rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, Solarisys

Zawsze marzyłam o dużej rodzinie. Oczami wyobraźni widziałam swoje stare lata, gdy czwórka moich dzieci zaopiekuje się mną i w ten sposób odpłaci za lata moich poświęceń. Nic z tego. Kiedy zaczęłam chorować i stałam się dla nich bezużyteczna, to moje pociechy postanowiły się mnie pozbyć.

Byłam za dobra

Już w okresie narzeczeństwa razem z Jankiem ustaliliśmy, że chcemy mieć liczną rodzinę. W takiej sytuacji oczywiste stało się to, że ja zostanę w domu z dziećmi, a on przejmie na swoje barki utrzymanie rodziny. I chociaż nie była to łatwa decyzja, bo miałam dobry zawód i moja wypłata na pewno podratowałaby domowy budżet –  to oboje zgodziliśmy się, że to najlepsze wyjście. Zresztą mój powrót do pracy zawodowej byłby bardzo trudny. Doczekaliśmy się czwórki dzieci, które przecież wymagały opieki.

W ten sposób stałam się kurą domową. Ale nie żałowałam. I chociaż czasami tęskniłam do biurowego życia, to koniec końców byłam zadowolona z tego, co udało mi się osiągnąć. Moje dzieci zawsze miały wysprzątane pokoje, ciepły obiad na stole i pomoc w odrabianiu prac domowych. Wprawdzie to ostatnie czasami przestawało być pomocą, a stawało się wykorzystywaniem, to ja nie zwracałam na to uwagi.

Wyręczałam dzieci we wszystkim

"Odrobienie od czasu do czasu lekcji za dziecko to jeszcze nie zbrodnia" – myślałam pobłażliwie. I pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby zdarzało się to sporadycznie. Jednak moje dzieci szybko zwietrzyły okazję i już niemal codziennie podrzucały mi zeszyty z zadaniami domowymi.

Prace domowe nie były jedynymi, w których wyręczałam czwórkę swoich pociech. Podobnie było ze słaniem łóżek, sprzątaniem pokojów i wynoszeniem śmieci. W każdej z tych sytuacji dzieciaki wiedziały, że mogą na mnie liczyć.

– Nie możesz ich we wszystkim wyręczać – irytował się mój mąż. –  Wychowasz ich na nieudaczników – dodawał.

Jednak ja miałam inne zdanie.

– Przesadzasz – uspokajałam go. – Przecież to tylko dzieci. I nic się takiego nie stanie, jak od czasu do czasu pościelę im łóżka.

Janek tylko bezradnie kręcił głową. Nic jednak nie mówił, bo wiedział, że mnie nie przekona. Zresztą nie on jeden. Sporo osób mówiło mi, że za bardzo poświęcam się dla swoich dzieci.

Lubiłam być w domu

– Mogłabyś wrócić do pracy – mówiła mi koleżanka. – Dzieciaki już odchowane. A dodatkowe pieniądze na pewno by się wam przydały.

Ja jednak nie dałam się przekonać. Przez te wszystkie lata przyzwyczaiłam się do tego, że przez cały czas jestem w domu. Co więcej – moje dzieci też się do tego przyzwyczaiły. A ja byłam bardzo szczęśliwa, że mogę im poświecić całą siebie. Współczułam swoim koleżankom, które musiały dzielić czas pomiędzy pracę, dzieci i męża. I na wszystko brakowało im czasu. Ja nie miałam takich zmartwień. Dopiero później zrozumiałam, że moje poświęcenie było błędem.

Dzieci były roszczeniowe

Przez wiele lat nie przyjmowałam do wiadomości, że wychowałam roszczeniowych egoistów. Sama nie wiem, kiedy zaczęło do mnie docierać, że moje dzieci nie są dokładnie takie, jak sobie wymarzyłam.

Mamo, potrzebuję nowego telefonu – oznajmił mi któregoś dnia Kuba. Właśnie wrócił ze szkoły i zakomunikował, że wszyscy się z niego śmieją, bo ma stary model smartfona.

–  Przecież twój telefon nie ma jeszcze roku – powiedziałam. Kilkanaście miesięcy temu nasz najmłodszy syn dostał na urodziny model telefonu bardzo popularnej marki.

– Ale jest już przestarzały – powiedział syn. – I nie ma najnowszych funkcji – dodał.

Zerknęłam na męża. Janek siedział na fotelu i czytał gazetę. Już kilka lat temu powiedział, że za bardzo rozpieściłam nasze dzieci i że kiedyś tego pożałuję. Czyżby to miało nastąpić właśnie teraz? "Nie, to niemożliwe" – pomyślałam.

– Niestety nie mogę kupić ci nowego telefonu –  powiedziałam spokojnie. – Nie stać nas na to.

Mąż miał rację

Kuba spojrzał na mnie z wyrzutem.

Nas nigdy na nic nie stać! – wykrzyknął i zamknął się w swoim pokoju. A w tym samym momencie do mieszkania weszła Kasia, która także miała swoje żądania.

– Muszę kupić nowe buty – powiedziała. – I już nawet znalazłam model, który mi się podoba – dodała. A potem pokazała zdjęcie na swoim telefonie. Zdębiałam. Buty kosztowały ponad tysiąc złotych.

– Nie ma mowy – powiedziałam stanowczo. – Te buty są za drogie.

Kasia wygięła usta w dziubek i obrażona poszła do łazienki.

– A nie mówiłem – usłyszałam głos swojego męża. – Wychowałaś bandę roszczeniowych dzieciaków, które uważają, że wszystko im się należy.

Machnęłam tylko rękę. I chociaż w głębi duszy musiałam przyznać mu rację, to głośno nigdy bym się do tego nie przyznała. Wciąż chciałam wierzyć, że moje dzieciaki są najlepsze na świecie.

Nie mogłam liczyć na pomoc dzieci

Kiedy dzieciaki wreszcie wyprowadziły się z domu, to spotkała mnie jedna z największych tragedii w moim życiu. W drodze do domu mój mąż został potrącany przez samochód i mimo wielogodzinnych starań lekarzy nie udało się go uratować.

Bardzo ciężko to przeżyłam. I wtedy chyba pierwszy raz w swoim życiu miałam nadzieję na to, że dzieci mi pomogą.

Nie mogę przyjechać – powiedział Kuba. – Nie dostałem urlopu.

Podobnie było z pozostałą trójką. Kasia miała zaplanowane wakacje, Marta nie miała z kim zostawić psa, a najmłodszy Andrzej wolał imprezy z kumplami ze studiów niż niańczenie starej matki.

– A tyle im poświęciłaś – westchnęła koleżanka. Ona także – podobnie jak mój mąż – wielokrotnie powtarzała mi, że za bardzo rozpieściłam czwórkę swoich dzieci.

– To przecież zrozumiałe, że mają własne życie – próbowałam jeszcze je tłumaczyć. Ale w głębi duszy było mi po prostu przykro. Ja zrobiłabym wszystko, aby im pomóc, a oni mieli mnie gdzieś.

Jednak pomimo to cały czas wierzyłam w to, że ten brak zainteresowania jest tylko chwilowy. Regularnie do nich dzwoniłam i prosiłam o odwiedziny. Żadne z nich nie zdecydowało się przyjechać.

Przestraszyłam się

Śmierć męża nie była jedyną tragedią, która mnie spotkała. Kilka miesięcy po pogrzebie dowiedziałam się, że jestem ciężko chora. I niestety nic nie wskazywało na to, aby miało mi się polepszyć na tyle, abym mogła normalnie funkcjonować.

– Będzie potrzebowała pani opieki – uprzedził mnie lekarz. –  I to najlepiej już od zaraz.

Początkowo przeraziłam się. Ale szybko doszłam do wniosku, że przecież nie jestem sama. Mam dzieci. A one na pewno się mną zaopiekują – próbowałam się uspokoić.

Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do najstarszego syna i o wszystkim mu opowiedziałam.

– Porozmawiam z pozostałymi – powiedział. A ja odetchnęłam z ulgą. Byłam przekonana, że Kuba weźmie wszystko w swoje ręce i zadba o to, aby wszystko się jakoś ułożyło.

Myślałam, że będą się mną opiekować

Po kilku dniach pojawiła się cała czwórka.

Przecież nie zostawimy cię samej – zapewniła mnie Kasia. Pozostała trójką gorąco jej przytaknęła.

– Teraz wszystkim się zajmiemy – dodała Marta.

A ja poczułam jak oczy napełniają mi się łzami. "Kochane dzieciaki" – pomyślałam ze wzruszeniem. I sama sobie zaczęłam wyrzucać, że jeszcze kilka miesięcy temu nie wierzyłam w ich dobre serca.

Przez kolejne tygodnie ani jeden dzień nie byłam sama. Dzieci wymieniały się opieką nade mną i robiły wszystko, abym nie odczuwała skutków choroby. Ale ja niestety czułam się coraz gorzej. Choroba siała spustoszenie w moim organizmie i powodowała, że z każdym dniem byłam coraz słabsza.

– Na szczęście mam dzieci – mówiłam sąsiadce, która pewnego dnia zapytała mnie jak się czuję. Akurat tego dnia było zdecydowanie lepiej i miałam na tyle dużo siły, aby wyjść z mieszkania. – Sama nie wiem, co bym bez nich zrobiła – dodałam.

Postanowiły się mnie pozbyć

Pewnie nigdy nie odkryłabym planu swoich dzieci, gdyby nie zupełny przypadek. Tego dnia zapomniałam wziąć leków. A ponieważ bez nich nie byłam w stanie zasnąć, to przewracałam się z boku na bok. W końcu postanowiłam pójść do kuchni i napić się ciepłego mleka.

Powinniśmy poszukać jakiegoś domu opieki – usłyszałam głos Kuby. Tego dnia opiekowali się mną synowie, którzy następnego dnia mieli zostać zastąpieni przez Kasię i Martę.

– Nie uważasz, że to trochę za wcześnie? – zapytał  Andrzej. – Przecież mama czuję się jeszcze całkiem nieźle.

– Ale ja nie chcę tracić czasu na opiekę nad nią –  wybrzmiał gniewny głos najstarszego syna.

Przystanęłam w progu i zajrzałam do salonu. Na kanapie siedzieli moi chłopcy i przeglądali jakieś dokumenty.

– Wiesz, że to mieszkanie jest warte kilkaset tysięcy złotych? –  zapytał Kuba. – Gdybyśmy oddali matkę do domu opieki, to moglibyśmy je sprzedać.

To był dla mnie cios

Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę. Moi synowie właśnie knuli, jak oddać mnie do zakładu opiekuńczego i przejąć moje mieszkanie.

– Trzeba pogadać z dziewczynami – powiedział Andrzej.

– Już z nimi rozmawiałem – odpowiedział Kuba. – Są tego samego zdania co ja.

W tym momencie nie wytrzymałam. Wkroczyłam do salonu i spojrzałam na swoich synów.

– To nie tak – Kuba od razu zaczął się bronić.

Nie słuchałam. Kazałam im opuścić moje mieszkanie. A kiedy wyszli, to zalałam się łzami. Chyba dopiero wtedy dotarło do mnie, że moje własne dzieci chciały się mnie pozbyć.

Przejrzałam na oczy

Przez kolejne dni miałam mnóstwo nieodebranych telefonów. Dzwonili wszyscy –  Kuba, Andrzej, Kasia i Marta. Nie chciałam rozmawiać z żadnym z nich. Postanowiłam rozegrać to po swojemu. Mam trochę oszczędności, więc wynajęłam pielęgniarkę.

I chociaż nie wiem, jak długo jeszcze pożyję, to wiem jedno – żadne z moich dzieci nic po mnie nie odziedziczy. Wprawdzie zajęło mi to wiele lat, ale w końcu przekonałam się, jak niewiele znaczyłam dla własnych dzieci.

Maria, 70 lat

Czytaj także: „Za młodu podglądałem sąsiadkę i zapamiętałem ją na zawsze. Po 15 latach wróciła i postanowiła mnie za to ukarać”
„Siostra nie przyznała się, że miała dostęp do konta mamy. Podbierała z niego po cichu kasę przez kilka lat”
„Teściowa ciągle mną pomiata, bo jestem rozwódką. Odegram się, gdy zdradzę pikantną tajemnicę tej starej grzesznicy”

 

Redakcja poleca

REKLAMA