„Dusiłam w sobie wściekłość, aż coś we mnie pękło. Obsmarowałam całą rodzinę i wylałam wszystkie żale obcej kobiecie”

Załamana kobieta fot. Getty Images, Mindful Media
„Nawet się nie obejrzałam, a już wyrzucałam z siebie wszystkie smutki, irytacje i wyczerpanie. I to kompletnie przypadkowej osobie... Nagadałam jej, jacy ci moi synkowie są nieznośni, że mam ich dość i najchętniej uciekłabym na bezludną wyspę”.
/ 22.05.2024 07:15
Załamana kobieta fot. Getty Images, Mindful Media

Tego feralnego dnia moje dzieci zachowywały się, jakby opętał je sam diabeł. Dziesięcioletnie bliźniaki od samego świtu szalały po całym mieszkaniu, robiąc przy tym istną demolkę. Hasali z góry na dół, zjeżdżali na poręczy schodów, mimo że mieli surowy zakaz robienia tego od czasu, kiedy rok temu Michaś nieźle się poturbował. Wtedy jednak Maciek był na miejscu i od razu pognał z nim na ostry dyżur, a ja mogłam na spokojnie zająć się pocieszaniem drugiego smyka, który lamentował wcale nie ciszej od swojego braciszka.

Mój mąż wyjechał za granicę trzy miesiące temu, żeby zrealizować ważny projekt. Ciężko znosimy ten czas bez siebie, każde z nas radzi sobie z tym inaczej. Ja chyba mam trudniej, bo oprócz pracy zawodowej i obowiązków domowych, muszę jeszcze zajmować się naszymi chłopcami.

Czasami przyłapywałam się na tym, że najchętniej chwyciłabym za telefon, wykręciła numer do Maćka i prosiła go na kolanach, żeby czym prędzej wracał, bo kompletnie nie radzę sobie z tą sytuacją. Ostatecznie jednak przywoływałam się do porządku, stukając się palcem w czoło. Po co miałabym zawracać mu głowę takimi drobnostkami, jak wygłupy naszych synów? Ich wrzaski doprowadzały mnie do bólu głowy, ale stawialiśmy na bezstresowe podejście do wychowania i do tej pory żadne z nas nie ośmieliło się nawet podnieść głosu na nasze pociechy.

Dzisiaj już po prostu pękłam...

Wykorzystałam wszystkie możliwe sposoby, prośby, wyjaśnienia, że muszę skoncentrować się na swoich obowiązkach zawodowych. Moje umiejętności pedagogiczne kompletnie zawiodły. A zleconą pracę absolutnie musiałam dokończyć. Zabrałam do domu kwartalny bilans finansowy i powinnam oddać gotowy materiał z początkiem tygodnia.

Żadną miarą nie potrafiłam się skoncentrować, wstawiałam niepasujące cyfry w niepoprawne miejsca, a ból głowy przybierał na sile wraz z irytacją na moich synów. W końcu, obserwując Michała, który dosiadł pleców Wojtka, usiłując go pokonać i drąc się przy tym wniebogłosy, ja sama rozdarłam się jak stare prześcieradło.

Co z wami jest nie tak, dzieciaki?! Rozum wam odjęło?! – nawet mnie zaskoczyła moja własna złość. – Zamknąć się, w tej chwili! Siadać mi tu, ale migiem! Bierzcie się za kolorowanki czy książki, bo przez was nie mogę nawet myśleć! – darłam się wniebogłosy, marszcząc brwi tak, że aż bolało. – Tu ma zapanować absolutna cisza, a jak nie, to… To wylądujecie w piwnicy! – zagroziłam.

Musieli się wyszaleć

– Tak, my chcemy do piwnicy! – Mój srogi ton głosu przyniósł efekt przeciwny do zamierzonego. Rozradowane dzieci zaczęły skakać wokół mnie. – Zrobimy tam kosmiczną bitwę jak w filmie…

– Spokój! – weszłam im w słowo. – Zachowujecie się koszmarnie, wszystko opowiem ojcu, zaraz sięgam po telefon.

– My się tylko tak bawimy, bo rysowanie i czytanie to nuda – Michaś niedbale podniósł ramiona, a Wojtek posmutniał.

– Gdybyś dała nam pograć na komputerze… – spróbował, ale od razu mu weszłam w słowo:

– Nie ma szans, na dziś już przekroczyliście limit grania – zerknęłam na godzinę.

Choć pora na wizytę w parku była dość późna, doszłam do wniosku, że i tak nie uda mi się nic zrobić w pracy, póki moi synowie nie pójdą spać. Pełni energii i wigoru, raczej nie położą się szybko do łóżek, dlatego postanowiłam, że lepiej będzie pozwolić im się wybiegać na świeżym powietrzu. Kto wie, może dzięki temu szybciej dopadnie ich zmęczenie i wreszcie uda mi się położyć ich do snu.

Zgodziłam się na grę w piłkę, teraz ganiali za nią jak szaleni po murawie, a ja okrywszy się kurtką, wygodnie rozparłam się na ławeczce, usiłując się wyciszyć. Moje emocje nadal buzowały, nerwy były napięte przez tych smarkaczy, przez to, że nie potrafiłam nad nimi zapanować, nie chcieli mnie słuchać.

Maciek to zupełnie inna bajka. Cieszył się u nich takim szacunkiem, że jedno spojrzenie z jego strony w zupełności wystarczało. Nie musiał nawet słowem pisnąć, a dzieciaki wiedziały, co jest grane. Zupełnie inaczej niż ze mną… Czasami z przekąsem określałam siebie jako „nieudolną mamuśkę”.

Idąc po parku o dość późnej godzinie, dostrzegłam, że nie tylko ja postanowiłam wybrać się na spacer z pociechami. Ścieżką w moim kierunku nadchodziła wysoka kobieta z dwiema małymi dziewczynkami, które wydawały się odrobinę starsze od moich chłopców. Kiedy znalazła się w pobliżu ławeczki, zatrzymała się.

Ala, to naprawdę ty? – wykrzyknęła zaskoczona moim widokiem. – Jasne, że to ty! Szmat czasu minął, a ty wciąż wyglądasz tak samo, moja droga...

Minęło parę chwil, zanim dotarło do mnie, że ta kobieta to Ewka, moja była kumpela z ogólniaka. Nie przyjaźniłyśmy się jakoś mocno, ale łączyło nas kółko teatralne i wspólne wyjazdy na występy.

– Poznajcie moje córeczki, Manię i Anię – Ewa lekko pchnęła dziewczynki do przodu, a one od razu dygnęły elegancko, zupełnie jak panienki z jakiejś przedwojennej szkoły dla dziewcząt. – A to jest ciocia Ala, moja koleżanka z czasów liceum – usiadła obok mnie. – Co ty tu sama robisz w parku, czekasz, aż jakiś bajkowy książę się pojawi? – parsknęła śmiechem.

– Mój mąż ciężko pracuje za granicą, a ja doglądam, jak nasi chłopcy dają czadu na boisku – skinęłam w kierunku grających chłopaków. – Przyszłam tutaj złapać oddech, bo ci goście tak mnie dzisiaj wkurzyli, że ledwo zipię – ze złością pokiwałam głową.

Ewa wspomniała, że byli w kinie, a następnie zaczęła drążyć temat mojego niezadowolenia, dopytując, co się wydarzyło. Zrobiła to tak przebiegle, że nim się spostrzegłam, komu i o czym opowiadam, wyrzuciłam z siebie całą frustrację, irytację i znużenie.

Nagadałam jej, jacy to moi synowie są niegrzeczni, jak mnie nie słuchają i że nie daję z nimi rady. Wyznałam, że najchętniej zwiałabym na jakąś opuszczoną wyspę. No i że chyba nie jestem stworzona do bycia matką.

Trajkotałam jak najęta, a Ewka wraz z córami przysłuchiwały się uważnie mojej opowieści. Tak bardzo dałam się ponieść, że dopiero po pewnym czasie dostrzegłam kątem oka, że Michałek i Wojtuś stanęli obok ławeczki, również wsłuchując się w moje słowa. Momentalnie ugryzłam się w język, ale było już po ptokach, chyba wszystko usłyszeli.

Zaniemówiłam, a Ewa jakoś tak pospiesznie się pożegnała, chwyciła córeczki za ręce i odmaszerowała, zupełnie jakby moi synowie byli trędowaci. Pragnęłam im wytłumaczyć, kim była ta kobieta, ale gdy tylko zobaczyłam ich buźki, słowa ugrzęzły mi w gardle.

Chłopcy szybko zapomnieli, ale ja nie mogłam

Wpatrywali się we mnie w sposób, jakiego dotychczas u nich nie zaobserwowałam. Ich oczy wyrażały całą gamę emocji — osłupienie, powątpiewanie, pretensję, rozczarowanie, które w nich wzbudziłam, a w końcu także łzy napływające do oczu.

Słyszałam, jak Wojtek szeptał cichutko:

 – Czemu powiedziałaś tamtej pani, że trudno z nami wytrzymać i że jesteś złą mamą... Przecież jesteś naszą mamą i nie możesz być niedobra…

– Dlaczego chcesz jechać na jakąś opuszczoną wyspę? – dopytywał natychmiast Michał. – Chcesz być sama, bo masz nas już dość i przestałaś nas kochać?

Nie chcemy, żebyś gdziekolwiek jechała, bo z kim my byśmy zostali? Tata też przecież wyjechał, a nam z tobą jest fajnie! – stwierdził Wojtek. – A będzie jeszcze fajniej, jak tata już wróci, to tylko sto dwadzieścia dwa dni...

Kiedy to wszystko się działo, dobrze, że akurat siedziałam na ławce, bo chyba nie utrzymałabym się na nogach. Objęłam ramionami swoje pociechy, ściskając je z całej siły. Całowałam ich buzie umorusane kurzem, ocierając łzy. Czule głaskałam ich włosy i plecy, przytulałam tak, jakby znów były maleńkimi bobaskami.

Żałuję, że naopowiadałam tyle głupot o Michale i Wojtku tej niemal obcej kobiecie. Znalazła się akurat pod ręką, gdy miałam ochotę na kimś odreagować, więc zaczęłam jej truć o moich synach. Ale co ja sobie myślałam? Gadałam bez sensu, a oni to wszystko słyszeli. Musiałam ich nieźle zranić tymi bredniami, które im przypisałam. Ale ze mnie gapa, no naprawdę!

– Słuchajcie chłopaki, jest mi naprawdę strasznie przykro za to, co powiedziałam. Nie miałam tego na myśli, po prostu nerwy mnie poniosły. Wiem, że przeprosiny nie zmienią tego, jak się poczuliście, ale chcę, żebyście wiedzieli, że jesteście dla mnie najważniejsi na świecie i kocham was nad życie.

– Mamo, spoko, nie gniewamy się – Michał jako pierwszy wysunął się z mojego uścisku i kopnął piłkę do brata. – Możemy jeszcze pograć?

Przytaknęłam, a oni ruszyli grać w piłkę

Dla nich to, co wydarzyło się w parku, szybko poszło w niepamięć, ale ja ciągle miałam przed oczami te ich miny i dręczyło mnie poczucie, że zrobiłam im przykrość. Uświadomiłam sobie też, jak bardzo trzeba uważać na to, co i komu się mówi, a szczególnie jeśli chodzi o własne dzieci.

Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, to pewnie nakreśliłabym zupełnie inny obraz moich chłopaków. Zmęczenie i nerwy wzięły górę, przez co przedstawiłam ich starej znajomej jak jakieś karykatury, a nie normalne dzieciaki.

Postanowiłam, że już nigdy do tego nie dopuszczę. I dotrzymałam słowa. Tak naprawdę moi synowie mieli pełne prawo, by tak wariować tamtego dnia. W końcu spędzili go całkowicie w domu, a ja, zamiast poświęcić im trochę uwagi, byłam pochłonięta własnymi sprawami. Nie dostrzegłam, że mnie potrzebują. Obecnie mieli tylko mnie, bo ich tata wróci dopiero za długie sto dwadzieścia dwa dni.

Alicja, 35 lat

Czytaj także:
„Dla rodziców jestem powodem do wstydu, bo nie mam męża, dzieci i sensownej pracy. Mnie jest dobrze tak, jak jest”
„Mąż zgubił obrączkę. Szybko odkryłam, w czyim łóżku ją zostawił i się zemściłam. Zapamięta mnie na zawsze”
„Zięć lubi wypić, więc córka chce rozwodu. Kazałam jej się nie wygłupiać, bo małżeństwo to świętość”

Redakcja poleca

REKLAMA