Całe moje życie można sprowadzić do jednego słowa: obowiązek. Zawsze byłam tą najbardziej odpowiedzialną z rodzeństwa, tą, która nie bała się ciężkiej pracy, która zostawała dłużej po lekcjach, żeby pomóc nauczycielowi posprzątać w klasie, albo była pierwsza w domu, żeby pomagać rodzicom. Dla mojej matki byłam pewniakiem – dzieckiem, na którym zawsze można polegać. I może właśnie dlatego tak łatwo było mnie wpędzić w poczucie winy.
Można było na mnie polegać
Od najmłodszych lat wydawało mi się, że to, co robię, nigdy nie jest wystarczające. Kiedy byłam mała, zawsze czułam się odpowiedzialna za to, żeby w domu wszystko działało, nawet kiedy nikt ode mnie tego nie oczekiwał. Rodzeństwo miało swoje życie, swoje plany, imprezy, przyjaciół, pierwsze miłości. A ja? Ja zostawałam w domu, pomagając matce przy codziennych obowiązkach. Wydawało mi się, że to mój obowiązek, że tak trzeba.
– Ach, te łobuzy latają i traktują dom jak hotel, ale ty, Juleczka, nigdy nie zostawisz mamy samej – chwaliła mnie wtedy matka, a ja chociaż przez chwilę czułam się doceniona.
Moja reputacja godnej zaufania, odpowiedzialnej osoby funkcjonowała w całej rodzinie. Dlatego gdy ciotka Krystyna przechodziła trudne chwile, od razu byłam pierwszą kandydatką na osobę, która powinna jej pomóc. Jej mąż, wujek, którego prawie nie znałam, zmarł, a ciotka została zupełnie sama. To była kobieta trudna, zgorzkniała, zawsze miała pretensje do świata. Nie miała dzieci, a jej jedyną rodziną byliśmy my. Tylko że moje rodzeństwo nie było zainteresowane opieką nad schorowaną staruszką.
– Przykro mi, nie mam czasu, mam swoje problemy – słyszałam ciągle od mojej starszej siostry, Kamili.
Ona miała swoją rodzinę, dzieci, dom. A mój brat Paweł? Rozwijał swoją firmę, więc miał inną wymówkę. Nikt tego nie podważał: pewnego dnia matka usiadła ze mną w kuchni i wmanewrowała mnie w tę całą sytuację.
Mogło mi się to opłacić
– Julia, musimy pomóc Krystynie – powiedziała, nalewając mi herbaty. – Ja już nie mam zdrowia, żeby się nią zajmować. A ty jesteś taka obowiązkowa...
Spojrzałam na nią, starając się zrozumieć, dlaczego wymaga tego ode mnie, ale już nie od brata czy siostry.
– Mama, ale mam to robić zupełnie sama? Przecież jeszcze się uczę, a Kamila mogłaby też pomóc... – zaczęłam niepewnie.
– Kamila ma swoje dzieci, męża. A ty? Ty przecież masz czas. Poza tym Krystyna ma sporo pieniędzy. Na pewno kiedyś ci się to opłaci. Musi przecież komuś zapisać swój majątek, zanim umrze.
Zastanowiłam się nad tym. Z jednej strony miałam wrażenie, że to nie w porządku, że powinnam myśleć o ciotce tylko przez pryzmat pieniędzy. Z drugiej – matka miała rację. Ciotka rzeczywiście miała pieniądze, i to spore. Gdyby faktycznie przepisała mi swój majątek, mogłabym wreszcie myśleć o własnym mieszkaniu, o stabilizacji... Niestety, naszych rodziców nie było stać na to, żeby kupić nam wszystkim mieszkania, więc miałam w perspektywie, że prawdopodobnie do końca życia będę wynajmować albo dorobię się czegoś dopiero za kilka dekad.
Postanowiłam zaryzykować
– Dobrze, mamo. Zajmę się nią – zgodziłam się, nie zdając sobie jeszcze sprawy, że właśnie podjęłam decyzję, która zmieni moje życie na długie lata.
Początki opieki nad ciotką Krystyną były trudne, ale do przejścia. Potrzebowała wsparcia głównie przy codziennych czynnościach – zakupy, sprzątanie, pomoc w gotowaniu. Pocieszałam się myślą, że to tymczasowe. Przecież nikt nie żyje wiecznie... Oczywiście, to nie tak, że życzyłam cioci, żeby odeszła szybciej niż później, ale wiedziałam, że nie jest to zobowiązanie na całe moje życie. Każdy dzień był jednak wyzwaniem, bo Krystyna miała swoje humory. Z relacji mamy wiedziałam, że kiedyś była bardzo stylowa, wyrafinowana, elegancka, ale i zabawna. Teraz, owszem, była nadal elegancka, ale i zgorzkniała, oschła i wiecznie niezadowolona.
– Dlaczego znowu przyniosłaś te ziemniaki? – krzyczała, kiedy przyniosłam jej obiad, który sama sobie zażyczyła.
– Ale ciociu, przecież chciałaś... – próbowałam się bronić.
– Ale już nie chcę! Idź do sklepu i kup coś innego!
– Ale mówiłaś, że masz ochotę na ziemniaki z koperkiem…
– Nie gadaj mi tu! Idź, bo sama pójdę, a z moim zdrowiem pewnie zemdleję po drodze i będzie twoja wina!
Znosiłam jej podłe zachowanie
Takich sytuacji było więcej, niż bym chciała. Każdy mój gest, każda próba pomocy spotykały się z krytyką. Mimo to trwałam przy niej, bo wiedziałam, że nie ma nikogo innego. Kamila, oczywiście, raz na jakiś czas zadzwoniła, ale na tym jej pomoc się kończyła. Paweł? Od lat nie widział ciotki.
Mijały miesiące, a potem lata. Pomoc Krystynie zaczęła odciskać coraz większe piętno na moim życiu i wymagała ode mnie coraz większych nakładów czasowych. Nie miałam szans na związek, rzadko kiedy spotykałam się ze znajomymi, bo zwyczajnie nie miałam czasu i siły. I coraz częściej zaczynałam kwestionować to, czy na pewno podjęłam dobrą decyzję. Była szlachetna, ale... czy to wszystko było tego warte?
Czasem próbowałam z nią rozmawiać, tłumaczyć jej, że chcę dla niej dobrze, że byłoby mi łatwiej, gdyby okazywała mi choć odrobinę ciepła. Potem spróbowałam inaczej: powiedziałam, że potrzebuję przerwy na uporządkowanie swoich spraw i że zastąpi mnie ktoś inny.
– Przerwy? Ty potrzebujesz przerwy? To co ja mam powiedzieć? Nie ma przerwy od życia i obowiązków! Myślisz, że ja bym sobie nie chciała zrobić przerwy od choroby i od starości? – mówiła z takim oburzeniem, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
Nawet kiedy chorowała coraz bardziej, a ja opiekowałam się nią praktycznie bez przerwy, nie było w niej ani krzty wdzięczności. A ja trwałam. Bo matka mówiła, że kiedyś mi się to opłaci. A ja głupia wierzyłam.
Jak mogła mnie tak potraktować?
Jej śmierć mnie nie zszokowała. Byliśmy na nią gotowi. Jej stan zdrowia pogarszał się od miesięcy, a kiedy trafiła do szpitala, wiedzieliśmy, że zostało jej zaledwie kilka dni. Kiedy pielęgniarka poinformowała mnie, że Krystyna odeszła w nocy, poczułam... ulgę. Ulgę, ale i uwolniony nagle żal. Oddałam jej najlepsze lata swojego życia. A teraz miałam nadzieję, że przynajmniej po śmierci mi się za to odwdzięczy... Przecież matka obiecywała. „Opłaci ci się to,” mówiła.
Kilka dni po pogrzebie przyszła notariusz. Zebraliśmy się w domu ciotki – ja, matka, Kamila i brat Paweł, który wrócił na tę okazję z zagranicy. Odczyt testamentu miał być formalnością. W końcu to ja latami opiekowałam się ciotką. To ja byłam przy niej, kiedy nikogo innego nie było.
– Zgodnie z wolą zmarłej – zaczął notariusz. – mieszkanie oraz wszystkie zgromadzone środki finansowe zostają przekazane na rzecz pani Agnieszki...
Zamarłam.
– Kogo? – zapytałam, nie wierząc w to, co słyszę.
– Pani Agnieszki – powtórzył notariusz. – Z tego, co rozumiem, kuzynki ze strony męża zmarłej.
– Ale jak to? Przecież... ja... – nie mogłam znaleźć słów.
Byłam zbyt zszokowana, zbyt rozgoryczona, żeby powiedzieć cokolwiek sensownego.
– Przykro mi, pani Julio – powiedział notariusz, widząc moją reakcję. – W testamencie nie ma wzmianki o pani.
Byłam rozżalona
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Przez te wszystkie lata opiekowałam się ciotką, poświęciłam jej swoje życie, a ona nie zostawiła mi ani grosza?! Nawet marnego pierścionka na pamiątkę? Kilku bibelotów? Wszystko oddała jakiejś dalekiej krewniaczce, która nie odwiedziła jej ani razu przez te wszystkie lata?!
Po odczytaniu testamentu, wyszłam z domu ciotki. Matka próbowała mnie pocieszyć.
– Julia, nie przejmuj się... Może jeszcze coś ugramy... Przecież łatwo udowodnić, że ta dziewczyna nie miała kontaktu z ciotką, że to ty się nią opiekowałaś – mówiła, ale jej słowa trafiały w pustkę.
– Wiesz co, mamo? To wszystko twoja wina. To ty byłaś tak przekonana o jej szlachetności i sprawiedliwości. Mówiłaś, że na pewno mi się odwdzięczy – powiedziałam, czując, jak złość rośnie we mnie z każdą chwilą. – Zmarnowałam tyle lat dla tej okropnej, pozbawionej serca baby, bo mnie w to wmanewrowałaś! Bo wiedziałaś, że nie będę umiała odmówić! I co teraz? Straciłam pół młodości za nic!
Matka zamilkła. Nie wiedziała, co powiedzieć, a ja po raz pierwszy zrozumiałam, że nie muszę już jej słuchać. Nie muszę już być tą najbardziej obowiązkową, najbardziej uległą.
Zerknęłam na mieszkanie ciotki, które teraz należało do kogoś innego. Nie wiedziałam jeszcze, jak sobie to wszystko poukładam, jak pozbędę się tego żalu i goryczy. Ale wiedziałam jedno: od tej chwili zacznę żyć dla siebie. Koniec z poświęcaniem się dla innych.
Julia, 26 lat
Czytaj także: „Romans z jurnym młodzikiem odmłodził mnie jak najlepsze spa. Miałam zero poczucia winy, to była kuracja dla zdrowia”
„Olałem rodzinę i z kochanką zwiałem do wielkiego miasta. O tym, że mam dziecko, przypomniałem sobie w najgorszy sposób”
„Jako wdowa chciałam odbić sobie lata opieki nad mężem, ale szwagierka rzuciła się na mnie z pazurami”