Wiem, że to nieuniknione. Krzysiek będzie musiał poznać moją rodzinę. Oby to nie był zbyt wielki szok. Po raz pierwszy miałam pojechać do rodziców razem ze swoim chłopakiem. Znają go z moich opowieści, widzieli zdjęcie. Ale teraz się zobaczą na żywo. A ja się boję.
Prawdę mówiąc, kiedy jechałam na studia do miasta, miałam nadzieję, że kogoś tam poznam. Oczywiście, przede wszystkim jechałam zrobić magisterkę, a potem karierę (chciałam skończyć finanse i rachunkowość), ale też pragnęłam kiedyś założyć rodzinę. A na wsi odpowiednich kandydatów nie było.
I wcale nie dlatego, że zadzieram nosa czy mam jakieś wygórowane ambicje! Po prostu, ci mądrzejsi byli już zajęcia albo wyjechali, a reszta… No cóż, nie było moim marzeniem mieć męża pijaka, który nie ma pojęcia o tym, co się na świecie dzieje i czyta jedynie doniesienia sportowe, albo i to nie.
Dość się napatrzyłam na tutejsze małżeństwa, ja chciałam mieć normalne. Nie bajkowe, nie jestem marzycielką, ale zwyczajne, normalne, bez patologii. Poza tym nie bawiło mnie ciągłe imprezowanie po domach czy chodzenie na wiejskie dyskoteki, a tutejsi chłopcy innych rozrywek nie znali. Z żadnym nie dało się pogadać o życiu… No po prostu, dla mnie tu nie było nikogo.
Szukałam kogoś na stałe
Pewnie dlatego już na pierwszym roku nacięłam się na podrywacza. Wydawał mi się taki elokwentny, oczytany, kulturalny, zupełnie inny od facetów, jakich do tej pory znałam. Rok starszy ode mnie, student SGH – no same plusy.
Chyba z pół roku trwało, zanim dotarło do mnie, że tak naprawdę to bawidamek, który skacze z kwiatka na kwiatek i nie myśli poważnie o niczym. Ani o życiu, ani o studiach. Po drugim roku go wylali, a ja na szczęście w porę przejrzałam na oczy.
Potem byłam już ostrożniejsza, chociaż zaliczyłam jeszcze dwie wpadki. Jednak tym razem nie pozwoliłam, żeby emocje wzięły górę nad rozsądkiem i dzięki temu udało mi się nie zakochać i w porę odejść.
Krzyśka poznałam na trzecim roku
Był już po licencjacie i na naszej uczelni zaczął robić magisterkę. Poznaliśmy się na stołówce, potem kilka razy widzieliśmy się w czytelni i tak jakoś… Jesteśmy ze sobą drugi rok. I wygląda na to, że oboje wiemy, że to właśnie to!
Rozmawialiśmy już o ślubie, naprawdę poważnie myślimy o przyszłości. Rodzice jeszcze nie wiedzą, ale od września zamieszkamy razem. Krzysiek ma mieszkanie, nie ma sensu, żebym ja płaciła za wynajmowanie pokoju. I tak większość czasu spędzamy razem, nawet uczymy się wspólnie.
Oczywiście opowiadałam rodzicom, że mam chłopaka. Tata rzecz jasna najbardziej się interesuje tym, z jakiej on rodziny pochodzi, kim są jego rodzice, co ma zamiar robić w życiu. Z mamą rozmawiałam bardziej o tym, jaki on jest naprawdę.
Z tego, co jej opowiadałam, to się jej podoba. Ze zdjęcia też. Bardzo chciała go poznać, ale w poprzednie wakacje Krzysiek na całe dwa miesiące wyjechał do Irlandii, do pracy. A potem jakoś się nie składało, bo święta spędzał ze swoimi rodzicami, z którymi też rzadko się widuje.
Dlatego nawet zastanawiałam się, czy nie namówić Krzyśka i nie zaprosić go na majówkę do rodziców, mieliby okazję się poznać. Ale zanim zdążyłam to z nim ustalić, wypatrzył tanią wycieczkę, więc oboje polecieliśmy do Grecji. To była niespodzianka dla mnie, wszystko opłacił z góry, więc nie protestowałam. Obiecał mi jednak, że przyjedziemy na kilka dni na wieś – i właśnie mamy zamiar to zrobić.
Stresuję się, jak przyjmą go moi rodzice
Mama jest w porządku, tata i mój starszy brat pewnie będą go sprawdzać, ale na to nie ma sposobu. Swoje będzie musiał przejść, ale moi rodzice naprawdę są spoko. Ani za bardzo tradycyjni, ani nie luzaccy. No i mają do mnie zaufanie, wiedzą, że z byle kim bym się nie spotykała.
Tyle że spać będziemy musieli osobno, co Krzysiek przyjął spokojnie. Powiedział, że u jego rodziców na pewno też by musiało to tak wyglądać. Nie sądzę, żeby z ich strony coś mnie zaskoczyło. Natomiast obawiam się czegoś innego.
Krzysiek jest typowym mieszczuchem. Przyznał mi, że wieś zna głównie z opowieści. Jak był mały, to ze dwa razy był z rodzicami w gospodarstwie agroturystycznym. No i na wycieczce szkolnej, podczas której uczyli się doić krowy. Trochę go to bawiło, trochę się bał.
O takiej typowej wsi ma śmieszne wyobrażenia. Wydaje mu się, że tam nadal pali się w piecu i ciągnie wodę ze studni. W piecu owszem, czasem się pali, niektórzy gospodarze zostawili sobie na przykład kuchnie węglowe, bo zimą się lepiej sprawdzają. Woda jest z wodociągu, a jakby była awaria, to owszem, jest studnia, ale elektryczna. Pompa po prostu. Z wychodka też już nikt nie korzysta…
Tutaj żyje się inaczej
No, ale poza tym, nasza wieś to dalej wieś. Tu większość gospodarzy hoduje krowy – na mleko, do zacielenia albo dla siebie. Każdy ma jakieś poletko, a po podwórku chodzą kury. Pod tym względem w niczym nie przypomina tych podmiejskich wiosek nie-wiosek, gdzie stoją wille, ale obór i stodół już nie ma. Czasem trzeba chwycić za widły i inne narzędzia. Dobrze, jakby mój chłopak to potrafił, bo czasem trzeba będzie pomóc rodzicom.
Właśnie dlatego się obawiam, jak Krzysiek to przyjmie. Zapach jak to na wsi – obornik czuć, nawozy. Po warzywa się idzie do ogródka, po jajko do kurnika. Jak czegoś zabraknie, to trzeba do sklepu cztery kilometry jechać. Droga tylko główna jest asfaltowa, reszta to żwirówka.
Jak popada, to człowiek w błocie brodzi. Na spacer lepiej wtedy w gumiakach iść. Ludzie też prości – ze starszych mało kto coś więcej niż zawodówkę kończył, a młodzi… No właśnie, oni głównie piją. No i rozrywek żadnych.
Co prawda, Krzysiek jest pełen optymizmu, mówi, że przecież nie po to na wieś jedzie, żeby do kina iść czy po galeriach handlowych biegać. Ale jak to w praktyce wyjdzie, to zobaczymy.
Trafimy na świniobicie
A ostatnio doszła mi jeszcze jedna zgryzota. Moja mama zadzwoniła i powiedziała, że będzie świniobicie, akurat w tym czasie, jak będziemy tam z Krzyśkiem. Szalenie się ucieszyłam, ale zaraz potem przyszło mi do głowy, że dla niego to może być za dużo.
Bo świniobicie to cała tradycja, dla nieprzyzwyczajonych może być nieco uciążliwa. Nikt, rzecz jasna, nie zarzyna świniaka na podwórku, ale potem trzeba całe to mięso rozebrać i poporcjować. W domu. Łatwo sobie wyobrazić, że dla kogoś, kto nigdy sam tego nie robił, może to być szokujący widok.
Poza tym, przy okazji świniobicia zawsze robimy też domowe kaszanki, wiadomo z czego… Przychodzą sąsiedzi i na zmianę kręcimy maszynką, naciągamy flak, robimy kaszanki. A przy tym jest i wódeczka, i poczęstunek. Gotuje się też świński łeb, a na nim kapustę i polewkę z kminku. No i kręcimy kiełbasy! Potem część się piecze, część wędzi, część gotuje.
Za każdym razem jest to okazja do spotkania. Jak wędzimy – to wieczorem się umawiamy i przy beczce robimy ognisko. Ja to uwielbiam – bo i jedzenie dobre i przede wszystkim podoba mi się ta cała otoczka, tradycja.
Nie mam pojęcia, jak Krzysiek zareaguje
Trochę się boję, co pomyśli. Czy uzna, że żyjemy jak za króla Ćwieczka, a to przecież nieprawda. Przecież mamy sklep, w pobliżu jest masarnia. Po prostu, co domowe wędliny, to domowe. Poza tym nie wiem, czy dla niego nie będzie to trochę barbarzyńskie czy obrzydliwe? Bo on ma kłopot z obcięciem żyłek z wołowiny, a robienie kaszanki wygląda, jak wygląda.
Nawet zastanawiałam się, czy w związku z tym wszystkim nie przełożyć naszego wyjazdu. Ale doszłam do wniosku, że to bez sensu. Niech zobaczy, gdzie wyrosłam, jaka jestem, jaka jest moja rodzina, jak żyjemy. To będzie sprawdzian.
Bo albo nas zaakceptuje takimi, jacy jesteśmy, albo nie. Ja się swojej rodziny nie wstydzę i chociaż pewnie zostanę na stałe w mieście, to zawsze chętnie będę tu wracała, więc może i lepiej, że pozna wiejskie tradycje jeszcze przed ślubem?
Katarzyna, 22 lata
Czytaj także: „Myślałam, że ta oszustka opowiada same bzdury. Gdy przepowiednie zaczęły się sprawdzać, włos zjeżył mi się na głowie”
„Znalazłem idealną kobietę i czekaliśmy na dziecko. Jednak los ze mnie zakpił i teraz zamiast wózka, wybieram trumnę”
„Mój szef to kawał drania. Ale podczas firmowej imprezy spadła mu maska chojraka”