Po trzech dniach oczekiwania, aż infekcja minie samoistnie, doszłam do wniosku, że chyba jednak sama nie przejdzie. Działo się to jeszcze przed erą pandemii, kiedy nikt nie siedział w domu tylko z powodu bólu gardła czy ogólnego złego samopoczucia. W banku wieczne kolejki, więc nawet pojedyncza absencja pracownika to nie lada wyzwanie zarówno dla klientów, jak i pozostałych członków zespołu.
Szefowa nie robiła problemów, gdy poinformowałam o zwolnieniu lekarskim
– To angina – stwierdziła lekarka. – Dam pani antybiotyk, który trzeba brać przez dwa tygodnie – wręczyła mi zwolnienie na półtora tygodnia i przypomniała, żebym nie piła alkoholu, gdy biorę lek.
– W porządku, nie będę – obiecałam.
Przed powrotem do mieszkania wykonałam telefon do szefowej. Skierowanie na chorobowe zostało już przesłane mailem do banku, jednak Luiza to naprawdę fajna babka i nie wyobrażałam sobie, żeby jej nie uprzedzić o mojej prawie dwutygodniowej absencji.
– W porządku, jak choroba to choroba – zareagowała wyrozumiale. – Siedź w domu i nawadniaj się porządnie!
Wybuchnęłam głośnym chichotem, bo końcówka tego zdania miała lekko niejednoznaczny wydźwięk. Luiza jako szefowa nie była wcale taka zła, umiała okazać swoim pracownikom odrobinę empatii. Całkiem niedawno zachowała się po prostu rewelacyjnie, gdy pewnego dnia zjawiłam się w pracy z gigantycznym bólem głowy po solidnej imprezie. Spytała tylko, czy nie chcę może jakiejś tabletki i pozwoliła mi zejść z kasy na ostatnie dwie godziny, dając mi do wykonania mniej stresujące zadania.
– Moja przyjaciółka wyjeżdża na zawsze z kraju – wytłumaczyłam, czemu wyglądam jak siedem nieszczęść. – Spotkałam się wczoraj z koleżankami, żeby ją pożegnać przed odlotem...
Nie musiałam nic dodawać. Byłam pewna, że zaczerwienione oczy i spowolnione ruchy zdradzały, jak przebiegło to spotkanie.
– No cóż, normalna rzecz, od czasu do czasu trzeba się napić w dobrym towarzystwie – podsumowała z uśmiechem Luiza. Byłam jej ogromnie wdzięczna za wyrozumiałość.
Nie chciały się spotykać, gdy nie piłam
Najbliższe trzy dni spędziłam, wylegując się pod kołdrą, sumiennie zażywając przepisane lekarstwo i sącząc ciepłe herbatki. Po tym okresie poczułam znaczną poprawę samopoczucia, na tyle dużą, że rozważałam powrót do firmy, tym bardziej, że przestałam stwarzać zagrożenie zdrowotne.
– Oszalałaś? – zareagowała oburzeniem Jaśka, gdy podzieliłam się z nią tą koncepcją. – Dostałaś L4, to wykorzystaj je do końca! Poza tym, to byłoby wbrew prawu. A skoro się nudzisz, to wpadnę do ciebie! Co powiesz na jutrzejszy wieczór? W końcu piątek! Trzeba się napić!
Ucieszyłam się, bo już mi się nudziło samej w domu. Mój Radek był ciągle w pracy, a po powrocie od razu znikał na siłowni w piwnicy. Stęskniłam się za babskimi pogaduchami, wspólnym pośmianiem się z naszych chłopaków i ploteczkami o ludziach. Ale coś mi się przypomniało. Zadzwoniłam do Jaśki.
– Hej, chciałam ci tylko powiedzieć, że ja nie będę piła, bo łykam antybiotyk – wyjaśniłam. – Ale powiem Radkowi, żeby kupił dla ciebie wino. Masz ochotę na białe czy czerwone?
– Nie pijesz? – zapytała rozczarowana. – No dobrze, rozumiem. Wiesz co, to może przełóżmy to spotkanie, co ty na to? Za ile dni kończysz brać ten antybiotyk?
No to przesunęłyśmy termin naszego spotkanka. Powiedziałam Jaśce, że jak skończę brać antybiotyk, to idziemy wypić po kieliszku tequili. Przez chwilę głowiłam się nad tym, co począć z nadchodzącym weekendem, bo zaczynał jawić mi się w nieco mrocznych barwach.
Chcemy się cieszyć z życia!
Razem z mężem nie posiadamy potomstwa, a oboje jesteśmy mocno zaangażowani w nasze życie zawodowe. Zdarza się nawet, że pracuję w weekendy. Wspólnie regulujemy ratę kredytu na mieszkanie i wspieramy finansowo jego rodziców. W związku z tym już jakiś czas temu stwierdziliśmy, że gdy mamy jeden czy dwa dni wolne, zasługujemy na odrobinę przyjemności. Niestety, nie łączą nas raczej żadne wspólne zainteresowania. Mąż chciałby wziąć udział w zawodach triathlonowych, więc stale ćwiczy w piwnicy lub biega, a ja raczej preferuję spędzanie czasu na kanapie. Dlatego też czas wolny spędzamy zazwyczaj oddzielnie – on na siłowni, a ja przeważnie w towarzystwie przyjaciółek.
Z Moniką łączy mnie najsilniejsza więź – razem uczęszczałyśmy do szkoły średniej, a obecnie regularnie do siebie dzwonimy i widujemy się, gdy tylko nadarzy się okazja. Jaśkę poznałam nieco później, kilka lat temu podczas spływu kajakami, na który namówił mnie Radek. Gdyby nie ogromny zapas tequili i ginu, który zabrała ze sobą Jaśka, pewnie wyskoczyłabym z kajaka i utopiła się z nudów.
Oprócz Michy, czyli sąsiadki Michaliny, mam też kilka innych bliskich osób w moim życiu. Michalina to mama trójki pociech i właścicielka dwóch psów, przez co nie mamy zbyt wielu okazji do wspólnego spędzania czasu na pogaduszkach, ale kiedy już się uda, to jest naprawdę super. Moja siostra też miała okazję poznać Michasię. Kiedyś Micha wysłała swojego męża z dzieciakami do teściów i wpadła do mnie niby tylko na kawusię. Akurat wtedy nocowała u mnie Ewka, moja siostra. Ale ta „kawa” była mocno zakrapiana procentami! Wpadłam więc na pomysł, żeby zaprosić Michasię i Ewkę na babski wieczór. Dobrze się dogadywały, a Michalina wspominała ostatnio, że jej pociechy mają mocny sen i nie miałaby problemu z wyrwaniem się z domu, jak już je położy do łóżek. No to chwyciłam za telefon i wybrałam jej numer.
– Matko kochana, dziewczyno, jakbyś mi zajrzała do głowy! – wykrzyknęła, gdy wspomniałam o spotkaniu. – Ten tydzień mnie wykończył, muszę się napić, bo inaczej oszaleję! To jak? Wpaść do ciebie jutro? Paweł przyniósł ostatnio rewelacyjny wermut, zmiksujemy sobie martini!
Małżonek Michasi pracował jako medyk, a osoby, którym pomógł, regularnie obdarowywały go wysokogatunkowymi trunkami. Jego wybranka miała niezwykłą zdolność – potrafiła ekspresowo opróżniać każdy szlachetny trunek. Gdyby nie jej umiejętności, facet zapewne zostałby właścicielem sklepu z alkoholami.
Zrobiło mi się przykro
– Kochana, pij sobie, na co tylko masz ochotę, ja tylko uprzedzam, że jestem na antybiotyku, więc będę się trzymać soków – powiedziałam.
– Nie przejmuj się tym, to tylko takie ostrzeżenia na ulotkach – prawie widziałam, jak lekceważąco odgarnęła kosmyk włosów – Paweł twierdzi, że spora część jego pacjentów łączy alkohol z antybiotykami i nic złego się z nimi nie dzieje.
Pomimo tego, że była małżonką lekarza, podchodziła do spraw zdrowotnych dość luźno, jednak nie wdawałam się z nią w polemikę. Tak czy inaczej, wolałam sobie odpuścić alkohol.
– W takim razie to bez sensu teraz się spotykać – oświadczyła bez owijania w bawełnę. – Naprawdę, potrzebuję się zresetować, a jeśli ty będziesz siedzieć na sucho, to tylko niepotrzebnie się umęczysz.
Byłam akurat trochę „pościnana” z Ewą, więc została mi tylko Monika. Zanim do niej zadzwoniłam, przemknęło mi przez myśl, jak zareaguje na propozycję spotkania bez procentów. Liczyłam na to, że moja obecność będzie dla kumpeli wystarczającą motywacją do wspólnego spędzenia wieczoru.
Wśród moich przyjaciółek Monia okazała się najbardziej w porządku, w przeciwieństwie do Jaśki i Michy. Zapowiedziała mi wizytę i faktycznie przyszła. Przyniosła ze sobą miskę sałatki oraz parę przeczytanych już czasopism. Zaparzyłam dla niej herbatę i poczęstowałam ciastem, które Radek zakupił w pobliskiej cukierni. Nie mogłam się doczekać, żeby usłyszeć nowiny o naszej wspólnej przyjaciółce, która przeprowadziła się na dobre do Ameryki. Monika utrzymywała z nią stały kontakt, dlatego wiedziała o wiele więcej ode mnie.
Monia przez moment dzieliła się ze mną nowymi historiami, pożartowałyśmy sobie trochę z zachowania jej teściowej, a także wysłuchałam narzekań na dorastającego potomka. Byłam przekonana, że zabawi u mnie dłużej, miałam w planach wspólne oglądanie jakiegoś filmu, a potem ewentualnie zamówienie pizzy na kolację. Jednak po około godzinie, zdecydowanym ruchem odsunęła od siebie talerzyk i oświadczyła, że już musi iść.
– Słucham? Jak to? Nie dasz rady dłużej zostać? – zareagowałam zaskoczona niczym małolat. – Dokąd się tak spieszysz?
Lekko się zdekoncentrowała, ale zaraz potem wyjawiła, że idzie do kumpli. Zaciekawiona, spytałam o powód spotkania, ale okazało się, że to po prostu piątkowy wypad.
– Odezwali się rano, a ja muszę jeszcze skoczyć do sklepu po tonik, żeby zmieszać z ginem – uzupełniła.
Chyba wszystkie mamy problem
Ogarnęło mnie dość paskudne uczucie. Przemilczałam fakt, że przecież jako pierwsza wystosowałam zaproszenie. Była świadoma, że zależało mi na tym, by pobyć razem dłużej, bo przecież nasze dotychczasowe spotkania nigdy nie kończyły się tak szybko. Tym razem jednak Monia wolała pójść na imprezę z kumplami, a dla mnie znalazła w grafiku ledwo godzinę.
Gdy tylko opuściła pokój, otuliłam się kocem i dałam upust emocjom, roniąc parę łez. Doskonale wiedziałam, czemu Monika postawiła na wizytę u tamtych kumpli, zamiast posiedzieć ze mną. Kluczową rolę odegrał tu gin z tonikiem. No i przypuszczalnie parę innych trunków. Nagle olśniło mnie: od bardzo, bardzo dawna nie umówiłam się z żadną z moich koleżanek na spotkanie, gdzie nie byłoby procentów.
Od bardzo dawna nasze pogawędki zawsze odbywały się w towarzystwie jakiegoś trunku – czy to był kieliszek wina, czy szklaneczka tequili albo jedna z tych wymyślnych butelek, które tak skrzętnie gromadził małżonek Michaliny. Tylko taką formę spędzania czasu uznawałyśmy za wartą uwagi i jedynie to kojarzyło nam się z naprawdę fajnym wieczorem we własnym gronie. Kiedy przez pewien czas musiałam zrezygnować z picia alkoholu, nagle okazało się, że żadna z moich koleżanek jakoś specjalnie nie pali się do tego, żeby dotrzymać mi towarzystwa przy kubku zwykłej herbaty.
Jakie były moje przemyślenia? Czyżby każda z nas niepostrzeżenie wpadła w sidła uzależnienia od procentów? Że nie wyobrażałyśmy sobie, aby nasze spotkania odbywały się bez nich? Bardziej niż przebywanie we własnym towarzystwie, cieszyło nas poczucie rozluźnienia po wypiciu paru drinków? Nie potrafiłam przestać się nad tym zastanawiać, więc aby zająć czymś myśli, chwyciłam jedną z gazet, które zostawiła Monika. Jeden z artykułów zapowiadanych na pierwszej stronie nosił tytuł: „W jaki sposób piją kobiety? Niewidoczne pułapki uzależnienia”.
Jeszcze go nie przeczytałam. Obawiam się, że postać z tej historii będzie zbyt mocno kojarzyła mi się ze mną i moimi koleżankami…
Emilia, 42 lata
Czytaj także:
„Halloweenowa impreza miała być tylko dobrą zabawą. Nie sądziłem, że tajemnicza nieznajoma tak bardzo zmieni moje życie”
„Dla męża byłam niewidzialna, więc flirtowałam z sąsiadem. Chciałam wywołać zazdrość, a wpakowałam się w kłopoty”
„Mąż chciał się bawić, a ja ciułałam na buty dla dzieci. Pożyczka od teściów zamiast ratunkiem, była gwoździem do trumny”